background image

 

 

 

 

CLAIRE 

 

 

 

background image

 

 

Claire bardzo chciała skonfrontować się z Eve po tym co podsłuchała 
Miranda – ona i Michael nie mogli naprawdę myśleć o przeniesieniu 
się, prawda? Rano, Eve wyszła wcześnie, Michael jeszcze spał, nie 
była dość odważna by zapukać do jego drzwi po poznanie prawdy. 
Michael był zrzędliwy w porannych godzinach. Miranda oczywiście 
rozmawiała z Claire do późnych godzin, także była coraz bardziej i 
bardziej rozmowna i skłonna, co do przebywania tutaj, co było 
świetne, bo ten dzieciak wcześniej był stłumiony i samodzielny, ale to 
było złe dla cyklu snu Claire. Ucięła również czas, który spędzała z 
Shane’m, on raczej ją omijał, kiedy Miranda była, wokół, choć usuwał 
dziewczynę mocno z pokoju, kiedy poczuł, że to konieczne, ale nie 
zrobił tego w ostatnią noc. 

Więc Claire obudziła się z krótkiego snu, trochę rozdrażniona. Na 
pewno nie jej najlepszy poranek, ale w ciągu kilku minut zrobiło się 
znacznie lepiej, ona wciąż przeciągała się i rozmyślała, w co się ubrać 
kiedy usłyszała bicie do jej drzwi, jedne bardzo różniące się od 
pukania wstępnego Mirandy. 

Złapała płaszcz i rzuciła go, kiedy odpowiedziała. Drzwi nie otworzyły 
się całkowicie, tylko przez nie zajrzał. Shane, balansując jednym 
kubkiem kawy na drugim. Dawał jej gigantyczną filiżankę, co rano, co 
było miłe.  

- Jakie jest hasło? – zapytała. 

- Um, wyglądasz gorąco w tak nastroszonych włosach. 

- Dość dobre. – Cofnęła się i zwolniła Shanea z kubka ze Snoopy’m jak 
wszedł do środka potem odstawiła go pospiesznie na dół kiedy 
wkroczył do oplatania wolną rękę wokół jej talii i pocałował ją. Miała 
poranny oddech, ale nie miało to dla niego znaczenia on smakował 
miętową pastą i kawą, ale zapomniała o tym po paru sekundach, to 

background image

 

 

po prostu było bardzo smaczne. Całe jej ciało opanowało ciepłe 
mrowienie.  

- Dzień dobry. -  mruknął blisko jej ust. Były tak smaczne, że polizała 
je, co przyczyniło się do jego uśmiechu i pocałował ją znowu.  

- Szkoda, że jesteś ubrana. 

1

 

- Nie jestem ubrana. Mam tyko szatę.

2

 

-Oh! 

- Hej – powiedziała i umieściła dłoń płasko na jego piersi. – Nic z tego 
panie. Dziewczyna musi mieć granice. 

- Daj mi znać, kiedy tam dotrę. – powiedział i odwiązał jej szlafrok. – 
Kłamałaś. Masz pidżamę.  

- No tak, to też. – Miała krótki oddech, kiedy jego ręce trafiły pod 
flanelę góry jej piżamy, powietrze z jej płuc odeszło. – Naprawdę nie 
powinieneś…  

- Robić tego? Tak wiem. – rozpiął pierwszy guzik góry jej piżamy i 
umieścił buziaka w jego miejscu. – Ale myślałem o zrobieniu tego cała 
noc. 

Tak jak ona, rzeczywiście, wszystkie logiczne zarzuty, dlatego tego 
rodzaju dobre idee zniknęły pod żarem jego dotyku kiedy… Claire 
uświadomiła sobie, że drzwi do sypialni są szeroko otwarte a ktoś w 
nich stał.  

- Twoja kawa stygnie.- powiedziała Eve. 

3

Była wyraźnie w drodze do 

łazienki, ręce pełne czarnych ubrań, włosy uwolnione w 

                                                           

1

 HALOOO A KAWA STYGNIE ;_; 

2

 Serio tam pisało szatę. D: Wiem, że dziwnie brzmi xd 

3

 Eve mistrz! 

background image

 

 

wielokolorowy bałagan wokół jej białej twarzy. Posłała im obojgu 
pocałunek. 

Claire krzyknęła i odskoczyła, zapięła górę i założyła szlafrok z 
prędkością światła. Shane prawie to w ogóle nie przeszkadzało, ale 
czuł gorący rumieniec zabawiony na jej policzkach.  

- Um, Cześć Eve. – powiedziała. – Przykro mi.  

- Ja nie przepraszam.  – powiedział i dał Eve znaczące spojrzenie. Eve 
dała mu szeroki uśmiech. – Nie masz nic lepszego do roboty? 

- Niż twój poranny seks czas? Nie, nigdy. Forsa na prysznic! A może 
chcesz, aby zapamiętać , że to coś się zamyka. Zawodowa wskazówka. 
– Eve zatrzasnęła drzwi.  

Shane podniósł ręka książkę i chciał nią rzucić ale Claire złapała ją z 
jego rąk.  

- Nie tą zaawansowaną antywapienną książką! – szukała wokół i 
zalazła tekst historii. Potrząsnęła ze smutkiem głową. 

- Moment się skończył. – powiedział, i nie myślał tutaj tylko o 
możliwości rzucenia czymś. Wziął swoja Kwę i popijał ją, a ona 
próbowała kontrolować bicie serce, kiedy spróbowała swoją. Była 
dobra i silna, mimo to nie było tak dobre jak tamto. 

- O czym Miranda gadała tu ostatniej nocy? 

- O rzeczach. – Claire wzruszyła ramionami. – Wiesz. Jest samotna. 

- Znam to uczucie, uwierz mi. – dał jej spojrzenie małego szczeniaka a 
ona wymierzyła mu kopniaka, którego uniknął.  

- Ale nie powiedziała nic dziwnego. 

- Miranda? No co ty! 

background image

 

 

- Ona powiedziała. – Czy w ogóle powinna to powtarzać? Jakoś 
mówiąc to na głoś do Shane’a stawało się to bardziej… realne. Ale 
musiał wiedzieć. – Powiedziała, że Michael i Eve myśleli o 
przeprowadzce.  

- Przeprowadzka. – powtórzył jakby nie wiedział, co to za słowo. – 
Przeprowadzka czego? 

- Myślę, że na zewnątrz. Do innego domu. 

- Dlaczego mielibyśmy się stąd ruszać? 

- Nie my, Shane. Oni. Michael i Eve. Jako para. Przeprowadzka.  

-Ach. – powiedział jakby nadal nie rozumiał a potem już tak. – Och.  
Wyglądał jakby ktoś zastrzelił mu psa, usiadł na posłanym łóżku i8 
patrzył w dół swojego kubka na kawę. To był jeden z kubków Eve, 
czarny z fioletowym nietoperzem. – Masz a myśli zostawienie nas w 
tyle. 

Miał tylko kalkulacje do gwałtownego, bolesnego punktu: zostawiają 
nas. Bo to było to co było prawdą, nie, że potrzebują miejsca, ale, że 
Michael i Eve pozostawiają Claire i Shane w tyle, w swojej przeszłości.  

- Oni potrzebują miejsca, to jest to co powiedziała Miranda. Wiesz, 
razem, przestrzeni. 

- Oni nie są w tym sam. – powiedział Shane, nie spojrzał w górę. – 
Piekło. Michael nic nie mówił. 

- Ani Eve. Więc może to jest po prostu wiesz… 

- Gadanie? Może. Ale mówimy o tym, ze to na tyle realne znaczenie. 
– Wziął głęboki oddech i powoli go wypuścił. – Myślałem o tym sam. 

- Przeprowadzce Michaela i Eve?  - Czy ona była jedna osoba, która 
nie wiedziała, że to przyjdzie? 

background image

 

 

- Nie. Przeprowadzce dla siebie.  

Claire nie mogła być bardziej oszołomiona gdyby ogłosił, że 
postanowił zostać wampirem. Usiadła za szybko i po prostu udało się 
jej nie wylać całej kawy na siebie, jej całą uwagę skupiła na chłopaku, 
czuła się źle, węzeł w brzuchu ja bolał.  

- Co? 

- To jest po prostu… - wskazał niejasno na drzwi. – Jesteśmy tutaj 
sobie w kieszeni. Czasami miło by było po prostu być… 

- Chcesz się wyprowadzić. – powiedziała Claire. – sam. 

- Nie! – Shane wreszcie uniósł wzrok zaskoczony. – to znaczy… my 
moglibyśmy… znaleźć miejsce. – Chwila zamarła, dwoje z nich 
patrzyło na siebie, to była rozmowa, której Claire nigdy nie 
oczekiwała i na pewno nie we wczesnych porannych godzinach w 
piżamie i nieładzie we włosach. To wyraźnie nie było czymś, co Shane 
przemyślał.  Cała sprawa stała się nagle surowa i tak krucha. A ona nie 
wiedziała, dlaczego. To sprawiło, że bolący guzek w jej 
wnętrznościach bolał jeszcze bardziej.  

- W każdym razie. -  powiedział w Końcu Shane, w tym –będziemy-
udawaćże-nigdy-nie-było-takiego-tonu. – To po prostu jest ton 
Michaela. Powinien być Michaela  i Eve bez względu na nas. Zawsze 
mógłbym – moglibyśmy… - nie mógł wydobyć tym razem tego słowa, 
ujrzała samą rosnąca w nim panikę. Nie jestem na to gotowy, 
pomyślała. Naprawdę nie gotowa. Przypomniało jej się co jej matka 
powiedziała tak proroczo w ostatnią noc. Czy jest pewna, że nie dzieje 
się to zbyt szybko? 

Nienawidziła tego gdy je mama miała rację. 

background image

 

 

 - Okej, najwyraźniej, ta dyskusja to szaleństwo. – powiedział Shane 
celowym tonem. – Nie wolno nam mówić tego jeszcze raz. Walczę o 
prysznic jak Eve skończy.  

- Możesz go wziąć.  – powiedziała Claire. Jej usta były oszołomione. 
Wypiła kawę, ale to było coś, co po prostu musiała zrobić, nie 
smakowała jej, jej mózg czuł się przytłoczony wszystkimi skokami 
emocji. Zbyt wiele rzeczy dzieje się zbyt szybko, żadne z nich nie są w 
zgodzie.  

- Będę czekać.  

- Okej.  – Chciał coś jeszcze powiedzieć, a nawet otworzył usta by to 
zrobić, ale cokolwiek to było nie miał odwagi. Ukrył to przez napicie 
się, i Claire spojrzała na purpurowego nietoperza z kreskówki na jego 
filiżance i zastanawiała się czy w jakiś sposób mogła zresetować 
poranek powrotem do całowania. Pocałunku były tak wspaniałe.  

Ale Shane się podniósł, moment zniknął i najwyraźniej nie wróci w 
najbliższym czasie. 

Po niezręcznej chwili z filiżanką odsączonej kawy, Shane wreszcie się 
odważy. 

- Wymyśliłem więcej plakatów. 

- Dobrze. – powiedziała Claire. – Zróbmy je. 

Czuła, że oboje musieli mieć coś do zrobienia. 

 

Shane musiał zrobić dwadzieścia plakatów, które były zdecydowanie 
ponadczasowe w takim mieście jak Morganville. Claire i Eve miały 
chichot dopasowany do różnych zdjęć, głownie dziko niepochlebny.  

background image

 

 

- Poświęciłem się dla Moniki. – powiedział, podziwiając swoje dzieło. 
– Ta dziewczyna ma taki album, że byście nie uwierzyły. Myślę, że to 
prowadzi do około piętnastu stron zdjęć. Nawet Kardashianki 
powiedziałyby, że to za dużo. Na szczęście dla mnie, lubi dużo 
pijanych zdjęć. 

- Nie na tym to polega żeby została wybrana? – Eve wreszcie udało 
się powstrzymać a następnie włamali się do innego 
niekontrolowanego wybuchu śmiechu.  – O mój boże ten. To jest mój 
ulubiony. – pociągnęła jeden plakat i ustawiła go na górze. 
Przedstawiał Monikę w jej znaku oblisłe-i-krótkie, stała w pozie z 
rękami na biodrach, marszcząc swoje usta w kaczy Dziubek. – Tyle 
złych rzeczy jest z tym. 

- To nie powstrzyma jej od bycia wybranym. – powiedział Shane. – 
Głupsi ludzie zostawali wybrani przez cały czas. To jest Ameryka. 
Kochamy kiepskich. I szaleństwa.  

- Chciałabym żeby myśleli dla nas lepiej. – powiedziała Claire. – Ale 
tak. Masz rację.  

Zaproponował piątkę którą niechętnie zaakceptowała, a następnie 
podzielili plakaty między siebie . Były one cięższe niż Claire sobie 
wyobrażała, ale uginała się lekko pod ciężarem. Shane bez pytania, 
wziął resztę i mrugnął do Eve. – Chcesz iść? 

- Ktoś musi pracować. – powiedziała. – Przypuszczam, że okazuje się 
to być ja. Po raz kolejny. 

- Bam się dobrze z tym dniem pracy.  

- Leniwiec. 

- Ale z tego dumny. 

background image

 

 

Na chodniku, Shane żonglował ciężkim kartonem aż Claire go nie 
złapała z plecakiem na jej ramieniu.  

- Czy przyniosłaś zszywacz? 

- Masz. – powiedziała. Zszywacz w pytaniu był gigantem, starożytną , 
przemysłową rzeczą, ciężką, stalową która prawdopodobnie mogła 
wystrzelić zszywkę przez samochód gdyby musiał. – Przyniosłam 
również stawki w przypadku umieszczenia rzeczy na trawnikach. 

- Jak, powiedzmy, ten? – Shane spojrzał tęsknie na podwórko Domu 
Glassów a Claire roześmiała się głośno. Otworzyła jej plecak i podała 
mu stawkę (śmiesznie, to już nie było przeznaczone do umieszczania 
znaków) Wkuł go w ziemię i przyszył do niej plakat, cofnął się by 
podziwiać efekt. – Piękna rzecz. 

Eve otworzyła okno w salonie i wyjrzała podejrzliwie. 

- Hej!, Wy szalone dzieciaki, co robicie? 

- Zapomniałaś powiedzieć „Wynocha z mojego trawnika!” – 
odpowiedział Shane. 

- O nie, nie postawiliście tam tej rzeczy! 

- Spokojnie, użyłem ulubionego zdjęcia – Shane powiedział do Claire, 
która przeglądała plecak. – Lepiej robić ruchomy cel. 

Pierwsze trzy znaki udały się bez incydentów. Na czwartym słupie 
telefonicznym, bardzo nielicznych swoją drogą w dzielnicy handlowej 
Morganville Claire zszywała znak, gdy usłyszała pisk hamulców na 
ulicy a potem grzmot klaksonu samochodowego. 

Odwróciła się i zobaczyła jaskrawoczerwony cabrio oraz rozmycie 
ruchu, kierowca wyskoczył. Obiektywnie, to było imponujące, że 

background image

 

10 

 

Monica jest w stanie utrzymać równowagę w tych obcasach podczas 
tak szybkiego ruchu.  

- Co do diabła robisz? – spytała i popchnęła Claire z drogi, patrząc na 
plakat i jasny neon, który został trzepoczący na wietrze. Jej twarz 
zgasła. Nie złość, ale… pustka. – Co to jest? 

- A na co to wygląda? – zapytał Shane. Wziął zszywacz, od Claire i 
wykończył mocowanie plakatu do słupa, a następnie obrócił się i 
podziwia efekt z kilku metrów. – Wygląda jakbyś kandydowała na 
burmistrza. 

Błyszczące usta Moniki rozeszły się a ona po prostu… patrzyła. Jakby 
nie mogła myśleć o żadnej rzeczy, którą mogła powiedzieć. Czekać na 
to, pomyślała Claire przygotowała się na nieuchronny atak. Monica 
miała osiągnąć termojądrową masę krytyczną, a ona miała na celu 
dotrzeć do minimalnie bezpiecznej odległości zanim wybuchła. 

Ale zamiast tego, miękki, zachwycony uśmiech zawinął się wokół 
warg Moniki, a ona powiedziała: 

- Chwileczkę, Ty to zrobiłeś? 

 - Claire. – powiedział Shane. – Ja jestem po prostu niesamowitym 
grafikiem. Także szefem komisji rozrywki. Każda kampania musi mieć 
jednego z nich. 

- To jest… niesamowite. – powiedziała Monica. – okej, wiesz, nikt 
prawdopodobnie na mnie nie zagłosuje. To znaczy, nie jestem 
Richardem.  

- Jesteś Morrell. – powiedział Shane. – Wiele osób twierdzi, że to jest 
w twojej krwi. Trzy pokolenia bis mistrzów w rodzinie, prawda? 

- Cóż, będą w błędzie. 

background image

 

11 

 

- Wiemy. – powiedział Shane wesoło. – Ale cóż, będziesz robić piekło 
siedząc sobie, i wiem, że kochasz dobre zdjęcia, jesteś wielkim fanem 
samej siebie. – stracił uśmiech. – Ty masz to, co jest dobre dla ludzi. 
Nie to, co wampiry mogą powiedzieć. 

Monica wzruszyła pojedynczą dobrze oskubana brwią.  

- Odwrotnie Collins. Nie robię tego, co mówisz. Ty robisz, co ja 
mówię. Po tym wszystkim, będę jedna z fantazyjnych tabliczkach na 
drzwiach. 

- Tak długo, jak nie będziesz tańczyć jak laleczka dla wampirów, 
naprawdę mnie to nie obchodzi. – powiedział Shane. – Ale my robiący 
to co mówisz… Tak. Powodzenia z tym. 

Uwaga Moniki wróciła do plakatu, a  jej oczy się zwęziły.  

- Chwileczkę. To jest jedno ze zdjęć z Facebooka? 

- Być może. 

- Hmmm. – przechyliła głowę, zacisnęła usta. – Mogłeś wybrać lepsze. 

- Zawsze mówisz nie można wziąć złego zdjęcia. – powiedział 
poważnie. 

- Prawda. – dała plakatu powolny, zły, uśmiech i powiedziała. – 
Dobrze. Tak długo jak nie będę musiała za nim płacić lub pojawiać się 
na wielu spotkaniach. Aha i upewnij się, że ludzie wiedzą, że mogę ich 
przekupić. 

- Zgoda. 

Patrzyła na niego przez chwilę a potem na Claire.  

- Do czego dokładnie dążysz? Nawet nie udawaj, że sądzisz, że wiesz o 
mnie dużo. 

background image

 

12 

 

- Nie. – powiedziała Claire. – Nie martw się o to. To nie dotyczy 
ciebie. Wszystko, co dotyczy ciebie, to upewnianie się co wyglądania 
ładnie dla ludzi. Udawaj, że to konkurs popularności, bo to w sumie 
nim jest. 

- Nie wygra się konkursu popularności będąc miłym. – powiedziała 
Monica. – Wygrasz go poprzez ludzi bojących się głosować przeciwko 
tobie. 

Podeszła z powrotem do nielegalnie zaparkowanego samochodu, 
weszła i zniknęła.  

Claire potrząsnęła głową, patrzyła na czerwone Cabrio znikające za 
rogiem i rzekła: 

- Tylko Monica może tak myśleć, „Głosuj na mnie albo złamie ci twoją 
nogę” to jest przyzwoite hasło kampanii. 

- W Morganville prawdopodobnie jest. 

Zrobili jeszcze dziesięć przystanków przed przekąską. Reakcja 
zmieniała się z miejsca na miejsce, gdy pytali gdzie mogą postawić 
znaki, od śmiechu do konsternacji, na ostatnim przystanku po prostu 
wściekłość. 

Claire nigdy nie wiedziała nikogo, kto rozdziera ciężki karton, oprócz 
plakatu z takim entuzjazmem, ale cztery przecznice dalej na pewno 
nie było fana Morrell’a Burmistrza. 

- Kim był ten ostry facet który się tak zdenerwował? – zapytała 
Shane’a jak jedli ich śniadanie, Burritos, siedząc na zewnątrz, bez 
względnego komfortu, ale muchy i komary (nowi i nieproszeni goście) 
były jak samochód bombardujący.  Mądrze przechowali pokrywkę do 
swoich napojów. 

background image

 

13 

 

- On? Nazywa się William Batiste. Nazywaliśmy bo Billy Bats. Myślę, 
że Monica pocałowała go jeszcze w gimnazjum. Aby być uczciwym, 
pocałowała większość szkoły, która stała w jednym miejscu 
wystarczająco długo. Billy był rodzajem hard-corowego faceta oporu. 
Nie lubił Morrellów w taki sposób.   

- Myślę, że nie każdy będzie na tak. – powiedziała Claire. 

- Myślę, że mamy szczęście jeśli uzyska głos terroru i apatii. – 
powiedział Shane. - Wciąż mamy jeszcze pozanosić dziesięć plakatów 
tego popołudnia. Ciągle chcesz to robić? 

- Oczywiście. – powiedziała Claire. – To mój dzień wolny. Jeśli nie 
masz nic przeciwko moglibyśmy zatrzymać się w laboratorium? Żeby 
sprawdzić co u Myrnina? 

Shane nie był entuzjastyczny, ale wzruszył ramionami bo zapewne 
zorientował się, że to niewielka cena ponieważ miał ją cały dzień.  

- Po prostu należy to zrobić przed zmrokiem. – powiedział. – Nie 
poświecę się tak dla kampanii. Specjalnie dla Moniki.  

Miasto wydawało się spokojne i wracające do normy, a odgłosy 
budowy były wszędzie, piły, szlifierki, młotki. To wszystko brzmiało 
pracowicie i pozytywnie. Było więcej ochrony widocznych znaków, 
zbyt wiele sklepów wyświetlało je teraz w oknach, coraz więcej 
mieszkańców nosiło bransoletki z symbolami ochrony. Morganville 
było w drodze powrotnej… ale do czego? To nie to samo miasto, jakie 
było przed Draug. Może  czas stawiał je do tego co było na początku,  
żelazną kontrolę wampirów.  Nie mamy nic do powiedzenia na ten 
temat, pomyślała Claire, i pomogła Shaneowi nakleić kolejny plakat 
na słup telefoniczny Common Grounds. Cofnęli się by podziwiać ich 
pracę a Claire poczuła, że ktoś stoi w Dzieniu obok niej. Nie czuła jego 
przyjścia, ale nagle Oliver był… obok.  

background image

 

14 

 

Był solidny, trudny w obecności, mimo, źe miał na sobie co Claire 
nazywała miłym Hipisowskim przebraniem, szero- drzewiaste włosy 
związane w kucyk, ciemny T-shirt. Dżinsy i pod nim długi barwiony 
fartuch z logiem Common Ground . Pachniał jak kawa, ciepły i 
przyjazny rodzaj zapachu, chociaż pod nią był zimny jak marmur.  

Patrzył na plakat z dziwnym wyrazem pustki. 

- Widzę. – powiedział w końcu. – Że ktoś kompletnie stracił swoje 
zmysły. 

- Nie. – powiedział Shane i rzucił zszywacz w powietrzu z pięknym 
uśmiechem brawury i głupoty, mógł stracić palec od tej rzeczy. – 
Znaleźliśmy nasze powołanie. Jesteśmy aktywistami. I hej. Monica ma 
przyzwoity wygląd. To wszystko czego naprawdę potrzebujesz od 
kandydata, prawda? 

- Nie sprawdzaj mnie chło9pcze. -  powiedział Oliver gładko. – Nie 
jestem kimś z kim powinieneś grać w gry w tych czasach. Byłem zbyt 
łagodny, pozwoliłem tobie i twoim przyjaciołom szaleć. Nigdy więcej. 
Zdejmiesz to.  

Shane uniósł brwi. – Dlaczego? 

Bo tak powiedziałem to była oczywista odpowiedź, ale Oliver 
uśmiechnął się lekko i powiedział 

-  Bo to wbrew kodu.  

Ich plakat nie był jedynym na słupie, były ulotki o zagubionych 
zwierzętach, osoby zaginione, nowy zespół (pewnie zły) grający w 
Common Grond w weekend, tanie ubezpieczenia, opieka nad 
dzieckiem… Claire powiedziała: 

- Nigdy nie miałeś z tym wcześniej problemu. 

background image

 

15 

 

- A teraz mam. – Oliver wszedł na słońce, chociaż jego skóra 
natychmiast zaczęła przybierać lekkiej różowości gdzie dotknął go 
blask i zaczął zrywać rzeczy ze słupa bez względu na drzazgi. Jego 
paznokcie l były w drewnie. Rozdrobnił plakat Moniki na pół, kawałki 
spadły na ziemię i kopnął je z powrotem do Shane’a. – A teraz 
zaśmiecacie. Ponieś to. 

Shane się nie ruszył. Nie odezwał się. On po prostu stał tam 
zszywaczem w dłoni i wyglądało to… niebezpieczne. 

- Podnieś albo cię aresztuję. – powiedział Oliver. – Was oboje. I nikt 
nie będzie przychodziłby was uratować tym razem. Jeśli Eve się 
postara dołączy do was. 

- Michael… 
- Poradzę sobie z Michaelem Glassem. – Słowa Olivera zgilotynowały 
cokolwiek, co Shane chciał powiedzieć, cofnął się w cień. Był słaby, 
dym pochodził z jego skóry, ale przestał być na słońcu i nie spalił 
spalił się tak szybko na słońcu. –Ponieś. To.  

Shane wciąż się nie ruszył, i Claire wyczuła, ze śmiertelnym 
przerażeniem, że nie zamierza tego zrobić, więc ona to zrobiła. 
Pochyliła się i chwyciła plakat i inne rozdrobnione papiery,, podeszła i 
wrzuciła je do wspólnego kosza obok drzwi wejściowych. I może to 
było w porządku z wyjątkiem tego, że Oliver po prostu mruknął. 

- Dobra dziewczyna. – jakby była jego osobistym zwierzęciem. A 
Shane – Shane go uderzył. 

Wampir nie wiedział, że to nadchodzi bo patrzył prosto na Claire, 
ceząc się z jego małego momentu triumfu, pieść Shane’a złapała go z 
boku za szczękę a moc była wystarczająco masywna by Oliver 
faktycznie zatoczył się przed włączeniem swoje nadprzyrodzonej 
szybkości zrywając się na jej chłopaka tak szybko jak by był 

background image

 

16 

 

wystrzelony z katapulty. Rzucił Shane’a z powrotem do ceglanego 
muru przy oknie i przybił go tam trzymając ramię przy jego gardle. 
Gdy Shane próbował go wypchnąć, Oliver złapał go za rękę i szarpnął 
mocno w bok. Shane zamarł.  

Nic nie jest złamane. – powiedział Oliver. – Ale było do tego pół cala. 
Więc proszę zrób to jeszcze raz chłopcze. Będę miażdżyć każą kość 
która masz, i będziesz mnie błagać żebym skończył. 

Odciął się gwałtownie, prawdopobnie dlatego, że Clair uczyniła to by 
się zamknął poprzez proste przyłożenie cienkiego srebrnego ostrza 
tuż nad miejscem, gdzie można było przejść do jego serca.  

- Chodźmy. – powiedziała. – Pobierałam śmieci tak jak powiedziałeś. 
Jesteśmy kwita.  

Nie byli, Claire to wiedziała, ale Oliver po cichu zwolnił rękę Shane’a. 
Claire odeszła, ciągle trzymając nóż w gotowości, Shane pchnął 
Olivera z powrotem i podniósł zszywacz, który spadł na chodnik.   

- Ty nam winny za plakat.  – powiedział Shane. – To kosztowało mnie 
pięć dolców za sztukę. Będę oczekiwać darmowego drinka w zamian. 

- Tak będzie. – powiedział Oliver. – z żyły, następnym razem złapię 
któregoś z was w okolicznościach mniej.. widocznych. – pokazał zęby i 
wrócił do kawiarni. 

- Myślę, że to oznacza, że Monica nie może liczyć na jego głos. – 
powiedział Shane. To brzmiało ja żart, ale dla Claire to oznaczało, że 
przekroili swego rodzaju linię. Może na stałe.  

- Dlaczego? – zapytała go trochę żałośnie. – Dlaczego to zrobiłeś? 

- Nikt nie będzie co ciebie mówi w ten sposób. – powiedział. – 
Zwłaszcza on. 

background image

 

17 

 

Objął ją ramieniem , podniósł inne znaki i ruszyli do następnego 
przystanku.  

 

Na następnym przystanku Claire i Shane zawieszali znak, znaleźli coś 
zanim zaczęli go zszywać; poważna starsza kobieta z młodszym 
mężczyzną, prawdopodobnie jej synem. Był wzrostu Shane’a ale był 
chudy jak bicz. Skinął na Claire jakby ją znał (Ona nie sądziła by go 
kiedykolwiek spotkała) a następnie wbił wzrok w Shane’a.  

- Hej. – powiedział i wyciągnął rękę. – Co słychać? 

- Nic wielkiego. Jak się masz? 

- Dobrze, dobrze.  Pamiętasz moją mamę, Flora Ramos, prawda? 

- Pani Ramon, na pewno, pamiętam burittos dla Enrique w szkole. – 
powiedział shane. – Kiedyś w Handlu dawał mi je jeśli dałem mu 
M&M’s. zawsze tak handlowałem były niesamowite.  

- Dawałeś mu moje Burritos Rique? – Pani ramos powiedziała i 
Uniosła brwi na syna. Rozłożył ręce i wzruszył ramionami. 

- Dawałem mu je każdego dnia . – powiedział. Więc tak. 

- Były przepyszne. – powiedział Shane. – hej, zrobił zysk. Kiedyś 
pokroił pół i przehandlował osobno. 

- Enrique. 

- Byłem przedsiębiorcą mamo. – Enrique dał jej druzgocący uśmiech – 
Co chcesz teraz mojego M&M’sa? – w odpowiedzi podala mu małą 
kartke papieru i trzymał ją przed słupem telefonicznym, jak ona ją 
zszywała. 

background image

 

18 

 

Ulotka mówiła, Kapitan Oczywisty na burmistrza, i miał duży znak 
zapytania, znajdujący się po napisem gdzie powinno by zdjęcie. 
Slogan mówił Ludzki głos. To wszystko. 

- Co do cholery? – spytał Shane wskazując pusty obraz. – Pani Ramos, 
Kapitan oczywisty opuścił miasto. Nie można prosić ludzi do 
głosowania na kogoś kogo nawet tutaj nie ma. 

- Może puste miejsce jest lepsze niż jedne wypełnione przez innego 
bezużytecznego podlizucha.  Powiedziała przyjaźnie a jej oczy były 
chłodne i ciemne. – Widziałam plakaty Monici Morrell. Jak można 
robić coś takiego ludziom Shane? Wiem, co to zło zrobiło tobie i 
twojej rodzinie! 

 - To nie jest…- Shane cofnąl się o krok marszcząc brwi. – To na co 
wygląda. Monica jest całym mnóstwem rzeczy, ale podlizuchem? Nie 
tak by ktokolwiek zauważył. Ona prawdopodobniej nosi buty i nimi 
kopie. A my potrzebujemy kogoś dla tej rady, kogoś kto przetrwa przy 
wampirach. 

Gniew rozgorzał w wyłożonej twarzy pani Ramos.  

- Ona jest częścią Raka, który spożywa się w tym mieście. Ona i jej 
cała rodzina jest obrzydliwa! Dziękuje bogu, że jej ojciec i brat nie 
żyją… 

- Chwileczkę. – przerwał jej Shane , mówił teraz swoim poważnym 
głosem, który rozumie, ale nie zamierza odpuścić. – Richard Morrell 
był w porządku. Próbował. Nie… 

- Był skorupowanym człowiekiem ze skorupowanej rodziny. – jej głos 
był teraz ciężki, jak nieustępliwy kamień. – Dosyć. Skończyłam z tobą 
rozmawiać. 

background image

 

19 

 

Claire próbowała innego podejścia. Emocje już ich nigdzie nie 
zaprowadzą. 

- Ale – oni nie pozwolą ci wpisać kogoś kto nawet nie istnieje! 

- Kapitan oczywisty Istnieje. – powiedziała Flora. – On zawsze, zawsze 
będzie. Do czasu kiedy znowu powstanie, będę stała za nim 

- Ty. – powiedziała Claire.- Jesteś nowym Kapitanem Oczywistym? 

Enrique podszedł cicho i kiedy się nie uśmiechał i nie był przyjazny, 
wygadał trochę niebezpiecznie.  

- Dlaczego? Masz z tym problem? Moja mama nie jest dla ciebie 
wystarczająco dobra? 

- Nie, ja tylko. – Claire nie wiedziała, co do końca. 

Shane wiedział. 

- Stary, ona jest twoja mama. Kiedyś rzucała na sprzedasz piec. Robiła 
ciasteczka. Jak ona może być kapitanem oczywistym? 

- Jak nie każda matka może być przeciwko złu które tu  mieszka? – 
powiedziała Flora. – Wychowałam dzieci w tym mieście. Enrique, 
Hector, Donna, Leticia. Ty mi powiedz Shane. Możesz mi powiedzieć 
co się stało z trójką z moich dzieci. 

On tylko spojrzała nią w milczeniu przez kilka długich sekund a potem 
powiedział. 

- To nie była niczyja wina. To był wypadek. 

- Tak mówią.  

Claire odchrząknęła, poczuła jak zawsze, jakby ktoś nie wypełnił jej 
luk i stałą tutaj w środku sceny, wyraźnie pełnej napięcia nie 
rozumiejąc nic z tego. 

background image

 

20 

 

- Uh, przepraszam, ale… co się stało? 

Pani Ramos nie odpowiedziała, a Shane nie wydawal się chcieć, a 
teraz wydawał się potknąć o minę. Więc w końcu Enrique westchnął i 
zanurkował w to. 

- Moja siostra Donna prowadziła. – powiedział. – Miała siedemnaście 
lat, właśnie dostała prawo jazdy.  Zawoziła mojego brata Hectora do 
pracy, on miał dziewiętnaście lat i moją siostrę do szkoły. Był środek 
zimy, trochę oblodzona ulica jak się czasami robi. Czarny lód, rodzaj, 
którego nie można zobaczyć. Nigdy wcześniej się na nim nie 
rozpędzała.  Uderzyła w słup. – nie dokończył historii, ale Claire mogła 
domyślić się jak to się skończyło; pogrzebami. Shane miął cichy 
zamknięty wygląd, który miał, kiedy ludzie opowiadali o zaginionych 
krewnych i znajomych, znał to uczucie, stracił swoją siostrę, a 
następnie mamę a w końcu tatę. Zawsze wydawał się wystrzegać 
emocji, nawet, jeśli chodzi o innych ludzi.  

- To Ne było wszystko. – powiedziała Flora Ramos tłumiąc gniew, 
który sprawił dreszcz włosów na karku Claire. – moje dzieci tak leżały 
ranne i samotne i zabrali im życie. Wiem, to.  

- Mamo to był wypadek. Oni się wykrwawili. Wiesz co mówili lekarze. 

- Lekarze, lekarze, tak , oni pracują dla tych potworów tak jak my 
wszyscy. Nie, Enrique. To były wampiry. To nie był wypadek. 
Powinieneś to wiedzieć! – brzmiała na zmęczoną i wściekłą zarazem. 
Kiedykolwiek to się stało musiało być świeże w jej umyśle. – Mam 
jedno dziecko, którego ode mnie nie odebrały. I nie odbiorą. Nie, 
dopóki mam oddech pozostały w moim ciele.  

- Mogliście wyjechać z miasta. – powi8edział Shane cicho. – Miałeś 
szansę. 

background image

 

21 

 

- A nasz dom? Nasze życie? Mój mąż i moje dzieci są tutaj 
pochowane. To jest nasz dom. Potworzy muszą opuścić go zanim my 
to zrobimy. – uniosła podbródek i Claire zobaczyła, że mimo 
zmarszczek i siwych włosów była zdecydowana i niebezpieczna. – Nie 
graj w te gry, Shane. Polityka oznacza tutaj całe nasze życie. Nie 
pozwolę zrobić z tego żartu. 

Shane spojrzał na nią przed dłuższą chwilę. Czuł jej żal; Claire 
widziała. Wiedziała jak to było oskarżać wampiry o utratę 
kochających ludzi. Ale przede wszystkim Shane był przykładem. 

- Nie możesz wygrać. – powiedział. – Nie rób tego. Mamy plan. Zaufaj 
nam. 

- Waszej dwójce? – zaśmiała się Flora. – Twoja dziewczyna jest 
zwierzątkiem wampira – zwierzątkiem założycielki. A ty zbyt ją 
kochasz by to zobaczyć  i masz zbyt wiele z dziecka. Ona jest z nimi, 
nie ty. – Ona oddaliła się z pstryknięciem dłoni. – Dosyć. Enrique. 
Vamanos. 

Posłał Shane’owi przepraszające spojrzenie i unisół ręce w co-ja-tu-
mogłem-zrobić?  

- Ona jest moja matką. – powiedział. – Przykro mi.  

- Jest okej. – powiedział Shane . – ale powinieneś z nią o tym 
porozmawiać. Poważnie. To jest niebezpieczne. 

- Wiem stary. Wiem. 

Enrique pospiesznie ją dogonił. Jego matka bła w pół przecznicy do 
hotelu. 

Claire stała z Shane’m patrząc na plakat promujący Kapitana 
oczywistego i Shane wreszcie wziął plakat Moniki, większy i jaśniejszy, 
i mocno przykleił plakat i góry. 

background image

 

22 

 

- Chodźmy. – powiedział - Gwarantuję, że to nie koniec.