Pedersen Bente Roza znad Fiordów 08 Dzieci światła

background image

background image

Pedersen Bente

Roza znad Fiordów 08

Dzieci światła







W domu Warrenów dzieje się coś dziwnego. Margaret, David i
Roza zachowują się tak, jakby ukrywali jakąś tajemnicę.

Ukradkowe spojrzenia, szepty zakłócające nocną ciszę,

skrzypienie schodów prowadzących na poddasze, wszystko to
utwierdza Maxwella w przekonaniu o słuszności jego

podejrzeń. Tymczasem w osadzie pojawia się olśniewająco

piękna, jasnowłosa Finka o imieniu Raissa. Mattias staje
przed trudną decyzją...





background image

Rozdział 1
- Czy moja siostra wie, że sypiasz ze służącą? -przerwał
nieoczekiwanie nocną ciszę głos Maxwella.
David zatrzymał się raptownie przy schodach, czując, jakby w tej
jednej chwili zawalił mu się na głowę cały świat. Od dawna
obawiał się, że coś takiego może się zdarzyć, ale wciąż łudził się
nadzieją, że tajemnica, którą wraz z Margaret tak skrzętnie
skrywali, nie wyjdzie na jaw.
W pierwszym odruchu chwycił poły koszuli, by osłonić nagi tors,
bo jak zwykle, wracając od Rozy, nawet się dokładnie nie zapiął.
Po przyjeździe szwagra wzmógł ostrożność i przesunął nocne
wizyty na poddaszu na późniejszą godzinę.
Nadaremno.
Maxwell skrzyżował ręce na piersi i oparty o framugę drzwi do
salonu, mrużąc oczy, przyglądał się uważnie Davidowi. Jego
twarz zdawała się nieprzenikniona. Potrafił po mistrzowsku
skrywać emocje i udawać obojętność.
David westchnął i puścił poły koszuli, uznając, że we własnym
domu żadne insynuacje szwagra nie mogą mu zaszkodzić.
Wyjaśnienie całej tej dwuznacznej sytuacji nie było zresztą
trudne, choć komuś, kto tak jak Maxwell przywykł kierować się
w życiu zasadami, może się wydać szokujące.

background image

David nie zamierzał jednak zachowywać się jak spłoszona panna.
Bratu żony wydawało się, że wie wszystko, mimo że nie
wysłuchał jeszcze ani słowa wytłumaczenia.
... sypia ze służącą?
- Tak, Margaret wie - odrzekł krótko, nie uciekając wzrokiem
przed spojrzeniem szwagra.
- Ach, tak! - rzucił z sarkazmem Maxwell, wyraźnie
nieprzekonany. - Przemykasz się nocą po schodach tak, by nie
zaskrzypiała ani jedna deska, i chcesz mi wmówić, że nie
ukrywasz niczego przed Daisy?
Pokręcił głową, wydął usta, a z jego oczu wyzierała pogarda.
David zdawał sobie sprawę, że pozory mogły zmylić Maxwella.
Gdyby wiedział, że to ze względu na niego starał się poruszać tak
cicho! Margaret bardzo zależało na tym, by nie szedł do Rozy,
zanim brat nie zaśnie.
„... pewnie masz rację, że on by tego nie pojął. Lepiej będzie, jeśli
ta sprawa zostanie między nami..." - zgodziła się w końcu, choć
wcześniej utrzymywała, że Maxwell zrozumiałby i wybaczył jej
wszystko, cokolwiek by uczyniła.
Teraz owa deklarowana miłość obojga rodzeństwa została
wystawiona na ciężką próbę.
- Najlepiej będzie, jeśli porozmawiasz o tym z Margaret -
powiedział David z pewnością w głosie, uśmiechając się lekko do
szwagra.
Maxwell przybrał postawę, jakby pozował do obrazu. Pasowałby
do kolekcji portretów przedstawicieli rodu Hartów! Wyprostował
kark i wysunął lekko brodę, uwydatniając mocne szczęki,
charakterystyczne od pokoleń dla członków rodziny. Szafiro-

background image

we oczy zapłonęły niebieskim płomieniem, połyskując niczym
fale i niebo, podświetlone ostatnimi promieniami zachodzącego
słońca. ... chłód wyparł ciepło...
Maxwellowi zdawało się, że wie wszystko, że ma przewagę. Na
jego szczupłej twarzy malowała się złość zmieszana z odrazą.
- Bezczelnością z twojej strony, Davidzie, jest sugerowanie mi,
bym powiadomił siostrę o niewierności jej męża - wyłożył
Maxwell, akcentując każde słowo. - Każdy sam odpowiada za
swoje czyny. Szczerze mówiąc, nie rozumiem tylko, dlaczego
robisz to pod własnym dachem? Chyba nie znasz Margaret, skoro
nie potrafisz sobie wyobrazić, do czego jest zdolna. Gdy się
rozgniewa, bywa nieobliczalna. Ona tylko wygląda jak delikatny
kwiatek, kochany szwagrze, pod tą wrażliwą powierzchownością
jednak kryje się temperament i żelazna wola.
David mimowolnie się uśmiechnął.
- Myślę, Maxwellu, że to ty nie znasz swojej siostry - odrzekł i
odwrócił się do niego plecami. Kierując się w stronę sypialni, nie
starał się wcale poruszać cicho, nacisnął klamkę, a potem
zatrzasnął drzwi.
- Wyszło szydło z worka - odezwał się do Margaret, opierając się
ciężko o framugę. - Słyszałaś swojego kochanego braciszka?
Okazuje się, że bardzo czujnie sypia. Czekał na mnie, co oznacza,
że już od jakiegoś czasu coś podejrzewał, aż wreszcie postanowił
złapać mnie na gorącym uczynku...
David westchnął ciężko i rozebrawszy się, wszedł do
małżeńskiego łoża. Włożył pod głowę kilka poduszek, tak że
właściwie bardziej siedział, niż leżał.

background image

- Niewierny mąż otrzymał od rozjuszonego szwagra, który jest
wzorem cnót wszelakich, reprymendę i warunek. Mam skończyć
z nocnymi eskapadami albo moja żona o wszystkim się dowie.
Margaret musnęła szczupłą dłonią policzek męża, wywołując
grymas na jego twarzy. Pogładziła opuszkami palców jego
szorstką, pokrytą zarostem skórę. Podobało jej się, że mąż nie jest
perfekcyjny w każdym calu. Uśmiechnęli się do siebie, połączeni
głębokim zrozumieniem. On ciemnowłosy, ona jasna blondynka
zbliżyli się do siebie, a ich wargi spotkały się w pocałunku. David
ujął niewielki, ostry podbródek żony i pogłaskał palcami, które
niczym tarka podrażniły delikatną skórę. Całowali się z pełnym
oddaniem.
- Porozmawiam z Maxem - powiedziała Margaret i uwolniwszy
się z objęć Davida, sięgnęła po leżący na stołku w nogach łóżka
peniuar.
Turkusowa niczym barwa jej oczu, zwiewna tkanina przylgnęła
do szczupłej postaci Daisy. Margaret przypominała Davidowi
elfa. Odnosił wrażenie, że bawi ją zaistniała sytuacja.
Spojrzeniem poprosiła, by na nią zaczekał. Czasami
zachowywała się jak wiarołomna żona, ale David nikomu nie ufał
tak jak Margaret.
Czy Maxwell będzie w stanie zrozumieć, że ta pozorna zdrada
Davida wynika z jego całkowitej wierności wobec żony?
David uświadomił sobie gwałtownie, jak bardzo Margaret jest
podobna do swojego brata. Oboje mają w sobie coś
demonicznego, diabolicznego.
Tak, trudno o właściwsze określenie.


background image

Maxwell skrył się w półmroku niewielkiej oszklonej werandy,
opierając czoło o zimną szybę. Margaret popatrzyła na brata z
ogromną czułością. Po jego zgarbionej sylwetce i zwieszonych
ramionach poznała, że jest zrozpaczony. To z jej powodu tak się
zadręczał. Dlatego, że chciał wobec niej być lojalny.
Boso weszła do chłodnego pomieszczenia. Maxwell poznał ją po
krokach, nie musiał więc sprawdzać, czy to rzeczywiście
Margaret.
- Szybko załatwione - odezwał się po chwili i odwrócił się do
niej. - Z jaką łatwością przeciągnął cię na swoją stronę! Wysłał
cię, żebyś ze mną porozmawiała? - zapytał z pogardą. - Czym się
tłumaczył, skoro wciąż nie utracił twego zaufania? Nie słyszałem
dochodzących z waszej sypialni odgłosów kłótni...
Margaret położyła wąską dłoń na ramieniu Maxwella, a potem
oparła policzek na jego piersi, starając się przywołać bliskość,
która zawsze między nimi istniała. Maxwell był jej bowiem nie
tylko bratem, ale i przyjacielem.
- To nie jest tak, jak by się mogło z pozoru wydawać - zaczęła
cicho smutnym głosem.
Maxwell, unikając spojrzenia siostry, strząsnął jej dłoń i odsunął
ją od siebie.
- Jestem wystarczająco dorosły, by wiedzieć, co słyszę - odezwał
się hardo. - A w tym przypadku nie dość, że słyszałem, to jeszcze
widziałem twojego kochanego małżonka, a mojego przyjaciela
Davida, wymykającego się chyłkiem z poddasza w samych
kalesonach. Nawet nie zapiął koszuli! Co się dzieje w tym domu,
Margaret? - Odwrócił się gwałtownie do siostry, mrużąc oczy
tak, że przypominały dwie niebieskie kreski. - Czyżbyś wiedziała
o jego romansie?

background image

Niedowierzanie w jego głosie mieszało się z odrazą.
- Owszem, wiem - odparła Margaret, dumna, że ma odwagę
spojrzeć bratu prosto w oczy. - Wiem i akceptuję - dodała, po
czym umilkła na chwilę, by dać Maxwellowi czas na
przetrawienie tych słów, bo nadal zdawał się nie pojmować ich
sensu. - A czego się spodziewałeś? - zapytała, gdy wciąż się nie
odzywał, wyraźnie zbity z tropu.
Maxwell wykrzywił usta w nieznacznym uśmiechu. Nagle ujrzał
Margaret w nowym świetle: już nie dziecko, ale
Margaret-kobietę.
Maxwell nigdy dotąd nie myślał o niej w taki sposób. Przed
prawie czterema laty wyszła za mąż, a w ubiegłym roku
wyjechała daleko od domu, do obcego kraju.
Dla niego wciąż była małą siostrzyczką. Teraz w jednej chwili
uświadomił sobie, że jest dorosła, i utracił złudzenia co do jej
niewinności. To był dla niego szok.
Maxwell nie potrafił wytłumaczyć, czego się właściwie
spodziewał, ale cokolwiek to było, nie miało żadnego związku z
rzeczywistością.
- Jesteś zawiedziony? - zapytała, krzyżując na piersi ramiona.
Drżała, jakby marzła.
Maxwell nie podejrzewał, że jest to element gry. Chyba
naprawdę było jej zimno. Wprawdzie zbliżało się lato, ale nocami
wciąż panował przenikliwy chłód, zaś peniuar Margaret bardziej
nadawał się do łagodniejszych klimatów.
Nagle zawładnęła nim nowa, przerażająca myśl, że Margaret
udaje, żeby wystrychnąć go na dudka. Ze przestała być wobec
niego szczera. Zastanawiał się, czy zawsze była obłudna, czy
odmienił ją ten czas spędzony w Norwegii.

background image

- Dziwisz mi się? - zapytał, nie kryjąc zawodu. -Nigdy o tobie tak
nie myślałem, siostro - dodał, opierając się o ścianę. - Zdawało mi
się, że cenisz sobie pewne wartości i zasady. Tymczasem to, co
wyznałaś, zdaje się temu przeczyć...
Rozgniewały ją jego słowa i zapomniała o chłodzie. Maxwell
przemawiał tak, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Żonglował
pozbawionymi treści słowami, pustymi jak wydmuszki.
Co on wiedział o jej życiu, o targającej nią rozpaczy, o bólu i
cierpieniu, jakiego doświadczyła? O tęsknocie. Nic! Nie pytał o
nic wprost, nie dociekał, co naprawdę czuje.
Margaret nie pojmowała, dlaczego brat wciąż unika szczerej
rozmowy, w zamian zadając jej tyle innych, błahych pytań, które
nie wymagały niebezpiecznych odpowiedzi.
- Czy kiedykolwiek pragnąłeś czegoś tak silnie, że gotów byłeś
na wszystko, żeby to osiągnąć? - zapytała Margaret cicho.
- Nie pojmuję, jaki to ma związek z tą sprawą -odparł Maxwell,
czując przypływ znużenia. - Spodziewałem się, że będziesz go
bronić za wszelką cenę, ale to kiepska mowa obrończa, moja
Maggie. - Westchnął. - Rozumiem jednak, że tak bardzo go
kochasz, iż gotowa jesteś patrzeć przez palce na jego romans. Ale
oświadczam ci, że nie jest tego wart. Sądziłem, że to rozumiesz.
Żaden mężczyzna nie jest wart takiego poświęcenia ze strony
kobiety, zwłaszcza takiej jak ty, siostro. Pamiętaj o swoim
wysokim urodzeniu! Nie wolno ci się godzić na takie poniżenie,
nawet jeśli on ciągnie cię na dno. Żadna miłość nie jest tego
warta, by poświęcać samego siebie...
- Ilu znasz mężczyzn, którzy nigdy nie zdradzili

background image

swojej żony? - zapytała Margaret lekko znudzonym głosem. -
Nawet ja, mimo że byłam jeszcze małą, grzeczną dziewczynką,
wiedziałam o tym, że nasz sąsiad utrzymywał kochanki w
Londynie, w Liverpoolu i Manchesterze. Nigdy nie miałam
całkowitej pewności co do ojca. W Anglii na pewno nie miał
metresy, ale przecież rocznie odwiedzał więcej zagranicznych
portów, niż byliśmy w stanie policzyć. Może dlatego nie
potrzebował stałej utrzymanki...
- Nie mieszaj do tego ojca! - powstrzymał ją ostrzegawczo
Maxwell. Skrzywił się, twarz mu pociemniała, a i jego głos stał
się głębszy. Zacisnął mocniej pięści. Margaret nie pamiętała, by
widziała go kiedyś równie zagniewanego.
- Porozmawiajmy lepiej o twoim mężu, który postępuje wobec
ciebie tak haniebnie!
Maxwell cofnął się do salonu, a Margaret za nim. Z
przyzwyczajenia zamknęła za sobą drzwi, by zaoszczędzić
ciepła, tak łatwo ulatującego z pomieszczeń. W rodzinnym domu
nigdy na to nie zwracała uwagi. Zmieniła się w ciągu ostatnich
kilku miesięcy.
Wiele się nauczyła przez ten czas spędzony na północy. Nie tylko
o kraju, w którym się znalazła, ale przede wszystkim o sobie.
Wyszły na jaw pewne cechy jej charakteru, których istnienia
nigdy by sobie nie uświadomiła, gdyby pozostała w rodzinnym
domu w Cheshire.
Ale przecież każdy, nawet Maxwell, posiada jakieś mroczne
strony osobowości. Nawet on nosi w sobie myśli, pragnienia czy
tęsknoty, które skrzętnie skrywa przed światem.
Podeszła bliżej do brata i dotknęła delikatnie jego wychudzonego
policzka, który w kiepskim świetle wydawał się jeszcze bardziej
zapadnięty. Maxwell za-

background image

wsze wyglądał na niedożywionego, ale Margaret dobrze
wiedziała, że nawet gdyby jadał wyjątkowo suto, i tak nie
nabierze ciała.
- Przytul mnie, braciszku! - poprosiła cienkim głosem. - Przytul
mnie i nie potępiaj. Nie trać do mnie przywiązania!
- Dlaczego miałbym przestać cię kochać? - zapytał chrapliwym
głosem i zrobił to, o co go prosiła. Objął ją i przytulił tak jak
wówczas, gdy była jeszcze małą dziewczynką i potrzebowała
pociechy. - Jesteś moją siostrą i zawsze nią pozostaniesz. Nic nie
może tego zmienić.
Promyk nadziei zamigotał w sercu Margaret. Czy jednak gorące
zapewnienia Maxwella nie ulotnią się, gdy dowie się o
wszystkim? Czy jego lojalność wytrzyma tak ciężką próbę?
- Jesteś przekonany, bracie, że nawet najgorętsze uczucie nie
usprawiedliwia takiego poświęcenia -odezwała się drżącym z
emocji głosem. Bardzo zależało jej, by Maxwell ją zrozumiał.
Nie chciała go stracić. - Uważasz, że masz rację. Być może twoje
poglądy nigdy nie ulegną zmianie. Ale życie czasami nas
zaskakuje. Ja też kiedyś myślałam podobnie, zanim...
Maxwell przysłuchiwał się w milczeniu, Margaret jednak
poczuła, że mocniej ściska jej ramię. Nie przerywał jej, jak się
spodziewała. Pozwolił jej na wyjaśnienia, chcąc zrozumieć...
- David robi to, co robi, na moją prośbę.
Cisza może mieć różnorodne brzmienie. Zmienia się w
zależności od chwili i intensywności uczuć, jakimi się wypełnia.
Margaret zdawało się, że słyszy szum wodospadu, jakby znalazła
się w pobliżu przewalających się z hukiem mas wody.

background image

- Dokończ już to kłamstwo - odezwał się wreszcie Maxwell,
oddychając ciężko. Opanował jednak zdenerwowanie, nauczony
trzymać emocje na wodzy. Nie na darmo spędził tyle lat w
szkołach z internatem.
- Mówię prawdę - poprawiła go Margaret, opierając głowę na
piersi brata. Wolała wyobrażać sobie reakcje malujące się na jego
twarzy, niż patrzeć na nie.
Maxwell był kimś ważnym w jej życiu, nigdy jej nie zawiódł.
Zawsze trwał przy niej i wspierał ją na dobre i na złe. Zawsze.
- Poprosiłam Davida, by zgodził się na to - zaczęła Margaret,
starając się nie dopuszczać do siebie natłoku myśli. Odgradzała
się od nich, by nie zwariować. - Nie - poprawiła się, nabierając
głębokiego oddechu. - Nie prosiłam go o to, Max, ja go błagałam.
Zmusiłam, by to zrobił dla mnie.
- Aha - wyrwało się Maxowi i przytulił ją, jakby chciał ochronić
przed szaleństwem, które wyczuwał. Było takie realne, jakby
wypełzło z mroku. Obnażone, drwiło bezczelnie, zmuszając, by
patrzył na nie jak na coś, co jest rzeczywiste.
Odpychające.
Nie do pomyślenia.
Wstrętne.
Wykluczone...
- Dlaczego? - zapytał bezgłośnie.
- Chcę mieć dziecko - odpowiedziała Margaret pełnym rozpaczy
głosem, który zabrzmiał cienko jak u dziecka.
- Możesz mieć jeszcze tuzin dzieci, moja Daisy! -przerwał jej
chrapliwie.
Nie pojmował, że jego siostra, którą zawsze uważał za trzeźwo
myślącą osobę, nie rozumie tego. Strata

background image

pierwszego dziecka bardzo ją przygnębiła, ale przecież prawie
wszystkie kobiety przeżywają podobne dramaty. Gdyby mogło ją
to pocieszyć, powiedziałby, że taki już los. Nie wszystkim pisane
jest żyć.
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie, drżąc na całym ciele, choć w
salonie nie czuło się chłodu. - Nie, Max! Nigdy nie zrozumiesz,
jakie to okropne. Jesteś mężczyzną, nie wiem, czy którykolwiek
mężczyzna jest w stanie pojąć bezmiar takiego bólu.
Przygnębiony swą niedoskonałością, Maxwell tulił siostrę i
głaskał ją po plecach. Tylko tyle mógł uczynić.
Wdychając zapach jej włosów, przypomniał sobie Daisy, jaką
znał. Znów wydało mu się, że siostra pachnie stokrotkami.
Oczyma wyobraźni ujrzał te drobne, ale niezłomne kwiatki, które
potrafiły wypełnić całą rabatkę i jakby na przekór wszystkiemu
niemal zdusić inne rośliny.
- Nikt nie jest w stanie pojąć mojego cierpienia -ciągnęła
Margaret zduszonym głosem, wtulona w pierś brata. - Tylko
Roza...
Maxwell przezornie milczał. Nie potrafił pojąć ani wyjaśnić
osobliwego związku trojga ludzi w tym domu.
- Chcę mieć dziecko - powtórzyła z wewnętrznym żarem
Margaret. - Pragnę tego dziecka tak silnie, że jestem gotowa
usprawiedliwić każdy sposób, by je zdobyć. - Odetchnęła
głęboko. - Chcę mieć dziecko Davida, Maxwell. Rodzonego
syna. By nigdy nie było co do tego żadnych wątpliwości.
Maxwell przełknął ciężko ślinę. Chciało mu się płakać, ale i tym
razem ze względu na Margaret opanował się. Cieszył się jedynie,
że rodzice o niczym nie wiedzą. Ze względu na nich postanowił
milczeć

background image

o wszystkim. Ale też ze względu na Margaret. Między nimi
istniały silne więzy i zawsze byli wobec siebie lojalni.
- Uważasz, że to okropne, prawda? Ja jednak jestem innego
zdania. To ja wybrałam matkę dla mojego dziecka.
Na chwilę umilkła, rozumiejąc, że musi dać mu trochę czasu na
oswojenie się z takimi nowinami.
- Żadna inna, prócz Rozy, w ogóle nie wchodzi w rachubę -
podjęła na nowo. - Widziałeś ją przecież, braciszku.
Zauważyłam, jak ją lustrujesz, jak oceniasz jej urodę...
- To prawda - przyznał.
Nie można było jej nie dostrzec. Roza Samuels-datter przyciągała
spojrzenia. Wzbudzała odrazę, a zarazem kusiła. Była chyba
najbardziej fascynującą kobietą, jaką Maxwell spotkał w swoim
życiu.
- Pomyślałeś, jaka musiała być piękna? - zapytała Margaret
niemal bez tchu, jakby uroda Rozy, którą odkryła w częściowo
oszpeconej twarzy, stanowiła jej zasługę.
- Tak - odpowiedział brat, zrozumiawszy nagle, dlaczego
Margaret wybrała służącą na matkę swojego dziecka.
- Syn Davida będzie piękny - mówiła Margaret z przekonaniem i
nadzieją. - Roza nie może urodzić brzydkiego dziecka. Jest silna,
a przy tym niegłupia, mimo że nie chodziła do szkoły dłużej niż
dziewczęta z tej warstwy społecznej. Ma zdolności językowe, z
łatwością uczy się angielskiego. Można już z nią prowadzić
rozmowę. Uroda i mądrość nie jest bez znaczenia, chyba
przyznasz mi rację.
Maxwell mimowolnie przypomniał sobie, jak w Cheshire
rozmawiało się o klaczach rozpłodowych.

background image

- Poza tym ona jest jedyną siostrą z gromady rodzeństwa. W jej
rodzinie przychodzi na świat więcej chłopców, a my z Davidem
chcemy mieć właśnie syna.
- Ale przecież na tym świecie rodzą się także dziewczynki -
usiłował ostrożnie zwrócić siostrze uwagę Maxwell. - Co zrobisz,
jeśli tym oczekiwanym dzieckiem okaże się dziewczynka?
- Wówczas będziemy musieli próbować dalej - odparła Margaret
z powagą, jakby to rozumiało się samo przez się. - Córki są
błogosławieństwem, ale to synowie stanowią o przedłużeniu
rodu. Dla Davida liczy się, by urodził mu się syn. Dla mnie też to
jest ważne. Oboje pragniemy syna...


Rozdział 2
... brat Margaret patrzy na mnie. Niepokoi mnie to, że nie
rozumiem, co on sobie o mnie myśli. W jednej chwili wydaje mi
się, że uśmiecha się przyjaźnie, a zaraz potem w jego niebieskich
oczach pojawia się błysk, który napawa mnie przerażeniem.
Wszyscy, których znam - oprócz Mattiasa - mają niebieskie
oczy...
Czasami odnoszę wrażenie, że mnie nienawidzi. Nie rozumiem...
przecież nawet mnie nie zna. Nie sądzę, bym wzbudzała w nim
lęk, z pewnością plotki o czarach uważa za przesądy.
Obserwuje mnie.
Pod wpływem jego wzroku czuję ukłucia na skó-

background image

rze: nie przyjemne, jak muśnięcia słonecznych promieni, ale
bardziej jak szczypanie mrozu w rozświetloną księżycowym
blaskiem zimową noc. Spojrzenie jego niebieskich oczu i
nieodgadnione myśli wywołują we mnie niejasny niepokój...
- Na dziś właściwie nie mamy żadnych planów -oznajmiła
Margaret przy śniadaniu.
Kroiła na maleńkie kawałeczki jajko sadzone, danie, od którego
podobno każdy Anglik zaczyna dzień, ale podsmażany, wędzony
bekon odsuwała na bok.
- Chciałabym, żebyś zobaczył tutejszą roślinność od momentu
kiełkowania do pełnego rozkwitu -ciągnęła Margaret, wciąż
kierując słowa do brata. -Zależy mi, Max, żebyś wywiózł stąd jak
najwięcej wrażeń.
Max i David wymienili spojrzenia. Ilekroć Maxwell patrzył na
szwagra, natrętnie cisnął mu się pod powieki jego obraz
obejmującego Rozę. Graniczyło to niemal z obsesją.
Przywykł, że David każdego niemal wieczoru, nim położy się w
małżeńskim łożu, wchodzi po schodach na poddasze, by kochać
się ze służącą. Choć wciąż wzbudzało to w nim niechęć, burzyło
wpojone zasady, powoli pogodził się z tą sytuacją, zwłaszcza że
nie zauważył, by ktoś z trojga bohaterów owej farsy cierpiał z
tego powodu.
Stało się to częścią wspólnej codzienności, choć pod żadnym
pozorem nikt nie podejmował drażliwego tematu.
- Roza mogłaby oprowadzić cię po okolicy - rzekła Margaret,
która myślami błądziła już gdzieś indziej. Utkwiła w służącej swe
duże, zielone oczy i lekko uniosła brwi. Z pozoru przyjazna i
łagodna,

background image

była w rzeczywistości bardzo władcza. - Wiem, że zamierzałaś
dziś czyścić podłogi, rozmawiałyśmy też
0 tym, że trzeba umyć okna, ale to wszystko chyba nie zajmie ci
całego dnia? Zresztą teraz dzień jest długi. Może wybrałabyś się
więc z moim bratem w góry, by mógł sobie obejrzeć skalną
roślinność? Znasz norweskie nazwy wszystkich roślin, co dla
Maxwella będzie nie lada gratką!
- Dziś zamierzałam zajrzeć do ojca - odpowiedziała Roza,
sprzątając ze stołu. Plecy miała wyprostowane, jakby połknęła
kij. Mówiła spokojnie, ale dobitnie, nie patrząc na swą
chlebodawczynię.
- Przecież on ma opiekę! Mieszka z twoim bratem
1 bratową - odrzekła ostro Margaret.
Maxwell ściągnął brwi. Dobrze wiedział, że jego siostra nie znosi
sprzeciwu. Nigdy nie umiała dopasować się do innych, myślała
przede wszystkim o sobie. Nie znał nikogo, kto forsowałby
równie zaciekle swoje plany. Pod jedwabiem kryła się żelazna
wola.
Maxwell dostrzegł sprzeczne uczucia malujące się na twarzy
Margaret. Chętnie przyjrzałby się minie Rozy, ale ona
pośpiesznie oddaliła się do kuchni. Pomyślał, że siostra, choć
jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, trafiła na godnego siebie
przeciwnika. Jej służąca wydaje się być ulepiona z tej samej
gliny.
- Chyba wystarczy, że oni się nim zajmują -ciągnęła Margaret z
lekką irytacją w głosie. - Zresztą dziś jest wtorek, a nie niedziela -
dodała ostrzejszym tonem. - Sądziłam, że się umówiłyśmy, iż
wolne masz w niedziele, o ile uporasz się z obowiązkami...
- To mój ojciec - odparła Roza. - A także mój dom rodzinny.
Kiedy zrobię, co do mnie należy, mogę chyba wyjść, dokąd chcę?
- Nabrała powietrza

background image

i wbijając płomienne spojrzenie w Davida, dodała: -chyba nie
jestem tu niewolnikiem?
David był wyraźnie zakłopotany. Krzywy uśmieszek, którym
maskował znudzenie, zastygł na jego twarzy, ale oczy nie
wyrażały wesołości. Margaret, widząc go takim, nie miała
odwagi upierać się przy swoim.
Maxwell mimowolnie przerwał tę kłopotliwą ciszę, zwracając się
do siostry i zajmując jej uwagę wyjaśnieniem, że jeśli chodzi o
niego, to akurat tego dnia nie ma ochoty na długie i wyczerpujące
spacery.
- Co z tobą? - zapytała siostra po angielsku i ściągnęła brwi w
szczerym zdumieniu. - Nie możemy tolerować niesubordynacji -
dodała. - Ona powinna znać swoje miejsce.
David przełykał ciężko, ale ten jeden raz okazał, że to on jest
głową domu.
- Roza ma popołudnia i wieczory wolne. Może robić, co chce.
Jestem pewien, że poradzimy sobie sami z kolacją.
Nie czekając na sprzeciw Margaret, wstał od stołu, pocałował
żonę pośpiesznie w czoło i zanim ktokolwiek zdążył się odezwać,
już go nie było.
- A to dopiero - odezwała się po cichu Margaret, spoglądając na
Rozę z ukosa, ale dziewczyna zdążyła zdusić uśmieszek w
prawym kąciku ust. - W takim razie nie ma o czym mówić -
dodała Margaret urażona i od razu odbiła to sobie na Rozie,
surowym głosem wyliczając jej prace, które jeszcze tego dnia
miały zostać wykonane.
Maxwell przysłuchiwał się siostrze zdumiony. Nie pojmował, jak
Roza Samuelsdatter zdoła się uporać z takim nawałem zajęć, by
potem jeszcze przed zaśnięciem przyjąć u siebie Davida.

background image

- Musi ci być przyjemnie u jaśniepaństwa, skoro od dwóch
tygodni nie raczyłaś zajrzeć do domu? -zapytał Samuel córkę, nie
owijając w bawełnę. -Dawniej odległość między Samuelsborg a
Kopalnią była chyba mniejsza, zwłaszcza kiedy jeszcze miesz-
kałaś w domu, a potrzebowałaś coś stamtąd.
- Teraz, gdy przyjechał brat pani, mam więcej pracy - wyjaśniła
Roza krótko i uświadomiła sobie, że ojciec wciąż potrafi sprawić,
że czuje się jak mała dziewczynka, która coś przeskrobała.
- Chyba ta paniusia potrafi zatroszczyć się o siebie i najbliższych?
Co z niej za kobieta? Co robi całymi dniami, skoro nie jest w
stanie zająć się domem?
- Wciąż jeszcze jest słaba - odparła Roza sztywno. - Strata
dziecka bardzo ją przygnębiła. Miała ciężki poród.
Wielki Samuel zaśmiał się na te słowa, aż musiał się przytrzymać
boków łóżka. Jego duże, niegdyś krzepkie dłonie po tylu latach
spędzonych przymusowo w łóżku pożółkły i pokryły się
plamami. Wydawały się jakby zasuszone, pomarszczone od nad-
miaru skóry.
- A co to ciebie obchodzi, Roza? Co ty jesteś: dama do
towarzystwa? - Jego śmiech przemienił się w atak kaszlu, a z
oczu pociekły mu łzy.
Roza popatrzyła na ojca i zamknęła się w sobie, by nie pokazać,
jak bardzo jest rozczarowana. Wiedziała, że w ten sposób mści
się na niej za to, że wyprowadziła się z domu. Ukrywał głęboki
zawód, bo w jego przekonaniu córka powinna opiekować się
ojcem. Tak to sobie zaplanował.
Za każdym więc razem, gdy Roza pojawiała się w domu, karał ją
za to, że go zostawiła, że uciekła

background image

od odpowiedzialności, która według niego była jej
odpowiedzialnością.
- Ona mnie potrzebuje - upierała się Roza, zaciskając wargi.
Czuła niechęć do siebie samej, że tak ułożyły się jej stosunki z
ojcem, ale przecież winę za to ponosiła nie tylko ona. Samuel
swym zachowaniem prowokował ją albo do milczenia, albo do
złości.
- To musi być przyjemne - rzucił szyderczo z wymuszonym
uśmiechem, choć Rozie się zdawało, że z jego twarzy wyziera
współczucie.
Zawsze wiedział, jak ją skrzywdzić, jak sprawić przykrość, ale
nigdy nie rzekł, że rozumie jej wybór. Tylko raz zaakceptował jej
decyzję, zgadzając się, by poślubiła Pedera. Dał też Mattiasowi
swoje błogosławieństwo, ale ona do tego związku nie była prze-
konana.
- Mało kto przyjaźni się ze swoimi chlebodawcami - dodał
pogardliwie, z nieukrywaną niechęcią Samuel.
Roza nigdy nie wyjaśniła mu, kim właściwie są dla niej
chlebodawcy, wiedząc, że tego typu przyjaźni ojciec nigdy by nie
zrozumiał. Zresztą ani ona, ani Warrenowie nie afiszowali się
przed nikim, jakie łączą ich stosunki.
- To dobrze - westchnął i powoli obrócił się plecami do Rozy.
Właśnie w taki sposób kończył teraz zawsze rozmowy. Kiedyś,
kiedy jeszcze miał zdrowe nogi, zostawiał problemy,
nieprzyjemności i kłótnie i wychodził, trzaskając drzwiami.
Teraz, kiedy nie mógł się poruszać o własnych siłach, odwracał
się plecami.
- Porzuciłaś własną rodzinę, Roza, dlatego potrzebni ci będą
przyjaciele...

background image

Roza nie odpowiedziała. Nauczyła się łykać łzy i czasem czyniła
to wręcz odruchowo.
- Dokuczał ci? - zapytała Liisa, skinąwszy głową w stronę drzwi
do alkierza, które Roza starannie za sobą zamknęła. Liisa robiła
na drutach coś dużego i szarego, zapewne sweter dla męża.
Ole oparł dłonie o blat stołu. Jasna grzywka opadła mu na czoło,
co jak zawsze wywołało w Rozie czułość. Był już dorosły, miał
żonę i choć dzielił chatę z ojcem, nikt nie podawał w wątpliwość,
że to on jest gospodarzem Samuelsborg. A mimo wszystko Roza
wciąż uważała go za małego chłopca. Jak dobrze byłoby mu się
zwierzyć, podzielić się z nim tymi trudnymi, wywołującymi w
niej niepewność i zagubienie problemami. Ale on już do niej nie
należał.
Pozostała jego siostrą, ale najbliższą mu osobą była Liisa. Roza
pogodziła się z tym. Usiadła obok brata przy stole. Odruchowo
pogładziła jego złożone dłonie. Ole, mimo że nie widział
malujących się na jej twarzy uczuć, domyślił się, że jest
zrezygnowana.
- To bez znaczenia - odparła Roza.
- Na nas też bez przerwy warczy - pocieszył ją Ole. -
Wykrzykuje, że ma nieznośne dzieci, i zastanawia się, jakie soki
tchnęły w nas życie. I nie chodzi mu bynajmniej tylko o ciebie...
Liisa zaśmiała się swoim śmiechem przypominającym plusk
strumyka.
- Ja jestem jego równie nieudaną synową - dodała, nie przejmując
się zbytnio opinią teścia. - Niemal codziennie mi powtarza, jaką
świetną partię mógł zrobić Ole, gdyby nie stracił wzroku. Bo
przecież

background image

gdyby widział, za nic w świecie nie ożeniłby się z grubą kweńską
dziewką z Krety. Taki głupi nie jest! Ole uśmiechnął się z
czułością i dodał:
- Ojciec zapomina, że ja przecież znałem Liisę przed wypadkiem.
O tylu sprawach zapomina...
Roza wsłuchiwała się w ich słowa, doszukując się pretensji do
niej, że ściągnęła ich z powrotem do Samuelsborg. Gdyby nie
postanowiła przeprowadzić się do Warrenów, oni wciąż
mieszkaliby u rodziców Liisy. Było tam o wiele ciaśniej, ale z
pewnością radośniej. Nie musieliby znosić humorów Samuela.
- Tylko Mattias znajduje u niego łaskę - dodała Liisa, ale zamilkła
gwałtownie, napotkawszy spojrzenie szwagierki.
Roza wbiła wzrok w swoje dłonie, które tej wiosny były bardziej
niż zwykle czerwone i popękane. Margaret była przesadnie
wyczulona na punkcie porządków. Mimo że Roza zawsze była
pod tym względem bardzo skrupulatna, pani Warren to nie
wystarczało.
To normalne, że Mattias ich odwiedzał. Przecież jest najlepszym
przyjacielem Olego, a także, jak wspomniała Liisa, cieszy się
sympatią i przywiązaniem Samuela. Czemu więc nie miałby
przychodzić? Zwłaszcza że nie musiał się obawiać, iż natknie się
na nią. Bywając w domu w niedziele, nigdy go nie spotkała, co
oznacza, że starannie jej unika.
- Możesz o nim mówić - rzekła Roza. - Nie jesteśmy ze sobą
skłóceni.
- Ale wasze uczucia nie wygasły, prawda? - dociekała Liisa.
- Uspokój się, Liiso! Przecież to nie nasza sprawa - westchnął Ole
i zwracając się do siostry, dodał: -Tak samo przepytywała
Mattiasa, ale on też milczał

background image

jak grób. Dlatego próbuje teraz z tobą. Nic jej nie mów!
Ole poszukał po omacku dłoni Rozy i uścisnął ją mocno. Jego
dłoń wydała się Rozie taka silna i dorosła jak nigdy wcześniej.
- Poza tym tłumaczyłem jej, że Mattias związał się z tą
Rosjanką...
Roza poczuła, jak do głowy uderza jej gorąco, a policzki
oblewają się potem. Była pewna, że Liisa to dostrzegła.
Ogromnym wysiłkiem zapanowała nad oddechem. Pomrugała
kilkakrotnie, by powstrzymać napływające do oczu łzy, ale nie
była w stanie ukryć ich blasku.
Jej głos zabrzmiał obco.
- Z Rosjanką? - zapytała z trudem, jakby słowa te ważyły tyle, co
worek kamieni.
- To nie jest żadna Rosjanka! - ucięła Liisa, szybciej poruszając
drutami. A potem zaczęła mówić tak prędko, jakby chciała czym
prędzej wyrzucić to z siebie. - To Finka o imieniu Raissa. Jest
kucharką i pracuje w jadłodajni.
Liisa zapatrzyła się przed siebie. Udawała obojętność, ale Roza
nie dała się zwieść. Poznała, że szwa-gierkę coś gnębi.
- Ludzie mówią, że jest piękna. Wszyscy kawalerowie z Kopalni
zaczęli się nagle stołować w jadłodajni. Nikt już nie rezygnuje z
posiłków, twierdząc, że w ten sposób trochę zaoszczędzi.
Podobno nawet żonaci też ciągną do jadłodajni, zamiast wracać
do domu.
- Naprawdę jest taka piękna? - zapytała Roza, pilnując, by głos jej
się nie załamał.
Szwagierka obojętnie wzruszyła ramionami i odrzekła:

background image

- Jeśli ktoś lubi taki typ.
- A więc jest piękna.
Roza wyobraziła sobie, jak zareagowaliby ludzie, gdyby i ona
nieoczekiwanie pojawiła się w jadłodajni. Jedni by się jej jawnie
przyglądali, a inni pewnie by udawali, że nie zwracają na nią
uwagi. Nie miała jedynie pojęcia, jak by to przyjął Mattias. Jego
nie chciałaby zranić. Nie chciała mu też niczego utrudniać.
Rozstali się jak przyjaciele, przynajmniej na pozór.
-Nie jest podobna do nikogo, kogo znamy - rzekła Liisa,
odrzucając głowę. W ten sposób sugerowała, że nieznajoma nie
jest podobna do Rozy. - Ma jasne włosy, cerę niemal chorobliwie
bladą, a oczy jakieś takie rozmyte. Nieustannie się jednak
uśmiecha - ciągnęła Liisa oschle. - Ja też się śmiałam, zanim
nauczyłam się norweskiego. Stałam się mniej miła, kiedy już
więcej rozumiałam i umiałam się odciąć. Teraz już nie jestem
taka skora do śmiechu.
- Dla kobiety, którą opisujesz, chłopy by nie zdzierali zelówek,
żeby iść do jadłodajni - przerwał jej Ole i chrząknął. - Głowy nie
dam, ale zdaje mi się, że nad fiordem Kafjord jestem jedynym
mężczyzną, który jej nie widział. Z tego jednak, co słyszałem,
wiem, że jest wysoka, szczupła w biodrach, a pierś ma wydatną.
Jak mówią chłopaki, jest co popieścić. Ma twarz anioła, a skórę
białą jak mleko, a kiedy się zawstydzi, jej policzki oblewają się
słabym rumieńcem i przypominają niebo w mroźny, lutowy
poranek tuż po świcie. Jej oczy mienią się błękitem, włosy zaś
sięgają do bioder i mają kolor dojrzałych łanów zboża. Wszyscy
mówią, że bije od niej blask jak od anioła.
W izbie zapadła cisza.
Roza próbowała sobie wyobrazić tę kobietę, któ-

background image

rą opisał jej niewidomy brat. I choć w przeciwieństwie do Liisy
nie widział Finki na oczy, jemu Roza wierzyła bardziej niż
bratowej. Znała ją na tyle, by wiedzieć, że jeśli nowa przyjaciółka
Mattiasa rzeczywiście jest piękna, Liisa jej o tym nie powie.
Bez trudu wyobraziła sobie Mattiasa, ciemnowłosego, rosłego i
przystojnego, u boku pszenicznowłosego anioła o lśniących,
niebieskich oczach i promiennym obliczu.
Takiej właśnie kobiety Roza pragnęła dla Mattiasa.
Zasługiwał na taką...
- Należy mu się - stwierdziła Roza, żałując, że tu przyszła.
Straciła ochotę na słuchanie nowin. Najchętniej wróciłaby od
razu do domu z oszkloną werandą, z której rozciągał się widok na
fiord, Kopalnię i Kretę. Świeżo wymyte tego ranka okna lśniły
czystością.
- Sądząc po głosie, nie do końca się uporałaś z uczuciem do
Mattiasa - stwierdziła Liisa. - Nie musisz przed nami udawać,
Roza. Nie powiem mu o tym. Jakże bym chciała, żebyście oboje
nie byli tacy uparci. Bo według mnie jesteście dla siebie stwo-
rzeni, ty i Mattias.
... być może w słowach Liisy tkwiło więcej prawdy, niż mogła
przypuszczać...
- Nie chcę rozmawiać o Mattiasie - odrzekła szorstko Roza. - Nic
nas już ze sobą nie łączy. Nie ma sensu rozdmuchiwać popieliska,
Liiso.
- A jeśli wciąż tli się w nim żar? Może warto sprawić, by znów
zapłonął i grzał...
- Nie! - ucięła krótko Roza, wytrzymując przez długą chwilę
wzrok bratowej. - Nie! - powtórzyła z tą samą powagą. - Nie tym
razem! Nawet o tym nie myśl, Liiso!

background image

- Jeśli moja żona choć trochę słucha męża, będzie się trzymać od
tego z daleka - uśmiechnął się rozbrajająco Ole. - Liisa chciała
dobrze, nie miej jej tego za złe. Ale więcej nie będzie się wtrącać.
Dopilnuję tego. Jesteś dorosła, Rozo, i możesz sama decydować o
swoim życiu. Mattias też ma już swoje lata i potrafi sam
dokonywać wyboru. Skończmy więc już z tym!
Wszyscy troje odetchnęli. Atmosfera w izbie nieco zelżała, a
rozmowa potoczyła się innymi torami.
- Jaki jest ten angielski arystokrata? - chciała wiedzieć Liisa. - Ale
tak naprawdę? Bo wygląda moim zdaniem nieciekawie...
Roza zastanowiła się. Opowiadała im o Maxwellu zaraz po jego
przyjeździe. Wtedy łatwo znajdowała słowa. Widziała go
zaledwie parę razy, ale zauważyła przywiązanie i miłość łączącą
jego i Margaret. Nawet chyba go polubiła.
Teraz już od kilku tygodni mieszkali pod jednym dachem. Nadal
podobało jej się, że Margaret i Maxwell odnoszą się do siebie z
takim oddaniem, że członków rodziny łączą tak silne więzy.
- Trudno go opisać - przyznała w końcu.
- Ale on przynajmniej mówi po norwesku! -rzekła triumfalnie
Liisa. - Słyszałam w The House. Wszyscy się dziwili, takie im się
to wydawało niebywałe. Podobno łatwo go zrozumieć, choć
mówi trochę dziwnie.
Roza roześmiała się.
- Rzeczywiście mówi trochę nienaturalnie - odparła. - Długo
myśli, nim wypowie jakieś słowo. Trochę tak, jakby
przepytywany przez pastora, nie pamiętał wszystkich przykazań.
Zastanawia się, duma, zanim w końcu ośmieli się sklecić jakieś
zdanie. Czasami zapominam, co powiedział na początku, gdy

background image

wreszcie dobrnie do końca zdania. Ale naprawdę się stara i
wydaje mi się, że zna już znacznie więcej słów niż Margaret, to
znaczy pani...
Liisa zerknęła z ukosa na Rozę, a na jej twarzy odmalowało się
zdumienie. Nie zapytała jednak o nic, a Ole także udawał, że nie
zwrócił uwagi na to, iż Roza nazwała swoją wysoko urodzoną
chlebodaw-czynię po imieniu.
Ale to ukradkowe spojrzenie Liisy obudziło uwagę Rozy. Oblała
się zimnym potem, uświadomiwszy sobie, że omal się nie
zdradziła. Zawsze taka czujna, w towarzystwie Liisy i Olego
rozluźniła się i dała nakłonić do zwierzeń.
Szybko się jednak opanowała, uspokoiła łomot serca, a jej
policzki z wolna odzyskały zwykłą barwę. Nawet przebywając
wśród swoich, trzeba się pilnować, pomyślała.
Nie wspomniała więc ani słowem o tym, że pani uczy ją
angielskiego. Lepiej niech to pozostanie tajemnicą. Zresztą, czy
ktoś z mieszkańców tej chaty by to pojął? Jeszcze by uznali, że
ma zamiar wywyższać się nad nimi i udawać kogoś lepszego!
- On wygląda jak Mefisto - stwierdziła Liisa, nie dając za
wygraną. - W tym człowieku kryje się coś mrocznego, Rozo. Nie
wiadomo, z jakiego oni się wywodzą rodu, mimo że są wysoko
postawieni. Nie wiadomo, czy rzeczywiście są tymi, za kogo się
podają. Mnie się zdaje, że ta rodzina skrywa jakąś tajemnicę.
Lepiej bądź ostrożna, przynajmniej póki ten brat pani mieszka
pod tym samym dachem!
Roza roześmiała się rozbawiona, czym zdołała uśpić niepokój
Liisy.
- Śmiej się, śmiej! - rzekła, gdy Roza ocierała łzy. - Ale ja mówię
to, co widzę.

background image

- Maxwell Hart jest niegroźny - odparła Roza. -A kiedy się
uśmiecha, wygląda całkiem sympatycznie. Nie ma w nim wtedy
nic z demona.
- O kim to się tak miło wyrażasz, Rozo? - rozległo się od strony
wejścia pytanie.
Do izby wszedł Mattias. Na tle jasnego światła, padającego z
zewnątrz przez otwarte drzwi, widać było jego mroczną sylwetkę
ze słabo zaznaczonymi konturami twarzy. Po głosie poznała
jednak, że Mattias nie spodziewał się jej tu zastać.
Najchętniej poderwałaby się z miejsca i uciekła. Nie ruszyła się
jednak.
- Rozmawiamy o nowych znajomych, Mattias -odparła z
uśmiechem. - Zdaje się, że i ty kogoś poznałeś?


Rozdział 3
- Zostań, Mattias, ja wracam do domu sama! -oznajmiła Roza, nie
usiłując nawet zniżyć głosu. Nie miała nic do ukrycia.
Ubrana do wyjścia, cofnęła się na środek kuchni i poprawiła
stopą dywanik, tak by leżał równo wzdłuż wyszorowanych do
białości desek, a jego brzeg przylegał dokładnie do krawędzi
ściany.
Mattias podszedł do niej. Wysunął brodę do przodu, wyglądał
tak, jakby od kilku dni się nie golił, a wystający zarost czynił
zagłębienie w podbródku jeszcze ciemniejsze, uwypuklając pełne
usta, które potrafiły całować tak czule. Teraz jednak zaciskał je,



background image

tak że na spiętej twarzy bielała cienka kreska. Blizna na policzku
drżała w identycznym rytmie jak nozdrza. Włosy, gładko
zaczesane do tyłu, odsłaniały wysokie czoło, pokryte
zmarszczkami, które układały się równolegle do łuków
brwiowych i spotykały się tuż nad nosem z dwoma innymi
zmarszczkami u zbiegu czarnych brwi za każdym razem, gdy
marszczył wysokie czoło.
Roza uświadomiła sobie, że nigdy wcześniej tego nie zauważyła.
Zdaje się, że w ogóle patrzyła na niego, właściwie go nie
dostrzegając, traktując jako oczywistą część swojego życia.
Minęło sporo czasu od ich ostatniego spotkania. Dawno nie
patrzył na nią, mrużąc brązowe oczy.
- Chciałbym z tobą tylko porozmawiać - odrzekł, oparłszy dłonie
na wąskich biodrach. Miał długie, mocne nogi. Gdyby Roza tylko
dopuściła do siebie wspomnienia, bez trudu poczułaby siłę
oplatających jej ciało kończyn...
Mattias czuł, jak wzbiera w nim złość. Najchętniej przełożyłby
Rozę przez kolano i dałby jej solidnego klapsa za to, że
zachowuje się jak dziecko.
Roza prychnęła i odrzuciła do tyłu głowę. Jej rude włosy
zatańczyły i spłynęły na plecy kaskadą ognia. Ten gest zawsze
poruszał w nim najczulsze struny ukryte głęboko w sercu. Nie
miał odwagi dociekać, dlaczego budzi w nim taką melancholię.
Zdawało mu się, że nosi w sobie ten obraz, to wspomnienie, przez
całe życie, jakby istniało w zakamarkach jego świadomości,
jeszcze zanim się narodził.
- Oboje dobrze wiemy, jak się skończyła nasza ostatnia rozmowa
- odparła Roza, bynajmniej nie starając się ściszyć głosu, jakby
jej nie zależało na tym, aby to, co ma do powiedzenia, pozostało
mię-

background image

dzy nimi. Nie zwracała uwagi na znaczące pochrzą-kiwania
Olego.
- Nie jesteśmy sami - szepnął ostrzegawczo Mat-tias. Zdawał
sobie sprawę, że za ścianą u Wielkiego Samuela słychać każde
ich słowo.
- I całe szczęście, u diabła! - odparowała Roza. -Ostatnio
wylądowaliśmy na sianie, gdy przez chwilę zostaliśmy tylko we
dwoje. Pamiętasz? Nie chcę, by to się powtórzyło, Mattias! Mam
dość tych twoich uwodzicielskich sztuczek i gadania o tym, jak
mnie rozumiesz. Zostaw mnie w spokoju! Pozwól mi stąd odejść
bez awantur. Nie potrzebuję, żebyś mnie odprowadzał! Potrafię
się obejść bez twojego towarzystwa. Odkąd ukończyłam
dwanaście lat, chodzę własnymi ścieżkami. Za późno, żeby mnie
prowadzać za rączkę! Za późno dla ciebie i dla wszystkich
innych, którym przyszedłby do głowy ten pomysł!
Westchnęła ciężko.
- Rozumiem - odrzekł cicho, pochylając głowę. Sięgające prawie
do ramion włosy opadły mu na twarz, częściowo ją zasłaniając.
- Nic nie rozumiesz! - wyrzuciła z siebie Roza. -Nie pojmuję,
czego chcesz ode mnie i co cię obchodzi moje życie, skoro
związałeś się z jasnowłosym aniołem z Finlandii czy tam z Rosji.
Pilnuj jej, to przynajmniej przestaniesz mnie nachodzić!
- Nie będę cię więcej nachodził - obiecał.
Roza wyszła, trzaskając drzwiami, aż zatrzęsły się ściany.
Z alkierza doleciał chrapliwy śmiech Samuela. Pobrzmiewała w
nim skrywana rozpacz. W zachowaniu Rozy wyczuł, podobnie
jak Mattias, maskowany złością głęboki smutek. Obaj wiedzieli,
jak łatwo ją zranić, choć nigdy nie dawała tego po so-


background image

bie poznać. Pierwszy raz jej się zdarzyło tak wybuchnąć.
- Skąd ona wie? - zapytał Mattias, przerywając ciszę, jaka zapadła
po gwałtownym wystąpieniu Rozy.
- Wymknęło mi się - przyznała skruszona Liisa. Ole jednak
wyjaśnił pośpiesznie:
- Nie wierz jej! Szukała okazji, by powiedzieć o tym Rozie. I w
końcu znalazła. Trafiła w czuły punkt mojej siostry. Sam
widziałeś. Roza rości sobie prawo do czegoś, co już nie jest jej
własnością. To ją najbardziej boli.
Mattias nie odpowiedział.
- Chciałam wybadać, czy nadal coś do ciebie czuje - broniła się
Liisa, przyglądając się uważnie Mattiaso-wi. Na jego twarzy
można było wyczytać targające nim sprzeczne uczucia. Liisa
zrozumiała, że wciąż nie może przestać myśleć o Rozie. - Kiedy
ostatnio rozmawiałam z tobą, też niewiele dało się z ciebie wy-
ciągnąć - powiedziała cicho. - Roza była jeszcze bardziej skryta.
Ale zdaje mi się, że nie spodobało jej się to, co usłyszała o tobie
i-tej pięknej Raissie...
Mattias wzruszył ramionami i przysiadł na stołku blisko pieca.
Wprawdzie nadeszły już pogodne, majowe dni, jednak
wieczorami wciąż od fiordu ciągnęły chłód i wilgoć. Na szczęście
wystarczyło tylko trochę napalić, by w niewielkiej izbie
natychmiast zrobiło się cieplej.
- O kim rozmawialiście, kiedy wszedłem? - zapytał
przygnębiony, rozgrzewając dłonie przy piecu.
- O mężczyźnie obdarzonym demoniczną urodą -odparła Liisa z
uśmiechem, od którego na jej twarzy w okolicach ust i oczu
utworzyły się zmarszczki.
- A co on ma wspólnego z Rozą? - zapytał Mattias spięty.

background image

Ole roześmiał się zrezygnowany. Podniósł dłonie, jakby chciał
się odciąć od tego, co się wokół niego działo. Nie miał ochoty
dalej uczestniczyć w tej rozmowie.
- Co ona z tobą robi, chłopie? - zapytał. - Ja jestem niewidomy,
ale, do cholery, zdaje się, że widzę więcej niż ty!
- Mówiliśmy o przystojnym bracie pani Warren -odparła Liisa,
cmokając znacząco.
- A czego on może chcieć od Rozy? - powtórzył Mattias nieco
ostrzej, nie zwracając uwagi na słowa Olego.
Spotykał szczupłego, jakby wychudzonego szwagra inżyniera
Warrena. Bawiła go odziana w zagraniczne ubrania pająkowata
postać. Widywał, jak wędrował skrajem lasu ze wzrokiem
utkwionym w ziemię, kucał co rusz i grzebał wśród kępek traw i
wrzośców. Odnosiło się wrażenie, choć to absurdalne, że ten
dorosły mężczyzna zrywa kwiaty.
Mattiasowi nigdy nie przyszłoby do głowy dopatrywać się
związku pomiędzy bratem pani Warren a Rozą, jednak gdy tylko
zasiano mu w głowie taką myśl, nie mógł się od niej uwolnić.
Uwierała go niczym drobny kamyk w bucie.
- Ona powinna mieszkać razem z wami - rzekł i nagle
przypomniało mu się, co powiedziała Roza. Z jaką naturalnością
oznajmiła, że musi wracać do domu, mimo że przecież nie miała
na myśli Samuelsborg.
... do domu... ... to okropne...
- Żona inżyniera nie jest już obłożnie chora, więc Roza nie musi
tam nocować. Nic już nie zagraża życiu pani Warren. Wydaje mi
się wręcz niestosowne,



background image

że Roza wciąż sypia pod tamtym dachem. Nie mam racji?
Mattias uchwycił spojrzenie Liisy, szukając poparcia, i nie doznał
zawodu. Liisa pokiwała głową powoli. W kącikach jej ust
pojawiły się zmarszczki, jakby w uśmiechu.
- Coś mi się zdaje, że cierpisz na to samo, co dolega Rozie -
rzekła Liisa zadowolona z siebie. - Chyba nie jesteś aż tak bardzo
zajęty piękną Raissą, jak się tobie samemu zdawało, Mattias,
przyjacielu. Zdaje się, wszyscy się pomylili...
-Nie!
Pokręcił gwałtownie głową. Zerwał się i niespokojnie zaczął
obchodzić izbę. Parę razy omal się nie potknął o dywanik, bo nie
patrzył pod nogi, tylko gdzieś w głąb siebie.
- Nie! - powtórzył i zatrzymał się na środku izby. Podniósł rękę i
wąskimi, silnymi palcami przeczesał włosy do tyłu. - Nie, Liiso,
nie uda ci się mnie nakłonić, bym po raz kolejny wmieszał się do
życia Rozy! Słyszałaś, co powiedziała! Nie ma tam dla mnie
miejsca. Beze mnie jest jej lepiej. Rzuciła mi to prosto w twarz.
- Wierzysz jej? - zapytała Liisa i na chwilę przestała robić na
drutach. Szara i miękka, niczym futro rozleniwionego kota,
robótka opadła jej na okryte brązowym fartuchem kolana.
- Mnie też jest bez niej lepiej - dodał Mattias zawzięcie.
Liisa nie sprzeciwiła mu się. Ole także milczał.
- Ale tam dzieje się coś niedobrego - podjęła Liisa po chwili. -
Nie wiem dokładnie co, ale poznaję po Rozie, że coś przed nami
ukrywa.
- Roza zawsze była skryta - stwierdził Ole. - Gdy-

background image

by mogła, zataiłaby przed nami swoje imię. Dobrze znam swoją
siostrę!
- Nie, coś jest nie tak - upierała się przy swoim Liisa.
- Ja się więcej do niej nie zbliżę - poprzysiągł Mattias. - Nie
próbuj mnie nawet namawiać, bym sprawdził twoje podejrzenia,
bo się nie zgodzę. Nie zrobię tego nawet dla ciebie, Liiso!
- A może zrobiłbyś to ze względu na nią?
- Nie! - odparł. - Naprawdę nie, Liiso. Skończyłem z Rozą.
Wiem, że bardzo ją lubisz, ale chyba i ty zdążyłaś zauważyć, że
Roza ma szczególną zdolność, by ranić ludzi, którzy zanadto się
do niej zbliżą. Wystarczy mi blizn, jakie pozostawiła mi bliska z
nią znajomość.
- A mnie się zdaje, Mattias, że i ty ją wciąż kochasz - rzekła Liisa,
uśmiechając się lekko, głucha na jego protesty.
... jak łatwo przeszło mi przez gardło, że muszę wracać do
domu... Powiedziałam to z premedytacją. Wiem, że Mattias
przypomni sobie te słowa i będzie je roztrząsał, aż w końcu
pomyśli to, co chcę, żeby pomyślał.
Zranił mnie, wiążąc się z tą obcą, piękną dziewczyną. Ma
całkowite prawo spotykać się, z kim tylko najdzie go ochota, i
dopuszczać do swojego życia, kogo zechce, ale czyniąc to, zadaje
mi ból. Nie sądziłam, że tyle dla mnie znaczył. Byłoby mi łatwiej,
gdybym się tym nie przejmowała.
Kiedy nie czuję nic do człowieka zadającego mi ból, nie cierpię...
Mam nadzieję, że jego uczucia do mnie nie całkiem wygasły.
Chcę, by i on cierpiał.


background image

Chcę, by rozmyślał o tym, co powiedziałam, i wyciągał wnioski,
które nie mają żadnego związku z rzeczywistością. Tak naprawdę
nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić, jak wygląda prawda...
Rozę zawsze przyciągała keja, mimo że wiązało się z nią tyle
złych wspomnień. Zresztą niewiele miejsc kojarzyło się jej
dobrze. Na kei było spokojnie. Żaden statek ani łódź nie
przecinały lśniącej jak lustro tafli fiordu. Mimo dość wczesnej
jeszcze pory nie spotkała nikogo.
Wieczory rodziny spędzały we własnym gronie, a samotnym
pozostawał barak albo jadłodajnia.
Może więcej było takich, którzy mieli oparcie wyłącznie w sobie,
ale zapewne skrywali to równie skutecznie jak ona. Usiadła na
skraju kei, zwieszając nogi.
Kiedy odchyliła kark do tyłu i poczuła wiatr na twarzy, we
włosach, na rękach i na nogach, miała wrażenie, że wciąż jest
dzieckiem i leży na brzuchu na kei znacznie mniejszej niż ta,
patrzy na morze, zanurza w wodzie sznurek i macha nim,
czekając, aż jakaś rybka skusi się i połknie haczyk.
- Nie marzniesz? Nie jest ci zimno? - usłyszała nagle znajomy
głos.
Roza otworzyła oczy i na tle chłodnego, wyblakłego błękitu nieba
mignął jej długi, mroczny cień Anglika.
Zatopiona w myślach, nie usłyszała, jak nadchodził. Było to w jej
przypadku niezwykłe, bo zazwyczaj, przygotowana na najgorsze,
zachowywała wielką czujność.
Mężczyzna pozostał w miejscu, w którym się zatrzymał. Był
ubrany równie starannie jak rankiem. Kołnierzyk koszuli zapięty
pod szyją, wełniana ka-

background image

mizelka z brązowej wełny, brązowa, tweedowa marynarka i
wełniane spodnie w głębokim odcieniu brązu. Nawet buty na
grubych zelówkach były również brązowe. Tylko lśniące w
słońcu włosy, potargane przez wiatr, burzyły ten nienaganny
wizerunek.
Roza podciągnęła nogi i oparłszy stopy o krawędź kei, objęła
rękoma kolana i przylgnęła do nich zniekształconym policzkiem.
Wpatrywała się w wody fiordu. Wolała nie patrzeć na Maxwella
Harta, bo zdawało się jej, że należy do tego typu mężczyzn,
którzy mogliby zrozumieć to opacznie. Nie podobał jej się, nie w
ten sposób.
Nie wiedziała, czy w ogóle czuje do niego choć odrobinę
sympatii.
Był jakiś taki tajemniczy, jego nieprzeniknione spojrzenie
wywoływało na jej skórze pieczenie.
- Lubię wiatr - wyjaśniła Roza, wypowiadając słowa wolniej niż
zazwyczaj, żeby ułatwić Anglikowi zrozumienie. Dzięki temu
nie musiała się powtarzać.
Maxwell znajdował się wysoko na szczycie wzniesienia, u
którego stóp stało The House, gdy zauważył nadchodzącą nad
fiord Rozę. Wracała z Krety, osiedla szarych chat pokrytych
zielonymi dachami z darni.
Trudno ją było z kimś pomylić. Jej długie, rude włosy
przypominały ogień.
Po pracy Roza rozpuszczała włosy albo związywała jedynie w
luźny węzeł. Na pewno zdawała sobie sprawę, że włosy
przyciągają uwagę innych, poruszając wyobraźnię, sprawiała
bowiem wrażenie kobiety czytającej w cudzych myślach.
Maxwell obserwował ją przez chwilę. Stawiała zdecydowane,
jakby gniewne kroki. Mimowolnie dał się jej zwabić. Intrygowała
go zamknięta i tajemni-

background image

cza natura Rozy. Wyczuwał jakieś osobliwe pokrewieństwo
dusz, choć nie do końca pojmował, na czym to polega.
Kiedy zobaczył, że Roza kieruje się ku kei, coś go popchnęło w
jej stronę. W duchu usprawiedliwiał się, że przecież i tak miał
zejść na dół. Nie wiadomo wcale, czy ona będzie jeszcze na
nabrzeżu, kiedy on tam dotrze, tłumaczył się sam przed sobą.
Zbiegał w dół i zsuwał się po stromym zboczu, obcasami żłobiąc
długie, wąskie rynny. Kiedy dotarł nad fiord, Roza wciąż tam
siedziała.
Serce łomotało mu jak szalone, ale uspokoił oddech, by nie
pomyślała, że przybiegł tu, by się z nią spotkać.
Maxwell usiadł niedaleko Rozy i oparł stopy o nabrzeże.
Odchylony lekko, zerkał na nią z ukosa. Wyobrażał sobie, jak by
wyglądała, gdyby oba policzki miała równie jedwabiste i
rozpromienione jak ten, którym była odwrócona do niego.
Margaret mówiła prawdę: żadna z kobiet, które znał, nie
dorównałaby urodą Rozie. Taka dawka piękna przyprawiałaby
o utratę tchu.
Przypominałaby Izoldę albo Maję, która kusiła podstarzałego
Goyę przewrotnym spojrzeniem
i subtelnym uśmiechem obiecującym cuda. Roza też
wywoływałaby katastrofę samym tylko swoim istnieniem.
- Miło było u rodziny? - zapytał, gdyż pochodził z wyższych sfer,
gdzie w taki sposób, lekko, jakby od niechcenia, nawiązywało się
rozmowę, odbijając później słowa jak piłeczki.
- Nie - odparła krótko Roza.
Nie był przygotowany na taką szczerość z jej strony. W świecie
Maxwella na podobne pytanie odpo-

background image

wiedziano by twierdząco, nawet jeśli byłoby to kłamstwo.
Tymczasem swoją reakcją Roza ucięła już na wstępie rozmowę,
uniemożliwiając poruszenie także innych, interesujących go
spraw.
Roza siedziała nieruchomo z półprzymkniętymi powiekami,
opierając poparzony policzek o kolana. Zachwyciły go długie,
ciemne rzęsy. Całą swoją postawą służąca Margaret sugerowała
jednak dystans. Wyczuwał, że wolałaby, żeby zostawił ją samą.
Maxwell jednak nie odszedł.
Właściwie nigdy dotąd nie był z nią sam. Zawsze w pobliżu
kręcili się albo David, albo Margaret. I nie dziwiło go to dopóty,
dopóki nie przyłapał Davida wymykającego się z poddasza. Po
tym zdarzeniu, a zwłaszcza po wyjaśnieniu Margaret, Maxwell w
ogóle nie miał ochoty znaleźć się sam na sam z Rozą, bo ilekroć
na nią patrzył, jego wyobraźnia zaczynała błądzić
niebezpiecznymi ścieżkami.
Nie przypuszczał nawet, że jest obdarzony taką fantazją.
- Dlaczego? - zapytał. - Dlaczego to robisz? Czy miał prawo
żądać od niej odpowiedzi?
Był bratem Margaret, nie uważał siebie za osobę postronną.
- Prawie rozumiem, dlaczego Margaret tego chce - wyjaśnił
Maxwell, gdy Roza wciąż milczała. - Rozumiem też Davida. Jego
zresztą bardziej nawet niż moją siostrę.
Roza podniosła powieki, a ze wzroku Maxwella wyczytała, co
miał na myśli. Widząc, jak z trudem przełyka ślinę, jak pulsuje
mu skroń, pomyślała, że Liisa miała rację, mówiąc o jego
diabolicznym wyglądzie.
Nie doznała zdziwienia, zauważywszy mroczne

background image

pożądanie wyzierające z dna niebieskich oczu, tak starannie do
tej pory ukrywane.
W gruncie rzeczy domyślała się, że wszyscy mężczyźni są tacy
sami. I ten wysoko urodzony, zagraniczny arystokrata,
wykształcony, przebierający się dwa razy na dzień, nie należał do
wyjątków.
- Nie rozumiem cię, Roza - rzekł, wymawiając jej imię
prawidłowo, tak jak wymawiano je tu nad fiordem. Brat Margaret
był bardzo skrupulatny i porządny we wszystkim, co robił. -
Dlaczego się na to zgadzasz? Przecież nie musisz. Sama dziś
powiedziałaś, że nie jesteś niewolnicą.
Przez twarz Rozy przemknął uśmiech, którego Maxwell nie
potrafił wytłumaczyć. Nie rozumiał, jak człowiek przy zdrowych
zmysłach w ogóle może się w takiej sytuacji śmiać.
- To podarunek - odpowiedziała Roza w końcu, dobierając
starannie słowa, jak zawsze w rozmowie ze swoimi
chlebodawcami. - Margaret straciła dziecko, swoją ptaszynę,
baby bird. Nikomu nie życzę, by tak cierpiał jak ona wówczas...
Maxwell, obserwując bijącą od niej powagę, przypomniał sobie,
z jakim wewnętrznym żarem siostra opowiadała mu o swoim
bólu wywołanym urodzeniem martwego dziecka.
Może Daisy miała rację, mówiąc, że w pełni zrozumieć to może
tylko druga kobieta? Roza w każdym razie tak bardzo utożsamiła
się z cierpieniem Margaret, że postanowiła dźwigać je wraz z nią.
To ona pomogła Margaret przejść długi, bolesny poród, a potem
wspierała ją przez kolejne tygodnie i miesiące, które po nim
nastąpiły.
Maxwell zastanawiał się, czym Margaret zasłużyła sobie na takie
zaufanie, taką miłość i lojalność.

background image

- Ja też straciłam dziecko - powiedziała Roza, przymknąwszy
oczy. - Odgrodziła się od niego jak od intruza, kogoś obcego, kto
nie ma prawa poznać jej historii. Rzuciła mu parę jej skrawków,
by skłonić go do milczenia. - Straciłam na zawsze ukochaną i
oczekiwaną córeczkę... Nigdy więcej nie urodzę dziecka
podobnego do niej, ponieważ mężczyzna, który był jej ojcem, też
już nie żyje.
Roza milczała przez chwilę, oddychając ciężko. Jej nozdrza
drgały niczym u jelenia oczekującego na strzał. Maxwell nie raz
patrzył wprost w oczy zwierzęcia, nim nacisnął spust.
- Jestem silna i mogę jeszcze urodzić wiele dzieci - odezwała się
znów z powagą. - Pańska siostra nie jest do tego stworzona. A tak
bardzo pragnie dziecka, które byłoby podobne do ukochanego
mężczyzny.
Roza uśmiechnęła się przelotnie, a Maxwellowi zdawało się, że
zza zasnuwających niebo ołowianych, jesiennych chmur przebiły
się promienie słońca.
- Mogę jej pomóc, dlatego to robię.
Maxwell milczał, zasłuchany. Słowa Rozy jednak nie zdołały
rozwiać dręczących go wątpliwości.










background image

Rozdział 4
- Co cię łączy z Rozą? - zapytała Margaret ostro, schwyciwszy
brata za ramię.
- Co łączy mnie z Rozą? - Maxwell powtórzył zdziwiony jej
pytanie.
Margaret wzniosła oczy ku niebu.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. Czuję, że coś się święci!
A nie chcę, Maxwell, byś pokrzyżował mi szyki. Nie rób tego!
Zamilkła demonstracyjnie, tak że w końcu sam musiał podjąć
rozmowę.
- A co w tym złego, że jestem miły dla Rozy? -spytał z
uśmiechem.
Obszedł siostrę dookoła, nie pojmując, czemu jest tak spięta i
patrzy tak ponuro. - Lubię z nią rozmawiać. Uważam, że jest
interesująca. Nigdy nie spotkałem takiej osoby. Dlaczego
miałbym ci pokrzyżować szyki?
Margaret westchnęła ciężko, odgradzając się myślami od brata.
Oparła się o chłodną szybę oszklonej werandy. Wydawało jej się,
że przez okno czuje zapach wiosny. Wiosny, życia - i cierpienia.
Zamknęła oczy i wsłuchała się w bicie swojego serca. Wciąż to
samo. Zamieszkał w niej niewyjaśniony lęk, czaił się na dnie
serca, które uderzało w galopującym rytmie przypominającym
dudnienie końskich kopyt o twardy grunt. Czuła się nadal martwa
i ja-

background image

łowa niczym zmarznięta ziemia, pokryta skąpą warstwą śniegu.
Stała się bardzo drażliwa i łatwo było ją zranić. Nie mogła znieść
ludzkich spojrzeń. Kiedy wchodziła do pomieszczenia,
wydawało jej się, że wszyscy zniżają głosy i coś szepczą między
sobą współczująco. Ich spojrzenia zatrzymywały się na
wysokości jej brzucha. Litowali się, zauważając, że wciąż nie jest
w ciąży.
„Bezpłodna!" - mówiły ich spojrzenia. „Bezpłodna!" - czytała ich
myśli. „Bezpłodna!" - powtarzały wargi. Choć nigdy tak
naprawdę nie usłyszała tego słowa, to jednak odgadywała je z
ruchu ust.
Może teraz też sobie to wszystko tylko wyobrażała, może po
prostu była przewrażliwiona na tym punkcie? Zauważyła jednak
w zachowaniu brata pewną zmianę. Za każdym razem, gdy
zwracał się do Rozy, jego głos nabierał ciepła. Nie była pewna,
co o tym sądzić. Zwłaszcza że Roza odpowiadała Ma-xowi
niemal kokieteryjnie. Tych dwoje bardzo się do siebie zbliżyło i
to najbardziej przerażało Margaret.
- Nie bądź dla niej zbyt miły, żeby nie było wątpliwości, kto jest
ojcem dziecka, które wyda na świat.
Maxwell żachnął się.
- Jak możesz mówić coś takiego? - odezwał się w końcu,
otrząsnąwszy się z szoku. - Jak w ogóle mogłaś coś takiego
pomyśleć, Margaret? Za kogo ty mnie masz?
- Nie wiem - odpowiedziała mu siostra, a mijając go, otarła się o
niego ramieniem. Pachniała leciutko kwiatami: fiołkami i różami.
Może to woń perfum, których używała, a może mydła, które jej
przywiózł od matki. W każdym razie zapach ów nie pasował do
tego miejsca.

background image

- Nie wiem nawet, kim sama jestem, Maxwell -powiedziała
Margaret zza ramienia, a jej spojrzenie kryło bezdenny smutek. -
Skąd więc mam wiedzieć, co siedzi w tobie, skoro nie rozumiem
siebie.
Maxwellowi zrobiło się żal siostry, ale nie wiedział, jak ją
pocieszyć. Sama przecież zaaranżowała sytuację, która ją teraz
gnębi i przerasta. Czuł się urażony jej pomówieniami, jednak nie
zamierzał rozjątrzać jej ran.
- Lubię Rozę, ale nie w taki sposób - zapewnił siostrę, która wciąż
oczekiwała od niego odpowiedzi, z całą powagą udzieliwszy mu
ostrzeżenia. - Ale ona jest fascynująca - dodał, jakby chciał
wyjaśnić Margaret coś, o czym sama musiała wiedzieć.
- Ona jest służącą - rzekła Margaret, a jej słowa zabrzmiały tak,
jakby chciała przywołać go do porządku.
Maxwell poczuł chłód w piersi. Zastanowił się, czy w ogóle zna
Daisy, i uświadomił sobie, że wcale nie chce wiedzieć, co jego
siostra naprawdę sądzi o Rozie.
- Chcę zabrać Rozę dziś wieczorem na tańce -oznajmił
przekornie, wiedząc, że Margaret zmarszczy z niezadowoleniem
brwi, przyjmując jego oświadczenie. Pragnął jej jednak pokazać,
że myśli innymi kategoriami niż ona.
- Co ci, na Boga, przyszło do głowy? - wyrwało się kompletnie
zaskoczonej Margaret, a na jej twarzy znów pojawiła się
podejrzliwość. - Tyle tu młodych dam, które tylko czekają, by cię
bliżej poznać! Możesz wybierać do woli, a ty...
Maxwell uśmiechnął się chytrze.
- Jeszcze trochę, a zaoferujesz mi swoje towarzystwo, siostro!

background image

Margaret przeszedł dreszcz.
- Kiedy tu przyjechałam i byłam nowa, wszystko wydawało mi
się takie ciekawe, barwne i inne - przyznała niechętnie, opierając
się plecami i głową o framugę drzwi. - Ale już mi przeszło -
dodała, ucinając myśl jakby w obawie, że znów przygoda porwie
ją w wir wbrew jej woli.
- Zrozum, nie mogę iść na tańce z żadną z twoich znajomych dam
- wyjaśnił Maxwell. - Muszę pójść z kimś, kto należy do tego
miejsca. Ja przecież zawsze pozostanę obcy, ale w towarzystwie
kogoś stąd mam szansę poznać bliżej tutejsze zwyczaje i przeżyć
coś autentycznego.
Margaret pokręciła głową.
- Nic nie rozumiesz, Max! Nawet nie wiesz, jak bardzo się
mylisz! Zbliżyłbyś się do nich o wiele bardziej, gdybyś poszedł
tam z którąś z moich znajomych. Roza znajduje się bowiem poza
nawiasem tutejszej społeczności. Nie pojąłeś tego jeszcze,
bracie? Ona nie należy tu, w Kopalni do żadnego miejsca. Jak
sądzisz, dlaczego zgodziła się na to, co jej zaproponowaliśmy?
Nawet jej najbliżsi się do niej nie przyznają. Ona ich przeraża. W
ich oczach uchodzi za czarownicę...
- Tym chętniej ją poznam - uśmiechnął się Maxwell i mrugnął
porozumiewawczo do Margaret. -Nie przestraszysz mnie, Daisy!
Przeciwnie, teraz wydaje mi się jeszcze bardziej intrygująca...
- Nie miałam takiej intencji! - odparła chłodno Margaret i
pozostawiła brata sam na sam z własnymi myślami.
Zaproszenie na kweńską potańcówkę Roza przyjęła z taką samą
jak Margaret podejrzliwością.



background image

- Dlaczego? - zapytała Maxwella.
- Nie umiesz tańczyć? - zdziwił się lekko.
- Umiem, ale...
Zerknęła ukradkiem na Margaret i Davida, jakby z ich strony
oczekiwała pomocy, ale David umknął wzrokiem, a Margaret
demonstracyjnie przyglądała się swojemu bratu.
- Nie ma zwyczaju, by ludzie pańskiego pochodzenia pokazywali
się w towarzystwie służby - odparła Roza niemal sztywno. - To
nie wypada. Jest pewna różnica...
- Przejmujesz się tym, co wypada, a co nie, Rozo Samuelsdatter?
- zapytał Maxwell, nie spuszczając z niej wzroku. Wiedział, że
zabrzmiało to dla niej niczym wyzwanie.
Roza nie wspomniała, że miała zamiar pójść do domu.
Wprawdzie od ostatniej wizyty minęło zaledwie parę dni, ale
przez ten czas wiele myślała o ojcu. Miała wrażenie, że zawładnął
jej myślami. Martwiło ją to, ponieważ nigdy wcześniej nic
takiego nie odczuwała.
Zauważyła, że Margaret okazuje bratu wyraźną dezaprobatę. Nie
chciała, by spoufalał się ze służącą. Roza domyślała się, że ona
według Margaret nie jest dla niego dość dobra.
- W takim razie pójdę z panem na tańce - odparła obojętnie i
zajęła się pracą.
Na zboczach wyłaniających się z wód fiordu wciąż gdzieniegdzie
leżał jeszcze śnieg. Dla Rozy widok ten był całkiem zwyczajny,
póki Maxwell nie opowiedział jej o liliach i przebiśniegach.
Kwiaty te opisał tak wyraziście, iż wydawało jej się, że zobaczyła
je na własne oczy. Od tamtej pory żółtozielo-

background image

ne połacie odsłoniętych spod śniegu zboczy, schodzących ku
piaszczystej plaży nad zatoką, napawały ją smutkiem. Tym
bardziej, że dopiero za tydzień lub dwa w zacisznych miejscach,
gdzieś w pobliżu chat miały się pojawić drobne jaskry.
Maxwell tymczasem snuł opowieści o gęstych lasach
porośniętych dębami, bukami i olchami, gatunkami drzew, o
jakich Roza nigdy nie słyszała. Mówił o krzewach znacznie
piękniejszych niż te, które sadzono w ogrodzie wokół The House.
Miejscowi ludzie nadal ukradkiem podśmiewali się z tego, za-
stanawiając się, jaki jest pożytek z rosnących rzędem krzaków,
które na dodatek trzeba jeszcze przycinać. Czy nie można by
równie dobrze postawić płotu? -dziwili się, a Roza razem z nimi.
Ale teraz pod wpływem opowieści Maxwella o ogrodach i
kwiatach, o łąkach i lasach w Anglii, Roza niemal zatęskniła do
tego krajobrazu.
- Zobaczysz to wszystko - rzekł po drodze do domu ludowego
Maxwell Hart.
Nie zrozumiała go w pierwszej chwili.
- Nie pomyślałaś o tym? - zapytał Anglik natarczywie i podszedł
do niej tak blisko, że gdyby ktoś teraz ich zobaczył, mógłby
wysnuć pochopne wnioski. - Ta gra - rzekł rozkładając ręce - nie
skończy się, póki nie zajdziesz w ciążę...
Roza rozejrzała się wokół siebie nerwowo. Z daleka na drodze do
Kopalni mignęli jej jacyś ludzie, ale na szczęście w pobliżu nie
zauważyła nikogo. Nie przywykła, by o tym rozmawiać. Nagle
wydało jej się to bardziej niemoralne niż wówczas, kiedy u
schyłku dnia godziła się na odwiedziny Davida.
Maxwell ściszył głos.
- A później przyjdzie wam stąd wyjechać. Nie bę-

background image

dziesz mogła zostać tu, na północy, ani ty, ani Margaret. W
Norwegii plotki zbyt szybko się rozchodzą. Jak sądzisz, dokąd
zabierze cię wówczas Margaret?
Roza wiedziała. Margaret wyłożyła jej swój plan już dawno. W
gruncie rzeczy właśnie perspektywa wyjazdu do obcego kraju
najbardziej ją pociągała. Nie wyjaśniła tego jednak Maxwellowi,
pewna, że by nie zrozumiał.
- Wiem o tym - odpowiedziała tylko. - Nie jestem głupia.
Ruszyła dalej drogą w stronę Domu Ludowego, nie mając
wątpliwości, że on podąży za nią. Dobrze wychowany,
wyróżniający się nienagannymi manierami, nigdy nie uczyniłby
niczego, co wprawiłoby jakąś kobietę w zakłopotanie.
I tym razem jej nie zawiódł. Kiedy zrównali się krokiem, nawet
słowem nie wspomniał o tym,
0 czym przed chwilą rozmawiali. Był okropnie angielski w tym
swoim brązowym ubraniu i wyglansowanych butach. Nie
pasował do błotnistej drogi
1 zboczy pokrytych żółtozieloną trawą.
A już zwłaszcza nie pasuje do mnie, pomyślała Roza. Gdy
wyobraziła sobie szydercze spojrzenia mieszkańców osady,
strach ścisnął jej gardło. Nie chciała się martwić na zapas, ale
dawno nie toczyła z nikim wojny i stała się chyba mniej odporna
na ciosy.
- Czy zbudowanie Domu Ludowego jest także zasługą Thomasa?
- zapytał Maxwell.
- Margaret nie opowiadała ci o tym? - zdziwiła się Roza.
Maxwell uśmiechnął się do siebie. Wyobraził sobie Rozę w
towarzystwie młodych dam z kręgów, w których się obracał. One
wykorzystywałyby każ-

background image

dą okazję, by prowadzić konwersację, obojętnie, czy rozmowa
miałaby sens, czy nie. Roza tymczasem najchętniej milczała,
wszelkie za i przeciw rozważając w cichości ducha. Nie traciła
czasu na coś, co uważała za błahostki.
- Sala została otwarta w ubiegłym roku w listopadzie - odezwała
się niechętnie, gdy już niemal zwątpił, że się czegoś od niej
dowie. - Wcześniej tańce urządzano w The House. Państwo
chyba bardzo się cieszą, że powstał osobny lokal na uroczystości.
Maxwella uderzyło nagle, że Roza na swój sposób naśladuje
Margaret, starając się prowadzić konwersację.
- Dom ten otrzymał nazwę „Ultima Thule" - dodała, wymawiając
powoli i wyraźnie obco brzmiącą nazwę. - Fleischer na uroczyste
otwarcie napisał wiersz, siedem długich zwrotek o tym, że Dom
Ludowy będzie służył wszystkim. Że będzie tu pięknie...
- Chętnie bym posłuchał - odparł Maxwell uprzejmie.
Roza zerknęła na niego podejrzliwie, ale wzięła na poważnie jego
słowa.
- Znam na pamięć ostatnie strofy - rzekła i nabrawszy powietrza,
zaczęła recytować:
- Znajdą tu strawę szlachetne potrzeby ducha. Dojdzie do głosu
czysta niewinna sztuka.
A to, co zostawią przyjaciele, przekażemy
Jako święty dar dla domu chorych.
My się będziemy tu radować,
Ustąpią wszelkie troski.
Niech nas połączą szlachetne cele,
Braterstwo i przyjaźń niechaj się szerzy
Na pożytek i szczęście dla ukochanej doliny!
- „... święty dar dla domu chorych"? Co to zna-

background image

czy? - zapytał Maxwell, starając się nie dać po sobie poznać, że
rozbawił go ten napisany zapewne w dobrej wierze, pełen patosu
wiersz. Roza wykrzywiła twarz.
- Jest taki zamiar, że zebrane tu pieniądze mają być
przekazywane na szpital.
Maxwell zrozumiał, że temu przedsięwzięciu przyświeca
naprawdę szczytny cel.
- „Thule" to grecka nazwa - rzucił zamyślony, ale zauważył, że
Roza nasłuchuje z uwagą. Była głodna wiedzy, ale zbyt dumna,
by pytać. - Pyteasz z Massalii, czyli z Marsylii, miasta w
południowej Francji, bardzo, bardzo dawno temu, pożeglował na
północ i dotarł do wyspy, którą nazwał „Thule". Na wyspie tej
ludzie żywili się owocami i zgromadzonym w spichrzach
zbożem.
Roza wpatrywała się w niego rozszerzonymi ze zdumienia
oczyma. Słuchała w nabożnym skupieniu niczym kazania na
niedzielnym nabożeństwie.
- Prawdopodobnie była to któraś z wysp należących do Norwegii
- dodał Maxwell i poczuł się niemal wzruszony. - Później
najbardziej wysuniętą na północ od Wielkiej Brytanii wyspę,
prawdopodobnie także część terytorium Norwegii, nazwano
„Ultima Thule", co po łacinie znaczy „kraniec świata". - Maxwell
uśmiechnął się w duchu, widząc, jak z twarzy Rozy emanuje
ciekawość, a oczy błyszczą. Usta miała półotwarte, jakby
spragnione usłyszeć więcej.
- Teraz mianem „Ultima Thule" określa się skute lodem,
pozbawione roślinności pustkowia.
Zgasła, zamyśliła się.
- Może to racja... - rzekła cicho.
Doszli tymczasem do Domu Ludowego. Maxwell ze zdumieniem
popatrzył na kolejkę ustawioną przy

background image

schodach do obitego deskami budynku. Przecież od godziny już
trwały tańce! Najwyraźniej nie tylko Roza nie miała ochoty
pojawić się pierwsza. Skinął na jednego z młodszych Anglików,
który siedział przy drzwiach i pobierał opłatę za wejście.
Szesnaście szylingów zmieniło właściciela. Maxwell stwierdził,
że to przystępna cena za wstęp dla dwojga osób, na co Anglik
przytaknął. Spoglądał to na Maxwella, to na Rozę, a w jego
oczach czaiło się nieme pytanie. Maxwell nie czuł się jednak
zobowiązany, by cokolwiek wyjaśniać.
Przytrzymując lekko łokieć Rozy, poprowadził ją do środka.
Dziewczyna miała na sobie błękitny, ściągnięty w talii żakiet.
Podkreślał znakomicie jej szczupłą kibić i bezwstydnie
eksponował zaokrąglone biodra. Niezły krój, stwierdził w duchu
Maxwell, zauważając, że kolor wdzianka znakomicie współgra z
barwą oczu Rozy. Ale tkanina w dotyku była szorstka i przaśna,
zapewne najtańszy gatunek farbowanej wełny. Maxwell domyślił
się, że żakiet został uszyty własnoręcznie przez Rozę. Czarna
spódnica zresztą podobnie. Nie znalazł pretekstu, by jej dotknąć,
ale sądził, że materiał spódnicy jest nieco cieńszy niż ten, z
którego był żakiet.
Dźwięki dolatującej z sali tanecznej muzyki zabrzmiały obco w
jego uszach, choć chwilami przypominały mu szkockie albo
irlandzkie rytmy. A może walijskie... Sceneria zasadniczo różniła
się od eleganckich pałacowych wnętrz, w których urządzano bale
w rodzimej Anglii. Maxwell bywał na nich niechętnie, zwykle
starając się pod jakimś pozorem wykręcić z tego towarzyskiego
obowiązku. W urządzonej z prostotą sali kręcili się ubrani w
samodziałowe i płócienne ubrania mieszkańcy osady. Ten i ów

background image

miał na sobie lapońskie kumagi, skórzane spodnie i skromną,
lapońską koftę, czyli kaftan. Wszyscy jednak byli czyści.
Najwyraźniej poczynili starania, by jak najlepiej wypaść tego
wieczoru.
W pomieszczeniu unosił się gęsty dym. Palili niemal wszyscy
mężczyźni. Odgłosy rozmów zagłuszały muzykę, ale tancerzom
wirującym na środku wcale to nie przeszkadzało. Miejsca pod
ścianami zajęli ci, którzy woleli porozmawiać, wypić kawę lub
czekoladę albo kufel chłodnego piwa.
- Wypijesz coś na orzeźwienie? - zapytał Maxwell, ale Roza
pokręciła głową, a jej wzrok zdawał się nieprzenikniony.
Maxwell szybko zorientował się, co jest tego powodem.
Nie było człowieka w lokalu, który by nie patrzył w ich stronę.
Nie wszyscy czynili to otwarcie, większość próbowała udawać,
że nic się nie stało, ale nie bardzo im to wychodziło. Maxwell
zrozumiał, że mimowolnie znalazł się w centrum
zainteresowania, gdy tylko przekroczył próg sali w towarzystwie
Rozy. Nie pozostawało im nic innego, jak robić dobrą minę do
złej gry.
Roza odsunęła się od niego dyskretnie. Gdyby Maxwell nie
uchwycił mocniej jej łokcia, oddaliłaby się od niego, porwana
falą odpływu. Maxwell potrząsnął lekko głową i odezwał się
cicho lecz dobitnie:
- Lets show them!
Roza zrozumiała jego słowa. Zawsze miała ochotę przypomnieć
całej osadzie o swoim istnieniu. Teraz jednak straciła odwagę.
Wydało jej się głupie, że przyszła tu z bratem Margaret, bratem
swojej chlebodawczyni, którą wszyscy znali. Nie stanie się

background image

kimś innym przez to, że przyszła w towarzystwie Maxwella.
Najchętniej odwróciłaby się na pięcie i uciekła.
... ma taki miły uśmiech, kiedy sobie nań pozwoli. Jego twarz nie
wydaje się wówczas taka surowa. Może o tym nie wie, ale
czasami przypomina wilka. Szkoda, bo przecież jest w nim wiele
piękna.
Nie przywykł do tańczenia przy takiej muzyce. Grajek z Reros
trzyma skrzypki pod brodą i wybija takt zelówkami. Wpadamy na
inne tańczące pary, ale Maxwell nie należy do tych, którzy się
łatwo poddają. Prowadzi mnie między tańczącymi, a ja widzę
tylko ich oczy, które omal nie wyjdą im z orbit.
Niech patrzą!
Chcę o nich zapomnieć. Chcę wirować w tańcu z bratem
Margaret, który jęst dobrym tancerzem, mimo że tutejsze melodie
nie są mu znane. Chcę być radosna i wolna!
- Nie zależy mi tak bardzo na tańcach - powiedziała Raissa,
wzbraniając się przed pójściem do Domu Ludowego.
Mattias zwichrzył jej włosy, tak że ciężki węzeł poluzował się i
opadł jej na kark. Była prawie tego samego wzrostu co on. Bez
wspinania się na palce sięgała mu do połowy uszu. Podobało mu
się, że jest wysoka. Niewiele spotkał kobiet, które dorównywa-
łyby mu wzrostem. Stanowiła przeciwieństwo Rozy. Wiedział, że
to głupie, ale taka myśl błąkała mu się po głowie.
- Powinniśmy się tam pokazać - radził jej przyjaźnie. - Zrobi się
więcej gadania, jeśli będziemy unikać zabaw.



background image

Objął Raissę i uniósł lekko jej podbródek. Z daleka dolatywały
dźwięki muzyki. Mattias roześmiał się rozbawiony tym, że
mimowolnie wystukuje rytm.
- O co chodzi? - zapytała. W jej oczach ujrzał wesołe iskierki, a
obok zdumienia - zrozumienie. Zupełnie jakby nie potrzebowała
o nic pytać, jakby znała odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Wystukuję rytm - odpowiedział. - A myślę o tym, żeby cię
pocałować.
Zarzuciła mu miękko ręce na szyję. Nie musiała się wspinać ani
on się schylać. Byli jakby skrojeni na miarę, niemal stworzeni dla
siebie.
- Jedno nie przeszkadza drugiemu - wyszeptała Raissa i dotknęła
ustami jego warg.
Jej pocałunek smakował słodyczą. Poczuł w sercu miłe łechtanie.
Odkrył, że można robić dwie rzeczy naraz.
Muzykę było słychać tak wyraźnie, że bez trudu obracali się w jej
rytm. Nie przestając się całować, tanecznym krokiem, na oślep,
pokonali resztę drogi do Domu Ludowego.
Oboje trzęśli się ze śmiechu, wbiegając po schodach. Mattias
starał się zachować resztki powagi, wyłuskując jedną ręką z
kieszeni szesnaście szylingów za wstęp. Drugą ręką nie
przestawał obejmować Raissy, bo trochę się obawiał, że mogłaby
mu umknąć. A nie miał ochoty jej stracić.

background image

Rozdział 5
- Co kupiłeś? Szampana? - spytała Margaret, gdy David
pomachał jej przed nosem butelką, i zachichotała zupełnie jak
młode dziewczę, które jeszcze nie debiutowało w wielkim
świecie.
Pokiwał głową i postawił butelkę na kuchennym stole, po czym
chwycił Margaret w ramiona i zawirował w walcu.
- Jak go zdobyłeś? Wygląda na oryginalny francuski, no, no!
- Kupiłem w sklepie - wyjaśnił tonem zdobywcy. - Oczywiście,
że jest oryginalny, przysłany prosto z Francji. Staramy się tu, w
Kopalni, by zapewnić dostęp do niezbędnych do życia towarów.
Czyżbyś, pani, nie była wcześniej tego świadoma? Pani życzenie
jest dla nas rozkazem, pani zamawia, my sprowadzamy.
- A z jakiej to okazji taki zbytek? - zapytała Margaret rozbawiona.
David zatrzymał się, jakby nagle orkiestra przestała grać.
Zdyszani, patrzyli na siebie, i obejmując się, zaśmiewali do łez.
- A z takiej, że jesteśmy sami w domu, moja ukochana Daisy.
Tylko we dwoje!
Przytulił się szorstkim policzkiem do jej policzka. Mimo że golił
się rano, jego twarz zdążyła znów pokryć się zarostem. Margaret
w głębi serca uwielbiała








background image

to. Popatrzyła w pełne obietnicy brązowe oczy męża,
koniuszkiem języka musnęła prawy kącik jego ust.
Takie frywolne zachowanie nie przystoi damie, pomyślała.
Przypomniała sobie nieustanne upomnienia matki, by zawsze
pamiętała, kim jest. „Nie wolno ci przynieść wstydu nazwisku
Hart", powtarzała.
- Czy madame nie jest zbyt szybka? - zapytał, mrugnąwszy
łobuzersko.
Margaret poczuła mocniejsze uderzenia serca. Zapomniała, kiedy
ostatnio widziała go takim. Gdy się pobrali, David był raczej
nieśmiały. Zresztą oboje rumienili się wówczas, gdy tylko ktoś
zobaczył, że trzymają się za ręce. Byli tacy nieporadni, ale czuli,
że czeka ich coś więcej. Obiecywali sobie, że to dopiero
początek.
Tuż przed wyjazdem z Anglii, nim się rozstali, David wyglądał
podobnie. W jego oczach błyskały diabelskie iskierki. Ukryła
głęboko w sercu pamięć o tym dniu.
A potem, chociaż zyskała w Davidzie kochanka
i przyjaciela, wciąż marzyła o dziecku. Cierpiała i tęskniła.
Przecież miała do tego prawo.
- Kocham cię - wyszeptała. - Kocham cię bardziej niż wiosna
kocha ostatnie ślady zimy. Kocham cię miłością niebiańską,
David...
Mąż uwolnił ją na moment ze swych objęć i złamał lak na butelce
szampana. Silnymi, ogorzałymi palcami rozwinął skręcony drut,
po czym kciukiem wypchnął z szyjki korek. Serce waliło mu tak,
że kiedy szampan wystrzelił i z zielonej butelki trysnął spieniony
płyn, śmiech żony dochodził doń jakby z oddali. Margaret,
rozbawiona, podsunęła cynowy kubek pod strugę, którą David
starał się okiełznać. Dłonie miał całe mokre od szlachetnego
trunku.

background image

- Czy robi ci jakąś różnicę, z czego pijesz szampana? - zapytała
po pierwszym łyku i przypomniała sobie ciężkie, kryształowe
kieliszki ojca.
- Jesteś cudowna - rzekł David nabożnie i rozciągnął usta w
uśmiechu.
Odetchnął i odgarnął włosy do tyłu. Był zakochany i kompletnie
zaślepiony. Wolałby umrzeć, niż żyć bez ukochanej kobiety.
Przystawiła chłodny kubek do jego gorących ust. Wciągnął
duszkiem spieniony trunek, poczuł kwaśny smak i zakręciło mu
się w nosie od bąbelków. Zaśmiał się chrapliwie, nie mogąc
nacieszyć oczu widokiem żony, a potem powoli zaczął rozpinać
drobne guziczki jej sukni. Miał mocne palce, ale czynił to bardzo
zręcznie.
- Czy nie powinieneś się oszczędzać? - zapytała Margaret z
niepewnością w głosie.
Zsunął jej z ramion suknię i przywarł wargami do białego,
kuszącego ciała. Zadrżała pod wpływem tej gorącej pieszczoty.
- Mam oszczędzać soki? - zapytał, łaskocząc wargami i
koniuszkiem języka jej szyję. - Tęsknię za tobą, Daisy...
Pochyliła się ku niemu, rozkoszując się tą chwilą bliskości,
poddając się pieszczotom jego dłoni błądzących pod sukienką.
Gładził jej piersi, budził pąki wilgocią, napełniał je sokami i
tęsknotą graniczącą z bólem.
- Chcę się z tobą kochać, Daisy - szepnął David, sącząc żonie
wprost do ucha gorący oddech i leciutko gryząc małżowinę. -
Chcę się z tobą kochać, a nie rozmnażać...
Słowa Davida rozdarły na moment stare rany w jej sercu, jednak
nie miała czasu roztrząsać tego, co nie-

background image

gdyś przysporzyło jej tyle cierpienia. Mąż przystawił do jej
gorących ust chłodny kubek z szampanem. Zdjął z niej sukienkę i
poprowadził do sypialni, rozrzucając po drodze kolejne części
bielizny.
Rozbawieni i szaleni, dotarli do swej oazy. Musujący francuski
szampan uderzył im do głowy, łaskotał w gardle, napełniał ich
radością i pożądaniem.
Otumanieni niczym dwa zmęczone lotem ptaki na wiosnę,
urządzali toki, drażnili i pieścili nawzajem swe ciała. Śmiech
rozbrzmiewał między nimi, wypełniając pomieszczenie, które już
nazbyt długo służyło im jedynie jako miejsce do spania, a także
ustronie, gdzie dzielili się najbardziej ponurymi myślami.
Zdyszani, poddali się zmysłom i namiętności z intensywnością
tak wielką, jakby na długi czas siłą oddzielono ich od siebie.
Zanurzali się w sobie, dłonie błądziły i pieściły rozgrzaną skórę,
wędrowały po znajomym krajobrazie, który równocześnie
wydawał im się dziwnie obcy. Wargi muskały każdy zakamarek
ciała, koniuszek języka zataczał kółka, delektując się znanym i
nieznanym, upragnionym smakiem.
Ich uczucia, tęsknoty i marzenia stopiły się w jedno, gdy oni,
zespoleni, połączyli się w czułym uścisku, który nie miał końca.
Zatracili się w miłości.
Raissa miała smukłe, ale silne dłonie o długich, szczupłych
palcach, które potrafiły stawiać opór. Przyjemnie było je
trzymać. Świadomość, że ona nie chce go puścić, sprawiała
Mattiasowi przyjemność. Lubił czuć, że dziewczynie na nim
zależy. Raissa nigdy nie ukrywała, że go pragnie.

background image

- Piwo - powiedziała, omiótłszy spojrzeniem zebranych w sali
ludzi. - Jeszcze z tobą nie tańczyłam, Mattias, a już mi zaschło w
gardle.
Jej niebieskie niczym morska toń oczy wyrażały obietnice, które
być może miały się spełnić jeszcze tego wieczoru. Mattias
utorował sobie drogę w tłumie, kierując się do lady, gdzie
sprzedawano napoje orzeźwiające. Za kilka szylingów kupił dwa
kufle lodowatego piwa z pianką.
Raissa dmuchnęła leciutko w pianę i umoczyła usta w złotym
napoju. Kiedy odstawiła kufel, zostały jej zabawne białe wąsy,
które Mattias otarł kciukiem. Ich spojrzenia spotkały się w
głębokim zrozumieniu. Mattias uśmiechnął się leciutko i nie
cofnął kciuka, który Raissa oblizała zmysłowo. W tym też kryła
się obietnica.
Mattias dwoma łykami opróżnił swój kufel. Za kolejne monety
napełniono go ponownie. Objął mocniej Raissę i sycił się jej
bliskością, zapachem i ciepłem, oszołomiony nadzieją, jaką w
nim obudziła.
- Oczywiście, że jesteś dzielny - zapewniła Roza, przepełniona
niemal matczyną dumą.
Maxwell Hart nigdy w życiu nie tańczył polki z Roros, ale
pozwolił się posłusznie prowadzić i wyszedł z tej próby obronną
ręką. Jedną dłoń trzymał na ramieniu Rozy, a drugą na jej
biodrze. Nikt, kto ich widział, nie śmiałby teraz poprosić Rozy do
tańca.
- Nigdy bym nie sądziła, że pozwolisz kobiecie prowadzić się w
tańcu - rzekła Roza, uśmiechając się kącikiem ust. Jej oczy
błyszczały rozbawione.
- Sam bym nie pomyślał - przyznał się szczerze. Maxwella
uderzyło, że z Rozą Samuelsdatter roz-

background image

mawiało mu się łatwiej niż z innymi młodymi dziewczętami, w
których ramiona popychano go w ostatnich latach. Przy niej mógł
się odprężyć. Ta myśl go przeraziła, ponieważ poczuł się jak
mucha w pajęczynie. Wiedział jednak, że Roza raczej nie zdaje
sobie sprawy z tego, że zastawia sieci.
- Prowadź mnie w takim razie ku dalszym pokusom -
zaproponował, mrugnąwszy figlarnie okiem, kiedy grajek
przepłukał gardło i pociągnął smyczkiem po strunach. - Chyba
już nic gorszego nad to, przez co właśnie przeszliśmy, nie może
się nam przydarzyć - stwierdził, gotów znów puścić się w tany.
-Właściwie tańce mnie nie bawią - wyznał w przypływie
szczerości. - Przynajmniej tak do tej pory sądziłem - dodał i
uśmiechnął się szeroko, rozpoznając dźwięki walca i w pełni
przejmując inicjatywę.
- Już nie prowadzę? - zapytała Roza, ale gdzieś odezwał się w niej
ostrzegawczy dzwonek, że nie powinna tak żartować z
Maxwellem Hartem. On pochodzi z innego świata, a ona winna
mu posłuszeństwo.
- Nie tym razem - odparł Maxwell i wyprostował rękę tak, że i
ona musiała całkiem wyprostować swoją, po czym zakręcił nią
między pozostałymi parami.
Roza jeszcze nigdy tak nie tańczyła. Maxwell był elegancki i
wirował z rozmachem, pewnie wskazując, gdzie zmierza.
Muzykę słyszała jakby z oddali, ale nie przeszkadzało jej to,
ponieważ nie obawiała się, że prowadzona przez takiego tancerza
popełni jakiś błąd.
Zdawało jej się, że oboje z Maxwellem stali się morskim prądem,
wirem powietrza, porywem wichru, frunęli wśród innych par, a
wszyscy wokół zmienili się w bezkształtną masę, plątaninę ciał

background image

i imion, a ich wścibskie spojrzenia nie mogły zatruć jej jadem.
Roza przestała przejmować się innymi. Czuła, że wstążka, którą
związała włosy, poluzowała się, spadła, a włosy falowały niczym
wodospad. Maxwell kręcił nią dookoła i wnet ich oboje skrył
miedziano-czerwony obłok.
Roza odchyliła głowę i się zaśmiała.
Śmiech brzmiał jasno i dźwięcznie, przebijając się przez muzykę,
rzewne tony skrzypiec i gwar rozbawionych ludzi. Mattias
zamarł, a potem, mimo że kufel był jeszcze pełen, odstawił go z
trzaskiem i uchwycił się lady. Między szerokimi, ciemnymi
brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka.
W pierwszym momencie rozpoznał Rozę nieświadomie, po
prostu dźwięczny niby dzwon kobiecy śmiech poruszył w nim,
nie wiedzieć czemu, jakieś struny.
Raissa objęła Mattiasa w pasie i odwróciła go w stronę
tańczących, w ufnej pieszczocie muskając wargami jego ucho.
Szeptem kazała mu zwrócić uwagę na parę, której zrobiono
miejsce na środku sali. Wokół nich zebrali się pozostali tancerze i
tylko klaskali w takt muzyki, zupełnie jak podczas pierwszego
tańca młodej pary.
- Nieźle - rzekła Raissa z podziwem w głosie, klaszcząc razem z
innymi. Podeszła bliżej do kręgu otaczającego tańczących, więc
Mattias, nie mając innego wyjścia, podążył za nią, wciąż
obejmując ją ramieniem. - Nigdy nie mówiłeś, że ona potrafi tak
wspaniale tańczyć - rzekła Raissa, uśmiechając się. -Kim jest ten
mężczyzna?
Gdy w kręgu zrobiło się miejsce, Raissa przecisnę-

background image

ła się do przodu i dalej z uśmiechem klaskała w dłonie. W
przeciwieństwie do Mattiasa, który nie mógł się na to zdobyć. ...
Roza...
Roza wirowała niczym niebiesko-czarna chmura, okręcana przez
tego piekielnego Anglika, brata żony inżyniera, odzianego w te
swoje strojne ubrania. Prowadził Rozę w tańcu tak, jakby była
królową.
Przytulał ją stanowczo za mocno, obracał się z nią w kółko,
wychwytując każdą zmianę rytmu grajka. Wpatrzony w
partnerkę, tulił ją do swej piersi, a ona mu na to pozwalała.
Uśmiechał się z miną posiadacza i trzymał ją niczym swoją
własność.
Śmiech Rozy przenikał i drążył umysł Mattiasa. Rozwiane włosy
tworzyły wokół niej i Anglika ruchliwe, płomienne języki.
- Jest piękna - odezwała się Raissa swoim głębokim głosem.
- Roza? - spytał Mattias, przyglądając się swojej towarzyszce
podejrzliwie.
Raissa pokiwała głową, nie mogąc oderwać wprost wzroku od
tańczącej pary. Wszyscy zresztą zachowywali się podobnie,
jakby porwał ich wir, któremu nie byli w stanie się
przeciwstawić. Jakby wessał ich do środka śmiech Rozy, uniósł
rytm muzyki, która, zdawało się, nigdy się nie skończy, gdyż
skrzypek przeciągał melodię dwa, trzy razy dłużej niż zwykle.
Nieczęsto trafiali się tacy tancerze.
Rozie kręciło się w głowie, była rozgrzana, ale równocześnie
czuła przyjemne łaskotanie. Nie potrafiła nazwać uczucia, które
nią zawładnęło. Dawno nie przeżywała tak wspaniałej chwili.
... była szczęśliwa...

background image

Uświadomienie sobie tego stanu było dla niej niczym schodząca
wiosną w górach śnieżna lawina, której nie sposób zatrzymać.
Sama wybiera tor, porywając za sobą wszystko, co napotka po
drodze, i pozostawiając nagie, ogołocone zbocze.
... szczęśliwa...
Przytuliła policzek do okrytego brązową marynarką ramienia
Maxwella i z przymkniętymi oczami syciła się tą szaloną,
cudowną chwilą.
... szczęśliwa...
Nie z czyjegoś powodu, ale po prostu, szczęśliwa dlatego, że jest
sobą. Rozą.
Poczuła leciutki dotyk jego policzka na swoich włosach. Nie
obawiała się, że zostanie źle zrozumiana przez Maxwella. Każdy
inny mężczyzna odebrałby fałszywie jej zachowanie, ale nie on,
na nim mogła ślepo polegać. Nigdy nie zrobi więcej, niż mu na to
pozwoli.
Roza otworzyła oczy i znalazła się nagle twarzą w twarz z
Mattiasem. Zaraz jednak zniknął jej z oczu, gdyż Maxwell
pociągnął ją dalej, jakby wirowali wokół gorącego słońca. Po
chwili odszukała Mattiasa spojrzeniem. Wyprostowany, z surową
miną, patrzył potępiająco pociemniałym wzrokiem. Obejmował
piękną blondynkę, która z uśmiechem klaskała w dłonie, a jej
oczy miały kolor morza i nieba albo blaknącego błękitu
chłodnego, późnojesiennego poranka. Stanowili razem piękną
parę.
Mattias wiedział, że Roza go zauważyła. Zbliżyła się znów ku
niemu, otoczona silnymi ramionami Maxwella. Mattias nie miał
żadnego powodu, by ją potępiać.
Kiedy Roza znów zawirowała koło nich, jej wzrok

background image

wychwycił błyszczącą broszkę spinającą szal jasnowłosej
towarzyszki Mattiasa. Żółte światło zabarwiło ozdobę na złoto, a
czerwone refleksy przywodziły na myśl płonący ogień. Ale Roza
wiedziała na pewno, że to broszka ze srebra, lśniąca niczym lód i
mroźny ogień polarnej zorzy.
Broszka błyskała, oślepiała ją.
Światło było białe i zimne, i wciągało ją w chłodny wir.
Roza straciła przytomność.
Nagle w ramionach Maxwella stała się ciężka. Podparł ją,
zatrzymawszy się w pół kroku na środku sali. Muzyka płynęła
wciąż jakby z oddali.
Rozlegające się głosy formułowały jakieś słowa, których sensu
nie pojmował. Ludzie cisnęli się wokół nich, on zaś trzymał Rozę
w ramionach i chronił przed naporem tłumu. Pragnął wydostać ją
na zewnątrz, wynieść z tego dusznego pomieszczenia spod
ostrzału ciekawskich oczu.
Mattias ramieniem torował sobie przejście. Chyba odepchnął też
Raissę, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Ślepy na wszystko,
parł do przodu ku Anglikowi, który stał zakłopotany, trzymając
przelewającą się mu w ramionach, jakby nieżywą Rozę.
Serce mu łomotało. Był przerażony, w głowie tłukła mu się jedna
myśl, modlitwa: „Boże, pozwól jej żyć".
Mattias przedarł się wreszcie do Anglika i chwycił Rozę za
ramiona, ale tamten ani myślał jej puścić.
- Zabieram ją - rzucił Mattias oschle do Maxwella Harta. - Puść ją
- dodał, by podkreślić znaczenie swoich słów. Nie był pewien, ile
Anglik rozumie w ich języku.
- Kim ty jesteś? - zapytał Maxwell chłodno i jeszcze mocniej
przytrzymał Rozę.

background image

- A jakie to, u diabła, ma znaczenie? - wyrwało się Mattiasowi.
Gniew w nim narastał, chciał czym prędzej wydostać Rozę z sali.
- Daj mi ją!
Anglik pokręcił głową odmownie i przycisnął mocniej Rozę.
Mattias nie mógł zrobić nic więcej, jak ją puścić. Zacisnął pięści,
najchętniej spoliczkowałby tego mężczyznę, uderzyłby z całych
sił w tę jego zadowoloną gębę. Zgasiłby mu ten ironiczny
uśmiech błąkający się na ustach.
Maxwell oderwał wzrok od rozjuszonego mężczyzny, który
wyrósł przed nim znienacka, i powoli wyniósł Rozę z sali
tanecznej. Ludzie usuwali się, robiąc mu przejście. Widział w ich
twarzach ciekawość, rodzaj złośliwej satysfakcji i nie potrafił
tego pojąć. Musiał zabrać stąd Rozę.
- Pozwól mu ją wynieść - rzucił Tomas, dopchawszy się do
Mattiasa, w koleżeńskim geście chwytając go za ramię. - Ona z
nim przyszła. Tobie towarzyszy Raissa. Nie zepsuj tego, co
między wami!
Mattias dyszał ciężko. Stał niemy i gniewny, i nie widział nic
poza Rozą w ramionach tego zagranicznego bubka.
- Nie, u diabła! - ryknął i rzucił się śladem wychodzącego.
Dogonił go u dołu schodów. Wściekłość w nim kipiała.
Stanąwszy w szerokim rozkroku, bez słowa zagrodził drogę
Maxwellowi.
Roza wciąż była nieprzytomna.
- Zabiorę ją - oznajmił Mattias stanowczo i po prostu wydarł
Anglikowi bezwładne ciało Rozy. Kiedy poczuł w swoich
ramionach jej ciężar, uspokoił się nieco.
- Kim jesteś? - zapytał Maxwell ostro, ale nie próbował zbliżać
się do tego rosłego, ciemnowłosego dzikusa, a tym bardziej
szarpać Rozy.

background image

- Zabieram ją do domu - rzucił Mattias krótko i skierował się w
stronę Krety.
- To chyba w drugą stronę! - zawołał za nim Maxwell.
Mattias odwrócił się na moment, uchwycił spojrzenie Anglika i
powtórzył:
- Zabieram ją do domu!
Maxwell wsunął ręce do kieszeni spodni i odprowadził go
wzrokiem, zastanawiając się, co się za tym wszystkim kryje.
- Zaprowadzę pana - usłyszał tuż obok chrapliwy głos.
Maxwell odwrócił się na pięcie i ujrzał niewysokiego mężczyznę
w lapońskiej kofcie, przepasanego sznurem. Twarz
nieznajomego wyrażała powagę, choć w oczach pobłyskiwały
iskierki rozbawienia.
- Jestem Tomas - przedstawił się, podając Maxwellowi dłoń. -
Roza i Mattias to długa historia.
- Chętnie bym jej wysłuchała - odezwała się kobieta o anielskiej
twarzy, która zeszła po schodach i na dole oparła się o poręcz. -
Całej historii, Tomas - dodała. - A nie tylko wybranych
fragmentów.
Młody Lapończyk pokręcił głową.
- Możecie iść razem ze mną na Kretę - oświadczył.
- Chętnie - odrzekła Raissa i spojrzawszy na Maxwella, uniosła
pięknie zarysowane brwi w niemym zapytaniu. Anglik zaś
wzruszył tylko ramionami, mówiąc:
- Czemu nie?
Mikkal skierował kroki poza obozowisko, zanurzając się w
ciemnościach, których nie rozświetlał blask płomieni z ognisk, a
głosy tłumił tajemniczy

background image

szept wiatru. Raija pośpieszyła za nim, ale chłopak zachowywał
się tak, jakby jej w ogóle nie widział.
Dopiero gdy się zatrzymał i przykucnął, rzekł, z trudem
wymawiając słowa:
- Chcę się już teraz z tobą pożegnać, Raija. Jutro, kiedy
wyruszysz w drogę, mnie tutaj nie będzie.
- Chyba nie mówisz tego poważnie! - Raija opadła na kolana,
daremnie usiłując uchwycić w ciemności spojrzenie chłopaka.
Mikkal pochylił głowę. Nie był w stanie opisać targających nim
uczuć. Być może po raz ostatni rozmawia z Raiją, ostatni raz ją
widzi...
Opanował się ogromnym wysiłkiem woli. Sięgnął za kaftan, po
czym chwycił Raiję za rękę i nic nie mówiąc, włożył coś do jej
drobnej dłoni.
Raija poczuła na skórze metal. Nie był jednak chłodny, bo Mikkal
ogrzał go własną piersią. Nim jeszcze otworzyła dłoń i zobaczyła
błyszczący w mroku przedmiot, domyśliła się, że to srebrna
broszka. Tyle razy się nią zachwycała. Stanowiła część srebra
odziedziczonego po babce Mikkala ze strony ojca. Srebra,
którym Mikkal miał kiedyś obdarować narzeczoną.
- Nie mogę jej przyjąć - wyszeptała Raija, wpatrując się jak
zaczarowana w srebrną ozdobę.
Mikkal próbował zmusić się do uśmiechu, ale jego twarz
wykrzywiła się tylko w żałosnym grymasie.
- Jest dla ciebie - odezwał się zmienionym głosem. - Jedynie tobie
chcę ją ofiarować.
- Ale przecież ta broszka stanowi nieodłączną część rodowego
srebra - protestowała nadal Raija.
- Mimo to chcę ci ją dać - odparł stanowczo Mikkal i żeby uciąć
dalszą dyskusję, chwycił drobną dłoń

background image

dziewczyny i zacisnął ją wokół broszki. - Chcę, by ta broszka
stała się dla ciebie pamiątką. Obiecaj mi, że nigdy się jej nie
pozbędziesz, a kiedy będziesz ją przypinała, bo mam nadzieję, że
czasem się w nią ustroisz, pomyślisz o mnie.
Na gęstych, ciemnych rzęsach Raiji zalśniły łzy.
- Dziękuję! - wyszeptała uroczyście. - Dziękuję, Mikkalu! Nigdy
cię nie zapomnę. Zawsze będę o tobie pamiętać, nie tylko wtedy,
gdy przypnę broszkę... I nigdy się z nią nie rozstanę, nigdy...
- Srebro - mamrotała Roza, przytulona do piersi Mattiasa. -
Srebrna broszka od Mikkala.
- Cii - uspokajał ją Mattias. Pod wpływem ulgi wstąpiły w niego
nowe siły. - Zaraz będziemy w Samuelsborg, Roza. Odpocznij,
ukochana...


Rozdział 6
- W imię Ojca i Syna! - przeżegnała się Liisa, kiedy Mattias
wniósł Rozę do przytulnej izby w Samuelsborg. Skierowała go
jednak pośpiesznie w stronę łóżka przy ścianie, by tam położył
szwagierkę. - Co się stało? - chciała wiedzieć. Nie zważała na
dopytywania zdezorientowanego męża, Mattias sam więc mu
wyjaśnił, że Roza straciła przytomność.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i do środka wszedł
Tomas. Przepraszającym tonem przedstawił gospodarzom Raissę
i Maxwella, którzy przekroczyli za nim próg chaty. Mattias
demonstracyjnie

background image

zlekceważył przybyłych. Nawet do Raissy odwrócił się plecami.
Stał w nogach łóżka wyrzeźbionego niegdyś z finezją przez
Pedera, ozdobionego łukami i kolumienkami.
- A cóż to za dostojni goście - zdziwił się Ole, ale nie uczynił
najmniejszego gestu, by się przywitać i poprosić, aby usiedli. Jak
zawsze, gdy było mu to na rękę, zasłonił się swoją ślepotą.
- Czy ona spodziewa się dziecka? - zapytał twardo Mattias.
W izbie zaległa martwa cisza.
Tymczasem Mattias odwrócił się i podszedł wprost do Maxwella.
Jego brązowe oczy płonęły złowrogo.
- Mówię do ciebie! - powtórzył ostrzej. - Czy ona spodziewa się
dziecka?
Maxwell wzruszył ramionami i odparł:
- Nawet jeśli, to o niczym mi nie wspominała. Zresztą to nie moja
sprawa...
- Ach, tak? - warknął Mattias. - Na potańcówce można było
odnieść wrażenie, że bardzo mocno cię obchodzi wszystko, co
dotyczy Rozy, panie Angliku! Jesteś już tu na tyle długo, że
zdążyłbyś ją uczynić brzemienną!
Tomas postąpił krok naprzód i chwycił Mattiasa za ramię, ale ten
szarpnął się gwałtownie i popchnął Lapończyka tak mocno, że
gdyby nie uskoczył, uderzyłby o piec.
- Uspokój się, Mattias! - poprosiła Liisa i stanęła między nim a
Maxwellem, co angielski arystokrata przyjął z wyraźną ulgą. -
Dla własnego dobra i przez wzgląd na Samuela. O co tu, u diabła,
chodzi?
- Roza zasłabła na tańcach - wyjaśnił Tomas krótko i usiadł.
Napięcie odrobinę zelżało, ale Mattias

background image

wciąż spoglądał spode łba na Anglika. Raissa zaś chwyciła się
stołu, obserwując z uwagą całe zdarzenie.
- Byłeś z Rozą na kweńskiej potańcówce? - zapytała Mattiasa
Liisa i zadarłszy głowę, spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie ja, tylko on - odparł krótko Mattias, skinąwszy na
Maxwella.
- Mattias przyszedł na tańce ze mną - wtrąciła się Raissa i na
moment zwróciła na siebie uwagę wszystkich. - Dobrze się
bawiliśmy, gdy nagle on, ogarnięty jakimś amokiem, rzucił się na
kawalera Rozy i zaczął mu wyrywać ją z ramion. Oto cała
historia.
- Roza zemdlała - rzekł bezbarwnym głosem Mattias. - Dlatego
pytam tego, który, jak się zdaje, jest najbliżej, by znać
odpowiedź, czy ona jest w ciąży.
Liisa z uśmiechem popchnęła go lekko, by usiadł na stołku.
- Jeśli Roza spodziewa się dziecka, mój drogi -rzekła łagodnie -
to ciebie pierwszego podejrzewać będziemy o ojcostwo. Co to w
ogóle za oskarżenia? Równie dobrze można powiedzieć, że jeśli
ktoś sypia z kimś, kto ma pchły, to on także musi je mieć. Dlatego
bardzo cię proszę, opanuj nieco swój gniew!
Mattias westchnął głęboko, pochylił głowę i ukrył twarz w
dłoniach. Jego szerokie ramiona zadrżały.
- W każdym razie Roza zdrowa nie jest - rzucił krótko. - Nie
powinna wracać do Warrenów.
- Nie ty będziesz o tym decydował - odparła Liisa stanowczo, ale
spokojnie, i pogładziła tego silnego mężczyznę po włosach.
Potem, chwyciwszy opadające mu na kark kosmyki, zmusiła, by
na nią spojrzał.
Płakał, wykrzywiając w grymasie kościstą twarz.

background image

Liisa cofnęła dłoń, ale on wciąż patrzył na nią, nie przejmując się
tym, że pozostali także widzą jego rozpacz.
- Już nie decydujesz o Rozie - powtórzyła Liisa z naciskiem.
- Nigdy nie decydowałeś - wtrącił Tomas.
- Ona zostanie tu tak długo, jak zechce - ciągnęła Liisa. - To jej
dom. Ani Ole, ani ja nie wyrzucimy jej przecież... - Nabrała
powietrza i prześlizgnąwszy spojrzeniem po twarzach
pozostałych gości, dodała:
- Co dotyczy zaś innych, to sądzę, że zrozumieją państwo, czemu
dzisiaj nie jestem zbyt gościnna. Nie bardzo uchodzi przyjmować
gości, gdy moja szwagierka jest chora. Dlatego zmuszona jestem
pożegnać wszystkich.
Tomas poderwał się pierwszy. Uśmiechnął się ze zrozumieniem
do Liisy i mrugnął, jakby chciał dodać jej otuchy. Potem chwycił
Rąissę pod łokieć i poprowadził ją do wyjścia.
Maxwell ociągał się przez chwilę, ale w końcu skłonił się lekko i,
jak na dżentelmena przystało, pożegnał się grzecznie.
- Gdyby się coś wyjaśniło, proszę nas zawiadomić
- dobrał powoli norweskie słowa, zatrzymując się na moment w
otwartych drzwiach.
Liisa obiecała, że nie omieszka tego uczynić.
- Ty także już idź - zwróciła się do Mattiasa, gdy w chacie
opustoszało.
Mattias, zaskoczony, podniósł na nią pełen niedowierzania
wzrok.
- Chyba nie mówisz tego poważnie? - zapytał.
- Owszem, jak najbardziej poważnie - rzekła z naciskiem. -
Wiem, że uważasz siebie niemal za członka rodziny, Mattias, ale
niestety, nie jesteś

background image

nim. Przychodziłeś tu i wychodziłeś, ogrzewałeś w cieple
domowego ogniska, ale to już przeszłość. Już nie jesteś związany
z Rozą. Teraz przychodzisz tu jako gość. A ja właśnie poprosiłam
wszystkich gości, by sobie poszli. Moja szwagierka zachorowała
i najlepiej dla niej będzie, jeśli zostaną przy niej wyłącznie
najbliżsi.
- Przecież to ja ją tutaj przyniosłem! Mogłem pozwolić temu
cholernemu bubkowi zabrać ją do domu inżyniera i jego żony,
dokąd chciał ją zanieść. Wtedy byście nawet nie wiedzieli, że coś
jej się stało. Ale ja ją tu przyniosłem!
- To bardzo ładnie z twojej strony, Mattias. Bardzo ci za to
dziękuję. Ale teraz już musisz iść.
- A jeśli ona nosi pod sercem moje dziecko? Wówczas także
potraktujecie mnie jak obcego? - zapytał, nie dając za wygraną.
- Jeśli nosi twoje dziecko, to pewnie ci o tym powie. Nie utrudniaj
wszystkiego. Nie chcę, by coś nas poróżniło. Nie chcę rozstawać
się z tobą w gniewie, Mattias...
Rzucił Liisie na odchodnym pełne wyrzutu spojrzenie i rzekł:
- Doprawdy, Liiso, dziwnie traktujesz przyjaciół!
- Nam nie grozi monotonia - zauważył Ole cicho, gdy zatrzasnęły
się drzwi.
Oboje nasłuchiwali, czy nie rozlegnie się wołanie z alkierza,
znak, że Samuel chce wiedzieć, co spowodowało takie
poruszenie w chacie. Ale z alkierza nie dochodził żaden odgłos.
- Pewnie wszystko dokładnie słyszał - uznał Ole. - Co właściwie
jest z Rozą? Czy zapadła w ten swój zimny sen?

background image

Późną jesienią, gdy mróz pozbawił drzewa resztek listowia i
pokrył gałęzie cienką warstwą szronu, do Lyngen przybył pastor
z Karlsoy, żeby odprawić nabożeństwo, jedno z czterech, które
zwykł odprawiać w roku.
Przy okazji tej duszpasterskiej wizyty Raija, córka Erkkiego
Alatalo poślubiła Karla Kristiansena Elvejorda.
Podczas uroczystej ceremonii stała dumnie wyprostowana,
poważna i piękna. Dźwięcznym głosem wypowiedziała
sakramentalne „tak". Patrząc na spokojną twarz dziewczyny,
żaden z uczestników uroczystości nie domyśliłby się jej
prawdziwych uczuć. Nikt nie odgadł, co się kryje na dnie
brązowych oczu oblubienicy.
Na jej piersi, przypięta do czarnej sukni, niczym gwiazda na
nieboskłonie, błyszczała duża, srebrna broszka.
- Co właściwie łączy Mattiasa i Rozę? - zapytała Raissa, kiedy z
Tomasem dochodzili już do Kopalni. Całą drogę milczała,
starając się uporządkować myśli. - Oprócz tego, o czym już wiem
- dodała. -Tego, o czym wszyscy gadają. Że żyli ze sobą.
-... i że ona go zaczarowała - ciągnął Tomas. - I że powinnaś mieć
się na baczności, by i na ciebie nie rzuciła uroku...
Raissa westchnęła zrezygnowana. Tomas miał oczywiście rację.
Słyszała o tym wszystkim, zanim jeszcze postanowiła zdobyć
serce Mattiasa. Ktoś, kto zauważył jej ukradkowe spojrzenia,
przestrzegł ją, że jeśli interesuje się Mattiasem Mattiassenem,
powinna uważać na Rozę córkę Samuela. Roza potrafi to i owo i
nie wiadomo, jak zareaguje, gdy się




background image

dowie, że jakaś kobieta usidliła Mattiasa, uprzedzano ją.
Raissa nie dała się zastraszyć temu dziecinnemu, w jej pojęciu,
gadaniu. Tym bardziej że Mattias nie ukrywał przed nią swojego
związku z Rozą, tłumacząc, że uważa go za skończony.
Wtedy mu uwierzyła, ale po tym, co zobaczyła na tańcach,
nabrała wątpliwości.
- Roza i Mattias - zaczął Tomas, uśmiechając się dobrodusznie -
to stara historia, Raisso. Nie wiem, czy jesteś w stanie zrozumieć,
jak bardzo stara.
Rozbawiła ją jego powaga.
- Mówisz to takim tonem, Tomas, jakby tych dwoje przeżyło ze
sobą całe długie życie. A przecież ona jest bardzo młoda, z
pewnością młodsza ode mnie, a ja mam dopiero dwadzieścia pięć
lat.
- Roza ma dziewiętnaście - odpowiedział Tomas.
- Ale więzy, jakie łączą tych dwoje, sięgają o wiele dalej w
czasie.
- Teraz już cię zupełnie nie rozumiem - odparła Raissa i
zatrzymała się na drodze. - Kpisz sobie ze mnie?
- Jestem śmiertelnie poważny - zapewnił Tomas.
- Czyżbyś nie słyszała o tym, że niektórzy są sobie przeznaczeni?
Raissa zamilkła. Prawdę powiedziawszy, nie raz sama używała
takiego sformułowania, ale nigdy w tak dosłownym znaczeniu.
Tomas odszedł już spory kawałek, musiała więc podbiec, by go
dogonić. Z oddali od strony Domu Ludowego wciąż dolatywały
dźwięki muzyki. Obojgu wydało się dziwne, że inni po tym
wszystkim, co się zdarzyło, nadal się bawią i śmieją.
- Próbujesz sobie ze mnie żartować - stwierdziła Raissa.

background image

- Czy ktoś ci mówił kiedyś, że jesteś spokrewniona z zorzą
polarną, Raisso? - zapytał Tomas.
- Czemu mnie o to pytasz? - zareagowała ostro.
- Bo mam wrażenie, że jesteś - odparł i rzuciwszy pośpiesznie na
pożegnanie: „dobranoc", pobiegł w swoją stronę.
Niewysoki chłopak w skórzanych spodniach i w białej kofcie,
ozdobionej niebieską i czerwoną tasiemką przy dekolcie i na
szwach rękawów, wydał jej się dziwny.
Jego słowa przywołały jednak jakieś odległe wspomnienie. Bajki
opowiadane łagodnym, miękkim głosem. Bajki o wielkim
promiennym rodzie, jej rodzie, którego członków łączą nie tylko
więzy krwi, ale również przynależność do światła. Ród zorzy
polarnej połączony świetlistą wstęgą roztaczającą się nad polami,
lasami i równiną...
- Dziwny wieczór - usłyszała nagle za sobą głos i drgnęła
przestraszona, ale gdy się odwróciła, ujrzała Anglika, który
właśnie się z nią zrównał.
- Dziwny - skwitowała krótko.
- Mogę panią odprowadzić? - zapytał i ukłonił się, podając jej z
galanterią ramię.
Raissa popatrzyła na niego zdumiona, ale zorientowała się, że nie
miał nic złego na myśli i nie była to z jego strony wymuszona
propozycja. Uznała, że jest na swój sposób przystojny.
- Bardzo mi przykro - odparła po chwili. Odgarnęła włosy z czoła
i dowodząc swojej przezorności, wyjaśniła: - Pan i ja wywodzimy
się z różnych światów. Nie byłoby dobrze, gdyby zobaczono nas
razem. Ale miło z pańskiej strony, że pan zapytał.
Raissa oddaliła się pośpiesznie. Zerknąwszy przez ramię,
zauważyła, że Anglik stoi nadal w tym samym

background image

miejscu, w którym się rozstali, by nie krępować jej swoim
towarzystwem. Śmiać jej się zachciało z siebie samej.
Zastanawiała się, o czym on rozmawiał z Rozą.
Elise i Maja długo nie mogły zasnąć tej nocy. Po raz ostatni
dzieliły posłanie. Następnego dnia Maja miała wziąć ślub.
- Wiesz, co dostałam od Reijo? Poza domem i owcami? - zapytała
Maja, przerywając ciszę.
-Nie.
- Broszę mamy. Tę, którą ofiarował jej Mikkał -wyszeptała,
wciąż nie umiejąc się przełamać, by nazwać Mikkala ojcem. -
Wiesz, tę która miała być częścią ślubnego srebra dla jego żony.
Ale on dał ją mamie, gdy była w wieku Idy. Już wtedy ją kochał.
Dziwnie pomyśleć.
- Myślałam, że Raija wzięła ją ze sobą. Pamiętam tę broszę. Była
piękna.
- Reijo powiedział, że chciała, by mi ją dał, w razie gdyby nie
wróciła. Powiedziała, że to mój spadek po ojcu. Sądzisz, że to coś
znaczy, Elise?
- Że zamierzała tam zostać? Nie, nie sądzę. Chyba tylko się bała.
Rosja jest bardzo daleko.
- Reijo powiedział, że miała ją na sobie podczas ślubu.
- Ty też ją przypniesz?
- Może. Nie wiem, czy się odważę. To coś więcej niż ozdoba.
Może to głupie, ale czuję, że uznam ją wtedy za umarłą. Przecież
należy do niej.
- Sądzę, że ucieszyłoby ją to, gdyby wiedziała. I ją, i Mikkala. To
prezent od nich obojga dla ciebie, Maju.

background image

- Co się dzieje z twoją siostrą? - Samuel zażądał wyjaśnień.
- Zapadła w zimny sen - odparł Ole krótko i nagle przypomniał
sobie radosny i pełen wesołości dom rodzinny Liisy. Gwar i
całkiem zwyczajne rozmowy. Zatęsknił na powrót za takim
życiem, ale przecież nie mógł uciec od własnych korzeni.
- Co ten Mattias tak wykrzykiwał?
- Nic mi nie wiadomo o żadnym dziecku - odpowiedział Ole,
mimowolnie ujmując się za Rozą. - Póki jest nieprzytomna, nie
można się niczego dowiedzieć - dodał. - Zresztą Roza żyje
własnym życiem.
- Kim byli pozostali goście?
Nie było sensu kłamać. Nie wiadomo, co ojciec usłyszał, a Wielki
Samuel nie znosił, gdy próbowano przed nim ukryć prawdę.
- Przyszedł jeszcze Tomas, a także brat żony inżyniera, Anglik, z
którym Roza była na tańcach. No i jeszcze kobieta, z którą
związał się Mattias. Finka czy Rosjanka. Podobno prawdziwa
piękność, ale dokładnie ci nie powiem.
- Roza chodzi własnymi ścieżkami - powtórzył ojciec. - Anglik,
powiadasz? Co ta dziewczyna w ogóle sobie myśli?
- Nie wiem - odparł Ole. - Poproszę, by ci to wyjaśniła, gdy tylko
ocknie się ze snu.
- Los zatoczył koło - wymamrotał Samuel pod nosem,
przypominając sobie młodego chłopaka, też Anglika, który
posyłał powłóczyste spojrzenia jego dwunastoletniej córce. -
Może to wszystko było niepotrzebne? - rzucił w przestrzeń, ale
nie usłyszał odpowiedzi. Ole bowiem pośpiesznie opuścił izbę
ojca.



background image

Heino stąpał ostrożnie po popiołach. Śledził każdy ruch Mai.
Gdyby tylko okazała słabość, zabrałby ją natychmiast z tego
miejsca, które zamieniło się w pogorzelisko.
Maja zebrała wszystkie siły, zanim spojrzała w tamtym kierunku.
Czarna, pokryta sadzą ziemia. Kiedyś znów wyrośnie tu trawa i
zazieleni się wokół. Nigdy więcej na małym kopczyku nie
zostanie ustawiony krzyż, zdecydowała impulsywnie Maja.
I wiedziała też, że nie wzniesie nowego domu na zgliszczach.
- Wracamy?
Potrząsnęła głową. Została jeszcze jedna niezała-twiona sprawa.
Łudziła się słabą nadzieją, choć przecież wszystko pochłonął
ogień. Dom wydawał się nagle znacznie rozleglejszy, kiedy
pozostał po nim jedynie zarys fundamentów.
Tam była kuchnia, w tym miejscu skrytka pod deską.
Heino zdziwił się, kiedy padła na kolana i zaczęła rozgrzebywać
popiół.
- Znaleźliśmy złoto, Maju, wszystko dokładnie przejrzeliśmy.
Nie mieliśmy pojęcia, w ilu workach je ukryłaś.
- W czterech - odrzekła bez namysłu. Pokiwał głową.
- Nic nie zginęło. Przykucnął obok dziewczyny.
- Nie szukam złota - wyjaśniła, odgarniając kosmyk włosów za
ucho. - Szukam prawdziwego skarbu. Tu go schowałam, ale
mogliście go przeoczyć.

background image

- Powiedz mi, co to jest - poprosił. - Pomogę ci.
- Brosza - odpowiedziała. - Srebrna brosza.
To Heino ją znalazł. Leżała tuż przy fundamencie.
Maja uroniła łzę, kiedy ostrożnie czyściła ją z brudu.
- Ta ozdoba wiele dla ciebie znaczy - stwierdził. Przytaknęła.
- Należała do mojej matki. Ma specjalne znaczenie. Daje się ją
dziewczynie, którą pragnie się poślubić. Jeśli ją przyjmie, to
znak, że zgadza się na małżeństwo.
Heino uśmiechnął się i wziął w dłoń błyszczącą broszę.
- Przyjmiesz ją? - zapytał. Skinęła głową.
Przypiął broszę do jej bluzki. Krzywo, ale z wielkim
nabożeństwem. Potem położył dłonie na ramionach dziewczyny.
- Więc weźmiesz mnie za męża? Jeszcze raz skinęła głową.
Mattias zauważył z daleka, że Raissa rozmawia z Anglikiem,
pożegnawszy się wcześniej z Tomasem. Pomyślał, że powinien
do niej podejść. Winny jej był wyjaśnienie. Prawdziwy
mężczyzna tak właśnie by się zachował.
Ale jego wciąż pochłaniały myśli o Rozie, nie
o Raissie.
- A niech to wszyscy diabli! - cisnął z gniewem. Zdenerwowany i
wytrącony z równowagi, nie
miał ochoty wracać do baraku. Skręcił więc w bok
i odnalazł ścieżkę prowadzącą w góry, do miejsc, które dzielił z
Rozą.





background image

- Nie mogę przywyknąć do myśli, że może już nigdy się nie
spotkamy - powiedział Ailo.
Maja pokiwała głową.
- Zawsze jednak będziemy sobie bliscy. Wyrzekła te słowa z taką
mocą, że Ailo zadrżał.
Jej oczy promieniały jasnością, której dotąd nie spostrzegł.
- Zawsze będę blisko ciebie, Ailo - powtórzyła. Ailo nie wątpił,
że mówi prawdę.
Dzieci Mikkala. Córka Raiji. Nieustannie łączyć ich będzie łuk
zorzy polarnej. Coś więcej niż zwykłe więzy krwi.
Maja położyła broszę na dłoni Idy.
- Teraz należy do ciebie - powiedziała cicho.
- Przecież jest twoja! Maja potrząsnęła głową.
- Już nie! - oznajmiła, jakby zyskała coś znacznie cenniejszego. -
Mikkal jest także ojcem Ailo, ty zaś jej córką. Czas, by połączyć
wiano. Może przyniesie ci szczęście.
Cichy, ledwie słyszalny oddech, zagłuszany przez trzask ognia w
piecu, i stukanie drutów, na których Liisa dziergała sweter,
tworzyły tajemniczą pieśń. Ole od długiego czasu nasłuchiwał
uważnie, ale nie był w stanie zdecydować, czy Roza oddycha
normalniej niż w chwili, gdy ją przyniósł Mattias.
- Myślisz, że naprawdę spodziewa się dziecka? -zapytał żonę.
Usłyszał, że Liisa odłożyła druty na kolana.
- Roza, która potrafi znieść najgorsze, mdleje podczas tańca -
odparła Liisa. - Czy i ty nie pomyślałbyś o tym samym?
Ole westchnął.

background image

- Mattias ciężko to przyjął.
- Mattias wreszcie zaczął układać sobie życie - zasmuciła się
Liisa. - Ta Raissa mogłaby stać się dla niego kimś bliskim. Jest
taka piękna. Jakie mogliby mieć śliczne dzieci.
- A co z tym dzieckiem? Czy twoim zdaniem moja siostra
pochodzi z mniej urodziwego rodu?
- Obawiam się, że i to dziecko będzie piękne - odparła Liisa i
przerobiła kolejne oczka w swojej robótce.
Maja skłamała Idzie o Ailo. Najgorsze w tym wszystkim było to,
że siostra jej uwierzyła. Maja zapłakała jeszcze rozpaczliwiej,
gdy to sobie uświadomiła.
- Chcesz zostać sama? - zapytała, podnosząc się z miejsca.
Chciała jak najszybciej umyć twarz, spojrzeć w lustro i nazwać
siebie kłamcą.
Ale Ida pokręciła głową. Osuszyła łzy i pociągając nosem,
poprosiła siostrę, by została.
- Mam coś - powiedziała, wkładając rękę pod poduszkę. Wyjęła
skórzany woreczek. - Mam coś, co nie należy do mnie, mimo że
to dostałam. Srebro rodowe Ailo. Dał mi je Anders. Uważam, że
niesłusznie byłoby, gdybym je zatrzymała.
Ida rozwiązała rzemyk i wysypała zawartość na białą pościel.
Maja widziała w swoim życiu wiele pięknych ozdób, ale aż
westchnęła na widok lapońskiego srebra po babce Mikkala.
Srebra, które zostało podzielone...
- Może brakuje tu paru drobiazgów - mówiła Ida. - I twojej
broszki.
- Nie musiałaś jej odsyłać.



background image

Ida odgarnęła lok z czoła.
- Nie musiałam, ale uważałam, że powinnam. To ty jesteś
dzieckiem mamy i Mikkala. On jej podarował tę broszkę w
dowód wielkiego uczucia. Poczęłaś się z ich wielkiej miłości...
- Tak, w grzechu... - dodała Maja z goryczą. - To tylko inne
określenie.
Ida pokiwała smutno głową.
- Nie mów tak! Uważam, że to coś pięknego. Nie wszyscy mogą
powiedzieć, że są owocem gorącej miłości, a ty to wiesz na
pewno. Tak więc broszka powinna być twoja.
- Sam wróciłeś?
Maxwell już od dłuższej chwili siedział w kuchni. Zauważył
opróżnioną do połowy butelkę szampana i usłaną częściami
garderoby drogę do sypialni. Ten widok napełnił go radością.
Margaret, stanąwszy przed nim w swym turkusowym peniuarze,
zapytała, gdzie jest Roza.
- Zasłabła - odparł krótko Maxwell. - Zaniesiono ją do jej
rodziny. Było bliżej.
- Co za bzdury! - wybuchnęła siostra, mrużąc oczy, i powtórzyła:
- zasłabła?
- Jej były narzeczony uważa, że Roza spodziewa się dziecka -
dodał Maxwell oschle. - Może ma rację?
Ailo, z synkiem na ramieniu, pożegnał się ze wszystkimi. Tak
trudno było mu się rozstać z małym Mikkalem. Każda wspólnie
spędzona chwila była dla niego najcenniejszym skarbem.
Z kieszeni wyjął wisiorek i kładąc na dłoni Raiji, powiedział
łagodnie:

background image

- To dla ciebie, Mały Kruku, od ojca i ode mnie. To był ptak. Ptak
Mikkala, Ailo, jej ptak.
- Czarny? Z czego go wyrzeźbiłeś? - zdziwiła się Raija, nie
mogąc nacieszyć oczu.
- To onyks - rzekł Ailo. - Tak nazywa się ten minerał. Przysłano
mi go tuż przed wyjazdem z Hailu-oto. Ptak dla ciebie nie może
być odlany ze złota czy srebra, Raiju. Twój ptak musi być czarny!
Kiedy zawiesił Raiji na szyi umieszczony na cieniutkim, prawie
niewidocznym łańcuszku ze złota wisiorek, zdawało się, że ptak
frunie, wolny.
- Dziękuję ci, Ailo! - Pocałowała go w oba policzki. - Ja też mam
coś dla ciebie, coś, co przed wyjazdem wręczył mi William.
Z niewielkiej szkatułki wyjęła skórzany woreczek, a z niego
pokrytą śniedzią srebrną broszę.
- Nie zatrzymam tej broszki, Ailo. Ida też powiedziała, że nie
chce jej dla Mikkala. Broszkę tę mężczyźni z twojego rodu
wręczali w dowód miłości swoim żonom. Uważam, że należy się
ona Annie Kajsie!
Ailo uśmiechnął się, zauważywszy, jak bardzo słowa Raiji
uradowały Annę Kajsę. Jak się rozpromieniła, kiedy Raija
wręczyła jej woreczek z broszą. Nie miał jednak odwagi spojrzeć
na Idę.
- Mam nadzieję, że nie zajdzie całkiem śniedzią -rzekła Raija. -
Ma być noszona i błyszczeć. To podarunek dla żony Ailo od Ailo
i jego ojca...
Roza prześledziła historię srebrnej broszki i nagle wszystko stało
się dla niej jasne.
- Anna Kajsa zmarła w drodze na północ - przemówiła, siadając
na łóżku. - Co ja tutaj robię? - zapytała, uświadomiwszy sobie,
gdzie jest.

background image

Liisa zerknęła znad swetra, który dziergała dla Olego.
- Dochodzisz do siebie - odparła sucho.
- Anna Kajsa umarła - powtórzyła Roza i wstała z łóżka.
Zakręciło jej się w głowie od gwałtownej zmiany pozycji, ale nie
zważając na to, podeszła do Olego. Stanęła za plecami i objąwszy
go, przytuliła się zdrowym policzkiem do jego twarzy.
- Zgłupiałaś? - zdziwił się.
- Ailo także umarł - ciągnęła Roza. - Pamiętasz opowieści z
dzieciństwa, braciszku? To Mikkal zabrał Ailo, gdyż cierpiał
okropną samotność, a także dlatego, że potrzebował jego
pomocy, by przywrócić Idzie życie.
- Tak wynika z historii, które nam opowiadano -potwierdził Ole.
- Anna Kajsa otrzymała broszkę od Raiji. Czy Ailo pogrzebałby
ją razem z nią?
- Nie - odpowiedział Ole po chwili namysłu.
- Gdzie umarł Ailo?
- Tego nie wiemy. Dlaczego o to pytasz?
- Tego nie wiemy. - Roza puściła go, a kiedy się wyprostowała,
już nie kręciło jej się w głowie.
- Co zamierzasz? - spytała Liisa.
- Muszę wracać - odparła Roza, zatrzymując się na środku izby. -
Czy to możliwe, że ona jest jedną z nas?
- Tego nie jesteśmy w stanie sprawdzić - stwierdził Ole, kiedy za
siostrą zatrzasnęły się drzwi i w chacie znów zaległa cisza. -
Czemu ona tyle gadała o tej cholernej broszce? Czy kobiety tak
się zachowują, gdy są przy nadziei?
- Trudno powiedzieć - odparła Liisa i zamilkła. Bo ona także
zauważyła błyszczącą, srebrną ozdobę przypiętą do piersi Raissy.

background image

Rozdział 7
- Dlaczego nie wróciłaś tutaj, gdy zasłabłaś? -Głos Margaret
zabrzmiał ostro.
Tak długo czekała na Rozę, przeżywając prawdziwą huśtawkę
nastrojów od niepewności do gniewu. Tyle różnych myśli kłębiło
jej się w głowie. Na widok przybyłej wreszcie Rozy dała więc
upust swojemu zdenerwowaniu.
- Wróciłam teraz - odparła Roza, nie siląc się na wyjaśnienia. W
nagłym przebłysku przypomniała sobie matkę, która jakże często
wyczekiwała tak wieczorami na swe dzieci. Tyle że Nanna nigdy
nie zapalała wszystkich lamp! Ona siedziała po ciemku, nie
zdradzając się swym niepokojem przed ludźmi z osady, przed
mężem ani dzieckiem, na które czekała. Najczęściej chodziło o
Rozę i z reguły Samuel o tym wiedział, choć wolał udawać, że się
niczego nie domyśla.
Margaret siedziała skwaszona, oczekując wyjaśnień. Roza
poczuła głęboką niechęć. Była zbyt zmęczona, by znosić takie
nieprzyjemności. Jedyne, czego teraz pragnęła, to położyć się
spać. Dlatego też uczepiona spojrzeniem schodów prowadzących
na poddasze, próbowała wyminąć Margaret.
Ale ta ani myślała jej na to pozwolić. Chwyciła Rozę za ramię i
ściskając mocno, zasypała gradem pytań:








background image

- Co się z tobą dzieje? Jesteś w ciąży? Dlaczego nic nie mówiłaś?
- Nie wiem - odpowiedziała Roza i westchnęła. -Naprawdę nie
wiem!
- Ale to możliwe?
- Tak, możliwe.
- To znaczy, że nosisz dziecko Davida i nie zamierzałaś nas o tym
powiadomić?
- Nie, póki nie zyskam pewności - odparła Roza. - Na razie nie
wiem.
Margaret przez długą chwilę nie odzywała się, ale na jej twarzy
malowały się targające nią uczucia.
- Domyślam się, że nie jesteś głodna - odezwała się w końcu i
przesunęła się obok Rozy. - David za chwilę przyjdzie do ciebie.
Przygotuj się!
Roza słaniała się ze zmęczenia, nie była więc nawet w stanie
wyrazić swojej złości. Zresztą dała przecież słowo, a zwykła
dotrzymywać przyrzeczeń, nawet jeśli inni zawodzili.
... powinnam się rozgniewać, a tymczasem ją usprawiedliwiam.
Stała się nie do zniesienia. Wymaga ode mnie tak wiele. Nie
rozumiem, jak może żądać tego właśnie teraz. Chyba tylko po to,
by się zemścić...
Przygotowanie nie zajęło jej wiele czasu. Roza zdjęła szybko
ubrania, poskładała je starannie i położyła na stołku. Izdebka była
ciasna, ale Roza nie potrzebowała wokół siebie wiele miejsca.
Gdzieś głęboko w sercu czuła radosne pulsowanie, przyjemne
wspomnienie, przed którym uciekała.
Lękała się. Zawsze tak świetnie radziła sobie bez wspomnień.
Potrafiła odgrodzić się od nich grubym

background image

murem. Wolała do nich nie wracać, ponieważ ufała tylko temu,
co było teraz.
... Za chwilę przyjdzie David...
Roza sięgnęła po dzbanek i nalała wody do miednicy stojącej na
stoliku w rogu izdebki. Woda była chłodna, ale nie lodowata.
Ochlapała pośpiesznie policzki i czoło, próbując ostudzić trochę
trawiący ją żar. Powinna się umyć dokładniej, ale nie miała na to
siły.
Ledwie uniosła dzbanek. Chociaż trzymała go oburącz, wydał jej
się bardzo ciężki. Zadrżały jej ramiona, a zaraz potem drżenie
ogarnęło całe jej ciało. Głęboko w piersiach Roza poczuła
lodowaty chłód, twarz zaś nadal ją paliła. Przycisnęła zimny
porcelanowy dzbanek do czoła i policzków. Na moment
przyniosło jej to ulgę, ale równocześnie chłód całkowicie
zawładnął jej ciałem. Przenikały ją dreszcze i zdawało jej się, że
nigdy już nie zdoła się rozgrzać.
W końcu jednak uciszyła dygot na tyle, by odstawić naczynie z
wodą z powrotem na stół. Słabe światło lampy rozświetlało
pękaty dzbanek ozdobiony bukiecikami stokrotek i
niezapominajek, róż i jakichś polnych kwiatów, których
angielskie nazwy wyleciały Rozie z pamięci, mimo że Margaret
kilka razy je powtarzała. Przypomniało jej się, jak
chlebo-dawczyni gładziła delikatnie margaretki, kwiaty, które
uważała za swoje. Roza teraz uczyniła to samo. Musnęła
gorącymi opuszkami palców martwe kwiaty namalowane ludzką
ręką na chłodnej porcelanie.
Nikomu nie przyszłoby do głowy zdobić porcelanę kwiatami
wierzbówki kiprzycy. Wierzbówka, zwana na północy kolejarską
różą, porastająca zręby i żwirowiska, nie jest kwiatem ozdobnym.
Rośnie

background image

w otwartych ranach ziemi, swoją intensywną czerwienią
krzycząc w niebo tak rozdzierająco, że nie sposób tego kwiecia
nie dojrzeć.
Roza w samej tylko koszuli, która sięgała jej do pół łydek,
szczotkowała włosy, by czymś zająć ręce. Już od dawna
zauważyła, że cała ta sytuacja przekroczyła granice rozsądku, ale
wciąż jakiś wewnętrzny głos nakazywał jej to wytrzymać.
Gdy Maxwell zapytał, dlaczego Roza to robi, powiedziała coś, z
czego wynikało, że kieruje się przyjaźnią. Potem żałowała, że nie
miała dość rozumu, by milczeć. Zastanawiała się, jak w ogóle
mogła sama w to wierzyć.
... przyjaźń...
Wydawało jej się, że z Margaret łączy ją osobliwa więź. Jej oczy
nabierały blasku na samo wspomnienie tych wspólnie przeżytych
chwil, kiedy to miała wrażenie, że jakimś cudem zyskała przyja-
ciółkę.
... przyjaźń...
Teraz z Margaret łączy ją ciało Davida i mrzonki
o wspólnym dziecku. Roza dopiero teraz sobie w pełni
uświadomiła, że to samo marzenie, oglądane z różnej
perspektywy, dla każdej z nich nabierało innego znaczenia.
Zaskrzypiały schody. Po krokach Davida Roza poznała, że mąż
Margaret jest zdeprymowany. Dziwnie wiedzieć tak wiele o
drugim człowieku, który tak naprawdę niewiele dla nas znaczy.
Roza czekała, nie przestając szczotkować włosów. Cóż zresztą
innego miała robić.
Nie zapukał. Był przecież w swoim domu
i wszystko w nim stanowiło jego własność. Drzwi mógł więc
otwierać, kiedy miał na to ochotę. A po-

background image

nieważ i Roza poniekąd też należała do domu Davida, i nad nią
miał władzę.
Mąż Margaret, jak już nie raz wcześniej, wyglądał na
zakłopotanego. Po pierwszej ledwie udanej próbie, kolejne
spotkania z nim miały w sobie coś intrygującego. Podsycały ów
leciutki płomyk, który zapalił się w ich sercach. Byli dla siebie
nowi, niezbadani. Zdawali sobie sprawę, że naruszają pewne za-
sady, burzą ustalone normy, ale fakt, że czynią to z
błogosławieństwem Margaret, czyniło z tych spotkań coś więcej
niż kopulację w celach rozrodczych.
Kiedy zniknął ów blask nowości, pozostał jedynie wstyd. Uparcie
jednak trwali przy swoim, uważając, że skoro tyle już czasu
poświęcili, to nie wolno im rezygnować, nim nie osiągną celu.
Nie mieli prawa ani odwagi, by się poddać. Do takiego doszli
punktu. Poczuwali się do odpowiedzialności za siebie nawzajem i
za Margaret, którą w tym przypadku trudno było uznać za osobę
postronną. Tak jak oni stanowiła wątek tej samej tkaniny, ele-
ment tej samej gry.
- Nie mam siły - pożalił się David, kryjąc twarz w dłoniach. - Nie
mam siły, ale zostanę tutaj przez chwilę. Na tyle długo, by
uwierzyła, że to zrobiliśmy.
Roza zdjęła szybko ubrania ze stołka, a on usiadł na nim, nim
zdążyła mu to zaproponować. Nie potrzebował pytać o
pozwolenie, będąc panem tego domu!
- Nie zdawaliśmy sobie sprawy, czego się podejmujemy,
decydując się na taki układ - odezwał się David Warren ponuro i
oparł się głową o ścianę. Przy ciemnym zaroście jego twarz
wydawała się jeszcze szczuplejsza, a rysy bardziej wyostrzone.
- Zasłabłam na tańcach - wyznała mu Roza bez

background image

entuzjazmu, ale zwróciła uwagę, że on przynajmniej popatrzył na
nią z troską. - Zemdlałam. Już od z górą tygodnia miewam
nudności. Nie wiem, czy to coś znaczy, ale może...
- Margaret wie o tym? Roza pokiwała głową.
- A mimo to mnie tu przysłała? - David był wyraźnie zaskoczony.
- Chce mieć pewność - broniła jej Roza. - Wiesz przecież, ile to
dla niej znaczy.
David zamilkł. Myślał intensywnie, daremnie usiłując znaleźć
odpowiedź na pytanie dotykające głębszych przyczyn tego, co
popychało jego żonę do takiego postępowania.
- Mogliśmy odmówić - odezwał się wreszcie, jakby nagle coś
zrozumiał. Wcześniej odsuwał tę myśl, ukazywała go bowiem w
niezbyt miłym świetle. - To znaczy ja mogłem odmówić -
poprawił się, biorąc odpowiedzialność na siebie. - Ale oszołomiła
mnie ta możliwość - przyznał, usiłując uchwycić wzrok Rozy
pełnym żaru spojrzeniem brązowych oczu. Tym razem niczego
nie ukrywał. Szczerze wyznał: -Sądzę, że byłem opętany tobą, a
może tą, za którą cię uważałem. Wszyscy ostrzegali, że jesteś
niebezpieczna. Chciałem, byś była niebezpieczna...
Roza nie zapytała, czy się rozczarował. Mile jednak połechtało to
jej próżność. Ucieszyła się, że postrzegał ją taką, jaką chciała być.
... niebezpieczna...
Tymczasem David spojrzał na nią przeciągle i rzekł: - Okazało
się, Rozo, że choć nie jesteś podobna
do żadnej z kobiet, które do tej pory spotkałem, nie
jesteś też wiedźmą, za jaką cię biorą. ... nie zrozumiał, że
pragnęła taka być...

background image

... pewnie jej współczuje...
- Roza! - rozległo się nagle głośne wołanie z dołu. Rozpoznała
ten głos. Znała go aż nadto dobrze. Odchyliła się i oparła o
metalowe pręty u wezgłowia łóżka, przyciskając do piersi zdjęte
ze stołka ubrania. David poderwał się. Jak u każdego mężczyzny
obudziła się w nim natura obrońcy.
... jego cień będzie widoczny...
Stał na środku pokoiku i tylko jej rozszerzone ze strachu oczy i
stanowczo wypowiedziane: „nie", powstrzymały go przed
otwarciem okna.
- Roza, do diabła! Wiem, że nie śpisz! Widzę światło w twoim
pokoju. Roza, muszę z tobą porozmawiać!
- On gotów tu wtargnąć, jeśli nie wyjdę - odezwała się Roza
gorączkowo, pośpiesznie zakładając spódnicę. Nie miała czasu
włożyć na nogi pończoch, ale na dworze przecież nie było aż tak
zimno. Nadchodziło lato, a wraz z nim nadzieja i jasność polar-
nych dni i nocy.
- Czego on chce?
- A skąd ja mogę, u diabła, wiedzieć? - odburknęła Anglikowi,
który stał zakłopotany na środku pokoiku, w niczym nie
przypominając walecznego obrońcy. - Chcesz, żeby wtargnął do
domu? - zapytała Roza. - To w takim razie sam będziesz płacił za
drzwi.
Zbiegła pośpiesznie po schodach, słysząc kroki podążającego za
nią Davida. Gdy dotarła do holu, natknęła się na Maxwella, który
wyszedł z półmroku własnego pokoju, zostawiając drzwi otwarte
na oścież. Zdążył założyć spodnie, ale tors miał nagi. Był bardzo
szczupły i blady. Jego ciało nie wydało jej się w żaden sposób
pociągające. Pomyślawszy o tym, przestraszyła się siebie samej.

background image

... sądziła, że mimo wszystko go lubi...
Nawet Margaret wybiegła z sypialni. Zagrodziła Rozie drogę,
przekonując, że nie powinna wychodzić.
- Max i David go odprawią - rzuciła tonem świadczącym o tym,
że nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
- Co ty wiesz, Margaret? Co mogą wiedzieć takie jak ty, pani
Warren?
Nieoczekiwanie dla nich obu, Roza odsunęła Margaret na bok,
torując sobie drogę do wyjścia. Kątem oka zauważyła, że David
chwycił swą żonę za ramiona, nie delikatnie i przyjaźnie, lecz
gwałtownie i mocno, pozostawiając zapewne sińce na skórze. Nie
czuła jednak do niej żadnej sympatii.
- Co on chce od ciebie? - zapytała Margaret ostro.
- Nie wiem - odpowiedziała Roza. - Dlatego właśnie do niego
wychodzę.
- Nie zrób niczego, co mogłoby zaszkodzić twojej posadzie u nas
- wyrwało się Margaret.
Roza w duchu poczuła rozbawienie, ale była zbyt zatroskana, by
dać mu wyraz. Dotarła do drzwi i usłyszała, że Mattias znów
woła ją po imieniu. Jeszcze chwila, a wylegną wszyscy sąsiedzi i
zapalą lampy, żeby sprawdzić, kto zakłóca nocną ciszę. Niektó-
rzy dość krewcy...
- Przestań mi grozić - rzekła Roza.
- Pamiętaj, że jeśli będzie trzeba, to już ja się postaram
uprzykrzyć ci życie w Kopalni, Rozo - rzuciła gwałtownie
Margaret, wyraźnie nie żartując.
Roza z trudem rozpoznawała w niej ów delikatny kwiatuszek,
który przybył do Kâfjorden zaledwie przed rokiem. Lichy
tutejszy ugór pozwolił obcej roślinie rozrosnąć się obficie i
wzmocnić.

background image

- Cokolwiek zrobisz, i tak nie przysporzysz mi więcej upokorzeń
i cierpień niż te, których tu zaznałam - odparła Roza.
Mattiasa znalazła na dziedzińcu. Trzymając ręce głęboko ukryte
w kieszeniach ciepłej kurtki zimowej, którą wciąż nosił, stał w
szerokim rozkroku, a jego włosy targał wiatr. Roza poczuła chłód
na nieokrytych pończochami nogach, za to na sercu zrobiło się jej
ciepło na widok znajomej sylwetki.
- Co tu, u diabła, się dzieje? - zapytał bez żadnego wstępu, bez
słowa przywitania. Zadał to pytanie bez ogródek, i to takim
tonem, jakby miał prawo tego dociekać. - Nie byłaś sama -
dorzucił. Podążył za Rozą, która zdecydowanie skręciła w stronę
Krety. Znajome okolice zawsze dodawały jej poczucia
bezpieczeństwa. Zrównał się z nią krokiem i szedł obok, ale jej
nie dotykał. Wciąż trzymał ręce w kieszeniach kurtki.
- Z nami już skończone - odezwała się Roza po długim milczeniu.
Nie zatrzymała się, by spojrzeć mu w oczy. Unikała też bliskości,
dotyku. Zresztą w ruchu mniej marzły jej bose nogi. Pod
wełnianą kurtką nie miała nic prócz koszuli. Na szczęście zdążyła
w ostatniej chwili narzucić szal. Chłodny wiatr przenikał jednak
wełniane oczka, bez względu na to, ile warstw ubrań miało się
pod spodem.
- Nic nas już nie łączy, Mattias. Zasługujesz na kogoś lepszego
ode mnie. Nie udało nam się nawet pozostać przyjaciółmi...
- Jeśli jednak spodziewasz się dziecka, to może mimo wszystko
coś nas łączy - odparł głucho.
- Nie sądzę - odrzekła hardo.
Na te słowa zatrzymał się gwałtownie i szarpnął


background image

ją tak, że znaleźli się twarzą w twarz. Roza zawsze wiedziała, że
Mattias jest przystojny i urodziwy, ale przecież nie może
pozwolić, by słabość, jaką do niego czuła, pokrzyżowała jej
plany.
- A kto inny mógłby być ojcem tego dziecka, jeśli nie ja?
Celowo odrzuciła w tył głowę. Ten gest zawsze go irytował.
Wywoływał wściekłość większą niż wypowiedziane w gniewie
słowa.
- Błędne pytanie - oceniła chłodno, odzyskując równowagę. W
słowach nigdy nie ustępowali sobie na krok. Napełniona siłą,
wyprostowała się jak struna.
- A jak mam się, u licha, pytać? - odwarknął, zaciskając mocniej
palce na jej ramieniu.
- Powinieneś się wpierw spytać, czy w ogóle jestem przy nadziei,
a dopiero potem dociekać, czy jest to twoje dziecko.
- No więc jak, spodziewasz się dziecka? - zapytał, ogromnym
wysiłkiem woli starając się opanować.
- Może - odparła Roza.
- A co to, u licha, za odpowiedź?
- Jedyna, jakiej mogę ci udzielić. Mattias westchnął:
- W życiu nie spotkałem równie upartej baby! Powiedz wreszcie,
jeśli jesteś w ciąży, to czy możliwe jest, że ja jestem ojcem
dziecka?
- Nie - odparła Roza.
- A skąd to wiesz, do diabła? - wyrwało mu się, ale opuścił ręce.
- Po ostatnim razie, kiedy spaliśmy ze sobą, krwawiłam -
wyjaśniła Roza ze spokojem.
- Czyje więc dziecko możesz nosić, Rozo? - dociekał.

background image

- O to nie masz prawa mnie wypytywać.
- Nawet jako przyjaciel? - zapytał ze smutkiem w głosie. -
Sądziłem, Rozo, że nadal możemy być przyjaciółmi, że
potrafimy się nawzajem o siebie troszczyć. A przyjaciele dzielą
się ze sobą zarówno radościami, jak i smutkami.
Roza pokręciła głową.
- Nie okłamuj się, Mattias - poprosiła cicho, uznawszy, że nie
warto podsycać gniewu. - Oboje doskonale wiemy, że nie
kierujesz się przyjaźnią, przychodząc nocą do mnie i
wykrzykując na całe gardło moje imię, tak że budzisz wszystkich
w okolicy...
- Wprawiłem cię w zakłopotanie?
- Zimno mi - zmieniła temat Roza.
Miała ochotę zawrócić i schować się w ciepłym domu, mimo że i
tam nie ominie jej kolejne przesłuchanie. Nie zdziwi się wcale,
jeśli ujrzy po powrocie czekającą na nią Margaret.
Ani jednego miejsca nie mogła nazwać własnym. Żadnego
pomieszczenia, gdzie mogłaby się schować. Żadnych drzwi,
które mogłaby zamknąć.
- Zmieniłaś się, odkąd zaczęłaś u nich służbę -stwierdził Mattias.
Tym razem Roza go nie poprawiła. Nie żachnęła się na określenie
„służba". Nie upierała się, że łączy ją z chlebodawcami przyjaźń,
którą innym trudno zrozumieć.
- Zmieniłam się? - powtórzyła tylko. - A może właśnie stałam się
wreszcie sobą?
Mattias nie umiał się z tym pogodzić. Widział, że jest zmęczona i
chciała odpocząć, on zaś wyciągnął ją w tę chłodną, wiosenną
noc. Tak dawno się jednak nie widzieli, tak długo już nie mieli
okazji po-

background image

rozmawiać. Wydawało mu się, że narosło między nimi zbyt wiele
nieporozumień, i bardzo chciał wyjaśnić choć jedno.
Chwycił Rozę za rękę i zdecydowanym krokiem ruszył w głąb
fiordu, ciągnąc ją za sobą. Po drodze ani razu się nie odezwał.
Roza też o nic nie pytała, bo wiedziała, dokąd idą. Istniało tylko
jedno miejsce, gdzie mogli pobyć sami. Stodoła w Samuelsborg
była wprawdzie pusta, ale w jednym narożniku klepisko
przykrywała warstwa brązowej słomy. Wystarczyło, by mogło
się tam ułożyć dwoje ludzi.
- Nie próbuj mnie uwodzić, Mattias. Za późno na twoje sztuczki -
westchnęła Roza, ale ucieszyła się, że wreszcie znaleźli się pod
dachem.
Próbując nadążyć za Mattiasem, całkiem opadła z sił. Poza tym
czuła mdłości, ale Mattias, prąc do przodu, nawet nie zauważył,
jak bardzo jest wyczerpana.
- Nie możesz mi pokazać niczego więcej niż to, co już znam,
Mattias. Nie mamy też sobie już nic do powiedzenia.
- W takim razie czemu przyszłaś tu ze mną? - zapytał ostro,
obejmując ją ramieniem.
- Bo inaczej byś mnie nie puścił - odpowiedziała, choć nie była to
do końca prawda.
Chciała z nim pójść. Życie u jego boku nie zawsze było łatwe, ale
w porównaniu z tym, w co się obecnie wplątała, wydawało się o
wiele prostsze. W głębi serca pragnęła mu o wszystkim
opowiedzieć, ale nie wiedziała, jak zareaguje. Gdy się
rozgniewał, bywał nieobliczalny.
- Patrzę na ciebie - rzekł Mattias przygnębiony -i cię nie poznaję.
Pytam sam siebie, czy to, co nas łączyło, było kłamstwem?

background image

- Może.
... może całe jej życie jest kłamstwem...
- Oni nie są tacy jak my - powiedział z żarem.
- Nie - wyszeptała Roza.
- Może nie kłamią, składając obietnice, ale ich nie dotrzymują. Są
inni niż my.
- Wiem o tym.
- Bardzo by mnie zabolało, gdybyś sparzyła się na ich
obiecankach, Roza. Wciąż uważam cię za przyjaciela...
Roza wiedziała, że Mattias rzadko mówi coś, czego wcześniej nie
przemyślał, ale równocześnie zdawała sobie sprawę, że nie był do
końca szczery, składając przyjacielskie deklaracje.
- Wiem, co robię, Mattias - zapewniła. - Zawsze wiem, co robię.
- Teraz też? - zapytał i przyciągnął ją do siebie. Jego usta parzyły
jak żar z ogniska.
A jej serce zabiło gwałtownie niczym kopyta uciekającego stada
reniferów...













background image

Rozdział 8

Kiedy Roza poczuła na swych wargach pocałunek Mattiasa,
zrozumiała, że w objęciach Davida Warrena brakowało jej
prawdziwej namiętności. Nie pchnęło ich ku sobie pragnienie
bliskości, pożądanie i to coś niewytłumaczalnego, co powinno
pojawić się samo, w sposób naturalny. Nawet na początku, gdy
byli dla siebie kimś nowym, ich zbliżeniom nie towarzyszyła
burza namiętności, a jedynie wzajemne oczekiwania.
Z Mattiasem rzecz się miała zupełnie inaczej. Potrafił ją rozpalić
kilkoma pocałunkami. Najlżejszy dotyk sprawiał, że zapominali,
iż chcą być dla siebie jedynie przyjaciółmi.
Palce Rozy same wplątały się w miękkie włosy Mattiasa,
opadające mu na kark. Dłonie dotykały niecierpliwie gorącej,
nieco szorstkiej skóry, a usta poddawały się zmysłowym
pocałunkom, tak dzikim, że niemal czuła w nich smak krwi.
Roza pragnęła wtulić się w ciało Mattiasa, chłonąć nozdrzami
dobrze znajomy zapach, by przekonać się, że ona sama wciąż
istnieje.
... jego łagodność nie drażniła jej...
Zza ściany, za którą znajdowała się obora, dolatywał
charakterystyczny, swojski zapach. Zwierzęta, rozpoznawszy
znajome głosy, nie zdradzały niepokoju. Położyli się na niezbyt
grubej warstwie suche-

background image

go siana. Zaszeleściło, a deski jęknęły pod ich ciężarem.
Wystarczyłaby iskra, by rozniecić ogień, ale w Mattiasie i Rozie
płonęła tylko krew.
Roza, przyciśnięta jednym ramieniem do ściany, leżała
niewygodnie, czując na sobie ciężar Mattiasa. Jego dłonie
dotykały jej niecierpliwie. Odpowiadała na pieszczoty, nie do
końca pewna, czy to pożądanie, czy odruch. Zresztą wolała się
nad tym nie zastanawiać.
Nie chciała myśleć.
Pragnęła skupić się na doznaniach.
Porzucić rozsądek i pozwolić ogarnąć się tej szalonej gorączce...
Jego ciepły oddech na skórze rozlał się w niej żarem aż po
koniuszki palców. W stodole panował gęsty mrok, jakby patrzyło
się przez czarną jedwabną chustkę. Mimo to niczym gorące
promienie słoneczne Rozę grzały pieszczoty spojrzeń Mattiasa.
Powolne, leniwe ruchy, tak dobrze znane, budziły do życia jej
ciało, podniecały ją, rodziły nadzieję.
- Między nami nie jest wszystko skończone, Rozo - wyszeptał,
muskając jej brodę gorącymi, suchymi wargami. - Nikogo nie
dotykałem tak jak ciebie -ciągnął, a jego oddech pieścił cieniutką
skórę za uchem. Koniuszkiem języka sunął wzdłuż pulsującej
tętnicy, która zdradzała, co dzieje się w sercu Rozy.
Powinna mu coś odpowiedzieć, coś, co pasowałoby do tej chwili,
ale jakoś trudno jej było odnaleźć właściwe słowa. Łatwiej było
ulec jego pieszczotom, pozwolić swoim dłoniom głaskać kark i
barczyste ramiona Mattiasa, a potem wsunąć chłodną rękę pod
jego kurtkę i koszulę, by dotknąć gładkiej, gorącej skóry i
ostudzić nieco jego namiętność.
... niczego więcej nie pragnęła...

background image

- Ciii! - wyszeptał prosząco, jakby czytał w jej myślach. On także
odsunął na bok rozsądek.
Otaczające ciemności ukryły dyskretnie dwoje kochanków w
rzeczywistości delikatnej niczym pajęczyna. Zdawała się
niewyczuwalna, a mimo to odbierali wszystkimi zmysłami
uczucia, gorączkę, namiętność. Jedno fałszywe słowo mogło
jednak zniszczyć magię tej chwili.
- Ciii, kochana - prosił Mattias. - Pozwól, że cię ogrzeję, Rozo!
Obejmij mnie mocno i ogrzej mnie także. Bądź przy mnie przez
chwilę. Pozwól, by to się stało. Zamknij oczy i nie opieraj się,
Rozo...
Sprzeciw i dzielące ich nieporozumienia pozostały gdzieś po
drodze pomiędzy Kopalnią a Kretą. Zapragnęła omdleć w jego
ramionach bezradna, oddać mu się bez reszty. Jak dobrze, że on
chciał ofiarować jej całą tę radość, której potrzebowała.
Jedyne, czego od niej żądał, to ślepe oddanie, nic więcej. Tak
łatwo zamknąć oczy i poddać się rozkoszy...
Roza rozchyliła usta, otwierając się na gorące pocałunki
Mattiasa. Całował leniwie, sunął wargami po jej szyi, potem po
gładkiej skórze prawego ramienia, a kiedy odpinał guziki
wełnianej kurtki, muskał także cienką, pomarszczoną skórę po
lewej stronie, pamiątkę po oparzeniu.
Roza drżała w jego ramionach i przyciskała go mocniej do siebie,
ale Mattias nie pozwalał sobą kierować. Ta chwila należała do
niego. I zamierzał uczynić ją taką, by pozostała w pamięci Rozy
na zawsze. Prosił ją tylko o jedno, o uległość.
- Po prostu bądź tu ze mną, Rozo! Nie stawiaj oporu! - szeptał
chrapliwie, dotykając ustami piersi, które odsłonił powoli swoimi
szczupłymi palcami.

background image

Gorący oddech zdawał się parzyć jej skórę. Koniuszek języka
drażnił brodawki, póki nie stały się twarde niczym pączki na
brzezinie w piękny, skąpany w słońcu wiosenny dzień.
Jęknęła, on zaś uśmiechnął się, wpatrzony w pofałdowane sutki, i
nie przestawał podniecać jej jeszcze bardziej powolnymi,
wilgotnymi pocałunkami. Ujmował sutki w twarde wargi, gryzł
leciutko, pieścił językiem, a westchnienia, jakie Roza
wydobywała z siebie, przekonywały go, że i ona się tym rozko-
szuje, że i ona pożąda go równie silnie.
Ze smutkiem uświadomił sobie, że zawsze pragnął pokazać
Rozie, iż namiętność i czułość można ze sobą połączyć, a stan
ekstazy osiągnąć inaczej niż poprzez ból. Oddać się komuś ufnie
to coś całkiem innego, niż ulec wbrew własnej woli.
Podciągnął jej spódnicę. Poczuł ukłucie w sercu, gdy zorientował
się, że ma pod spodem tylko koszulę. Przypomniało mu się, że w
swoim pokoiku na poddaszu nie była sama, kiedy wywołał ją z
domu. Odsunął jednak od siebie pośpiesznie podobne myśli, nie
chcąc, by cokolwiek zepsuło tę chwilę.
Szorstką, gorącą dłonią gładził jej łydki, dotarł do zaokrąglenia
kolan, po czym leniwie głaskał uda. Wsunął palce w miękkie,
wilgotne zagłębienie. Zadrżała leciutko, jakby go chciała
powstrzymać.
Uśmiechnął się, dotykając wargami jej ust, i pocałował
gwałtownie. Zaskoczył ją, spodziewała się raczej, że przez cały
czas będzie ją pieścił w jeden sposób, przypominający łagodną
bryzę i poranną rosę.
Mattias puścił jej usta i wsunął palce w gorącą szparkę. Roza
pociągnęła go mocniej za włosy, jakby chciała nad nim
zapanować, ale jego chrapliwy śmiech uświadomił jej, że go to
wcale nie zabolało.

background image

Zdecydowanym ruchem uwolnił się z jej dłoni zaciśniętych na
karku, uśmiechając się przy tym łagodnie.
Jej usta przypominały czerwone płatki kwiatu, zwilżone poranną
rosą. Wzruszyła go powaga, jaką dojrzał w jej spojrzeniu. Nie
chciał jednak zastanawiać się, czy to miłość.
... wystarczyła czułość...
Wciąż go powstrzymywała, wciąż ukrywała prawdziwe emocje.
Zawsze obawiała się utracić kontrolę, odmawiając sobie i jemu
prawa do największej rozkoszy, którą osiągnąć można jedynie,
gdy runą obronne mury.
Odsunął od siebie wszelkie myśli, zastępując je wyłącznie
doznaniami zmysłowymi. Chłonął jej smak, zapach, dotykał
lśniącej skóry rozświetlonej jaśniejszymi smugami
przenikającymi przez nieszczelne ściany i upajał się widokiem
Rozy.
Podwinął spódnicę wyżej, przesunął dłońmi po lekkim wzgórku
brzucha kochanki, usiłując nie myśleć o tym, że może nosi jego
dziecko.
Stanowczo, ale nie zadając bólu, rozsunął kolanem jej uda.
Opierała się lekko, ale nie zaprotestowała. Uśmiechała się do
niego, wcale nie zdając sobie z tego sprawy.
Otworzył ją palcami i opuszkami odsłonił czuły pączek. Jęknęła.
Mattias pochylił się, by ugasić jej pragnienie. Kiedy poczuła, jak
zanurza w niej swój język, zatacza jego koniuszkiem kółka, ssie
ją powoli, ale łapczywie, zacisnęła wokół niego kolana.
Wsunął dłonie pod jej pośladki i jeszcze mocniej przywarł do
niej. Ona zaś chwytała się ściany i dysząc, powtarzała jego imię.
Kołysała biodrami ku niemu, wychodziła mu na spotkanie, aż
otworzyło się nad nią niebo. Nawet jednak w tej wyjątkowej
chwili

background image

nie wyleciał z jej ust niczym samotny ptak krzyk nagiej rozkoszy
i nietłumionej niczym radości. Wciąż trzymała się pod kontrolą...
Roza znalazła się jakby w innej rzeczywistości, jaką dla niej
stworzył, doprowadzając ją samymi tylko pieszczotami ust,
języka i swą płomienną zmysłowością do ekstazy.
Mattias tymczasem zwolnił, przestał przypominać gorliwego
kochanka. Roza jednak czuła go na swych biodrach, był twardy i
ciężki. Po chwili, nic nie mówiąc, zaczął miarowo opadać na nią,
a jego pocałunki stawały się coraz bardziej zmysłowe, coraz
głębsze. Ich języki przypominały dwa walczące ze sobą węże,
były niczym ogień, który pochłania wszystko. Były uderzającymi
o siebie falami stapiającymi się w spienionej grzywie.
Roza oddawała swoje ciało, ale wciąż walczyła z uczuciami. Nie
chciała, by jej wola i świadomość uleciały pod wpływem
pieszczot. Nie chciała sama przed sobą przyznać, że delikatne
muśnięcia ją podniecają i wiodą ku zatraceniu.
Kiedy jednak Mattias poluzował przyprawiający ją niemal o ból
chwyt wokół nadgarstków, jej dłonie pragnęły jednego: wsunąć
się mu za koszulę, poczuć jego umięśnione, gorące ciało,
jedwabistą skórę na plecach i twardy, mocny brzuch.
Jego ciało wywoływało w niej groźny niepokój.
A zarazem radość...
Całował ją, scałowywał drobne jęki, które wydobywała z siebie,
gdy jego dłonie zabłądziły w okolice piersi, którym do tej pory
nie poświęcił dość uwagi. Pieścił je muśnięciami lżejszymi niż
skrzydełka maleńkiego ptaka, a kiedy pochylił usta nad stęsk-
nionym sutkiem, zaszlochała cicho.


background image

Miał ochotę roześmiać się, dając upust radości, ale zdołał się
powstrzymać, ponieważ na tyle znał Rozę, by wiedzieć, że
poczułaby się zraniona. Wciąż jeszcze zachowywał na tyle
przytomność umysłu, by myśleć o niej. Wiedział, że jeden
fałszywy krok może na nowo rozjątrzyć stare rany.
Przylgnęła do niego ciałem. Uporała się z rozpięciem koszuli,
choć trochę się obawiała, czy przez swoją gorliwość nie
pourywała guzików. Była jednak taka niecierpliwa.
Spociła się, biło od niej gorąco. Mimo że dopiero co ją zaspokoił,
wciąż płonęła z pożądania, stęskniona i rozgrzana, nie mogąc się
nasycić jego bliskością.
- Ostrożnie! - ostrzegł Mattias, uśmiechając się, gdy Roza zaczęła
się szarpać z jego paskiem. - Nie ma mi kto teraz przyszywać
guzików - wyszeptał i pomógł jej.
Ujęła w dłonie jego męskość i skierowała między gorące,
wilgotne uda. Otoczyła ramionami jego biodra i przycisnęła go
mocno, napinając się niczym cięciwa łuku.
Leżała z głową przechyloną na bok, tak żeby widział jedynie tę
ładną połowę twarzy. Robiła to bezwiednie, tak się
przyzwyczaiła. Kiedy nieprzenikniona ciemność przechodziła w
półmrok, Roza pokazywała jedynie miękki, aksamitny policzek.
Mattias otulił delikatnie dłonią jej lewy policzek i pieścił
opuszkami palców. Pocałowała wierzch jego dłoni. Być może
zrozumiała jego gest? Może dotarł wreszcie do niej, do tej
prawdziwej Rozy ukrytej głęboko za murami?
Przycisnął ją do suchego siana, które szeleściło przy
najmniejszym nawet ruchu. Deski także pojękiwały cicho. Zakrył
lekko dłonią jej usta, ponieważ

background image

nagle nabrał obawy, że ich zmienione głosy mogą przestraszyć
inwentarz, obudzić Liisę, Olego lub Samuela i wywołać
niepotrzebne zamieszanie.
Gorącym oddechem pieściła jego dłoń, ugryzła go, a on jęknął z
bólu, uwalniając krzyk, który przeniknął jego ciało i uszedł
poprzez pulsujące, gorące wargi.
Krowa zaryczała i niespokojnie poruszyła się w oborze. Mattias
uciszył Rozę, a ona zaśmiała się rozbawiona i niesforna niczym
wiosenny potok.
Odpowiadała na każde jego pchnięcie. Odgadywała jego ruchy i
poddawała się im. Mattias czuł na swej piersi, jak bije jej serce.
Widział, jak tętnica pod cienką skórą na jej skroni pulsuje w tym
samym gwałtownym rytmie, w tym samym, w którym uderza je-
go serce.
Nade wszystko pragnęli razem doznać zaspokojenia. Każdy jęk,
mieszające się ze sobą przy zetknięciu ciał krople potu, każdy
okrzyk radości był błaganiem, by spotkać się w chwili upojenia.
Roza czuła się wolna. W głowie miała pustkę. Nękający ją przez
ostatnie tygodnie ból w skroniach gwałtownie ustąpił. Czuła
lekkość. Frunęła niczym unoszona wiatrem, choć Mattias
przygniatał jej gorące i wilgotne ciało. Było jej dobrze. Tak
właśnie jak być powinno.
Wbijał się w nią napięty i ciężki, ona zaś, zaparta stopami o
podłogę, wychodziła mu na spotkanie, by poczuć go jeszcze
głębiej. Dłonią wciąż zasłaniał jej usta, ale i tak nie mógł stłumić
wydobywającego się z jej gardła krzyku.
Krowa znowu zaryczała, koń poruszył się niespokojnie. Rozie
przyszło na myśl, że powinni się odezwać, powiedzieć coś, by
uciszyć zwierzęta, ale nie

background image

mogła z siebie wydobyć słowa. W głowie czuła kompletną
pustkę.
Śmiała się, póki nie zabrakło jej oddechu, a dyszenie nie
przemieniło się w szloch. Kasłała, połykała łzy i powietrze, i
dopiero po długiej chwili doszła do siebie. Zwierzęta chyba ją
jednak mimo wszystko poznały.
Mattias obrócił się na bok, uwalniając ciało Rozy ze swego
ciężaru. Położył się obok niej i starannie okrył ją spódnicą. Potem
równie dokładnie zapiął swoje spodnie.
Roza była oszołomiona rozkoszą. Gdy zamykała oczy, nadal
czuła go w sobie. Intensywne doznania wzmogły jej wrażliwość.
Nigdy czegoś podobnego nie czuła.
- Czyli że jednak nie uporaliśmy się ze sobą -stwierdził Mattias
cicho i pogładził palcami włosy Rozy u nasady, gdzie wciąż perlił
się pot.
- To był ostatni raz - odparła Roza, pragnąc całym sercem, by
zrezygnował w tej chwili z wyrażania swojej szczerości. W
przyszłości jego słowa kojarzyć jej się będą niepotrzebnie z tą
chwilą.
... umniejszą ją...
- Tylko ciała - rzekła oględnie, bo nie chciała wyrażać się
dosadniej, mimo że na końcu języka miała już te słowa. Nie
chciała bowiem szydzić. To, co przed chwilą przeżyli, było zbyt
piękne.
... cudowne...
- Nie możemy bez przerwy sięgać po deser, Mattias - dodała
cicho.
- Ale tym razem deser smakował?
- Wiesz, że tak - odparła zasmucona. Uciekła spojrzeniem, by nie
dostrzegł w jej oczach uczuć, których ona sama do końca nie
umiała nazwać.

background image

... nie chciała, by ją przejrzał...
Uśmiechnął się swoim tęsknym uśmiechem, od którego przeszedł
ją dreszcz. Roza nigdy nie zyskała pewności, czy Mattias zdaje
sobie sprawę z tego, jak działa na nią ten jego uśmiech.
Przypadkowo czy może z premedytacją przywoływał go w
ważnych chwilach.
Leniwy uśmiech Mattiasa był rozbrajający i niebezpieczny.
Niczym blask słońca, poryw wichru i burza równocześnie.
- Nie zamierzałam zachwalać ciebie jako wyśmienitego
kochanka - warknęła Roza i usiadła, on jednak przytrzymał ją na
sianie. Uległa mu, bo w gruncie rzeczy nie zamierzała walczyć.
Nie mogła jednak znieść samozadowolenia w jego głosie. Miała
wrażenie, że bawi się jej kosztem.
- Nie musisz zachwalać! - Uśmiechnął się i przycisnął policzek
do jej czoła. - Bo o tym dobrze wiem, kochanie.
Roza westchnęła. Zamknęła oczy i zapragnęła, by ten sen
wkrótce się skończył, a poranek przyniósł jej wyzwolenie. By nic
już nie było trudne, gdy się obudzi. Pod powiekami wciąż miała
obraz wysokiej, zgrabnej Raissy. Przypomniała sobie, jak Mattias
i tamta wspaniale pasowali do siebie. Ukłucie w sercu nie
wynikało jednak z zazdrości. Przecież nie chciała go.
... chciała jedynie ujrzeć go wolnym...
... chciała, by był szczęśliwy...
- Ona jest piękna - rzekła Roza, nie mając pojęcia, skąd zebrała w
sobie siłę, by wypowiedzieć te słowa. Wiedziała jednak, że te
słowa muszą paść, by usunąć gąszcz nieporozumień, który
wyrósł między nimi.


background image

- Tak - przyznał Mattias, wiedząc, o kim Roza mówi, ale i on nie
wymienił imienia Raissy.
Nie czuł wyrzutów sumienia wobec pięknej Finki. Nie związał
się z nią słowem. Oboje byli dorośli i mniej więcej wiedzieli, co
do siebie czują.
- W moim życiu zawsze będzie Peder - powiedziała Roza.
- Moglibyśmy ogłosić, że nie żyje - zaproponował Mattias. Wiele
razy już rozważał taką możliwość, ale po raz pierwszy wspomniał
o tym Rozie. - Mógłbym ci pomóc wszystko załatwić, Rozo.
Byłbym przy tobie, gdybyś tylko chciała...
- Jako kto?
- Jako twój mąż. Kiedy usuniemy z twojego życia Pedera,
moglibyśmy się pobrać. Chciałbym, żebyś mogła odzyskać
cześć.
Nie odpowiedziała.
- Kochałbym cię, Rozo. Uczucie do ciebie nigdy we mnie nie
umarło. Ale póki nie przyjmiesz tego, co chcę ci ofiarować, nie
mogę być z tobą i niepotrzebnie siebie ranić. Potrafię bez ciebie
żyć, Rozo. Nie zginę, jeśli mnie nie będziesz chciała. Ale kocham
cię i gotów jestem dać ci siebie. Być z tobą przez wszystkie dni,
które nadejdą. Przemierzać wraz z tobą ścieżki życia.
- Któregoś dnia Peder wróci cały i zdrowy - rzekła Roza. - Wtedy
wszystko strasznie by się skomplikowało.
Mattias nie mógł jej zapewnić, że się myli, bo rzeczywiście
istniała taka możliwość. Ale tak naprawdę nie wierzył, by do tego
doszło. Roza zresztą także, ale tym argumentem chciała
złagodzić mu swoją odmowę.
- Zasługujesz na kogoś takiego jak Raissa - dodała.

background image

Mattias nie pytał, czy widząc go z inną, poczuła się zraniona. Nie
wspomniał też, co sam czuł, kiedy ujrzał Rozę w ramionach
innego mężczyzny, w całkiem niewinnym tańcu, w wypełnionej
ludźmi sali. Ani gdy mignął mu cień jakiejś sylwetki za firankami
jej alkierza.
Przemilczał swe prawdziwe uczucia.
- A ty na co zasługujesz, Rozo? - zapytał jedynie. - Na jeszcze
jedno dziecko, które nie będzie mogło nawet dostać nazwiska
swego ojca?
- Jeśli mi to pisane... - skwitowała.
Mattias nie powstrzymywał jej, kiedy się podniosła. W mroku
stodoły wstał także i pomógł jej otrzepać spódnicę, kurtkę i szal
ze słomy. Wyjmował ostrożnie źdźbła z jej włosów i wiedział już,
że nic więcej nie może zrobić, by ją przy sobie zatrzymać.
- Mam nadzieję, Rozo, że nie dasz się nikomu skrzywdzić.
- Nie - odparła. - Nigdy więcej na to nie pozwolę. ... Mattias nie
wiedział, że kłamie ze względu na
nich oboje...



Rozdział 9
Nie udało jej się przekonać Mattiasa, by jej nie odprowadzał, ale
też nie usłyszała od niego, dlaczego się tak przy tym upiera.
Najważniejsze jednak, że już nie odczuwała przenikającego ją
lodowatego chłodu. Z ramion Mattiasa zawsze odchodziła roz-
grzana.


background image

- To było piękne pożegnanie - powiedział, zatrzymując się w
pewnej odległości od domu inżyniera. Nie zamierzał
odprowadzać Rozy pod same drzwi, wolał oszczędzić jej
kłopotów. - Bo teraz to już naprawdę pożegnanie, prawda? Z
nami ostatecznie koniec?
Roza skinęła głową.
- Zwracam ci wolność - rzekła, co zabrzmiało nieco patetycznie,
ale te słowa nie wydały mu się wcale dziwne. Pasowały do tego,
co ich łączyło.
- Jeśli taka jest twoja wola - odparł ze smutkiem.
- Możesz otwierać inne drzwi, Mattias.
Roza nie wymieniła imienia Raissy, nie wspomniała też o
srebrnej broszce. Powiedziała jednak to, co w danej chwili
wydawało jej się ważne. Zwracając Mattiasowi wolność, dawała
wyraz temu, że nie ma już dłużej prawa mieszać go do swojego
życia. Sama musi znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania.
- Wciąż jestem twoim przyjacielem. Roza odchyliła głowę w bok.
- Nie możemy być przyjaciółmi - zaprotestowała. - Dla nas
dwojga nie istnieje coś takiego jak przyjaźń. Wciąż tli się między
nami gorący żar i to się nie zmieni.
Tyle chciał jej powiedzieć, ale ociągał się. Uświadomił sobie, że
lepiej nie wypowiadać słów, które do tej pory pozostały
nienazwane. I tak już nic nie da się zmienić.
Roza uczyniła jak zawsze to, do czego zmuszały ją okoliczności.
Uczyniła krok, którego nie dało się uniknąć, i podążyła drogą,
którą musiała pójść. To, że zdecydowała się go porzucić, zabolało
Mattiasa bardziej, niż przypuszczał, ale nie nastąpiło to nie

background image

oczekiwanie. Już wcześniej nie raz przeżywali podobne chwile,
rozstawali się, odchodzili, ale zawsze pozostawiali uchylone
drzwi. Teraz drzwi zostały ostatecznie zatrzaśnięte. Otoczyła ich
ciemność, z której Roza, już sama, podążyła ku światłu.
Zniszczyła go. Jakże to bolało! Po wielekroć przecież obnażał
przed nią najskrytsze zakamarki duszy, podejmując próby
zatrzymania jej przy sobie i obudzenia w niej miłości. Swoją
odmową, ostatnią z wielu, upokorzyła go ostatecznie, mimo że
nie miała takiego zamiaru.
- Wracaj - odezwał się Mattias. - Nie wiem, co się tam dzieje, ale
obawiam się, że dla ciebie, Rozo, nie wróży to niczego dobrego.
Stojąc tu z kimś takim jak ja, przysparzasz sobie kolejnych
kłopotów.
... mogłabym go pocałować pośpiesznie w policzek i tak zniknąć
z jego życia. Ale choć bardzo tego chcę, nie potrafię się przemóc.
Dlatego nie dotykam go nawet. Wyczuwam, że Natalia nie jest ze
mnie zadowolona, ale czego ona się w ogóle po mnie spodziewa?
Nie mogę żyć tak, jak ona pragnęła, a nie potrafiła w swoim
czasie, gdyż za bardzo pochłonęły ją marzenia. No cóż, ja
zostałam pozbawiona nawet marzeń.
Jego policzki wciąż są rozgrzane, noszą ślady naszych wspólnych
rozkoszy. Jego ruchy wciąż są powolne, jakby nadal rozkoszował
się smakiem tego, co przed chwilą się między nami wydarzyło.
Podoba mi się. Uwielbiam na niego patrzeć. Lubię o nim myśleć.
Czasami odnoszę wrażenie, że jego oczy są odbiciem moich,
mimo że jego mają kolor brązowy, a moje niebieski. Tyle nas
wiąże! Przeraża mnie, że muszę przerwać łączącą nas więź. Ale
razem z Mat-

background image

tiasem byłam jak ryba płynąca z prądem. Z czasem zrozumiałam,
że z nurtem rzeki płyną tylko martwe ryby. Ja muszę stawić czoło
nurtowi, popłynąć pod prąd, bo inaczej też będę martwa.
Nie dotykam go, wymieniamy spojrzenia. To wszystko. Potem
odwracam się do niego plecami i odchodzę...
Kiedy Roza weszła do domu inżyniera, zastała identyczny niemal
obrazek jak ten sprzed paru godzin. Margaret nie spała, siedziała
naburmuszona. Ujrzawszy wkraczającą do holu służącą,
wzdrygnęła się, a potem obeszła ją parę razy dookoła, bacznie jej
się przyglądając, a nawet ją obwąchując. Kiedy we włosach Rozy
znalazła parę źdźbeł słomy, w jej spojrzeniu pojawił się
triumfalny błysk. Machając dziewczynie przed nosem słomą,
stwierdziła:
- Trudno utrzymać sukę. Wiele obiecujesz, ale nie dotrzymujesz
słowa. Czyżbyśmy za mało dla ciebie zrobili? Nie możesz się
powstrzymać, by nie zadzierać kiecy?
- Opanuj się, Margaret!
Maxwell słyszał swoją siostrę i nadszedł, by uciszyć sztorm.
Roza zwróciła uwagę, że ma na sobie koszulę, co oznaczało, że
ubrał się, zapewne spodziewając się tej burzy.
- Ona rozchyla uda przed każdym, kto się nawinie w Kopalni.
Nawet przed tobą! A ty mi każesz być cicho?
Roza stwierdziła, że nie ma sensu odpowiadać na zarzuty
Margaret, odwołując się do rozsądku chle-bodawczyni. Dlatego
milczała. Wyzywano ją od ladacznic wystarczająco wiele razy,
by umiała wznieść się ponad te słowa. Zresztą sama zaczynała z
wolna

background image

rozumieć, kim jest. Obelgi Margaret nie miały dla niej żadnego
znaczenia. Odbijały się od niej, nie raniąc.
- Pójdziesz prosto do Davida i zatroszczysz się, by to dziecko
było także jego - nie przestawała wykrzykiwać Margaret. - Nie
chcę, by były jakiekolwiek wątpliwości. Rozumiesz? Żadnych
wątpliwości! David ma być ojcem tego dziecka! David, a nie
jakiś tam brudny lump z podziemnej sztolni!
- Uspokój się, Maggie! Nie możesz jej tego nakazywać!
Zastanów się, Daisy, co ty w ogóle mówisz! Zachowujesz się jak
jakiś potwór!
Maxwell stanął przed siostrą i tłumaczył jej coś po angielsku.
Chciał zyskać pewność, że jego słowa dotarły do Daisy, a
równocześnie zależało mu, by Roza go nie zrozumiała. Dość już
doznała upokorzeń.
- Mnie uważasz za potwora? - zapytała Margaret przenikliwym
głosem i wskazując na Rozę, zapytała: - A kim ona jest według
ciebie? Świętą dziewicą? Oszczędź mi swoich szlachetnych
uwag, braciszku! Nie nadajesz się na Sir Galahada! Z jakiej racji
jej bronisz? Sam zresztą nie jesteś lepszy od tych mężczyzn,
którzy uganiają się za dziewkami jak kocury!
- Usiłuję bronić także ciebie, siostro - odpowiedział cicho. -
Myślę, że poniosły cię nerwy i nie jesteś w stanie w tej chwili
jasno myśleć. Powinnaś położyć się spać. Odpocznij i przemyśl
sobie niektóre sprawy, a przede wszystkim zamilknij już, na
Boga!
Margaret odrzuciła głowę. Odgarnęła wąską dłonią złote loki.
- Odpocznę, pójdę spać - odparła wciąż w nastroju bojowym. -
Sama wiem, kiedy zamilknąć. Najpierw jednak ona pójdzie do
naszej sypialni! Nie pozwolę, by ten wieczór, gdy turlała się w
sianie z nie-

background image

okrzesanym górnikiem, zepsuł wszystko. Dlatego właśnie
zadbam o to, by nikt nie zakwestionował, że dziecko poczęte tej
nocy może być Davida. Spłodzone w małżeńskim łożu.
Dyszała ciężko i udając, że nie widzi brata, odwróciła się powoli
do Rozy.
- Oczekuję, że pójdziesz teraz do mojego męża. I spędzisz z nim
noc. Ja położę się w twoim łóżku. I nie chcę słyszeć żadnego
sprzeciwu.
Roza w milczeniu patrzyła na Margaret. Gdy wchodziła po
schodkach na poddasze, przypominała dumną królową, która
właśnie życzyła swym poddanym i swemu dworowi spokojnej
nocy.
- Jego tam jeszcze nie ma - szepnął Maxwell. - Po twoim wyjściu
doszło między nimi do kłótni. Ubrał się i poszedł do biura.
Powiedział, że popracuje przynajmniej trochę, skoro pod
własnym dachem nie dają mu spać.
- Boję się - powiedziała Roza, odważywszy się sięgnąć po
krzesło. Pilnowała, by mieć widok na schody.
- Ona nie chciała cię skrzywdzić! - zapewnił ją Maxwell.
- Nie jej, ale o nią się boję. Ona zachowuje się tak dlatego, że
strasznie cierpi. Bardziej szkodzi sobie samej niż mnie, bo ja
zaliczam się do takich ludzi, którzy przetrwają wszystko.
- Naprawdę? - zapytał Maxwell, przysuwając się do niej bliżej,
jak ćma zwabiona światłem. Siadł na kuchennym stole.
- Dzisiejszego wieczoru byłam wolna - wyrwało się Rozie.
Popatrzyła na niego przeciągle, usiłując pokazać, że wypowiada
te słowa z najgłębszą powagą. Chciała, by wiedział, że potrafi
być szczera, cho-

background image

ciaż naraża się w ten sposób na zranienie. - Na tańcach -
wyjaśniła. - Od dawna nie czułam się równie wspaniale. Nie
tańczyłam tak z nikim od czasu...
Maxwell wyczuł w tym niedopowiedzeniu głębokie cierpienie
Rozy.
-Od czasu Jensa - dodała. Okazało się, że potrafi wypowiedzieć
jego imię, jeśli jest przy niej Maxwell i jej słucha.
Nie uniósł brwi ze zdziwieniem, ponieważ nie wiedział nic o niej
i o Jensie. Był tak cudownie obcy!
- Jens był ojcem mojego dziecka - wyjaśniła. - Mojej córeczki,
najśliczniejszej Synneve.
- Tańczyłaś z nim? - zapytał Maxwell, lękając się dotykać ran,
które przed nim odsłoniła. Nie miał odwagi zapytać o dziecko,
które straciła.
- Tak, tańczyłam z nim!
Powiedziała to z takim żarem, że nagle ujrzał ją w zupełnie innym
świetle. Wydała mu się młodsza, zakochana, ujmująca, niemal
piękna w ów osobliwy sposób. I chyba rzeczywiście wolna.
- Ale nigdy na niedzielnych potańcówkach - dodała Roza
pośpiesznie. -1 nie w taki sposób. Nie tak, że on mnie pokazywał.
Po co miałby to robić? Wszyscy wiedzieli, że należę do niego.
Nie musiał nikogo o tym przekonywać. Zresztą, co tu oglądać?
Nie chciałam, żeby inni się z niego śmiali, by szydzili z mojego
powodu. Jens był taki piękny! Myślę, że w całej Norwegii nie
spotka się piękniejszego mężczyzny. Nie tańczył ze mną tak, jak
myśmy tańczyli dziś wieczorem...
Rozie z trudem przychodziło wyjaśnienie Maxwellowi, co tak
naprawdę ma na myśli, bo nie chciała przedstawić Jensa w złym
świetle. Poza tym brakowało jej słów i zwrotów. Niełatwo
posługiwać się obcą mową.

background image

Maxwellowi wydawało się jednak, że zrozumiał. Zaczynał
pojmować, dlaczego Roza zgodziła się spełnić prośbę Margaret.
Mało która kobieta skłonna by była w ogóle rozważyć taką
propozycję, Roza zaś należała do tych nielicznych, a może była
jedyną, która mogła się zgodzić i jeszcze całym sercem
zaangażować się, by wypełnić zobowiązanie.
- On cię kocha... Ten, który zaniósł cię nieprzytomną na rękach
do twojego rodzinnego domu.
Tym razem uśmiechnęła się inaczej.
Mattias był dla niej kimś innym niż Jens. Maxwellowi wydawało
się, że poprzez reakcje Rozy poznaje mężczyzn, którzy odegrali
w jej życiu jakąś rolę. Na dźwięk imienia Mattiasa złagodniała.
On uczynił ją bezbronną w zupełnie inny sposób. Nie była
gotowa być z nim na dobre i na złe, tak jak z Jensem, któremu
całkowicie się podporządkowała, pokorna, pozbawiona woli
wobec jego zachcianek i humorów. Jego, najpiękniejszego
mężczyzny w całej Norwegii.
- Mattias mnie kocha - powiedziała Roza zwyczajnie, bez cienia
przechwałki. Po prostu przekazała mu pewną prawdę, której nie
dało się ująć inaczej. - Ale dziś zwróciłam mu wolność. Nie
jestem dla niego właściwą kobietą. - Zamilkła. Po chwili zaś do-
dała: - Pewnie się zastanawiasz, dlaczego właśnie mnie przytrafia
się coś takiego. Przecież nie jestem ładna, prawda? A jednak nie
mogłam się opędzić od zalotników. Nie znaczyli dla mnie wiele.
Właściwie nic. Większość zresztą też nie miała wobec mnie po-
ważnych zamiarów. Dostali, czego chcieli, nie jesteś głupi, więc
wiesz, co. Niektórzy się jednak we mnie zakochali, ba, pokochali
mnie całym sercem, i nie byli to bynajmniej jacyś brzydale. Może
ludzie mają rację, nazywając mnie czarownicą?

background image

- Nie - rzekł Maxwell. - Nie jesteś czarownicą, Rozo. Jesteś
kobietą wyjątkową, niepodobną do tych, które się spotyka.
- Może - odparła i nieoczekiwanie uśmiechnęła się zmęczona, ale
wdzięczna. Zrozumiała, że przemawiała przez niego szczerość, a
nie tylko kurtuazja.
Roza nie przywykła do komplementów. W jej świecie nie
szafowano pochwałami, a nawet gdyby istniał taki zwyczaj,
pewnie byłaby ostatnia, której prawiono by komplementy. Tak
bardzo różniła się od młodych dziewcząt z wyższych sfer, w
których obracał się Maxwell, że za każdym razem, gdy próbował
ją z nimi porównywać, zapierało mu dech. Teraz też nawet nie
usiłował sobie wyobrazić, jak zareagowałyby na jego słowa
eleganckie damy, a mimo to zdawało mu się, że słyszy
kokieteryjny śmiech poprzedzony potokiem słów pozbawionych
znaczenia.
- Nie jesteś podobna do nikogo ze znanych mi osób - wyznał
szczerze i zapragnął, by przyszło mu na myśl coś bardziej
wyszukanego. Ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że musi
się zwracać do Rozy nieskomplikowanymi słowami, a przede
wszystkim szczerze.
- Nie znasz prostych ludzi.
- Znam doskonale i wiem, że jesteś niezwykła.
- Nie próbuj się w ten sposób wkupić pod moją spódnicę, bo to
niemożliwe.
Maxwell pokręcił głową ze smutkiem. Nietrudno było się
domyślić, dlaczego Roza tak reaguje. Gdziekolwiek się znalazła,
zawsze tak ją postrzegano, nawet tu, w domu jego siostry i jej
męża. Zawstydził się, kiedy sobie przypomniał, co Margaret
mówiła o tej dziewczynie. Z cyniczną dokładnością wyłoży-

background image

ła, jakie cechy ceni u Rozy i dlaczego ją właśnie wybrała do
prokreacji.
- Nie lubię, gdy tak mówisz.
Odwróciła głowę na bok niczym ruchliwy ptaszek. Jej błękitne
oczy lśniły zupełnie jak u sikorki.
- Czyżbyś był inny niż wszyscy? - zapytała. -Słyszałam, o czym
szepczecie między sobą na przyjęciach. Chyba nie należysz do
mężczyzn, którzy gustują w innych mężczyznach? Nie jesteś taki,
prawda?
Maxwell poczuł, że się rumieni. Miał nadzieję, że może źle ją
zrozumiał, ale ona milczała wyczekująco, co kazało mu
przypuszczać, że jednak zrozumiał ją właściwie.
- Lubię kobiety - odrzekł zakłopotany. - Nie zdawałem sobie
sprawy, że słyszałaś o tych innych skłonnościach...
Roza wzruszyła ramionami.
- Nigdy takich mężczyzn nie spotkałam, przynajmniej o tym nie
wiem. Ale myślę, że to bez różnicy. Zetknęłam się za to ze
sprawami, które budzą we mnie większą odrazę, a czyni się je w
majestacie prawa...
- Nie chcę, żebyś opowiadała takie rzeczy! Roza zaśmiała się:
- A co, zawstydziłeś się?
Miała rację, był zawstydzony, ale głównie tym, że Roza z
wyraźną przyjemnością wprawiała go w zakłopotanie. A także
dlatego, że z taką naturalnością wymieniała różne perwersje.
- Czy na przykład to, co robimy w tym domu, jest lepsze? -
zapytała Roza. - Jeśli tak, to po co ta tajemnica? Nie, tak samo
nienaturalne! Zapewniam cię. I jestem pewna, że ty pierwszy byś
głośno pro-

background image

testował, gdyby to nie służyło w pewnym sensie interesowi
twojej siostry...
- Dlaczego więc to robisz? - powtórzył po raz kolejny swoje
pytanie. - Skoro nękają cię takie wątpliwości, skoro zastanawiasz
się, co by na to powiedzieli zwykli ludzie... Dlaczego mimo
wszystko godzisz się, Rozo, być niewolnicą?
Wstała i odgarnęła włosy z czoła, dumnie prostując plecy.
Maxwell zastanawiał się, czy ten gest będzie przechodził z
pokolenia na pokolenie w rodzinie Davida.
- To ja przyjmowałam na świat dziecko twojej siostry. Potrafię jej
wiele wybaczyć, ponieważ wiem, ile wycierpiała. Widziałam, jak
bardzo walczyła. I ponieważ trzymałam na rękach maleńkie,
martwe ciałko. Rozumiem, co to znaczy stracić dziecko. Mogła-
bym ci długo to wszystko tłumaczyć, ale ciebie tam nie było.
Razem z Davidem czuwaliśmy przy niej i dlatego jesteśmy w
stanie to robić. Dlatego...
- To wciąż nie jest cała prawda - rzekł Maxwell.
- Uważam, że tak należy - skwitowała Roza i skierowała swe
kroki w stronę sypialni Davida i Margaret. - Uważam, że to
dziecko, którego matką będzie twoja siostra, stanie się srebrną
nicią, utkaną dla Anglii. Czy teraz jest to dla ciebie bardziej
zrozumiałe?
Niestety, nie mógł potwierdzić.
- Idziesz tam? - zapytał jedynie.
- Tak - odpowiedziała Roza. - Przecież Margaret prosiła mnie o
to.
- Możesz się przespać w moim pokoju - zaproponował. -
Przyrzekam, że nic ci tam nie grozi. Nie dojdzie między nami do
niczego niestosownego...
- Dziękuję - powiedziała z lekkim uśmiechem. -

background image

Ale nie może być wątpliwości co do ojcostwa w przypadku
dziecka twojej siostry...
- Przepraszam cię za to - rzekł David, kiedy zobaczył Rozę w
szerokim, małżeńskim łożu. Cofnął się i zatrzymał na środku
sypialni. Był blady i wyglądał na zmęczonego. Północ już dawno
minęła. Kiedy Maxwell położył się, w domu zrobiło się całkiem
cicho, ale Roza wiedziała dobrze, że nikt nie śpi. -Ona nie była
sobą.
-Nie.
- Zachowała się bardzo nieładnie wobec ciebie?
- Nie gorzej niż przywykłam - skwitowała Roza. Rozebrała się,
została w samej koszuli, ale między
udami czuła mokrą lepkość. Nic jednak nie mogła począć, póki
nie pójdzie wraz z nastaniem świtu na górę do swojego alkierza.
- Chcę jej zaproponować, by pozwoliła ci się wycofać - rzekł
David, siadając plecami do Rozy i rozpinając guziki koszuli.
Lampy były pogaszone, a zasłony dokładnie zasunięte, ale Roza i
tak widziała go dokładnie. Jej oczy zdążyły przywyknąć do
panującego w pomieszczeniu półmroku.
- Rozmyślałem dzisiaj sobie, że to wszystko nie jest warte, byśmy
uciekali się do takiej ofiary.
Roza nie odpowiedziała. Zasłuchana, podsunęła koc wyżej pod
brodę.
- Jestem tylko mężczyzną - ciągnął David Warren z ociąganiem. -
Nie mam zamiaru udawać, że znam się na kobiecych sprawach.
Wydaje mi się jednak, że szansa, by Margaret ponownie urodziła
takie dziecko, jest raczej nikła... - Odetchnął z drżeniem i ciągnął:
- Myślę, że mogłaby urodzić własne potomstwo.

background image

Nasze dzieci. Jej i moje. Ta okropna gra, którą prowadzimy, nie
jest potrzebna...
- Zamierzasz jej o tym powiedzieć?
David zamilkł. Zdjął spodnie i wsunął się pod koc na wolną
stronę łóżka. Roza nie wiedziała o tym, że zajęła miejsce, na
którym to on zwykle spał, ale nie widział powodów, by jej o tym
mówić.
- Margaret myśli, że tak będzie za każdym razem - powiedziała
Roza. - Ona nie wie, jakie dziecko urodziła, ponieważ
postanowiliśmy zataić to przed nią. Ty, ja i lekarz.
- Nie mogę jej o tym powiedzieć! Znienawidziłaby mnie na
zawsze. Ona nie należy do kobiet, które potrafią zaakceptować
odmienność. Zresztą takie są wszystkie młode damy w wyższych
sferach.
David poczuł ogarniającą go bezsilność, ale pomyślał o Rozie.
- Mattias był na ciebie bardzo zły? Obawiam się, że gdyby tu
przyszedł bronić twojej czci, nie byłbym w stanie stawić mu
czoła. Przeżyłbym prawdziwe upokorzenie. Dla niego zresztą też
byłoby to trudne. Jest przecież moim podwładnym.
- Mattias i ja wiemy dobrze, jak się mają sprawy między nami -
wyjaśniła. - Czego nie można powiedzieć o tobie i Margaret. Jak
to się w ogóle stało, że się pobraliście?
David zatopił się we wspomnieniach. Ale nie potrafił zdobyć się
na taką poufałość, by opowiedzieć Rozie tę historię ze
wszystkimi szczegółami.
- Tak się jakoś stało. Po prostu. Ale nie żałuję.
Roza zrozumiała, że David przywołał ją do porządku i wskazał,
gdzie jest jej miejsce. Leżała więc cicho, bez ruchu w tę późną
noc.
- Nie oczekujesz chyba już dzisiaj niczego ode

background image

mnie? - zapytał gwałtownie. - Nie byłbym w stanie kochać się z
tobą, nawet jeśliby od tego zależało moje życie. Margaret nie
rozumie, jakie to trudne... - Przerwał sam sobie: - Zakładam, że
nie ukrywasz dobrych wieści. Sądzę, że powiedziałabyś, gdybyś
miała pewność.
- Mam pewność - rzekła Roza i zdusiła w nim nadzieję, nim
zdążyła rozbłysnąć. - Krwawię.


Rozdział 10
- Czy traktujesz mnie na tyle poważnie, by mi to wyjaśnić? -
zapytała Raissa, stawiając przed Mattiasem talerz z kaszą.
Złote włosy splotła w gruby niczym męskie ramię warkocz.
Kiedy się poruszała, kołysał się jej na plecach i uderzał w biodra.
Piękna Finka nie zważała na to, że siedzący w pobliżu Mattiasa
kompani z rozbawieniem obserwują całe zajście i dowcipkując,
dorzucają raz po raz niezbyt przyzwoite uwagi.
Mattias zdawał sobie sprawę z tego, że rozgniewał Raissę.
Wiedział, że będzie się jej musiał wytłumaczyć, i chciał to
uczynić. Ale sądził, że porozmawiają w cztery oczy i że jeszcze
ma przed sobą cały dzień, by dokładnie wszystko przemyśleć.
- Sądziłam, że rozmówiłeś się ostatecznie z Rozą Samuelsdatter i
wasz związek jest zakończony - ciągnęła Raissa. - W takim
przynajmniej utrzymywałeś mnie przekonaniu, Mattiasie
Mattiassen!

background image

- Jeśli on woli Rozę, to chętnie go zastąpię u twego boku, kiedy
tylko zechcesz! - zadeklarował się jeden z kompanów, lubiący
głośne przechwałki.
- Ja też dobrowolnie na to przystaję!
- A może mnie wybierzesz? Mam coś lepszego do
zaproponowania!
Raissa, nie zważając na to, co mówią, nadal zwracała się do
Mattiasa:
- Nie zdążyłam dojść rankiem do pracy, a już po drodze się
dowiedziałam, że wczoraj, niczym zgłodniały kocur,
wrzeszczałeś pod oknami inżyniera jej imię. Jak się zapewne
domyślasz, ludzie nieźle się bawili, opowiadając mi o tym.
Mattias mógł to sobie wyobrazić.
- Kpili ze mnie. Dowcipkowali, że ty, Mattias, wolisz kobiety
energiczne.
- To już skończone - powiedział głośno, tak że go było słychać w
każdym kącie stołówki, a nawet za ścianą.
- A dlaczego niby tym razem mam ci wierzyć? Wzruszył
ramionami.
- Ponieważ mówię prawdę.
- Ponieważ zależy ci, ślicznotko, na tym, co on nosi w spodniach -
dorzucił ktoś z boku, czym jeszcze bardziej zdenerwował Raissę.
Spojrzała przez ramię rozgniewana, ale w gromadzie trudno było
wyłowić śmiałka, który pozwalał sobie na takie żarty.
Wszyscy mężczyźni stołujący się w jadłodajni byli równie
dowcipni. Zwłaszcza że w ten poniedziałek zafundowano im
gratis niezłe widowisko.
- Co ze mną? - zapytała pośpiesznie i wygładziła fartuch na
biodrach.
- To zależy od ciebie - odparł Mattias.

background image

- Porozmawiamy wieczorem - obiecała i odeszła od niego
wyprostowana i wyniosła niczym bogini.
Kompani stukali go w ramię, wyrażając podziw, że dobrze mu
poszło. Tak naprawdę jednak nie do końca pojmowali, dlaczego
Mattias wybiera sobie takie hetery, skoro w Kopalni nie brakuje
łagodnych i uległych kobiet.
- W każdym razie, chłopie, widać, że nie stawiasz tylko na urodę -
mówili.
- Widocznie odnalazł prawdziwe złoto - żartował któryś, co to
raczej nie dorósł na tyle, by wiedzieć, o czym mowa. - Przywykł
szukać w najbardziej niebezpiecznych i najciaśniejszych
korytarzach, wiecie...
Znów zagrzmiał śmiech, ale Mattias nie brał udziału w ogólnej
wesołości. Odprowadził Raissę spojrzeniem. Było coś
znajomego w wyprostowanej, dumnie sylwetce. Gdzieś to już
widział, ale gdzie?
- Nie możemy dłużej tolerować tego, że cała rodzina Rozy i
wszyscy jej znajomi przychodzą pod nasze drzwi, kiedy im tylko
pasuje - oznajmiła Margaret.
- To mój dziadek - odparła krótko Roza. Zdjęła fartuch i sięgnęła
po kurtkę. - W spiżarni jest przygotowane jedzenie, gdybym nie
zdążyła wrócić na czas.
Sądząc po wściekłym tonie, mieszaninie angielskich i
norweskich słów, można się było domyślić, że Margaret nie jest
zadowolona.
Dziadek Edvard razem z Liisą czekali na schodach. Rozie zrobiło
się przykro, że musieli tu tak stać, aż ona się przygotuje.
- A więc jesteś służącą u Anglików, Rozo - rzekł

background image

Edvard i zwichrzył Rozie włosy, jakby wciąż była jego ukochaną
ośmioletnią wnusią. - To chyba dobrze, co? Twój ojciec pewnie
jest dumny z ciebie, mimo że raczej nie wpadł na to, by ci o tym
powiedzieć. Samuel nigdy nie był pod tym względem zbyt wy-
lewny...
- Nie przebyłeś chyba takiej długiej drogi tylko po to, żeby
porozmawiać ze mną o humorach ojca - przerwała mu Roza, bo
kiedy zobaczyła dziadka, oblała się zimnym potem i nabrała
przeczucia, że coś się stało. - Z kim jest źle?
- Nie zwykłaś owijać w bawełnę, co? Chrząknął niespokojnie i
zerkając to na Rozę, to
na Liisę, spokojnym krokiem skierował się w stronę Krety.
Wszyscy troje wiedzieli, że nie pasują tu pośród dyrektorskich
domów, mimo że nie było to nigdzie napisane.
- Masz to po swojej matce i jej rodzinie. Twoja matka też
przystępowała od razu do rzeczy. Z Leą jest podobnie. Gdybyś
mogła ją widzieć, kiedy miała tyle lat co ty! Ale ona woli, żebym
zachował dla siebie te wspomnienia, dlatego jej nie wydam.
- Ktoś jest chory?
- Mamy pewne trudności - rzucił Edvard wymijająco, unikając
spojrzenia Rozy. Nowiny, jakie przynosił, wyraźnie go
przygnębiały.
- Co się stało z Andersem? - zapytała Roza, chwytając za ramię
dziadka, który daremnie usiłował ukryć malujące się na jego
twarzy zmartwienie. -Chyba nic się nie stało małemu Andersowi?
Babcia Lea nie może mu pomóc? Przecież wszystkim pomaga,
cokolwiek się zdarzy! Nie uczyniła niczego dla swojego wnuka?
Powiedz, dziadku, co jest z Andersem?

background image

- Wydawało nam się z początku, że to zwyczajna pobożność -
odpowiedział Edvard, patrząc wreszcie na swoją wnuczkę.
Miał łagodne spojrzenie, był taki dobry z natury. Zresztą ktoś, kto
przeżył kawał życia u boku Lei, nie mógł być inny. Potrzeba było
wiele rozsądku i miłości, by zaakceptować żonę taką, jaka jest, i
nie przestawać jej kochać całym sercem.
- Anders bardzo się zamknął w sobie, ucichł - wyjaśnił. -
Całkowicie pochłonęła go Biblia. Pozwoliliśmy więc mu czytać.
Skąd mogliśmy wiedzieć, że mu to zaszkodzi?
- On ma dopiero osiem lat! - rzekła Roza.
- Jak na osiem lat czyta doskonale - stwierdził Edvard. - Miło go
słuchać, gdy co niedziela pięknie recytuje psalmy. Lea nigdy nie
była zbyt religijna, ale wielu parafian nie może wyjść z podziwu
nad chłopcem. Wiesz, on recytuje z pamięci strona po stronie
fragmenty Starego i Nowego Testamentu. Niektórzy sprawdzali,
czy nie podgląda, ale wierz mi, mały umie na pamięć całą Biblię.
- Co takiego? Twierdzisz, że mój ośmioletni brat zna na pamięć
całą Biblię} - powtórzyła Roza, zupełnie nie wiedząc, co o tym
myśleć.
- Pamiętasz, że Nanna zawsze szczególnie traktowała Andersa -
powiedział dziadek. Mimo swych pięćdziesięciu lat wciąż był
bardzo żwawy i łatwo było go sobie wyobrazić jako przystojnego
młodzieńca.
- Rozpieszczała go - stwierdziła Roza surowo.
- Chłopiec bardzo ciężko przeżył śmierć matki, dlatego
pozwalaliśmy, żeby zajmował się tym, czym chciał.
Edvard zszedł w dół na brzeg morza i usiadł na

background image

trawie. Roza poszła w jego ślady, choć nie było tu całkiem sucho.
Zawsze bardzo lubiła siedzieć tak z dziadkiem, zarówno wtedy,
gdy milczał, jak również wówczas, gdy obdarowywał ją swoimi
mądrymi uwagami.
- Pozostali chłopcy mieli tyle innych zajęć - ciągnął Edvard. -
Hansa i Edvarda fascynuje morze, nie można ich wprost wygonić
z łodzi. Są bardzo pomocni: młode ręce, mocne ciała... Nikolai
znów jest strasznym psotnikiem, a Knut, nie wiem właściwie, do
kogo on jest podobny, ale i on ma swoje zainteresowania.
Troszczy się o ptaki i zwierzęta. Najchętniej wypuszczałby
złowione ryby, bo mu ich żal. Chłopcy są tacy różni, ale radzą
sobie. Idą naprzód. Tylko mały Anders jest inny, dziwny. -
Edvard zaśmiał się do siebie: - Twój brat, Hans, mówi, że Anders
jest za grzeczny. Uważa, że powinien trochę połobuzować...
- Znalazł się wychowawca... - rzuciła oschle Roza. Pogłaskała
dłonią ramię dziadka. Jeszcze bardziej
się zmartwiła, widząc, jak Edvard odwleka, by powiedzieć, co się
naprawdę stało. Lea przecież nie wysłałaby go w drogę do
Kafjorden, gdyby nie było to coś poważnego, gdyby się nie bała.
- Przyjechałeś po mnie, prawda? - zapytała i oparła policzek na
ramieniu dziadka. Pachniał przyjemnie tabaką i słoną morską
wodą. Ten zapach kojarzył jej się z poczuciem bezpieczeństwa,
jakie zapewniał dziadek, opoka jej dzieciństwa.
- Jemu się wydaje, że jest apostołem Janem - wyznał Edvard.
Roza wprost zaniemówiła.
- Przez ostatnie tygodnie wciąż mówi o córze Babilonu -
westchnął Edvard i przeczesał palcami si-


background image

wiejące włosy. - Głosi Objawienie, Rozo, mieszając to ze snami,
koszmarami i nie wiem jeszcze z czym. Nawet Lea jest bezradna i
nie ma pojęcia, co robić z tym dzieckiem, któremu wydaje się, że
jest wielkim prorokiem. Głosi o bogactwach rodów i ludów,
powtarza też, że córa Babilonu zatruwa nasz ród. Roza zbladła.
Co powiedziała Natalia? Że najmłodsi otrzymują dar, a
przynajmniej jego część...
Czy to możliwe, że Anders widzi i wie więcej, niż jest w stanie
pojąć? Przecież on ma dopiero osiem lat.
- Może on się tak bawi - rzuciła.
- Lea nie kazałaby mi tu przyjechać, gdyby chodziło o zabawę.
Przysłała mnie, bo jest bezradna, a nie chce, by mieszali się do
tego ci, którzy zajmują się czarną magią, duchami, kropią wodą
święconą i klepią modlitwy, bo uważa, że to może zniszczyć
chłopca. Prosi, żebyś przyjechała. Dla wszystkich byłoby
najlepiej, gdybyśmy mogli ruszyć od razu dzisiaj. Jest na tyle
jasno, że możemy żeglować dniem i nocą. Zwłaszcza że mam
zmiennika...
- Któryś z chłopców przypłynął z tobą?
- Hans - odpowiedział Edvard z dumą. - Jest ze mną Hans. To już
mężczyzna.
... porozmawiam z Hansem. On nie będzie niczego ukrywał. Bo
dziadek chyba nie mówi mi wszystkiego. Niektóre sprawy
pomija milczeniem. Musi być bardzo niedobrze, skoro babcia
Lea nie potrafi sobie z tym poradzić... Natalio... Chciałabym,
żebyś znów do mnie przyszła, byś mnie poprowadziła, bo czuję
się taka samotna, zdana jedynie na siebie. Mimo wszystko dobrze
było wiedzieć, jakie drogi są

background image

przede mną wytyczone. Wprawdzie czułam się zniewolona, ale
byłam bezpieczna.
... czy to, że jednak nie jestem przy nadziei, jest znakiem od was?
- Oczywiście, że z tobą pojadę - powiedziała Roza, odsuwając od
siebie wszelkie wątpliwości.
Jeśli bowiem jest to jakiś znak dla niej, musi za nim pójść. Jeśli
nie, to przynajmniej nie wolno jej zawieść najbliższej rodziny.
Więzy krwi są ważniejsze niż cokolwiek innego, ważniejsze
nawet od złożonych Warrenom przyrzeczeń.
- Najlepiej będzie, jeśli zjesz coś u Liisy - zaproponowała. - Ja
tymczasem porozmawiam z Hansem i przyniosę swoje rzeczy.
- Nie będziesz miała kłopotów? Teraz, gdy dostałaś taką dobrą
posadę? Chlebodawcy nie lubią, gdy służba odchodzi
niespodziewanie.
- Ja nie będę mieć z tym problemów - rzekła Roza nieswoim
głosem i wstała z ziemi. - Przyślesz do mnie Hansa? - poprosiła
Liisę. - Idę po moje rzeczy.
- Nie możesz tak po prostu odejść! - wykrzykiwała Margaret,
chodząc za Rozą krok w krok. Jej szeroka, niebieska spódnica
furkotała, stukały obcasy. Włosy, związane w luźny kucyk,
odsłoniły twarz, która nabrała ostrych rysów, gdy nie otulały ją
loki. Roza nigdy przedtem nie zwróciła na to uwagi. - Nie
możesz! - powtarzała Margaret, mieszając angielskie i norweskie
słowa.
Na policzkach wystąpiły jej czerwone plamy, a oczy ciskały
błyskawice. Spokój służącej wprawiał ją w jeszcze większe
zdenerwowanie.


background image

- Póki co, nie jestem w ciąży - tłumaczyła Roza zmęczona. - Od
wczoraj wiemy o tym obie.
- A więc odchodzisz sobie tak po prostu? Twoje obietnice nic nie
są warte? Zapominasz o wszystkim, co zrobiliśmy dla ciebie?
- Mój najmłodszy brat zachorował - wyjaśniła Roza. - Potrzebuje
mnie. Czy ty także nie uczyniłabyś wszystkiego, co w twojej
mocy, gdyby zachorował Maxwell? Gdyby któreś z twego
rodzeństwa cię potrzebowało?
- Oczywiście - stwierdziła Margaret. - Ale to coś zupełnie innego.
Roza zapakowała torbę. Nie było w niej nic ponad to, co
przyniosła, wprowadzając się do Warrenów.
- Na pewno bez trudu znajdziecie sobie nową służącą - dodała
znużona. - Ale radziłabym wam nie pytać jej, czy zechce być
matką waszego dziecka.
- Zapomniałaś o swych przyrzeczeniach!
- Nie wiem, jak długo będę musiała tam zostać -westchnęła Roza.
- Nie wiem, jak bardzo mój brat jest chory. Wiem jedynie, że
pozostanę tam dopóty, dopóki będę mu potrzebna. Wybacz,
Margaret, ale w tym momencie ty i twoje mrzonki są dla mnie
mniej ważne.
- Ale kiedy wrócisz, dotrzymasz danego słowa? Margaret
rozluźniła nieco ramiona, choć jej ciało
wciąż było napięte jak cięciwa łuku. Duże oczy, w których kryła
się niema prośba, wydawały się jeszcze większe w drobnej
twarzy.
Próbowała przywołać chwile ufności, jakie połączyły ją i Rozę, tę
trudną do wyobrażenia bliskość, która, wydawać by się mogło,
nie jest możliwa między dwoma tak różnymi osobami
wywodzącymi się

background image

z różnych warstw społecznych, z różnych krajów, z różnych
światów. Roza była wtedy jej bliższa niż ktokolwiek na świecie.
- Czy zechcesz w dalszym ciągu nam pomóc? Potem? - pytała
Margaret, zrozumiawszy, że nie może zmusić Rozy do niczego.
Nawet do milczenia.
- Nie wiem - odparła Roza.
Noc poprzedzająca wczorajszy dzień, kiedy wiedziała, a dzień
dzisiejszy rozdzieliła głęboka otchłań. Tak jakby jej życie zostało
przecięte na pół.
- Chcę ci pomóc - rzekła po namyśle. - Chciałam - poprawiła się.
- Ale tyle się wydarzyło...
Margaret nic nie odpowiedziała. Nie dopuszczała do siebie myśli,
że sama jest winna temu, iż Roza stała się nagle taka chwiejna.
- Nie możesz mnie powstrzymać. Wyjeżdżam jeszcze dziś.
Margaret desperacko myślała, co zrobić, by Roza nie zniknęła na
zawsze. Co zrobić, by nie tracić nadziei nawet podczas jej
nieobecności. Ostatecznie zdarzały się już i dziwniejsze rzeczy...
W każdym razie nie wolno jej dopuścić, by ten przystojny górnik
wyjechał razem z nią. By Roza narażona była na pokusy, którym
mogłaby ulec. Margaret wierzyła, że po powrocie uda jej się
znów przeciągnąć Rozę na swoją stronę. Innych myśli nawet nie
dopuszczała do siebie, bo chyba by zwariowała. Chciała wierzyć,
że obietnica Rozy pozostaje aktualna, a skoro Roza sama nie była
pewna, powinna mieć obok siebie kogoś, kto ją przekona, że to
dla niej rozsądne i dobre.
- Czy mój brat mógłby pojechać z tobą? - zapytała chwilę po tym,
gdy wpadła na ten pomysł. - Czy Maxwell może popłynąć z tobą?



background image

- Po co?
- No cóż, Maxwell w końcu przybył tu między innymi po to, by
zwiedzić kraj. A tymczasem nie widział nic poza tutejszym
fiordem i Bossekop. A to przecież niewiele. On się bardzo
interesuje botaniką, roślinami, kwiatami. A na wyspach zapewne
rosną inne gatunki niż w okolicach naszego fiordu? Myślę, że
Maxwella bardzo ucieszy taka możliwość. O ile oczywiście nie
sprawi to kłopotu tobie i twojej rodzinie. Pod warunkiem, że nie
będzie krępowała was jego obecność.
Roza odebrała słowa Margaret jako obelgę. Zdawało jej się, że
słyszy w nich powątpiewanie, czy biedna rodzina będzie mogła
przyjąć kogoś takiego jak Maxwell. Czy stać ich będzie na
ugoszczenie ważnego gościa. Tak ją to dotknęło, że ujęła się
ambicja.
Babcia i dziadek może nie mieli na wyspie takiej
pozycji jak gospodarze The House w tutejszej osadzie, ale nie
byli biedni. Bardzo ich poważano i doceniano. Potrafili się
zachować, a babcia Lea nie raz gościła na obiedzie kapitanów z
wielkich miast w Rosji, i oni również wysoko sobie cenili jej urok
i mądrość.
- Oczywiście, że Maxwell może popłynąć ze mną -
odpowiedziała, prostując dumnie kark.
Roza nie wiedziała właściwie, która z nich zwyciężyła, ona czy
Margaret, ale jakie to miało znaczenie? Maxwell będzie mógł
przynajmniej opowiedzieć swoje wrażenia, kiedy wróci z
Kâfjorden. Może z czasem inżynierostwo zaczną patrzeć na nią
jak na równą sobie i zrozumieją, że powinni być wdzięczni za
przysługę, jaką jest im chętna uczynić.
- Jeśli zdecyduje się popłynąć, niech się jak naj-

background image

prędzej zapakuje i weźmie ze sobą coś do jedzenia, bo nie
będziemy mieli czasu zawijać do brzegu zbyt często.
Roza skierowała się w stronę schodów i poczuła z ulgą, że nie jest
już tu służącą.
- A ty nie mogłabyś przygotować dla niego jedzenia na drogę? -
zapytała Margaret i spojrzała zakłopotana na Rozę.
- Nie - odparła Roza i zostawiła ją samą.
Na dole w salonie minęła Maxwella, który grał sam ze sobą w
szachy przy stoliku pod oknem. Roza nie pojmowała, jak można
tak marnować czas. Nic przecież z tego zajęcia nie wynikało. W
domu i w obejściu było tyle pracy, a tymczasem ów gość
zabawiał się jak dziecko, zamiast zrobić coś pożytecznego.
- Tylko ubierz się odpowiednio na wyprawę łodzią - zwróciła się
do niego Roza. - Twoja siostra postanowiła wysłać cię w rejs.
Oderwał się od gry i spojrzał na nią zdziwiony, unosząc czarne,
proste brwi. Roza nie dodała nic więcej, pozostawiając tę
przyjemność Margaret. Maxwell na pewno będzie zaskoczony,
co do tego nie miała wątpliwości.
Spotkanie z Hansem ogromnie ją ucieszyło. Bardzo urósł od
czasu, gdy widziała go ostatnio. Rozie wciąż trudno było
uwierzyć, że ten jej mały brat skończył już szesnaście lat.
Dziadek Edvard miał rację, mówiąc, że z chłopca przemienił się
w mężczyznę. Nabrał ciała i krzepy. Zapowiadał się na niezwykle
przystojnego, młodego człowieka. Poczuła, jak w jej
przepełnionym zmartwieniami i smutkiem sercu na moment
zagościła radość. Ale nie zdążyła porozmawiać z Hansem tak
szybko, jak chciała, ponieważ wezwał ją do siebie Samuel.


background image

- Musisz zająć się małym Andersem - oświadczył z powagą,
kiedy Roza usiadła na brzegu łóżka. Chwycił oburącz jej dłonie,
co zdziwiło ją, ponieważ zwykle unikał takich gestów bliskości. -
On był ulu-bieńcem Nanny, Rozo. Jeśli stworzyć mu możliwości,
zajdzie w życiu wysoko. Musisz mi przyrzec, że się nim
zaopiekujesz!
- Przyrzekam! Westchnął i uśmiechnął się.
- Jestem zmęczony - rzekł. - Jestem tym wszystkim bardzo
zmęczony. Nie chcę już ani oglądać, ani słuchać, Rozo, tego, co
rwie moje serce na strzępy.
Popatrzył na nią, podniósł jedną dłoń i opuszkami palców dotknął
nierównego, pokrytego bliznami policzka. W jego klarownych,
niebieskich oczach, takiej samej barwy jak oczy Rozy, zalśniły
łzy.
- Czy wybaczyłaś mi to? - zapytał cicho.
Roza otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, ale ojciec już zamknął
oczy i z powrotem położył głowę na poduszce. Wyglądał, jakby
spał. Roza opuściła więc izbę.
Hans uwiesił się jej ramienia i wyciągnął ją na zewnątrz.
Zamknął dokładnie drzwi i usiadł na schodach. Poczekał, aż Roza
usiądzie obok.
- Co się naprawdę stało? - zapytała.
- Dziadek pewnie opowiedział ci to, co uważał za stosowne -
rzekł Hans. - Wydaje nam się, że mały traci rozum. Do krwi
zdziera dłonie o ściany, a z jego ust strumieniem płyną słowa
Biblii.
Roza poczuła, jak przenika ją zimny dreszcz.
- Czy dziadek wspominał o nierządnicy Babilonu? - zapytał
Hans.
Roza uśmiechnęła się.
- Nie, mówił o córze Babilonu.

background image

Hans nie uśmiechnął się jednak, dodając: - Anders mówi, że to ty
jesteś nierządnicą Babilonu.


Rozdział 11
- Nie chcę z tobą rozmawiać w baraku.
Raissa nawet nie spojrzała na Mattiasa, kiedy podszedł w kolejce
po swój obiad. Wokół nich rozmowy ucichły i wszyscy nastawili
uszu. Raissa wydawała się piękna jak obrazek, ale jej błękitne
oczy, spoglądające we wszystkie strony, tylko nie na Mattiasa,
były jakby zasnute mgłą. Jasne włosy odgarnęła z czoła.
Rumieniec zabarwił policzki. Ale wyraz jej twarzy mimo to
pozostawał nieprzenikniony. Była chłodna jak jesienny poranek.
Szczupła, wysoka, górowała niczym wybujała brzoza wśród
karłowatych zarośli.
- Tutaj? - zapytał Mattias cicho, niemal z niedowierzaniem,
przechylając się ku niej. Rozejrzał się wokół siebie pośpiesznie i
czujnie. - Chyba nie mówisz poważnie?
- Spotkajmy się tutaj, gdy skończę pracę - westchnęła
zrezygnowana, przyznając Mattiasowi w duchu rację, że
jadłodajnia nie najlepiej się nadaje na miejsce prywatnych
rozmów. - Chyba gdzieś będziemy mogli porozmawiać w cztery
oczy? No, nie wiem... gdzie zwykle ją zabierałeś?
W stołówce znów zrobiło się cicho. Ludzie pośpiesznie
odwracali głowy, udając, że nie patrzą na




background image

Mattiasa i Raissę, ale trudno im było ukryć uśmieszki. Dawno nie
mieli takiej zabawy. Zwykle tylko domyślali się z plotek, co
zaszło między jakąś parą, tu zaś cały teatr rozgrywał się na ich
oczach. To było lepsze nawet od potańcówek w świetlicy.
Mattias nie odpowiedział Raissie, ale jego pociemniałe
spojrzenie było wystarczająco wymowne. Zacisnął usta w wąską
kreskę. Blizny na ogorzałej twarzy odznaczały się wyraźniej.
Wyglądał jak posąg -ludzkie wyobrażenie mrocznego, upadłego
anioła. Bez słów wziął talerz i łyżkę i skierował się na swoje stałe
miejsce. Jego silne ręce nie zdradzały zdenerwowania, drżały mu
jedynie szczęki. Nikt nie odważył się zagadnąć do niego. Swoją
odpychającą postawą zniechęcał nawet największych śmiałków.
- Nie rozumiem, dlaczego ten angielski piękniś ma z nami
płynąć? - oburzył się Edvard.
- Każ go udusić za parę talarów - odparł z udawaną beztroską Ole
usytuowany na honorowym miejscu przy stole. Teraz on był
gospodarzem w Samuelsborg. Samuel nie uzurpował już sobie do
tego prawa.
- Może się na chwilę położysz, Rozo? Całymi dniami jesteś na
nogach... - odezwała się Liisa, wymieniając spojrzenie ze
szwagierką.
Wydawało się, że Liisa rozumie więcej, niż Roza jej wyjaśniła.
Nigdy nie wywierała presji, by usłyszeć od niej coś ponad to, co
szwagierką sama chciała wyjawić.
- On wydaje się sympatyczny - dodała Liisa. - Zaskakująco miły
jak na arystokratę z Anglii. Mówi nawet trochę po norwesku, a
przynajmniej się stara.
- To wy go znacie? - zdziwił się Edvard. Wbił wzrok w Rozę, a w
jego oczach czaiło się wiele py-

background image

tań. - Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć, zanim
wyruszymy na morze? Nie chcę żadnych niespodzianek po
drodze, a już zwłaszcza kiedy przybędziemy na wyspy.
Roza zmusiła się, by podnieść wzrok znad talerza. Czuła, że Hans
patrzy na nią, i domyślała się, co mu chodzi po głowie. Przykro
jej się zrobiło, że dziadek Edvard, którego zdanie tak sobie ceniła,
może myśleć podobnie. Pragnęła pozostać jego ukochaną
wnuczką i nie chciała, by zobaczył ją w złym świetle.
- Byłam na tańcach razem z Maxwellem Hartem - odezwała się z
trudem, czując, jak ją ściska w gardle. Przykro jej było odpierać
zarzuty najbliższych. Rodzina powinna wierzyć w każdego z jej
członków niezależnie od wszystkiego... - I tak go poznali. Bardzo
chciał zobaczyć prawdziwą kweńską potańcówkę. Jest
obcokrajowcem. Życie nad fiordem Kafjorden różni się od tego,
do którego przywykł w Anglii. Może chciał zobaczyć z bliska
życie prostych ludzi? The House jest taką małą Anglią pod
biegunem, tam więc nie pozna miejscowych zwyczajów.
Dziadek milczał, nie spuszczając z niej wzroku, a w jego oczach
wciąż czaiły się pytania, na które nie uzyskał odpowiedzi. Patrzył
na nią badawczo zatroskanym, dziadkowym spojrzeniem.
- Nie sypiam z nim - rzekła Roza ostro, przekraczając granicę,
której, zdawało jej się, nie powinna przekraczać. - Nie jest w
moim typie - dodała, czując, jak się rumieni, bo nie miała zamiaru
tak się zachowywać. - Nie muszę mieć każdego mężczyzny, na
którego spojrzę.
- Nikt przecież tego nie mówi - wtrąciła pośpiesznie Liisa. Za
wszelką cenę starała się łagodzić kon-

background image

flikty. Pragnęła, by w rodzinnym gronie panowała miłość.
Gotowa była chuchać i dmuchać, by nic nie mąciło przyjaznej
atmosfery.
- To tylko osławiona gorąca krew Alatalo - stwierdził Ole,
wymachując trzymanym za ostrze nożem. Na szczęście się nie
skaleczył. - Czy nie jej przypisujemy winę za wszystko? Od
stuleci wciąż to samo! Co prawda teraz już nie występuje w swej
czystej postaci, ale wciąż sprawia kłopoty, wciąż zanadto się
burzy, powodując dziwne zachowanie. Kobiet dotyczy to w
szczególności. Zwal wszystko na krew Alatalo, Roza!
- Nie ma co rozprawiać - skwitował stanowczo Edvard. - Roza
powiedziała swoje, ja swoje i dalej ufamy sobie, tak jak zawsze
było w naszej rodzinie. Anglik będzie się musiał przystosować!
Nie może u nas liczyć na specjalne prawa. Nie będziemy go
traktować inaczej niż rybaków, którym użyczamy noclegu. Na
szczęście Lea przywykła do gości.
- Krew Alatalo - stwierdził Ole wesoło.
Roza pomyślała, że teraz bardziej burzy się krew Hartów, ale o
tym zebrani przy stole nie mieli pojęcia.
Maxwell od pierwszej chwili zachowywał się bez
wielkopańskich nawyków. Uścisnął pooraną bruzdami dłoń
Edvarda i przywitał się z nim jak równy z równym, przepraszając,
że się wprosił na pokład. Nie miał takiego zamiaru, jednak kiedy
Roza wspomniała o wyjeździe na wyspy położone na północnym,
poszarpanym wybrzeżu Finnmark, doznał nieludzkiej pokusy, by
zobaczyć te strony, popłynąć tam i przeżyć coś egzotycznego i
osobliwego. Od dawna fascynuje go północna Norwegia i jest
pe-

background image

wien, że rodzinne wyspy Edvarda zrobią na nim duże wrażenie.
- A więc jest pan włóczęgą? - odchrząknął Edvard i splunął, a
Roza, chcąc nie chcąc, przetłumaczyła z ociąganiem pytanie
dziadka.
- Właściwie tak. Jestem włóczęgą. Podoba mi się to określenie -
odparł Maxwell, a w jego oczach pojawił się figlarny błysk.
Edvard pomyślał, że być może ten niespodziewany pasażer nie
okaże się wcale taki zły, i przyszło mu na myśl, że powinien
powiedzieć o tym Rozie. Na wszelki wypadek, gdyby się
okazało, że wnuczka żywi do Anglika gorętsze uczucia, niż
deklaruje.
- A więc porozumiewasz się po angielsku, co? -zagadnął Rozę,
przyglądając się jej baczniej.
Ubrała się ciepło na drogę. Założyła kilka warstw spódnic i
nasączone łojem sznurowane kumagi. Głowę i ramiona owinęła
wełnianym szalem. Dziwne, że potrafiła się w tym wszystkim
swobodnie poruszać!
- Pani mówi słabo po norwesku - wyjaśniła Roza. - Uznała, że
lepiej, bym ja się nauczyła trochę angielskiego, zwłaszcza że
przychodzi mi to z łatwością.
- Właśnie - rzekł Edvard, myśląc swoje. - Będziesz pierwsza w
naszej rodzinie, która mówi po angielsku. - Do tej pory
posługiwaliśmy się fińskim, rosyjskim, lapońskim. Możesz
zostać na wyspach, Rozo. Pomogłabyś mi przy handlu. Myślę, że
masz głowę do tego, dziewczyno.
- Muszę wrócić - odpowiedziała Roza.
Edvard zerknął na Anglika, który udawał, że patrzy na fiord.
Mógłby się założyć, że przysłuchiwał się rozmowie, ale chyba
nie opanował jeszcze tak dobrze ich języka, by nadążać, gdy
mówiło się szybko.
Edvard wiele by dał, żeby się dowiedzieć, kim dla

background image

Rozy jest ten mężczyzna. Nie przypominał kawalerów, których
do tej pory obdarzała uczuciem.
Jens, który sprowadził nieszczęście zarówno na Rozę, jak i całą
rodzinę, był zbyt urodziwy. Należał do tych, którzy przechodzą
lekko przez życie, przyciągając spojrzenia innych. Tacy zawsze
znajdowali sobie kobiety, które gotowe były wybaczyć im
wszystko, co tylko uczynili. Gdy u którejś napotykali opór,
kolejka innych gotowa była otworzyć przed nimi ramiona.
Jako mężczyzna Edvard zawsze patrzył na Jensa podejrzliwie.
Nigdy go nie polubił. A potem stracił zbyt wiele, właśnie przez
niego, by triumfalnie oznajmić, że domyślał się, iż tak się stanie.
Nie przewidział bowiem, że dojdzie do aż tak wielkiego nie-
szczęścia.
Edvard wspomniał też Mattiasa, który miał w sobie coś
nieziemskiego. Lea powtarzała, co powiedziała jej Roza, ale
Edvard nie wierzył zbytnio w bajki o więzach ciągnących się od
kilku pokoleń. Przywykł dawać wiarę temu, co go otaczało. On i
Lea byli różni, ale gdyby nie to, nie mogliby razem żyć. Edvard
zapamiętał jednak Mattiasa ze ślubu Olego. Nabrał wówczas
szacunku i sympatii dla tego młodzieńca z wolą tak silną, że
nawet uparty Samuel musiał się przed nią ugiąć. Edvard nigdy
tego nawet nie próbował, mimo że nie raz miał chęć.
Liczył na to, że Roza u boku Mattiasa znajdzie spokojną przystań.
Między nimi utrzymywało się takie napięcie, że aż iskrzyło.
Pamiętał spojrzenia, jakie sobie posyłali! Nikogo nie widzieli
prócz siebie. Dotykali się tak, jak on i Lea, gdy byli młodzi i za-
kochani. Napełniało go to ufnością co do przyszłości ukochanej
wnuczki, mimo że Lea nie rokowała

background image

wielkich szans dla tego związku. Lea też wspominała o gorącej
krwi Alatalo i wietrze, który zawsze będzie popychał Rozę gdzieś
dalej.
Może właśnie teraz poryw wiatru skierował ją w stronę tego
angielskiego wymoczka, wystrojonego w ubrania, jakich w tych
stronach jeszcze nikt nie oglądał. Edvard miał nadzieję, że
spodnie i kurtka tego Harta są utkane z tłustej wełny, bo jeśli nie,
to spotka go przykra niespodzianka, kiedy wypłyną z fiordu na
pełne morze. Nawet w głębi fiordu Alta wiatry bywają kapryśne,
a wtedy trudno uniknąć kąpieli w spienionych falach,
wdzierających się na pokład.
Edvard wciąż nie mógł pojąć, kim był dla Rozy ten mężczyzna.
Przecież ona zawsze, niczym ćma do światła, lgnęła do
urodziwych. Wyglądali albo jak aniołowie, albo jak diabły, ale
każdy na swój sposób był wspaniały. Ten Anglik zaś, choć
dżentelmen w każdym calu, wywodzący się z najznamienitszej w
tych stronach rodziny, urodą nie grzeszył.
Edvard, żując źdźbło, poczuł się nieco spokojniejszy. Sam w
młodości był stanowczo nazbyt przystojny i spijał, jak to się
mówi, śmietankę, ale właśnie dzięki temu Lea zwróciła na niego
uwagę. Kobiety, w których żyłach płynie krew Alatalo, mają ze
sobą wiele wspólnego.
- Czy czeka nas długi rejs? - zapytał Maxwell uprzejmie w drodze
na nabrzeże. Sam niósł swoją torbę podróżną i nie wyglądało, by
cierpiał z tego powodu.
- Roza nic panu nie powiedziała?
Anglik zaprzeczył, co Edvardowi wyraźnie poprawiło nastrój, a
kosze z jedzeniem na drogę, zapakowane przez Liisę, od razu
wydały mu się lżejsze.

background image

Hans niósł wodę pitną, a Roza miała swoją torbę i jeszcze jeden
kosz z prowiantem. Co jak co, już Lii-sa zadbała o to, by w
podróży nie umarli z głodu.
- Kilka dni, o ile wiatr będzie nam sprzyjał - odparł Edvard. -
Może wiać dość mocno, mam nadzieję jednak, że nie cierpi pan
na chorobę morską.
- Przecież z Anglii przypłynąłem statkiem - odparł Maxwell i
uśmiechnął się chytrze. - Mój ojciec jest kapitanem żeglugi -
dodał. - My, Hartowie, od wieków jesteśmy za pan brat z
morzem. W naszych żyłach płynie słona krew.
Edvardowi coraz bardziej podobał się ten obcy mężczyzna. Syn
kapitana statku nie powinien być ciężarem podczas rejsu. Temu,
w czyich żyłach płynie słona krew, chętnie udzieli gościny nawet
na kilka tygodni. Ba, gotów jest przełknąć i to, że Roza lubi tego
człowieka bardziej niż powinna!
- Ale norlandzką łodzią na cztery pary wioseł pewnie pan jeszcze
nie pływał - rzekł Edvard i podał kosze z prowiantem Hansowi,
który zdążył już wskoczyć na pokład.
- Interestning - stwierdził Maxwell, przyglądając się
rozpromienionymi oczami smukłej łodzi z żaglem.
Nawet Edvard rozumiejący jedynie trzy języki, którymi
posługiwano się w Finnmark, wiedział o co mu chodzi. Poznał też
niecierpliwe oczekiwanie, jakie rozbłysło w niebieskich oczach
Anglika. Ten chłopak nie kłamał, że lubi morze. On je kocha ca-
łym sercem.
- Tutaj jej nigdy nie przyprowadzałem - powiedział Mattias i
zdjął kurtkę, mimo że wiał chłodny wiaterek. Rozłożył ją na
ziemi, tak by Raissa mogła

background image

usiąść. Nie odmówiła, jak to zapewne uczyniłaby Roza.
... nie porównywać...
- Nigdy? - upewniała się Raissa, a w jej słowach usłyszał drżącą
nadzieję, której nie chciałby zniszczyć. Lubił sposób, w jaki
mówiła. Lubił jej obcy akcent, taki inny, miękki. Swoją mową
mogłaby go uczynić całkiem bezbronnym, ale on jej tego nie
powie. Nie lubił, gdy ktoś, zwłaszcza ważne dla niego kobiety,
znały jego słabe strony.
- Nigdy - odpowiedział, spoglądając na przeciwny brzeg fiordu.
Od jednego cypla do drugiego było tak blisko, że wydawało się,
iż przy odrobinie wysiłku można przeskoczyć tę odległość.
Mattias nigdy nie zabierał Rozy na cypel Strom-neset. Nigdy nie
siedział tu z nią na trawie, nie wpatrywał się w zielonoszafirową
wodę, gdzie wśród białożółtych smug lśniły srebrno grzbiety ryb.
Prąd sam się bawił ze sobą i ze wszystkim, co żywe.
Za to przyprowadzał tu Rozę Jens. Mattias jednak nie wspomniał
teraz o tym. Był na tyle mądry, by przemilczeć to, o czym nie
powinien mówić.
- A więc powiedz, jak się mają sprawy między tobą a Rozą? -
zapytała Raissa i obciągnęła dłońmi spódnicę na podkurczonych
kolanach. Była taka zgrabna! Nie musiał zresztą tego sobie
wyobrażać, pieścił już ją bowiem nie raz i wiedział, co straci, jeśli
pozwoli jej odejść.
- A co, ludzie gadają? - zapytał, unosząc szerokie, ciemne brwi,
tak że przypominały strome zbocza, na które żaden śmiałek nie
odważy się wspiąć.
Mattias właściwie nie wiedział, co ludzie opowiadają między
sobą. Poza tym, co słyszał w jadłodajni.

background image

Na swych kompanów z brygady warczał, ilekroć chcieli coś
napomknąć, więc przezornie trzymali język za zębami. W baraku
natomiast kładł się i od razu zasypiał. Zmuszał się, by o niczym
nie myśleć. Mimo że wokół aż huczało od plotek na temat jego
związków, Mattias zdołał się od tego odgrodzić. Spał twardo, nic
mu się nie śniło i budził się niemal rozczarowany.
Może w głębi duszy pragnął spotkać rudowłosą o lśniącym
spojrzeniu, tę, której głos brzmiał dźwięcznie i która mu mówiła,
co powinien uczynić. Może pragnął, by ktoś nim pokierował,
ponieważ znalazł się w głębokiej rozterce? Wciąż nim targały
wątpliwości, a nie mógł znieść tego stanu. Lubił zostawiać
przeszłość za sobą i iść naprzód, pozbywając się cieni.
Ale sny przestały go nawiedzać...
- Oczywiście, że ludzie gadają - odparła Raissa, pocierając brodę
o podciągnięte kolana. - Podobno zachowywałeś się jak
porzucony kochanek, kiedy tak stałeś przed domem Warrenów,
wykrzykując z całych sił jej imię. Obudziłeś całą Kopalnię...
Mimowolnie uśmiechnął się, bo opis idealnie pasował do tamtej
sytuacji. Rzeczywiście, wrzeszczał wtedy jak opętany, a i czuł się
równie podle.
- Wołałem ją, to prawda - rzekł, podwijając rękaw koszuli. -
Krzyczałem jak zdradzony kochanek, zdawało mi się, że mnie
oszukała, i mam prawo ją zbić.
Raissa milczała, ale cała zamieniła się w słuch. Mattias mówił,
nie spuszczając z niej wzroku. Lubił na nią patrzeć, chciał
wiedzieć, jak ona przyjmuje jego słowa. Tyle od tego zależało.
Wciąż nie znał odpowiedzi na wiele pytań, nie wiedział, którą
wybrać drogę. Postanowił być szczery wobec Raissy.

background image

- Strasznie się rozzłościłem, kiedy zobaczyłem, jak tańczy z
Anglikiem - wyznał i zauważył, że jego słowa zraniły
dziewczynę, bo przecież to z nią był tamtej niedzieli na tańcach.
Z tego, co jej wówczas wyznał, wynikało, że bardzo mu na niej
zależy. Mattias zauważył, jak bardzo obawiała się, że czułe
słówka, które jej wówczas prawił, nie były warte więcej niż
zwykłe kłamstwa.
- Sam tego nie pojmuję, Raisso - podjął Mattias z ogniem. -
Zerwałem z nią, zerwałem ze wszystkim, co nas łączyło.
Spotkałem ciebie...
Jego spojrzenie płonęło tak, że brązowe oczy wydawały się
czarne. Raissa aż wstrzymała oddech.
- Proszę, nie okłamuj mnie - wyszeptała.
Mattias uchwycił jej dłonie i przytrzymał w swoich, jakby chciał
je ogrzać. Potem odwrócił je i muskał palcem wskazującym
wzdłuż linii. Raissa wstrzymała oddech, ale milczała, nie cofając
ręki. Nie protestowała, gdy pochylił się i zaczął zmysłowo
całować wnętrze jej dłoni tak, jakby całował usta. Przymknął
oczy, próbując wyrazić tym pocałunkiem wszystko, czego nie
chciał ukryć przed nią, ale co tak trudno było mu ubrać w słowa.
- Spotkałem cię, Raisso, i stałaś się dla mnie strasznie ważna.
Zacząłem czegoś pragnąć od życia.
- Czego?
- Czegoś więcej - odparł.
Raissa nie mogła wymusić na nim zwierzeń, ale jej serce
łomotało pod wrażeniem tego, czego omal nie zdradził.
- Ogarnęła mnie zazdrość, kiedy zobaczyłem Rozę z tym
Anglikiem - ciągnął Mattias. Zależało mu na tym, by
opowiedzieć dokładnie, jak było, nie opuścić żadnego szczegółu.
Chciał jej wyznać

background image

wszystko. - Może by mi minęło, gdyby nie to, że Roza zasłabła.
Jakoś bym się opanował, gdyby oni nadal tańczyli. Ale kiedy
zobaczyłem ją omdlałą, bezbronną w ramionach obcego
mężczyzny, wtedy coś we mnie pękło. Straciłem rozum...
- A potem? - zapytała Raissa.
- Myślałem tylko o niej - przyznał Mattias. - Tak, jakby ta jedna
kropla przepełniła czarę. Jakby pękła tama. Musiałem ją
zobaczyć, porozmawiać z nią, usłyszeć od niej, że nie potrzebuję
się o nią martwić, bo nic innego nie mogło mnie przekonać.
- Ludzie mówili, że szliście przez Kopalnię w stronę Krety -
rzekła bezbarwnym głosem Raissa.
- Poszliśmy do Krety - odparł Mattias. - Do jej domu, do
Samuelsborg. W stodole było sucho, choć niezbyt ciepło.
Raissa umknęła wzrokiem. Była rozdarta, chciała i nie chciała
tego słuchać. Musiała się dowiedzieć dokładnie, co się
wydarzyło. Przekonać się, na ile Mattias odważy się być szczery.
Zbyt ważny stał się w jej życiu.
- Przespałem się z nią - rzucił chrapliwie. - Chciałem wyciągnąć z
niej, czy jest w ciąży. To mógł być powód jej omdlenia na
tańcach. Zależało mi na tym, by się dowiedzieć, czy to moje
dziecko. Ale ona zaprzeczyła. Powiedziała, że nawet jeśli
spodziewa się dziecka, to nie ze mną...
- I wtedy wykorzystałeś jeszcze jedną możliwość, by zaszła w
ciążę? - spytała Raissa.
Mattias skinął w milczeniu głową. Może rzeczywiście tak
właśnie było, nie myślał wtedy jasno, nie pamiętał wszystkiego...
- Powiedziała mi, że nigdy za mnie nie wyjdzie, że nigdy nie
będzie ze mną żyć. Że to koniec. Minęło.

background image

- A ożeniłbyś się z nią, gdyby była wolna?
- Zaproponowałem jej to.
- Kochasz ją?
- W każdym razie byłem nią opętany - odpowiedział Mattias. -
Tak, chyba ją kochałem i nadal noszę ją w myślach, w sercu. Ale
już nie ma jej w mych marzeniach, które snuję na jutro, na
następny rok, na resztę moich dni...
- A jakie to marzenia? - zapytała Raissa, spojrzawszy wreszcie na
niego. Jeśli nie jest jej pisany, to przynajmniej zachowa
wspomnienie tej chwili, zapamięta każdy rys jego twarzy, każdą
zmianę w wąskich, ciemnych oczach, każdy grymas zmysłowych
ust.
- Dom - powiedział, a jego twarz rozpromieniła się. - Dzieci,
Raisso. Podobni do mnie synowie, którzy wołać do mnie będą:
„tato". Córki łagodne, jasnowłose i niebieskookie. Kobieta o
mocnych, wąskich dłoniach, prowadząca dom i napełniająca go
radością i miłością. Kobieta, w którą nigdy nie będę musiał
wątpić. Pragnę czegoś własnego, Raisso. I kogoś, komu będę
mógł ofiarować miłość i poczucie bezpieczeństwa. Kogoś, kto
mnie będzie potrzebował. Pragnę kobiety, którą będę kochać i
która będzie mnie kochać. Kobiety, która nie będzie oczekiwać
więcej nad to, co będę mógł jej ofiarować. Takie mam marzenia,
Raisso. Uważasz, że są głupie?
Raissa pokręciła głową.
- A czy twoje są podobne?
- Może.
- Czy wyjdziesz za mnie, Raisso? Czy zechcesz urzeczywistnić te
marzenia?
Raissa przez chwilę milczała zapatrzona w żagiel w oddali, biały
punkcik między szarymi skałami i szafirowym morzem.

background image

- Nie wiem, Mattias - odpowiedziała w końcu. -Bardzo mnie kusi,
by się zgodzić, ale muszę być całkowicie pewna, że nie tęsknisz
już za Rozą. Nie wystarczą mi twoje słowa, że ona cię nie chce.
Muszę wiedzieć, że i ty jej już nie chcesz. Kiedy będziesz tego
pewny, Mattias, wtedy będziesz mógł mnie zapytać jeszcze raz!
Raissa wstała, smukła niczym łabędź. Mattias pragnął, by mógł
jej złożyć zapewnienie już teraz, ale milczał. Przyjął uśmiech,
jaki mu posłała, i patrzył, jak samotnie odchodzi w stronę
Kopalni.


Rozdział 12
- Na pewno Roza popłynęła razem z Edvardem i Hansem? -
zapytał Samuel, przytrzymując dłoń Liisy.
Leżał po ciemku, nie życząc sobie, by mu zapalić lampę. Liisa
zaproponowała mu to, niemal pewna, że zechce poczytać Biblię,
a przynajmniej rozejrzeć się po izbie, w której leżał, ale on ją
powstrzymał proszącym gestem.
- Tak, Roza popłynęła razem z bratem i dziadkiem -
odpowiedziała Liisa, nie widząc powodu, by wspominać
trzeciego towarzysza podróży, Maxwella Harta, który w końcu
nie był taki ważny.
- Przyrzekła mi, że zaopiekuje się Andersem -rzekł Samuel,
wciąż kurczowo uczepiony dłoni synowej.

background image

Liisa popatrzyła na tę pooraną bruzdami rękę i pomyślała, że
kiedyś, gdy oboje z Olem się zestarzeją, zobaczy u męża taką
samą spracowaną dłoń.
- Na pewno dotrzyma słowa - zapewniła łagodnie. - Anders jest
przecież najmłodszy, wszyscy się o niego martwimy. To
oczywiste, że Roza się nim zaopiekuje. Zrobi wszystko, co w jej
mocy. Nie musisz się, teściu, zamartwiać z tego powodu.
- Chcę tylko, żebyś o tym wiedziała - odparł stanowczo. - Roza
ma się zaopiekować Andersem. Przyrzekła mi to. Ten chłopiec
był oczkiem w głowie Nanny.
Odetchnął z drżeniem i puścił dłoń Liisy. Zmęczony obrócił się
na bok.
- Nie zjesz choć trochę kolacji? - upomniała go Liisa, ujrzawszy
nietknięty talerz z jedzeniem na nocnym stoliku. - Posil się,
proszę! Od razu spojrzysz na to wszystko w jaśniejszych
barwach.
- Moje myśli są klarowne - oświadczył z naciskiem, odwrócony
do niej plecami. - Nigdy nie myślałem bardziej jasno...
Liisa wzruszyła ramionami. Nazbyt dobrze znała upór członków
tej rodziny, by liczyć na to, że jej słowa mogą tu coś zdziałać.
- Nie zjadł kolacji - powiedziała Olemu, który siedział przy
ogniu.
- To znaczy, że usłyszał więcej, niż powinien -uznał Ole. - Hans
się zapomina i za głośno mówi. Odzwyczaił się. Na wyspach nikt
nie zwraca mu uwagi, bo nie trzeba tam nikomu szczędzić zbyt
poruszających wieści.
Ole mówił o tym z uśmiechem, tak lekko, jakby to wszystko
dotyczyło kogoś, kogo ledwie zna, a nie jego najbliższej rodziny,
własnego ojca.

background image

- Może jutro coś zje - wyraziła nadzieję Liisa.
- Na pewno, i to z nawiązką - pocieszył ją mąż.
- Co sądzisz o tej całej sprawie z Andersem? - zapytała Liisa,
szepcząc te słowa Olemu niemal wprost do ucha.
W swym głosie usłyszała odrobinę tej samej goryczy, którą
ostatnio dostrzegła u Olego. Samuelsborg w niczym nie
przypominało jej tętniącego życiem rodzinnego domu, w którym
wesołe uwagi przerywały głośne salwy śmiechu. Tam nikt
niczego nie ukrywał za zasłoną milczenia...
- Mały też się za dużo nasłuchał - stwierdził Ole i wzruszył
ramionami. - Zanim Lea zabrała dzieci na wyspy, przebywały
jakiś czas w tym piekle. Nikt nie zważał na maluchów. Bez
skrępowania opowiadano, jak umarła ich mama i za kogo
wszyscy uważają ich siostrę. Myślisz, że Anders nie słyszał, że
nazywają ją dziwką? Nawet jeśli nie wiedział wcześniej, co to
znaczy, mogę się założyć, że inni mu wyjaśnili.
- Ale on jest za mały, by to rozumieć! - sprzeciwiła się Liisa.
- Anders zawsze dużo rozmyślał - odparł Ole łamiącym się
głosem, przepełniony żalem. - Ten nasz najmłodszy braciszek
jest nad wiek mądry. A mama chroniła go niczym wilczyca, póki
tak nagle nie odeszła. Myślisz, że on się nie domyślił, że istnieje
jakiś związek między Jensem a śmiercią mamy, mimo że nie
rozumiał, jaki dokładnie? Chłopak nie jest głupi. - Ole westchnął,
a po chwili ciągnął z goryczą: - A do tego ciągle ktoś wypominał
Rozie, że to ona wciągnęła Jensa do rodziny. Nasz ojciec też nie
szczędził jej oskarżeń, a nie zwykł ściszać głosu. Słychać go było
stąd aż do Talvik, kiedy mówił Rozie, co jest

background image

warta. Anders zrozumiał z tego, że to ona jest winna
nieszczęścia...
Liisa nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony
wolałaby, żeby było tak, jak to widział Ole, bo wówczas mogliby
jakoś pomóc Andersowi. Intuicja jej jednak podpowiadała, że jest
gorzej. Obawiała się, że mały został opętany przez jakieś duchy
czy demony. Podzieliła się tą myślą z mężem.
- Myślisz, że moja siostra potrafi wypędzać demony?
- Ty wierzyłeś, że może sprawić, iż odzyskasz wzrok -
odpowiedziała urażona jego szyderczym tonem.
- To co innego - odparł zrezygnowany. - Zresztą nie potrafiła. A
anioły, diabły i duchy znajdują się poza zasięgiem tego, z czym
igra Roza. Obie z Leą dobrze o tym wiedzą.
Liisa poczuła na plecach zimny dreszcz. Przypomniała sobie, co
powiedział Samuel o przyrzeczeniu złożonym przez Rozę. Nagle
uświadomiła sobie, że nie dowodziło to jedynie silnych i
nierozerwalnych więzów, łączących tę rodzinę.
W tym kryło się coś mrocznego.
Coś, co nakazywało zachować czujność.
Liisa nie zdobyła się na to, by powiedzieć o tym mężowi. Nie
chciała go dodatkowo martwić. I tak wystarczyło mu powodów
do rozmyślań.
Anders miał duże brązowe oczy, takie same jak jego mama. Tak
jak oczy Nanny potrafiły lśnić przekonaniem, żarzyć wiarą i
błyszczeć radością. Roza ujrzała w oczach brata wszystko to
naraz. Ukucnęla przed nim i ujęła w dłonie wciąż mięciutkie,
dziecinne rączki, a on, choć niechętnie, pozwolił jej na


background image

to. Siedział nieruchomo niczym kamienny posąg, w którym tylko
oczy zdawały się żyć.
Jasnym, chłopięcym głosikiem, z wewnętrznym żarem,
recytował, zapatrzony gdzieś w przestrzeń:
- Upadł, upadł Babilon - stolica, bo winem zapalczy-wości
swojego nierządu napoiła wszystkie narody.
- To ja, Anders! - odezwała się do niego. - Słyszysz mnie? To ja!
Twoja siostra, Roza. Nie przywitasz się ze mną? Przyjechałam aż
z Kafjorden, by się z tobą spotkać. Twój starszy brat, Ole, kazał
cię pozdrowić, Liisa też. No i tata...
Anders patrzył, jakby jej nie widział.
- Potem przyszedł jeden z siedmiu aniołów, mających siedem
czasz i tak odezwał się do mnie: „Chodź, ukażę ci wyrok na
Wielką Nierządnicę, która siedzi nad wielu wodami, z którą
nierządu się dopuścili królowie ziemi, a mieszkańcy ziemi się
upili winem jej nierządu".
Roza zrezygnowana spojrzała na babcię, ale Lea milcząco
pokręciła głową. Edvard wyszedł. Nie był w stanie się temu
przyglądać. Wszystko to słyszał już po wielekroć, ale kiedy
patrzył, jak mały Anders rzuca swojej siostrze oskarżenia prosto
w twarz, zabolało go to podwójnie.
Anders nie przestawał recytować z pamięci objawień świętego
Jana. Patrzył na Rozę niemal przyjaźnie, w jego dziecięcych
oczach nie było pogardy. Żarzyło się w nich jedynie głębokie
przekonanie, wiara i moc. Dziecięca pewność. Widział Rozę i
zarazem jej nie widział. A ona z tego, co usłyszała, wyłuskała
słowa, które dotyczyły jej osoby. Te, przed którymi Anders
nabierał oddechu, by zabrzmiały szczególnie wyraźnie. Które
dotyczyły jej bardziej niż pozostałe:

background image

- ... ci nienawidzić będą Nierządnicy i sprawią, że będzie
spustoszona i naga, i będą jedli jej ciało i spalą ją ogniem.
Roza odwróciła się plecami do brata. Chciało jej się płakać, ale
nie dała tego poznać po sobie przed braćmi, Maxwellem i babcią
Leą. Potrzebna jej była wiara we własne siły i w to, że podoła
temu zadaniu. Anders tymczasem wciąż recytował słowa
Objawienia.
- Odpłaćcie jej tak jak ona odpłacała, i za jej czyny oddajcie
podwójnie: w kielichu, w którym przyrządzała wino, podwójny
dział dla niej przyrządźcie! Ile się wsławiła i osiągnęła
przepychu, tyle jej zadajcie katuszy i smutku! Ponieważ mówi w
swym sercu: „Zasiadam jak królowa i nie jestem wdową, i z
pewnością nie zaznam żałoby", dlatego w jednym dniu nadejdą
jej plagi: śmierć i smutek, i głód; i będzie spalona...
Roza nie wytrzymała. Wybiegła z ciepłej izby zbudowanej z
nierównych bali, uciekając od chłopięcego głosu i słów Biblii,
które zdawały się napisane specjalnie dla niej.
Wokół wyspy roztaczała się otwarta przestrzeń. Nie było się tu
gdzie schronić przed ostrym wiatrem i przenikliwym chłodem.
Stojąc na skraju gładkich, lśniących skał, Roza miała przed sobą
tylko morze. Fale przypływu uderzały niczym
niepowstrzymywa-ne, czyniąc szare kamienne brzegi gładkie jak
policzek dziecka. Aż chciało się przytulić do nich, by znaleźć
ukojenie.
Poczuła na ramionach dłonie dziadka, a potem jego ogorzały od
wiatru policzek na swoim, pokrytym bliznami.
- Święty Jan zwracał się tymi słowami do ludu,


background image

który obrał drogę grzechu - rzekł Edvard zmęczony
wyczerpującym rejsem. - To wszystko zapisane jest w Biblii.
- Nie obchodzi mnie, co tam jest napisane. Ale boli mnie, w co on
wierzy - odparła Roza, czując, jak po policzkach spływają jej łzy.
Nie próbowała ich ukryć. Nie przejmowała się tym, że dziadek
Edvard zobaczy, iż płacze. Wiatr był jej sprzymierzeńcem, jej
przyjacielem, chłodził i osuszał jej twarz.
- Hans ci powiedział, prawda? - rzekł Edvard z ciężkim sercem. -
Prosiłem, by milczał. Sądziłem, że mnie posłucha, ale on jest już
dorosły, sam chce o sobie decydować, dzieciak...
Edvard nawet nie zauważył, że zaprzecza sam sobie. W jego z
pozoru ostrym tonie pobrzmiewała czułość.
- Hans to mój brat, jesteśmy wobec siebie szczerzy, zawsze tak
było, dziadku...
- Pewnie tak.
Długo stali razem zapatrzeni w morze, które zmieniało się na ich
oczach tak samo jak targające nimi uczucia.
- Co on właściwie o mnie mówi? - zapytała wreszcie Roza.
- Sama usłyszysz - westchnął dziadek i uścisnął jej ramiona. -
Czasami słowa chłopca brzmią jak proroctwo.
Edvard wyznał to z wyraźnym przymusem. Wiele o tym
rozmyślał, ale nie zwierzył się ze swych lęków nawet Lei. Roza
pierwsza usłyszała to z jego ust, co go dodatkowo zasmuciło. Ale
błagalnym tonem prosiła o szczerość, więc nie mógł postąpić
inaczej.
- To znaczy, że nie recytuje jedynie wersetów Biblii?

background image

- Nie wiem, skąd mu się to bierze - rzekł Edvard, kręcąc głową. -
Przeraża mnie, kiedy przestaje recytować słowa Pismu.
Najbardziej się boję, Rozo, kiedy on mówi o przyszłości, o której
przecież nic nie może wiedzieć. Mam nadzieję, że nigdy nie
doczekam spełnienia tych wizji.
- Przepowiada, co mnie czeka? - pytała Roza.
- Głównie - odparł dziadek. - Ałe skupia się też na przyszłości
Finnmark. Mówi, że północ Norwegii pogrąży się w
ciemnościach, że zapadnie tu długa noc. Opowiada o takich
rzeczach, o których mały chłopiec nie może nic wiedzieć, nawet
taki, który zna na pamięć Biblię.
Edvard przez całe życie obserwował morze. Wiedział więc, że u
progu nocy, gdy wiatr całkowicie ucichnie, będzie mógł
powiosłować daleko, aż znikną mu z oczu wyspy. Poruszy to
nieskończone zwierciadło, w którym odbija się niebo,
porozmawia ze sobą i posłucha, co mewy myślą o jego
zmaganiach.
- Poczekaj, aż trochę odpocznie - poprosił. - To dla niego
strasznie wyczerpujące. Gdy wpadnie w zbyt wielkie uniesienie,
całkiem go to załamuje. Najlepiej pozwolić mu się po tym
wszystkim wyspać. Poczekaj z resztą do wieczora.
- On już skończył mówić? - zapytała Roza.
- Apokalipsa świętego Jana zajmuje w Biblii niewiele stron.
Zapewne więc już skończył - wyjaśnił Edvard. - Lea nauczyła się
odwracać jego uwagę. Na pewno dziś zrobiła to samo. Może jest
tak zmęczony, że natychmiast zaśnie. Ale śpi zwykle niespokoj-
nie. Wówczas zabieram go na morze...
Dopiero teraz Roza zrozumiała, skąd na twarzy dziadka tyle
nowych zmarszczek, których nie widziała, gdy się widzieli
ostatni raz.

background image

- Ty też mało sypiasz, dziadku - powiedziała łagodnie.
- Mało - odparł. - Ale przywykłem już do tego. Potem musisz
porozmawiać z Leą.
Dziadek odszedł, ale Roza nie cieszyła się długo samotnością. Za
plecami usłyszała odgłos kroków Maxwella. Poznała szuranie
jego najlepszej jakości butów ze skórzanymi zelówkami.
Maxwell usiadł obok Rozy, wprost na skale. Nie patrzył na nią z
góry i nie udawał nikogo lepszego.
- Ocean prowadzi w każdą stronę - odezwał się. Nie raz
rozmyślała o tym samym, choć nie do
końca sobie to uświadamiała. Usłyszawszy te słowa z jego ust,
zrozumiała nagle ich głęboki sens.
- Mój brat zna na pamięć wszystko, co kiedyś spisał apostoł Jan -
opowiedziała Roza.
Maxwell uniósł brwi i popatrzył na nią zdumiony. Roza
przypomniała sobie, że angielskie imiona różnią się od
norweskich. Nie wiedziała, jak ma mu to więc wytłumaczyć.
- ...uczeń Chrystusa - rzekła z ociąganiem. - Apostoł... Johannes...
- Ach, St. John the Apostle?
Roza pokiwała głową. Poznała znów kolejne słowa, jeszcze jeden
fragment wiedzy.
- On ma osiem lat i zna na pamięć całą Apokalipsę - dodała. -
Słyszałeś go-Maxwell dopiero teraz zaczął pojmować. Zastana-
wiał się, o co chodziło w tym dziwnym przedstawieniu, które
wydało mu się takie fascynujące. Wychudzone, poważne dziecko
o oczach sarny, pięknej twarzyczce i ciemnej, zwichrzonej
grzywce, wpatrzone w czas i wieczność. I ten cienki, chłopięcy
głosik, który mówił coś, jakby zaklinał: szybko i bezna-

background image

miętnie. Maxwell nie rozumiał, co mówi, nie mógł za nim
nadążyć. Teraz wreszcie olśniło go. Dziecko wypowiadało tekst,
który znało na'pamiçc.
- Czy on jest chory?
- Chyba posiada zdolność jasnowidzenia - wyjaśniła Roza. - Ale
boję się o niego. Uważa siebie za świętego Jana. Mnie nazywa
nierządnicą Babilonu -dodała, a kiedy Maxwell nie zrozumiał,
zastąpiła to określenie bardziej dosadnym.
- On ma osiem lat?
Roza pokiwała głową, patrząc na zdumione, ale i współczujące
oblicze Maxwella. Nie chciała jednak, by się nad nią litował. Nie
potrzebowała tego.
- Czemu po ciebie posłali? - chciał wiedzieć Maxwell.
- Ponieważ liczą na to, że uda mi się mu pomóc.
- Jak? - zapytał natychmiast.
- Jeszcze nie wiem - odparła, bo nie miała najmniejszego pojęcia,
w jaki sposób mogłaby to uczynić. Gdyby nie ufność, że Lea
dokładnie wszystko przemyślała, uznałaby tę podróż za
bezsensowną.
- To musi być bardzo inteligentne dziecko -stwierdził Maxwell. -
Zapamiętało tak długi tekst!
Roza pomyślała o przyrzeczeniu złożonym ojcu. Nagle wydało
jej się, że chodziło mu o coś więcej niż o doraźną opiekę nad
Andersem, który był niewątpliwie mądrym chłopcem i zasłużył
na to, by osiągnąć coś w życiu. Może mógłby nawet zostać
inżynierem, jak David Warren...
- Chciałabym cię prosić, byś nie wspominał o niczym swojej
siostrze - odezwała się powoli Roza.
Może niestosowne z jej strony było zabiegać o to, by zachował
się lojalnie wobec niej, zamiast wobec własnej rodziny. Przez
całą drogę jednak ta myśl nie

background image

dawała jej spokoju, dlatego zdecydowała się sprawdzić, jak
Maxwell to przyjmie.
- Ta sprawa jej nie dotyczy - dodała Roza pod pełnym powagi
spojrzeniem Anglika.
- Gdyby Margaret wiedziała, lepiej by cię zrozumiała.
-Nie!
- Uszanuję twoją wolę.
- To dobrze! - Odetchnęła z ulgą. - Anders jest moim bratem.
Margaret i David nie mają z tym nic wspólnego. On ich nie
obchodzi.
- Opowiedz, co ci się śniło - poprosiła Lea łagodnie, przytulając
Andersa.
Lea była drobną, filigranową kobietą, ale tkwiła w niej wielka siła
i ciepło. Emanowała życzliwością. Tuliła swojego wnuczka w
ramionach, starając się, by poczuł się bezpiecznie.
Podtrzymywała go na duchu i pocieszała. Patrzyła czujnie na
Rozę, ostrzegając, by się nie odzywała.
Zadbała o to, by wnuczka pozostała w najciemniejszym
zakamarku izby, tak by Anders jej nie widział i zapomniał, że tu
była.
- Śniła mi się Roza - odpowiedział Anders cicho.
- Widzisz swoją siostrę?
- Ubrana jest jak angielskie damy. Ma na sobie strojną suknię i
klejnoty. Jakieś głosy szepczą, że ona jest.... przez cały czas to
szepczą. Nie przestają szeptać, ona chyba to słyszy, ale mimo to
się uśmiecha. Wydaje mi się, że się tym wcale nie przejmuje.
- Co mówią głosy? - zapytała Lea łagodnie.
- Że jest nierządnicą. Babilońską nierządnicą. Ze jest kobietą
upadłą. Że spotka ją kara. Że zostanie znienawidzona. Wszyscy ją
znienawidzą - mówił

background image

Anders roztrzęsiony. Dolna warga mu drżała, wyglądało, jakby
zaraz miał się rozpłakać.
Lea pogłaskała go delikatnie po plecach i po włosach. Nie
zachęcała go więcej do mówienia, ale Anders jakby nie mógł się
teraz powstrzymać.
- Mówią, iż ona myśli, że jest królową. A dostała bogactwo i
klejnoty za to, że grzeszyła i źle się prowadziła. Mówią, że za to,
co uczyniła, otrzyma podwójną karę. Podwójnie będzie cierpieć i
smucić się. Ona mówi, że nie jest wdową, że jest królową i to
prawda, bo Peder przecież nie umarł, więc ona nie jest wdową.
Słyszę, jak się śmieje, mówiąc, że nigdy nie zazna smutku.
Obraca się w pięknej sukni, śmieje się i trzyma dziecko. Widzę,
że to maleńka dziewczynka, bo ona też ma piękną, jedwabną
sukienkę... Roza tańczy, gdy wchodzę do środka. Ja także jestem
pięknie ubrany. Mówię jej, że zesłane zostaną na nią męki, że
będzie cierpiała i że wszystkie jej smutki nadejdą równocześnie.
Zostanie spalona. - Nabrał powietrza w płuca. - Ona mi nie
wierzy, myśli, że jej nic się nie może stać. Nic jej nie grozi, bo
jest królową i czarownicą. Ale ja wiem, że mam rację. Widziałem
ogień.
Roza, ukryta w mroku, lękała się oddychać. Wciąż nie wiedziała,
co ma o tym wszystkim myśleć. Anders od recytowania objawień
przeszedł do spraw mu bliższych. Z jego wizji wyłaniał się obraz
jej osoby, bardzo odrażający obraz.
- Widzę, jak dzieci, które wyszły ze światła, połączone srebrną
nicią, trzymają się za ręce - ciągnął Anders. - Ale nierządnica
Babilonu nigdy nie dotknie srebra. Wywodzić się będą z jej rodu.
Ona będzie to posiadać i nieść ze sobą jako znak światła. A z jej
lędźwi wyjdzie ta, która połączy wszystkie

background image

nici w jedną. Ona będzie dysponować siłami, światłem i darami -
i ona, trzymając pochodnię przed swoimi, poprowadzi ich w
mrok i z mroku wywiedzie. Widzę umierających, łodzie z
żołnierzami giną za horyzontem, a niektórzy z nich nigdy nie
powrócą. Widzę martwych na śniegu, widzę, jak żołnierze biją
ludzi i strzelają do nich, ciskają ich do rowów i w odmęty fal.
Widzę katowanych, zabijanych, widzę wypędzanych. I widzę
wielką pożogę. I czuję obecność tej, która wychodzi ze światła...
znamy się. Jest niewysoka i szczupła, dziecko jeszcze niemal, ale
dzierży światło i przeprowadza wielu wśród ciemności nocy. Ale
srebrna nić kończy się wraz z nią. Znika w mroku nocy i w
górach. Wszystko zamienia się w ogień i skałę. Ona wraca od
Rozy. Ma na myśli Rozę, gdy płacze, dygocze i kaleczy dłonie do
krwi.
Anders zwrócił oczy ku Lei i sprawiając wrażenie bardziej
przytomnego, dodał:
- Musimy ochronić Rozę, babciu, żeby nie spłonęła. Ona nie
może robić tych wszystkich złych rzeczy!
Lea pokiwała głową i mrugając powiekami, powstrzymywała
łzy. Anders ciążył jej w ramionach.
- Jesteś zmęczony? - zapytała.
Pokiwał głową w półśnie. Poczekała, aż chłopiec zaśnie mocniej,
i dopiero wówczas przeniosła go do alkierza, który dzielił z
Knutem.
- Czy coś z tego rozumiesz? - zapytał Hans chrapliwie.
Wszyscy siedzieli pogrążeni w kompletnej ciszy, rozmyślając ze
smutkiem nad słowami Andersa.
Roza umknęła spojrzeniem w mrok, opierając się mocno o
ścianę.
- A jeśli to rzeczywiście moje życie? - zapytała.

background image

- Czy możesz jakoś pomóc Andersowi? - chciał wiedzieć
trzynastoletni Nikolai.
- Nie wiem - odparła.
... cokolwiek by uczyniła dla Andersa, nie zmieni to niczego dla
niej samej. Jest nierządnicą Babilonu, a nierządnica zostanie
ukarana...


Rozdział 13
Lea, już uspokojona, wróciła do jadalni, w której przyjmowała
bogatych kupców i kapitanów statków z dalekich portów, a także
wielu bezradnych biedaków, których jedynym dobytkiem były
stare łachy na grzbiecie. Przychodzili tu ze Swoimi prośbami.
Pochylali głowy, by ukryć strach malujący się na ich twarzach.
Strach przed nią. Lea przywykła do różnych gości.
Zerknęła na męża z wyrzutem, że tego nie dopilnował, i
poczęstowała Anglika koniakiem. Sama nie przepadała za takim
trunkiem. Jeśli już, to popijała słodkie, gęste likiery do ciasta i
niedzielnej kawy.
- Sądziłem, że mieszkańcy Północy chętniej raczą się rumem -
rzekł Maxwell, obracając w dłoniach ciężki, kryształowy
kieliszek, odpowiedni do koniaku. U dołu pękaty, zwężał się ku
górze, dzięki czemu dla koneserów aromat trunku był lepiej
wyczuwalny. Zastanawiał się, jak takie piękne kieliszki trafiły na
to odludne wybrzeże.
- A któż panu naopowiadał takich rzeczy?
- Słyszałem, że do sklepu w Kopalni sprowadza się najwięcej
rumu - odpowiedział Maxwell.

background image

- Tu pod północnym biegunem nie wszyscy są jednakowi -
odparła Roza. - Bez względu na to, co słyszałeś. Spotkać tu
można także ludzi wykształconych i obytych w świecie.
- Chyba nie mówisz o sobie, Rozo - stwierdziła cierpko babcia i
karcącym wzrokiem nakazała jej się uciszyć.
- Piękny kryształ - pochwalił Maxwell, zwracając się do Lei.
Ta zaś uśmiechnęła się i wyjaśniła z dumą:
- To nasza rodowa pamiątka, przechodzi z matki na córkę już od
ponad stu lat. Moja prababka otrzymała te kieliszki od swojego
męża, kiedy urodziła moją babkę.
Maxwell uniósł brwi zdumiony. Wciąż coś go zaskakiwało w tym
odległym zakątku świata.
- Niezwykły prezent - orzekł. - Prawdziwa osobliwość: kryształ
budziszyński na skalistych wybrzeżach Norwegii!
Lea zaśmiała się kokieteryjnie, gawędząc z młodym
dżentelmenem, tak bywałym w świecie, a mimo to
sympatycznym. W jego towarzystwie czuła się swojsko.
Wyjaśniła mu więc z uśmiechem:
- Moja babka urodziła się w Rosji, w Archangiel-sku, znanym
portowym, kupieckim mieście. Nie wiem, skąd trafiły te
kryształowe kieliszki, ale tam właśnie mój pradziad je kupił i
podarował prababce Idzie. Było to w roku pańskim tysiąc
siedemset pięćdziesiątym.
- Jest pani Rosjanką? - Maxwell uniósł brwi ze zdumieniem,
przyglądając się uważniej Lei i Rozie. To by wyjaśniało, skąd ta
nieco egzotyczna uroda Rozy.
Ale Lea pokręciła głową przecząco, a Roza tylko westchnęła
ciężko.

background image

- Babcia uwielbia opowiadać rodzinne historie -skwitowała. -
Moja praprababka podróżowała razem ze swym mężem po Rosji,
kiedy przyszło na świat jej dziecko. Przyrodni brat Idy był
Rosjaninem, armatorem w Archangielsku. - Uśmiechając się
słodko, dodała zgryźliwie: - Jak widzisz, Maxwellu Hart, w
naszej rodzinie też mieliśmy kapitana statku.
Maxwell rozumiał, że zasłużył na ten ironiczny przytyk, i
zapragnął w duchu, by Margaret mogła zobaczyć ten dom,
porozmawiać z babką Rozy i wysłuchać historii rodu, z którego
wywodziła się- jej służąca. Być może i ona zawstydziłaby się tak
jak on teraz.
-Jesteś nieuprzejma, Rozo!
-Jestem nierządnicą Babilonu - odparła Roza. -Czego można się
po mnie spodziewać?
Lea spoważniała gwałtownie i zapomniała o Angliku i swych
obowiązkach gospodyni. Przysunęła się bliżej Rozy i chwyciła ją
za ręce, na co ta bezwolnie przyzwoliła.
Lea zawsze pocieszała wnuczkę w taki sposób. Złączona z nią
dłońmi, dzieliła się siłą, ciepłem, swoim światłem.
- Myślę, Rozo, że powinnaś zabrać Andersa z powrotem do
Kâfjorden.
- Ale on jest chory! Nie poradzę sobie z nim sama. Mam pracę.
Lea, nie spuszczając wzroku z wnuczki, nieznacznie uniosła
brew. Roza oblała się rumieńcem. Uświadomiła sobie, że Lea
wie, wiedziała zawsze o wszystkim. Roza jednak mimo to nie
zamierzała z nią o tym rozmawiać.
- Myślę, że taka jest wola - stwierdziła Lea prze-


background image

konana, choć z ciężkim sercem. - Anders powinien wrócić. Teraz
ty przejmiesz nad nim opiekę, Rozo.
Skuliła się na te słowa. Edvard nie wiedział, o czym rozmawiała z
ojcem przed wyjazdem, teraz zaś Lea powtórzyła niemal słowo w
słowo to samo co Samuel.
- Co powiedzą o nim ludzie w Kopalni? - spytał Hans.
- Nie wtrącaj się, chłopcze! - przerwała mu niespotykanie ostro
Lea.
- Co powiedzą ludzie w Kopalni o Andersie? - powtórzyła Roza,
wymieniając spojrzenie z bratem. -Co powiedzą, babciu, kiedy
zacznie recytować Biblię* kiedy w jadłodajni wygłosi to, co inni
powtarzają już od lat, że jego siostra jest dziwką?
- On widzi - odparła Lea. - Najmłodsi zawsze mieli dar
jasnowidzenia.
- Ja nie! - zapewnił Nikolai z Edwardem niemal chórem. Hans
tylko patrzył i milczał.
- Pomyślałaś o czymś, gdy on zaczął mówić o srebrze - odezwała
się Lea i spojrzała Rozie prosto w oczy.
- Co się stało ze srebrną broszką Raiji? - zapytała Roza. - Co stało
się z tą srebrną broszką, którą dostała od Mikkala na pożegnanie,
kiedy jego ojciec odesłał ją z ich lapońskiej wspólnoty?
- Nie wiesz? - zdziwiła się Lea. - Przecież prześledziłaś jej losy,
dziecko.
Roza nic nie powiedziała. Czuła, jak ciepło bijące od Lei przenika
ją i grzeje. Czuła w sobie siłę babci i już wiedziała, że znowu
zdoła wyprostować kark.
Lea wiedziała o wszystkim i to było przerażające, ale zarazem
dawało Rozie poczucie bezpieczeństwa.

background image

- Broszę wziął Ailo - rzekła Roza z przekonaniem. Lea miała
rację.
We śnie i w świetle prześledziła drogę, którą przebyła broszka
przekazywana z rąk do rąk na przestrzeni lat. Widziała tych,
którzy byli w posiadaniu srebrnej ozdoby, była świadkiem
najważniejszych momentów w życiu członków rodu związanych
z tą broszką.
Podążała śladem tego miłosnego daru aż do chwili, gdy trafił do
Ailo, syna Mikkala. Raija kazała oddać broszkę jemu, synowi
ukochanego, tak by ten mógł ją ofiarować swojej żonie Annie
Kajsie.
- Anna Kajsa umarła podczas długiej drogi na płaskowyż -
mówiła dalej Roza. - I Ailo także umarł. Ailo umarł, ponieważ
potrzebowali go, by ochronić Idę.
- Stali wokół Idy w świetlistym kręgu, trzymając się za ręce -
powiedziała Lea z naciskiem.
Roza wpatrywała się w nią rozszerzonym wzrokiem, powoli
zaczynając rozumieć to, co sugerowała jej babcia.
- ...dzieci, które wyszły ze światła, trzymają się za ręce - Lea
powtórzyła słowa Andersa. Dla Rozy nagle zyskały one zupełnie
inne znaczenie.
- Dzieci Raiji i Mikkala - rzekła Roza.
- Tak jednego, jak i drugiego, ich obojga.
- To my - zauważył oschle Hans. - O czym tu gadać? Jest nas cała
gromada. Czy wszyscy mamy popłynąć do Kafjorden i wziąć się
za ręce? Po co?
- Nie, nie wszyscy - odparła Roza.
Nie pojmowała, skąd bierze się w niej ta pewność. Może dlatego,
że babcia trzymała jej dłonie, pozwalając jej widzieć wszystko
jaśniej i dalej. Roza uśmiechnęła się nagle do Lei tym uśmiechem
Raiji,

background image

dziedziczonym z pokolenia na pokolenie. Takim, który pochodził
wprost z serca i czynił ją piękną.
- Poradziłabyś sobie sama z małym Andersem -stwierdziła Roza.
- Ale chciałaś mi to pokazać.
Lea nie czuła się w obowiązku tłumaczyć.
- Jest w Kopalni ktoś... - zaczęła Roza z ociąganiem. - Kobieta.
Starsza ode mnie o jakieś pięć, sześć lat, nie więcej. Ma szczupłą
twarz i wystające kości policzkowe. W jej jasnobłękitnych
oczach jest coś, co wywołało mój niepokój, gdy ją ujrzałam po
raz pierwszy. Ma takie osobliwe spojrzenie. Porusza się podobnie
jak ja. Kiedy to odkryłam, przebiegł mnie zimny dreszcz. Bo
wydawało mi się to niewiarygodne.
- Co z nią? - pytała Lea.
- Ludzie mówią, że pochodzi z Finlandii albo z Rosji, ale moim
zdaniem z Finlandii, bo mówi z fińskim akcentem. Ma na imię
Raissa.
- Może to nic takiego dziwnego, skoro pochodzi z
przygranicznych terenów - uznał Edvard. - Ludzie czerpią od
siebie nawzajem od stuleci. Przejmują to, co wydaje im się
piękne. Imię Raissa jest piękne.
- Ludzie mieszkający na fińskim pograniczu nigdy by nie dali
swojemu dziecku rosyjskiego imienia -stwierdziła babcia Lea z
namysłem. - Zwłaszcza po tym, jak narażeni byli na ataki
rosyjskich oddziałów plądrujących ich domostwa.
- O ile to imię wcześniej nie było popularne w ich rodzinie -
ciągnęła Roza myśl babki.
Edvard zaśmiał się, a chłopcy także unieśli kąciki ust. Jedynie
Maxwell nic z tego nie rozumiał, ale popijał koniak i nie zadawał
więcej pytań.
- Ona ma srebrną broszkę, taką samą, jaką widziałam w swoich
snach - rzekła Roza.

background image

- Od tysiąc siedemset pięćdziesiątego drugiego roku nikt nie
widział tej broszki - rzekł zrezygnowany Hans, który też dobrze
znał historie swojego rodu.
- Zniknęła wraz z tym, który zamarzł na śmierć na płaskowyżu i
który nigdy nie został odnaleziony.
- Wiemy o tym na pewno? - zapytała Roza.
- Nie - odparła Lea.
- A Mikkal przyszedł do mnie i mówił coś o synu - ciągnęła Roza.
- O synu, który urodził się w tym samym roku co Ida, córka Raiji
i Reijo.
- W tysiąc siedemset dwudziestym dziewiątym -wtrącił Hans.
- A ta kobieta, o której mówisz, ma około dwudziestu pięciu lat -
liczyła w pamięci Lea. - Minęło sto dwanaście lat. Ten syn mógł
mieć dziecko w wieku około dwudziestu lat, tak... czyli
zaczynając od niego, naliczyć można cztery pokolenia.
- Jeśli ta kobieta pochodzi od tego dziecka, to nie może być
podobna do Rozy - wytknął jej Hans. -Nie są spokrewnione.
Mówicie o synu, którego Mikkal miał z jakąś kobietą, której nikt
nie zna i o której nikt nie wiedział, póki Roza nie usłyszała o niej
i dziecku we... śnie. - Patrzył na Rozę i na Leę znacząco. - Do
diabła, przecież my pochodzimy w prostej linii od Raiji i Reijo.
Nie od Mikkala i Raiji. Ale jeśli taka gałąź wciąż istnieje, to
szukać jej należy gdzieś w Finlandii...
Hans zamilkł, uświadomiwszy sobie, co właśnie powiedział.
- To właśnie ta inna możliwość - odparła Lea zadowolona. -
Fińska gałąź.
- Skąd ona w takim razie ma broszkę? - przerwała Roza, nie
nadążając za rozumowaniem Hansa.

background image

- To był bogaty ród - stwierdziła Lea. - Cenili sobie piękno. Ailo
sam przecież był artystą, wyrabiał różne ozdoby. Myślę, że z
czasem wzory tych ozdób zaczęto sobie przekazywać z pokolenia
na pokolenie w tej gałęzi rodu. Może udało im się wykonać
broszkę podobną do tej, którą odstąpiła Maja? Jakieś powiązania
na pewno wciąż mieli z rodziną w Norwegii.
- A co z dziećmi Knuta? - zapytała Roza, przypominając sobie
syna Raiji, który osiadł w szwedzkiej osadzie górniczej Kengis.
- Syn Karla Elvejorda nigdy nie posiadał nadprzyrodzonych
zdolności - oznajmiła Lea z przekonaniem. - To kobiety
przekazują sobie dar z pokolenia na pokolenie. Tylko Ailo był
wyjątkowy, bo on był synem Mikkala.
- Ale Maja miała tylko jednego syna - rzekł
Edvard.
- Maja była córką nie tylko Raiji, ale i Mikkala. Ona
odziedziczyła zdolności z obu stron - stwierdziła Roza.
- Do diabła, jaka szkoda, że nie wywodzimy się od niej! Myślę, że
wówczas wszystko byłoby dla nas bardziej zrozumiałe.
- Ale wtedy nie miałybyście tych pięknych, rudych włosów -
uśmiechnął się Edvard i wyskubał lok z koka żony. Nawinął go
wokół palca i przystawił do światła, tak że zalśnił miedzią, mimo
że tu i ówdzie połyskiwały srebrne nitki siwizny. - Byłoby bardzo
szkoda.
- Sądzisz, że ta kobieta należy do naszego rodu? - zapytała Lea,
która choć udawała, że się złości na Edvarda, wcale nie miała mu
za złe tych drobnych głupstw.

background image

- Myślę, że ona jest jedną z nas.
- To potrzymajcie się za ręce - zażartował sobie Hans i wychylił
kieliszeczek koniaku. Skrzywił się, przełykając trunek, i
pomrugał parę razy, by powstrzymać łzy. Pozostali udawali, że
tego nie widzą.
- Wątki łączą się i splatają, niczym srebrne nici, w czasie -
powiedziała Lea. - Roza, ta dziewczyna z Finlandii o imieniu
Raissa, Ole, Anders...
- To oni niby mają być tymi dziećmi, które wyszły ze światła? -
Hans uważał, że za dużo w tym wszystkim baśni, mimo że nastrój
pogrążonego w półmroku pokoju i późna pora sprzyjały takim
opowieściom.
- Wszystko się zgadza - podkreśliła Lea z naciskiem. - Myślę, że
ta Raissa przybyła do Kafjorden po to, by spotkać Rozę i
pozostałych.
- Albo Mattiasa - zażartował Hans, który zdążył dowiedzieć się
więcej nowin niż te, które Roza uważała za stosowne mu
przekazać.
Lea zmarszczyła brwi, ale po chwili namysłu uśmiechnęła się.
- A więc ta Raissa lubi Mattiasa?
- Zapytaj Rozę - drażnił się Hans.
- Licho wie - odparła Roza i obojętnie wzruszyła ramionami. Ale
nie udało jej się oszukać pozostałych. Wszyscy zauważyli, jak
gwałtownie wyprostowała kark. - Mattias w każdym razie darzy
ją uczuciem, a ona mu sprzyja - dodała Roza z równie obojętną
miną.
- Ponieważ Roza odrzuciła Mattiasa - obwieścił Hans.
- Powiedz, Rozo, czego próbowałaś i nie powiodło ci się, bo
zabrakło ci sił? - zapytała Lea.
- Nie budź w niej nadziei na coś, czego nie można dokonać -
ostrzegł Edvard, nie mając ochoty dłużej tego wysłuchiwać.

background image

Wstał i otworzył okno, wpuszczając do środka wieczór. Słychać
było tylko plusk fal o skały i nawet mewy ucichły.
- Może brakowało ci właśnie jej i Andersa?
- Nie - rzekła Roza. - Nie. Nie chcę w to wierzyć.
- Nie chciałabyś tego zrobić? - pytała Lea. - Jeśli
potrzebowałabyś jej pomocy?
- Poszłabym po pomoc do samego diabła, gdyby było trzeba -
warknęła Roza.
Zerwała się z krzesła tak gwałtownie, że się przewróciło, i
wybiegła z izby nad morze, na skały.
- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytał Maxwell, kiedy
gorączkowa rozmowa przy stole wreszcie ucichła.
- Więzy krwi - odparł Hans. - Zawikłane relacje rodzinne.
Szaleństwo. Znajdziesz tu u nas wszystkiego po trochu.
Maxwell pokiwał głową, choć niewiele więcej z tego zrozumiał.
- Jeśli państwo pozwolą - rzekł, kłaniając się uprzejmie - to
przyłączę się do Rozy.
- Ona chyba nie sypia z tym bubkiem? - zapytał Edvard,
przewracając oczami.
- Proszę się nie wypowiadać w taki sposób. Nie życzę sobie, żeby
tak mówiono w tym domu - zareagowała ostro Lea.
- Nie, nie sypia - odpowiedział Hans znużony.
Nie zwracając uwagi na pełne potępienia spojrzenie Lei, kiwnął
ręką i z miną niewiniątka popatrzył na nią swoimi dużymi,
brązowymi oczami. Temu spojrzeniu nikt nie mógł się oprzeć.

background image

- Dokąd się wybierasz?
Maxwell znalazł Rozę na brzegu w chwili, gdy spychała łódź
wiosłową na wodę. Zwykle na noc łodzie wciągano na skały,
gdyż morzu nie można było tu ufać. Bywało spokojne i ciche, by
gwałtownie zmienić się w kipiel i uderzać spienionymi falami o
brzeg, porywać łodzie albo rozbijać je w drzazgi.
- Wypływam - odpowiedziała, pozwalając mu pomóc zepchnąć
łódź. - Muszę uporządkować myśli.
- Słyszałem, że i w twojej rodzinie są żeglarze -rzekł Maxwell. -
Ale skoro to ja jestem mężczyzną, pozwól, że usiądę do wioseł i
popłyniemy tam, gdzie będziesz sobie życzyła.
Rozę rozśmieszyła jego dworska powaga. Maxwell Hart nawet
kiedy żartował, nie umiał pozbyć się patosu.
- Ależ oczywiście, będzie ci wolno powiosłować, tobie, synowi
kapitana! - odpowiedziała i pozwoliła, by przytrzymał łódź, gdy
wchodziła na pokład.
Wokół nich panowała kompletna cisza. Mgła nie ograniczała
widoczności. Morze ciągnęło się aż po horyzont, gładkie niczym
szafirowozielone szkło. Słoneczna kula wychylała się lekko i
wysyłała leniwie, złocistożółte i karminowe promienie,
zabarwiając niemal całą niezmąconą taflę, jakby chciała się w
niej ochłodzić.
Maxwell wiosłował z wprawą równymi pociągnięciami. Roza
siedziała naprzeciwko niego i rozkoszowała się ciszą,
zadowolona, że nikt nie wymuszał na niej rozmowy.
Wsłuchiwała się w plusk wody i stukanie wioseł i miała
wrażenie, że nie istnieje nic poza nią, Maxwellem, morzem,
łodzią, niebem i słońcem.
Było jej tak dobrze.

background image

... dręczące myśli uleciały... ... wolność...
Słońce schowało się za wzniesieniami w Kafjorden, ale wciąż
barwiło niebo najdzikszymi odcieniami czerwieni. Mattias
siedział wśród skał, przez wiele godzin wpatrując się w tę feerię
barw.
Słyszał oczywiście o tym, że brat żony inżyniera popłynął razem
z Rozą do jej rodziny na wyspy. Potrzebował paru dni, by przejść
nad tym do porządku dziennego.
W jego sylwetce znać było stanowczość, kiedy ruszył w stronę
jadłodajni. Gdy Raissa, wciąż jeszcze ubrana w biały fartuch,
wyszła po pracy z budynku, chwycił ją i pociągnął za węgieł.
Uwięził ją między ścianą budynku a własnym ciałem. Był
rozemocjonowany, przepełniony uczuciami. Złość i rozczaro-
wanie pozostawił za sobą na skałach.
- Kocham cię, Raisso - wyznał gorąco. - Kocham cię inaczej, niż
kochałem Rozę, ale ani trochę mniej. Uwolniłem już swoje myśli
od niej. Teraz myślę tylko o tobie. Czy zechcesz wyjść za mnie?
- Tak - odpowiedziała Raissa i nie zdążyła dodać nic więcej, gdyż
Mattias zamknął jej usta pocałunkiem, zabarwiając cały jej
horyzont płomienną zmysłową czerwienią.

background image

Rozdział 14

- Nic nie mogłaś zrobić - powiedział Ole. - Żadne z nas nie mogło
go powstrzymać. On postanowił umrzeć.
Liisa umyła i ubrała ciało swojego teścia. Samuel potrzebował
dwóch tygodni, by umrzeć. Po wyjeździe Rozy nie przyjmował
żadnych pokarmów, jedynie wodę. Leżał jak kawałek drewna za
zasłonką ze spłowiałego, niebieskiego płótna i powtarzał, że nie
jest głodny.
- Może powinnam zmusić go do jedzenia - obwiniała się Liisa.
- Mojego ojca nie można było do niczego przymusić - zapewniał
ją Ole.
Liisa oparła czoło na jego piersi, a on głaskał ją po plecach i po
włosach. Tak bardzo chciała, żeby ją pocieszył. Ole nie widział,
jak Samuelowi zapadły się policzki, jak popękały mu usta, a
oczodoły pociemniały, tworząc czarną obwódkę wokół
iskrzących się niegdyś błękitnych oczu.
Wielki Samuel mógłby dożyć stu lat, gdyby tylko chciał.
- Poczekał, aż wyjedzie Roza - rzekła Liisa, przekonana, że ma
rację. - Nie musisz zaprzeczać, Ole, bo wiesz, że to wszystko ma
związek. Ona mogłaby go powstrzymać i on o tym wiedział.
Tylko ten jeden raz opuściła Kafjorden.







background image

- Jeśli nawet, to taka była jego wola, nie obarczaj więc się winą! -
mówił łagodnie Ole, całując na przemian jej skronie.
- Jak możesz być taki spokojny? - pytała, uwalniając się z jego
objęć. Odsunęła go na odległość ramion i przyglądała mu się
uważnie. Nie dostrzegła w nim żadnego poruszenia, żadnej
zmiany i to ją przeraziło. Właśnie umarł mu ojciec, a* Ole wciąż
był w stanie się uśmiechać.
- Jestem jego synem - odparł Ole. - Nauczył nas, że nie możemy
być słabi. Nie tolerował mazgaj stwa. Kiedy byliśmy dziećmi, nie
pozwalał nam zapłakać. Nikomu z nas, nawet Rozie. Bił nas, a
nam nie wolno było uronić nawet łzy. Gdy zobaczył je w naszych
oczach, uderzał jeszcze mocniej. Dlatego wyrośliśmy na takich,
jakimi jesteśmy. Nie oczekuj, że będę opłakiwał ojca, Liiso!
Nigdy nie zapłaczę nad jego śmiercią! Nigdy!
Powiedział to z takim żarem, że serce się jej ścisnęło.
- Możesz zapytać moich braci, którego chcesz, i każdy ci
odpowie to samo. Nie będziemy płakać nad grobem Wielkiego
Samuela. On nie życzyłby sobie łez. Odszedł, kiedy chciał i jak
chciał. Był dumnym mężczyzną. Nie życzył sobie, by go
ratowano. Nic nie mogłaś dla niego zrobić.
- A Roza mogłaby?
- Może jedynie Roza. Długo milczeli.
- Ale pod warunkiem, że sam by tego chciał - dodał Ole.
Było ich aż nadto jak na łódź ośmiowiosłową. Z początku Hans
zamierzał wziąć do pomocy tylko

background image

Edvarda, jednak tuż przed wyjazdem Lea nieoczekiwanie
zadecydowała, że Knut i Nikolai też pojadą do Kâfjorden.
Postanowiła, że w tej sytuacji Anders wróci na dobre do
rodzinnego domu. Najmłodszy wnuczek wciąż mruczał pod
nosem wersety z Biblii, ale nie wpadał w ekstazę i nie opowiadał
swoich wizji ani snów. Nie pozwalał jednak Rozie się dotknąć.
Cała gromadka rodzeństwa ruszyła więc w drogę do domu. Roza
nie zdążyła się jeszcze oswoić z tym, że miała ich wszystkich
koło siebie. Brakowało jedynie Olego, ale w Samuelsborg będą
już wszyscy w komplecie, cała siódemka. Od ślubu Olego nie
byli razem, co z jakiegoś nieokreślonego powodu napawało Rozę
niepokojem.
Myślała o Mattiasie...
- Nie zobaczyłeś zbyt wiele - zagadnęła Maxwella, jakby chciała
go przeprosić. - Tyle ciekawych rzeczy na wyspach powinieneś
obejrzeć. Tyle roślin, które mógłbyś zebrać do twojego zbioru.
- Do zielnika - poprawił ją Maxwell. - Uważasz, w gruncie
rzeczy, że to niepoważne - uśmiechnął się.
Roza zdążyła już przywyknąć do jego uśmiechu i nawet go
polubić. Nie topniała jak masło na jego widok, ale wywoływał w
niej ciepłe uczucia.
- Uważam, że to dziecinne - przyznała. - Żeby dorosły mężczyzna
zbierał kwiatki, suszył je i przyklejał! Ale z pewnością służy to
jakiemuś celowi. Tobie z kolei wyda się dziwne to, że potrafię
upiec dwadzieścia gatunków chleba.
- Dwadzieścia? - zdziwił się.
- Owszem! Nie przechwalam się tym jednak. Przepisy mam w
głowie, a nie w wielkich teczkach, które muszę ze sobą nosić. To
nie przystoi mężczyźnie i jest jakieś...

background image

- ... głupie - podpowiedział Maxwell.
- Tak - potwierdziła Roza, ale zaraz musiała przechylić się przez
reling, bo zrobiło jej się niedobrze.
Nikolai rzucił się siostrze na pomoc i przytrzymał ją. Prawie
wciągnął ją za włosy, kiedy już zwymiotowała, i bladą posadził
między kolanami Maxwella.
- Co z tobą, u licha! - napadł na nią Edvard, który dopiero co
skończył piętnaście lat. - Nigdy nie cierpiałaś na chorobę morską!
A dziś przecież nawet nie ma dużej fali!
Niezupełnie było to zgodne z prawdą, bo wiało im przez całą
drogę, dzięki czemu poruszali się szybciej, niż to było
zaplanowane. Ale brat miał rację, Roza nigdy nie skarżyła się na
chorobę morską.
Oparła policzek na kolanie Maxwella i poczuła na swoich
rozpuszczonych włosach jego okrytą rękawiczką dłoń. Kręciło jej
się w głowie. Nie miała siły otworzyć oczu. A gdy je otwierała,
widziała naraz i niebo, i żagiel, i twarze rodzeństwa. Mdłości
nasilały się jeszcze bardziej. Rozie wydawało się, że żołądek
wywrócił jej się na drugą stronę, nie miała już nawet czym
wymiotować.
- Pomóż mi - wyszeptała Roza, poruszając z trudem posiniałymi
ustami. Maxwell nie przestawał jej gładzić po głowie, ale to nie
przynosiło ulgi.
Wtedy najmłodszy brat, który do tej pory nie chciał nawet na nią
patrzeć, podczołgał się na kolanach nieco bliżej. Chwycił Rozę,
jakby to on był dorosły, a ona dzieckiem. Przytulił ją mocno i
oparł twarz na jej włosach. Zamknął oczy, a na jego bladej twarzy
z rumieńcami na policzkach błąkał się lekki uśmiech.
Mdłości Rozy z wolna ustąpiły.

background image

... ale smutek wciąż ściskał jej serce...
Kiedy wpłynęli do fiordu Alta, Anders spał w ramionach Rozy,
ona zaś siedziała oparta poparzonym policzkiem o kolano
Maxwella, który przez cały dzień i noc nie zakładał już
rękawiczek, by móc gładzić ją po głowie.
- Nie wiem, jak mam wam dziękować - powiedział Ole,
przeklinając własną ślepotę. - Gdyby nie wy, musiałbym prosić
obcych o tę przysługę.
Mattias nie chciał nawet tego słuchać, bo wprawiało go to tylko w
zakłopotanie. Ułamał kawałek chleba, który Liisa położyła na
stole, i wymienił spojrzenia z Tomasem. Tomas też nie oczekiwał
podziękowań.
- Zajęło nam to raptem jeden wieczór - rzekł Mattias. - W końcu
Samuel był moim przyjacielem. Kto jak kto, ale on zasłużył na
drewnianą trumnę.
- Ja sam powinienem był mu ją zbić - odezwał się Ole z goryczą.
- Traktowałem go jak kogoś bliskiego - upierał się Mattias. -
Zresztą myślę, że z Tomasem jest podobnie.
Tomas pokiwał głową w milczeniu.
- Osobliwa rodzina, nie ma co - stwierdził Ole. -Jak zareagowała
Raissa, kiedy się dowiedziała, że ma użyczyć innym swego
świeżo poślubionego małżonka?
Raissa i Mattias pobrali się dwa dni wcześniej, wywołując ogólne
zaskoczenie. Mieszkańcy Kopalni powiadali między sobą, że
Mattias wykorzystał nieobecność Rozy w osadzie. Gdyby była na
miejscu, nie ośmieliłby się poślubić innej kobiety, ponieważ to
ona wciąż panowała niepodzielnie tu nad fiordem.


background image

Mattias słyszał, co ludzie gadali, ale podobnie jak Raissa nie
zwracał na to uwagi. Zamieszkali w jednym z domów dla
górniczych rodzin. Dwie izby i drzwi do korytarza należały teraz
do nich. Ich własne drzwi, które mogli zamknąć na klucz.
Dwie noce spędzili, tuląc się nawzajem w ramionach, i ciesząc się
na kolejne, które miały nadejść. Raissa nie miała Mattiasowi za
złe, że poszedł do Samuelsborg, by zbić trumnę dla Wielkiego
Samuela.
- Wysłałeś wiadomość na wyspy? - zapytał Tomas, nie
wymieniając imienia Rozy.
- Przybędą - rzekł Ole spokojnie, nie mając co do tego cienia
wątpliwości. - Nie posłałem po nich, ale wiem, że przybędą.
Nie zdążyli zjeść do końca, gdy jego przewidywania się spełniły.
Usłyszeli tupot nóg wbiegających pośpiesznie po schodach. Od
czasu, gdy dzieci wyjechały, nikt tu nie robił tyle hałasu.
Anders i Knut biegli na wyścigi. Trudno było osądzić, który
wygrał. Wtargnęli do środka i nie patrząc nawet na siedzących
przy stole dorosłych, wbiegli do alkierza.
Nagle ucichło.
Drzwi były otwarte na oścież, gdy do chaty weszła Roza, a za nią
trzech średnich braci. Gdy tylko stanęła w progu, poznała po
twarzach obecnych, co się stało. Wypuściła z rąk torbę i wbiegła
po zabłoconych śladach, które na wyszorowanych do białości
deskach podłogi pozostawili najmłodsi.
Zastała ich przy otwartej trumnie na środku alkierza. Bez słowa
pogłaskała ciemne główki maluchów. Anders chwycił ją za lewą
rękę, a dziesięcioletni Knut za prawą. Uścisnęła ich dłonie i
popatrzyła na pozbawioną życia twarz ojca.

background image

- On umarł? - wyszeptał Anders.
- A co, głupi jesteś? - warknął dwa lata starszy brat. - Chyba
widzisz. Myślałeś, że tylko udaje, że zasnął na wieki?
Roza poczuła na ramieniu dłoń Hansa i słyszała, że do izby
weszli też Nikolai, Edvard, a za nimi Ole. Nie musiała się
odwracać, poznała go po krokach.
- Chciał tego - usłyszeli głos Olego. - To była jego decyzja.
Postanowił umrzeć.
Roza przytuliła dwóch najmłodszych braci i zapragnęła, by mogli
zapłakać, ale żaden z nich nie uronił nawet jednej łzy. Ojciec, sam
Wielki Samuel z Krety, leżał martwy, ale dzieci wciąż czuły
przed nim taki respekt, że nie odważyły się opłakiwać jego
śmierci.
Zdziwiła się, ujrzawszy przy stole Mattiasa, ale miała czas, by się
przygotować. Nie zauważyła go wprawdzie, gdy weszła do chaty,
ale wyczula jego obecność. Domyśliła się też, że coś się zmieniło.
Liisa nie omieszkała jej przekazać najświeższych nowin, jakby
lękała się, że Roza czegoś zażąda od tego, z którym kiedyś
łączyły ją bardzo bliskie stosunki. Nim Roza zdążyła otworzyć
usta, szwagierka oznajmiła:
- Mattias i Tomas zbili trumnę. Mattias przerwał nawet swój
miodowy tydzień.
Zapadła cisza, ale gdy Roza uchwyciła spojrzenie Mattiasa,
zauważyła w nim nieme pytanie i troskę. Uświadomiła sobie też,
że dla niej drzwi w jego sercu zatrzasnęły się na zawsze.
- A więc ożeniłeś się z Raissą? - zapytała i zdziwiona stwierdziła,
że głos jej się nie załamał.
- Tak, ożeniłem się z Raissą - odparł. - Posłuchałem rad
życzliwych mi ludzi.

background image

- Cieszę się w twoim imieniu - powiedziała Roza, a jej słowa
zabrzmiały szczerze. Bo rzeczywiście radowało ją, że Mattias
będzie miał do kogo wracać. -Ona na pewno będzie dla ciebie
dobra. Należy do dzieci, które wyszły ze światła...
Tomas drgnął, kiedy Roza z uśmiechem wypowiedziała
łagodnym głosem te słowa.
- Skąd wiesz? - zapytał, pobladłszy gwałtownie. Rozę olśniło
nagle, że to nie tylko ona, Anders,
Ole i Raissa są dziećmi światła. Przypomniała sobie, że kiedy
spotkała Tomasa po raz pierwszy, opowiadał jej, że jego ród
wywodzi się z zorzy polarnej...
Nigdy o tym nie myślała. Tomas to był Tomas. Ale przecież
nieprzypadkowo jego właśnie pierwszego wybrała Natalia.
Może prababki mogły wybierać jedynie wśród tych, którzy w
jakiś sposób byli z nimi spokrewnieni?
Mattias przecież także miał jakieś tajemnicze powiązania z tym
łańcuchem kobiet. Nawet sobie nie zdawał sprawy, że i z własną
żoną łączyła go z pewnością ponad stuletnia więź.
Roza poczuła promyk nadziei. Pomyślała o Lei, która ją pytała,
czego próbowała i nie poradziła sobie. Tym razem musi jej się
udać.
Nie przestając się uśmiechać, ucałowała Mattiasa w oba policzki.
I nie było w tym ani cienia zmysłowości, a jedynie siostrzana
sympatia. Wyczuł to i niemal doznał rozczarowania.
- Dziś wieczorem - zwróciła się do niego - chciałabym, żebyś
przyszedł tu z Raissą. Zrobisz to dla mnie? Jak mógłby jej
odmówić?
-1 proszę też ciebie, Tomas, żebyś został. Przecież nikt na ciebie
nie czeka w baraku.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się tym swoim

background image

płynącym z głębi serca uśmiechem. Wciąż wyglądał jak
piętnastolatek, mimo że ukończył już dwadzieścia dwa lata i
powinien zacząć myśleć o założeniu rodziny.
- Skoro mnie o to prosisz, Rozo.
- Nie proszę, ale nakazuję, byś został - odparła stanowczo.
Nikt nie zapytał, dlaczego.
- Musi mieć jakieś powody - tłumaczył Mattias Raissie, która
zapytała, po co ma iść do Samuelsborg, a żadna z jego
odpowiedzi jej nie przekonywała.
- I dlaczego koniecznie mam założyć srebrną broszkę?
-Nie wiem - odparł Mattias zrezygnowany. - Ale widać było, że
strasznie jej na tym zależy. Nie pytałem, dlaczego, Rozy
właściwie się nie pyta...
Raissa posłała mu wymowne spojrzenie, a Mattias ucieszył się,
że zdążył ją poślubić, zanim córka Samuela wróciła do osady.
Wprawdzie nie sądził, by Roza chciała im rzucać kłody pod nogi,
gdyby była na miejscu, ale wątpił, czy zdołałby przekonać
Raissę, że ostatecznie wyrzucił Rozę ze swego życia. Zaledwie
kilka godzin minęło od jej powrotu i, jak to widziała Raissa,
Mattias znów postępował pod jej dyktando.
- Daj jej szansę - poprosił, ale napotkał mur milczenia.
Kiedy Roza gratulowała Raissie i życzyła szczęścia na nowej
drodze życia, wydawała się szczera. Ucałowała Raissę w oba
policzki, nie zważając na to, że żona Mattiasa wyraźnie się
wzbrania.
Mattias poczuł ukłucie w sercu z powodu Rozy.


background image

Nawet nie mrugnęła, widząc, że Raissa ją wyraźnie odtrąca.
Przywykła do tego. Jej poparzony policzek działał tak na ludzi. W
przypadku Raissy jednak nie policzek był powodem dystansu.
- Zaprosiłam wszystkich należących być może do grona
wybrańców, którzy wyszli ze światła - rzekła Roza i popatrzyła
po twarzach zebranych w niewielkiej izbie w Samuelsborg. Było
ich tak wielu, że zrobiło się tłoczno.
- Chciałabym, żeby wokół stołu usiedli - nabrała powietrza i
drżącym głosem wyliczyła: - Ole, Hans, Anders, Tomas i Raissa.
Raissa, pełna powątpiewania, stała obok Mattiasa i to on
popchnął ją do przodu, do grona osób przy stole, na którym lampa
utworzyła krąg światła.
- Usiądźcie, proszę - poprosiła. - A pozostali niech wyjdą.
Zawołam, kiedy będziecie mogli wejść.
Liisa wyprosiła wszystkich na zewnątrz. Raissa jako jedyna
zapytała, po co to wszystko.
- Wydaje mi się, że wszyscy pochodzimy z jednego pnia -
oznajmiła Roza z przekonaniem.
- Potrzeba było czasu, byś to zrozumiała -uśmiechnął się Tomas.
- Nie rozumiem, o czym mówisz - wtrąciła Raissa
zdenerwowana, ale uznała, że nie ma powodu, by nie wyciągnąć
dłoni, gdy Roza ją o to poprosiła.
Raissa siedziała po lewej stronie brata Rozy, Ole-go. Roza
usiadła po jego prawicy, dalej siedzieli jej dwaj bracia i Tomas.
- Chciałabym, żebyście wrócili z powrotem do światła - rzekła
Roza i wszyscy zrozumieli, o co jej chodzi. Nikt nie zapytał,
dlaczego.
Razem wstąpili do chłodnego, złotego światła, by coś stamtąd
przywieść.

background image

Ludzie w Kopalni mieli jeszcze jeden powód do gadania.
Wielkiemu Samuelowi wyprawiono królewski pogrzeb. Kościół
na cyplu Gabrielsnes wypełniony był po brzegi, a ci, dla których
zabrakło miejsca w środku, stali cierpliwie na zewnątrz i czekali,
aż czterej najstarsi synowie zmarłego zaniosą trumnę na
cmentarz. Zwykle trumnę nosiło sześciu mężczyzn, ale ponieważ
Samuel nigdy nie zważał na ustalone zwyczaje, nikt nie widział
nic złego w tym, że trumnę niosło tylko czterech.
Za prawdziwy cud natomiast uznali to, że najstarszy syn w ogóle
mógł oddać ojcu ostatnią przysługę. Nikt nie potrafił
wytłumaczyć, jak to się stało, ale chłopak z dnia na dzień
odzyskał wzrok. Wynurzył się z krainy ciemności ku światłu.
Żadna plotka nie wyjaśniała, jak było to możliwe.
Roza wyjechała znad fiordu zaledwie na dwa tygodnie, szeptali
między sobą ci, którzy uważali się za najlepiej
poinformowanych, a przez ten czas Mat-tias zdążył się ożenić,
Wielki Samuel umarł, a Ole odzyskał wzrok...
Czy trzeba było dodawać coś więcej?












background image

Epilog

- Krwawienie okazało się fałszywe - powiedziała Roza Margaret,
gdy ta kazała jej wyjaśnić wszystko raz jeszcze. - Spodziewam
się dziecka.
- Dziecka Davida? - zapytała Margaret i poczuła, jak serce zabiło
jej mocniej.
- A kogóż innego? Margaret nie odpowiedziała.
- Dotrzymasz przyrzeczenia?
- Pod jednym warunkiem - odparła Roza.
Duże oczy Margaret zamieniły się w wąskie szparki.
Spodziewała się, że Roza nie zadowoli się tym, co ustaliły na
początku. Jak tylko dziecko będzie rosło w jej brzuchu, postawi
kolejne żądania. To dziecko będzie drogo kosztować, myślała,
ale to w końcu dziecko Davida...
- Chcę zabrać ze sobą mojego najmłodszego brata, Andersa. On
ma osiem lat.
- Tylko tyle żądasz? - zapytała Margaret.
- Tylko tyle - potwierdziła Roza. - Przyrzekłam ojcu, że się nim
zaopiekuję.
Margaret milczała przez chwilę, a potem uśmiechnęła się z lekką
pogardą.
- Dobrze, Rozo, zgadzam się - rzekła. - Należy dotrzymywać
słowa...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Roza znad fiordów 16 Dziedziczka
Pedersen Bente Roza znad fiordów 07 Nadzieja
Pedersen Bente Roza znad fiordów 12 Diabelski taniec
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 22 Płomienie w nocy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 19 Pokrewne dusze
Pedersen Bente Roza znad fiordów 01 Uwiedziona
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 16 Dziedziczka rtf
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 15 Echo przeszłości rtf
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 17 Pora kruków rtf
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 02 Najsłabsze ogniwo
Pedersen Bente Roza znad fiordów 06 Roza z Anglii
Pedersen Bente Roza znad fiordów 15 Echo przeszłości
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 11 Droga Łez
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 04 Cień czarownicy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 01 Uwiedziona
Pedersen Bente Roza znad fiordów 03 Czarodziejskie więzy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 04 Cień czarownicy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 21 Czarny łabędź

więcej podobnych podstron