SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
ROZDZIAŁ XVI
Mechaniczna Księżniczka
O miłości, tak płaczesz!
Czemu szczęścia swego strzec nie umiesz?
Co najkruchsze - wybierasz
Na kołyskę, na dom swój, na trumnę.
- PERCY BYSSHE SHELLEY, STROFY
Do: Konsul Josiah Wayland
Od: Charlotte Branwell
Drogi Konsulu Waylandzie,
Przed chwilą otrzymałam wieści najwyższej wagi, które muszę Ci przekazać.
Informator, którego nazwiska nie mogę teraz ujawnić, ale za którego wiarygodność ręczę
słowem, przekazał mi, iż panna Gray prawdopodobnie nie jest zachcianką Mortmaina, ale
kluczem do jego zamierzeń. Mianowicie całkowitej zagłady nas wszystkich.
Zamierza zbudować maszyny o większej mocy niż ta, jaką wcześniej widzieliśmy, a ja
głęboko obawiam się, że wyjątkowe umiejętności panny Gray pomogą mu w tym
przedsięwzięciu. Ona nigdy nie chciałaby nas skrzywdzić, jednak nie wiemy, w jaki sposób
potraktuje ją Mortmain. Koniecznością jest, by została jak najszybciej uratowana, bo to tak
samo ważne, jakbyśmy pomagali sobie.
W świetle zaistniałych wydarzeń, proszę po raz kolejny o zebranie wszystkich sił, jakie
posiadamy i wysłanie ich do Cadair Idris.
Z pełnym poważaniem i pogrążona w rozpaczy,
Charlotte Branwell
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
~
Tessa obudziła się powoli, jakby jej świadomość znajdowała się na końcu długiego,
ciemnego korytarza, po którym sunęła się w ślimaczym tempie z wyciągniętymi rękoma.
Wreszcie dotarła do jego końca i otworzyła drzwi, by odkryć…
Oślepiające światło. Było złote, nie jaskrawo białe jak magiczne światło. Usiadła i się
rozejrzała.
Znajdowała się na prostym łóżku z mosiądzu, na którym leżały dwa materace
wypchane piórami i przykryte grubym kocem. Sala wyglądała jak wydrążona w jaskini.
Był tam wysoki kredens, a obok niego umywalka z niebieskim dzbankiem. Stała tam
również szafa, która była otwarta tylko na tyle, że Tessa mogła stwierdzić, że wewnątrz
znajdują się ubrania. W pokoju nie było okien, ale był tam kominek lśniący delikatnym
blaskiem. Po jego obu stronach znajdowały się portrety.
Ześlizgnęła się z łóżka i skrzywiła, gdy jej bose stopy dotknęły kamienia. Nie było to
tak bolesne, jak się spodziewała zważywszy na swoje poranione ciało. Patrząc w dół,
przeżyła podwójny szok. Po pierwsze, nie miała na sobie nic poza uniwersalnym
czarnym jedwabnym szlafrokiem, a po drugie, że wszystkie jej rany i siniaki w dużej
mierze zniknęły. Nadal czuła się obolała, ale jej biała skóra na tle czarnego szlafroka była
nieskazitelna. Dotknęła włosów, które okazały się czyste, opadając luźno na ramiona, a
nie pozlepiane błotem i krwią.
Tu zrodziło się pytanie, kto ją umył, uzdrowił i ułożył na tym łóżku. Tessa nie
pamiętała nic, poza zmaganiem się z armią automatów w małym gospodarstwie,
podczas gdy pani Black się śmiała. W końcu jeden z nich udusił ją do nieprzytomności i
nadeszła miłosierna ciemność. Jednak myśl, że pani Black miała ją rozbierać i czyścić,
była straszna, choć może nie tak okropna, gdyby chodziło o Mortmaina.
Większość mebli była skupiona po jednej stronie jaskini. Druga strona stała pusta,
choć zauważyła tam ciemny zarys drzwi . Po szybkim rozejrzeniu się dookoła ruszyła w
tym kierunku, t
ylko po to, żeby znaleźć się w połowie pokoju i boleśnie przywołać się do
porządku. Zachwiała się do tyłu, zbierając szlafrok bliżej siebie, a jej czoło piekło tam,
gdzie wcześniej musiała czymś o nie uderzyć. Energicznie wyciągnęła dłonie, znacząc
powietrze przed nią.
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
Poczuła przed sobą coś twardego, jakby szklana tafla oddzielała ją od drugiej części
pokoju. Oparła na tym ręce. Mogło być niewidzialne, ale jednocześnie było twarde jak
kamień. Przesunęła ręce wyżej, zastanawiając się, jak wysoko sięga ta bariera.
- Nie zawracałabym sobie głowy – rzekł znajomy, zimny głos od strony drzwi. –
Konfiguracja rozpościera się od ściany do ściany, od dachu do sufitu. Jesteś całkowicie
zamurowana.
Tessa, wyciągająca się w górę opadła na nogi i zrobiła krok w tył.
Mortmain.
Był dokładnie taki, jakim go pamiętała. Żylasty mężczyzna, niewysoki, z wyblakłą
twarzą i starannie przyciętą brodą. Niezwykle normalny, z wyjątkiem oczu, zimnych i
szarych jak śnieżna zamieć. Miał na sobie popielaty strój, niezbyt formalny, z rodzaju
tych, jakie dżentelmeni nosili popołudniami w klubach. Jego buty były wypolerowane na
wysoki połysk.
Tessa nie odpowiedziała, tylko mocniej otuliła się szlafrokiem. Był obszerny i dobrze
ukrywał jej ciało, ale bez spodniej koszuli i gorsetu, pończoch i turniury
1
, czuła się naga i
obnażona.
- Nie martw się – ciągnął Mortmain. – Nie możesz mnie dosięgnąć przez ścianę, ale ja
także nie mogę dosięgnąć ciebie. Nie bez zdjęcia czaru, a to trochę zajmuje. – Urwał. -
Chciałem, byś czuła się bezpieczniej.
- Jeśli chciałbyś, bym była bezpieczna, zostawiłbyś mnie w Instytucie – odparowała
Tessa tonem zimnym do szpiku kości.
Mortmain nie zareagował, tylko podniósł głowę i zmrużył oczy jak marynarz patrzący
na słońce.
– Głębokie wyrazy współczucia z powodu twojego brata. Nie chciałem, by tak się to
skończyło.
Tessa poczuła, jak usta wyginają jej się w dziwny grymas. Minęły już dwa miesiące
odkąd Nate zmarł w jej ramionach, a ona dalej nie zapomniała, ani nie wybaczyła.
– Nie chcę twojej litości. Ani twoich kondolencji. Zrobiłeś z niego swoje narzędzie i
przez to umarł. To była twoja wina, tak samo jakbyś zastrzelił go na ulicy.
- Wykorzystam może sytuację i podkreślę, że to on szukał mnie.
- Był tylko chłopcem – odpowiedziała Tessa. Chciała opaść na kolana, chciała walić
pięściami w niewidzialną barierę, ale trzymała się zimno i prosto. – Nie miał nawet
dwudziestu lat.
1
Turniura, tiurniura, cul de Paris (fr. tournure) – stosowany głównie w drugiej połowie XIX wieku element
sukni, podkreślający tył bioder i nadający kobiecej sylwetce kształt litery S.
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
Mortmain wsunął ręce do kieszeni.
- Wiesz jak to było, kiedy byłem małym chłopcem? – spytał spokojnym tonem, jakby
siedzieli obok siebie na przyjęciu i byli zmuszeni do rozmowy.
Tessa przypomniała sobie obrazy, które ujrzała w umyśle Aloysiusa Starkweather’a.
Mężczyzna był wysoki , barczysty i o zielonej skórze jak u jaszczurki. Trzymał dziecko
za rękę, które dla kontrastu wyglądało na całkowicie normalne – małe, pulchne, różowe.
Tessa znała imię mężczyzny, ponieważ Starkweather je znał.
John Shade.
Shade podniósł dziecko na ramionach, gdy przez drzwi wylało się kilka dziwnie
wyglądających metalowych istot, jakby dziecięcych zabawek, ale ludzkich rozmiarów i ze
skórą zrobioną ze lśniącego metalu. Istoty były bezkształtne. Choć, co dziwne, nosiły
ubrania – jedne wysłużone, robotnicze kombinezony rolników z Yorkshire, a pozostałe
muślinowe sukienki. Automaty złączyły ręce i zaczęły się kiwać, jakby wykonywały taniec
country. Dziecko roześmiało się i klasnęło w dłonie.
- Przyjrzyj się temu dobrze, synu – rzekł zielonoskóry mężczyzna. – Pewnego dnia będę
rządził królestwem mechanicznych istot, a ty będziesz księciem.
- Wiem, że twoimi rodzicami adopcyjnymi byli czarnoksiężnicy – powiedziała. – I
wiem, że dbali o ciebie. Wiem też, że twój ojciec stworzył mechaniczne istoty, w których
jesteś tak bardzo zadurzony.
- Wiesz co się z nimi stało.
… pokój rozpadał się, zęby, tryby, przekładnie i metal pryskały wszędzie, czarna jak
krew ciecz wylewała się, a zielonoskóry mężczyzna i niebieskowłosa kobieta leżeli martwi
wśród ruin…
Tessa odwróciła wzrok.
- Pozwól mi opowiedzieć o swoim dzieciństwie – odrzekł Mortmain. – Rodzice
adopcyjni, jak ich nazywasz, byli bardziej moimi rodzicami niż jakakolwiek ilość krwi
mogłaby poświadczyć. Wychowali mnie z troską i z miłością, tak jak ciebie.
Wskazał na portrety, a Tessa w niemym szoku zdała sobie sprawę, że wiszące po obu
stronach kominka obrazy przedstawiały jej rodziców: jasnowłosą matkę oraz ojca z
brązowymi oczami i przekrzywionym krawatem.
- A potem zostali zabici przez Nocnych Łowców. Mój ojciec chciał stworzyć
mechaniczne automaty, te mechaniczne kreatury, jak je nazywasz. Marzył, że będą
najlepszymi maszynami, jakie kiedykolwiek stworzono, które ochronią Podziemnych
przed Nocnymi Łowcami rutynowo ich mordujących i okradających. Widziałaś łupy w
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
Instytucie Starkweather'a. – Splunął, wypowiadając ostatnie słowa. – Widziałaś kawałki
moich rodziców. Trzymał krew mojej matki w słoiku.
Pozostałości czarnoksiężników. Zmumifikowane szponiaste dłonie jak u pani Black.
Pozbawione zawartości czaszki, wyglądające na ludzkie, oprócz kłów zamiast zębów.
Fiolki z krwią szlamowatego wyglądu.
Tessa przełknęła ślinę. Krew mojej matki w słoiku. Nie mogła powiedzieć, że nie
rozumiała jego wściekłości. A jednak pomyślała o Jemie, o jego własnych rodzicach
umierających przed nim, o jego zniszczonym życiu, w którym jednak nie szukał zemsty.
- Tak, to straszne – odparła Tessa. – Ale to nie usprawiedliwia tego, co zrobiłeś.
Coś szybko mignęło mu w oczach: wściekłość, prędko zgaszona.
- Pozwól, że powiem, co zrobiłem – zaproponował. – Stworzyłem armię. Armię, która
z ostatnim elementem układanki, będzie niezwyciężona.
- A ostatnim elementem układanki…
- Jesteś ty.
- Powtarzasz to w kółko, jednak odmawiasz wyjaśnienia – rzekła Tessa. – Żądasz
mojej współpracy, nie mówiąc dlaczego. Więzi mnie pan tutaj, ale nie może pan wymusić
na mnie rozmowy lub zgody, jeśli nie zechcę współpracować…
- Jesteś w połowie Nocną Łowczynią, a w połowie demonem – przerwał jej Mortmain.
– To pierwsza rzecz, którą powinnaś wiedzieć.
Tessa, na wpół już odwrócona od niego, zamarła.
– To niemożliwe. Potomstwo Nocnych Łowców i demonów rodzi się martwe.
- To prawda – przyznał. – Tak jest. Krew Nocnych Łowców i runy na ciele są
śmiertelne dla czarnoksięskiego dziecka w łonie matki. Ale twoja matka nie została
Naznaczona.
- Moja matka nie była Nocną Łowczynią! – Tessa spojrzała dziko na portret Elizabeth
Gray wiszący przy kominku. – Albo twierdzisz, że okłamała mojego ojca, okłamywała
wszystkich przez całe życie!
- Nie wiedziała – rzekł Mortmain. – Nocni Łowcy tego nie wiedzieli. Nie było nikogo,
kto mógłby jej powiedzieć. Mój ojciec zbudował twojego mechanicznego aniołka. To
miał być prezent dla mojej matki. Zawiera w sobie część duszy anioła, coś, co prowadziło
go od czasów wypraw krzyżowych. Mechanizm miał być dostosowany do jej trybu życia,
działać tak, by w momencie zagrożenia mógł ją ochronić. Nie miał jednak szansy
dokończyć dzieła, bo zamordowano go w pierwszej kolejności. - Mortmain zaczął
chodzić. - Moi rodzice nie byli oczywiście jedynym przypadkiem morderstwa.
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
Starkweather i jemu podobni czerpali rozkosz z uboju Podziemnych – bogacili się dzięki
temu – ale nie mieli najmniejszego usprawiedliwienia w tej przemocy. Podziemni go
znienawidzili. Faerie ze wsi pomogły mi uciec, kiedy zamordowano moich rodziców i
pozwoliły się ukryć do czasu, aż Nocni Łowcy nie przestali mnie szukać. – Wziął drżący
oddech. – Gdy postanowili, że chcą zemsty, pomogłem im. Instytuty są chronione przed
wnikaniem doń Podziemnych, ale nie normalnych ludzi i oczywiście automatów.
Uśmiechnął się przerażająco.
- To ja, za pomocą jednego z wynalazków ojca, wkradłem się do Instytutu w Yorku i
zamieniłem dziecko z kołyski na Przyziemną. Wnuczkę Starkweather’a, Adele.
- Adele – szepnęła Tessa. – Widziałam jej portret.
Bardzo młoda dziewczyna o jasnych włosach, ubrana w staromodny strój dziecięcy z
dużą kokardą przypiętą do głowy. Jej twarz była szczupła, blada i chorowita, ale oczy
jasne.
- Zmarła po nałożeniu na nią pierwszych run – oznajmił Mortmain z zadowoleniem. –
Umarła, wrzeszcząc, jak wielu Podziemnych ginących z rąk Nocnych Łowców. Teraz
zabili jedną, którą oni kochali. Oko za oko.
Tessa spojrzała na niego z przerażeniem. Jak ktokolwiek może myśleć, że za śmierć w
męczarniach zadośćuczynieniem jest śmierć dziecka? Znów pomyślała o Jemie, o jego
delikatnych rękach na skrzypcach.
- Twoja matka, Elizabeth, dorastała, nie zdając sobie sprawy, że jest Nocną Łowczynią.
Nie otrzymała run. Śledziłem jej postępy, a kiedy poślubiła Richarda Graya, zrobiłem
wszystko, by go zatrudnić. Wierzyłem, że brak run na jej ciele może oznaczać możliwość
poczęcia, które było pół demonem i pół Nefilim. Żeby to sprawdzić, wysłałem do niej
demona w postaci twojego ojca. Nigdy nie zauważyła różnicy.
Tylko pustka w żołądku chroniła Tessę przed nudnościami.
– Ty… co ty zrobiłeś mojej matce? Demon? Jestem półdemonem?
- Był Wielkim Demonem, jeśli cię to pocieszy. Większość z nich była kiedyś aniołami.
Byłem wystarczająco fair w tym aspekcie. – Mortmain uśmiechnął się. – Zanim twoja
matka zaszła w ciążę, latami pracowałem nad ukończeniem mechanicznego anioła.
Stworzyłem go, a po twoim poczęciu, dostosowałem go do ciebie. Mój największy
wynalazek.
- Dlaczego moja matka tak chętnie go nosiła?
- By cię chronić – żachnął się Mortmain. – Twoja matka uświadomiła sobie, że coś jest
nie tak, gdy zaszła w ciążę. Noszenie dziecka czarownika nie jest takie samo jak noszenie
normalnego dziecka. Przybyłem do niej i podarowałem mechanicznego anioła.
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
Powiedziałem, że noszenie go zapewni dziecku ochronę. Uwierzyła mi, a ja nie
kłamałem. Jesteś nieśmiertelna, dziewczyno, ale nie niezniszczalna. Można cię zabić.
Anioł jest dostosowany do twojego życia. Jest zaprojektowany tak, by cię uratować, gdy
będziesz umierać. Mógł cię nawet uratować setki razy, zanim w ogóle się urodziłaś i
ratuje cię do tej pory. Pomyśl o chwilach, w których byłaś blisko śmierci. Pomyśl o
sposobie interwencji w takich momentach.
Tessa przypomniała sobie sposób, w jaki jej anioł rzucił się na automat, który ją dusił,
jak odpychał ostrza stworzenia, które zaatakowało ją nieopodal rezydencji Ravenscar,
jak ocalił ją przed roztrzaskaniem się na małe kawałeczki o dno wąwozu
- Ale nie uratował mnie przed torturami czy zranieniami.
- Nie. To jest część ludzkiej egzystencji.
- Więc śmierć – powiedziała Tessa. – Nie jestem człowiekiem, ale pozwoliłeś
Mrocznym Siostrom mnie torturować. I nigdy ci tego nie wybaczę. Nawet, jeśli
przekonasz mnie, że śmierć mojego brata była wyłącznie jego winą, śmierć Thomasa
była uzasadniona, że twoja nienawiść była rozsądna, tego nigdy ci nie wybaczę.
Mortmain otworzył pudełko znajdujące się u jego stóp. Usłyszała grzechot
spadających trybików, które z niego wypadły – tryby, krzywki i koła zębate, kawałki
metalu pokryte czarnym płynem, a w końcu, wrzucona na szczyt śmieci jak dziecięca
czerwona piłka, oderwana głowa.
Pani Black.
- Zniszczyłem ją – powiedział. – Dla ciebie. Chciałem pokazać, że jestem szczery,
panno Gray.
- Szczery w czym? – zapytała Tessa. – Dlaczego to wszystko zrobiłeś? Dlaczego mnie
stworzyłeś?
Jego usta drgnęły lekko, ale nie był to jednak uśmiech.
– Z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że możesz mieć dzieci.
- Ale czarownicy nie mogą…
- Nie – powiedział Mortmain. – Ale ty nie jesteś zwykłą czarownicą. Jest w tobie krew
demonów i krew aniołów, tych samych, którzy toczyli własną wojnę w niebie. Aniołowie
ją wygrali. Nie jesteś Nocną Łowczynią, ale nie jesteś też w pełni czarownicą. Jesteś
czymś innym, czymś zupełnie nowym. Nocni Łowcy – warknął. – Wszystkie hybrydy
Nocnych Łowców i demonów umierają i Nefilim są z tego dumni, że ich krew nie
zostanie nigdy skażona ani naznaczona magią. Ale ty. Ty potrafisz uprawiać magię.
Możesz mieć dzieci jak każda inna kobieta. Jeszcze nie przez kilka lat, ale kiedy
osiągniesz pełną dojrzałość. Najlepsi żyjący czarnoksiężnicy zapewnili mnie o tym.
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
Razem zapoczątkujemy nową rasę, z pięknem Nocnych Łowców bez znaków
czarownika. To będzie wyścig, który złamie arogancję Nefilim, zastępując ich na tej
ziemi.
Nogi Tessy poddały się. Osunęła się na ziemię, szlafrok zgromadził się wokół niej jak
czarna woda.
– Ty… chcesz mnie wykorzystać do wyhodowania swoich dzieci?
Tym razem się uśmiechnął.
- Nie jestem człowiekiem bez honoru. Oferuję ci małżeństwo. Zawsze to planowałem.
– Wskazał na żałosną kupkę metalu, resztki ciała pani Black. – Preferowałbym, gdybyś
robiła to z własnej woli. I mogę obiecać ci, że od tej pory zająłbym się wszystkimi twoimi
wrogami.
Moi wrogowie. Pomyślała o Nacie, jego ręce zamkniętej na jej, kiedy umarł, krwawiąc
na jej kolanach. Pomyślała znowu o Jemie i o sposobie, w jaki nigdy nie pomstował
swojego losu, lecz mierzył się z nim dzielnie, o Charlotte, która płakała po śmierci
Jassamine, choć Jessie ją zdradziła oraz o Willu, który ruszył przed siebie, bo kochał
Jema i ją, bardziej niż siebie samego.
Jest na tym świecie ludzka dobroć, pomyślała. Wszyscy pływali w marzeniach i
pragnieniach, żalu i goryczy, urazy i mocy, ale to istniało. Mortmain nigdy tego nie
zauważy.
- Nigdy nie zrozumiesz – powiedziała. – Mówisz, że zbudowałeś, stworzyłeś, ale ja
znam prawdziwego wynalazcę – Henry’ego Branwell. Jestem niczym w porównaniu do
niego. On sprawia, że rzeczy ożywają, a ty tylko niszczysz. A teraz przynosisz mi
kolejnego martwego demona, jakby to były kwiaty, a nie kolejna śmierć. Nie ma pan
uczuć, panie Mortmain. Nie masz współczucia dla nikogo. Gdybym nie wiedziała tego
wcześniej, sprawa stałaby się dla mnie jasna w momencie, w którym próbował pan użyć
choroby Jamesa Carstairs aby zmusić mnie do przyjazdu. Wiedząc, że umiera przez
ciebie, nie pozwolił mi iść. Nie wziął nawet twojego yin fen. Tak się zachowują dobrzy
ludzie.
Ujrzała jego wyraz twarzy. Rozczarowanie. Było tam tylko przez chwilę, zanim
zostało zastąpione przenikliwym spojrzeniem.
- Nie pozwolił ci przyjść? – spytał. – Więc nie oceniam cię źle. Przybyłabyś.
Przyszłabyś tu z miłości.
- Nie z miłości do ciebie.
- Nie – odrzekł w zamyśleniu. – Nie do mnie.
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
Mortmain wyciągnął z kieszeni przedmiot, który Tessa natychmiast rozpoznała.
Patrzyła na zegarek, który wyciągnął, zwisający na złotym łańcuszku. Był wyraźnie
odprężony. Ramiona na zegarku już dawno przestały się poruszać, czas zastygł o północy.
Inicjały J.T.S. zostały elegancko wygrawerowane na wieczku zegarka.
- Powiedziałem, że są dwa powody, dla których cię stworzyłem – rzekł Mortmain. –
To jest drugi. Istnieją inni zmiennokształtni: demony i czarownicy, którzy mogą
przybrać wygląd innych. Ale tylko ty możesz się naprawdę stać kimś innym. To był
zegarek mojego ojca. Johna Thaddeusa Shade’a. Błagam cię, abyś wzięła ten zegarek i
zamieniła się w niego, bym mógł z nim porozmawiać ostatni raz. Jeśli to zrobisz, wyślę
całe yin fen które mam – a posiadam całkiem sporo – do Jamesa Cartairs.
- Nie weźmie go – odparła natychmiast Tessa.
- Dlaczego nie? – Jego głos był rozsądny. – Nie jesteś już warunkiem leku. To dar,
oddany za darmo. Byłoby niemądrze go odrzucić. Mając to na uwadze, że wykonasz tę
małą przysługę, możliwe że uratujesz mu życie. Co ty na to, Tesso Gray?
~
Will. Will, obudź się.
To był głos Tessy, nieomylnie, i przywołał on Willa, by wyprostował się,
przymocowany w siodle. Złapał grzywę Baliosa by się ustabilizować i powiódł
zamglonymi oczyma dookoła. Zielony, szary, niebieski. Widok Walijskiego krajobrazu
rozciągał się przed nim. Minął miasto Welshpool i Angielsko-Walijską granice gdzieś
koło świtu. Nie pamiętał wiele ze swojej podróży, jedynie nieskończona, kręta ilość
miejsc: Norton, Atcham, Emstrey, Weeping Cross, zakręcając siebie i konia wokół
Shrewsbury, i nareszcie, nareszcie granica i Walijskie wzgórza w oddali. Były upiorne w
świetle poranka, wszystko ukryte we mgle, którą powoli rozwiewało słońce.
Podejrzewał, że znajdował się niedaleko Llangadfan. Droga była ładna, położona na
starym rzymskim polnym trakcie, ale wokół niej nie było prawie żadnych domów, nie
licząc kilku farm, i wydawała się nieskończenie długa, dłuższa niż szare niebo
rozciągające się nad jego głową. W hotelu Cann Office zmusił się do zatrzymania i
zjedzenia czegoś, ale tylko na chwilkę. Liczyła się tylko podróż. Teraz, kiedy był w Walii,
czuł, jak coś w jego krwi ciągnie go do miejsca, gdzie się urodził. Mimo tego co
powiedziała Cecily, nie czuł tego związania dotąd, dopóki nie zaczął oddychać walijskim
powietrzem i nie zobaczył kolorów Walii – zieleni wzgórz, szarości łupków dachowych i
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
nieba, bladości domków z wytartego kamienia, bladej żółci stad owiec na tle trawy.
Sosny i dęby w oddali miały kolor szmaragdowozielony, ale roślinność bliżej drogi
stawała się szarozielona albo brunatnożółta. W miarę jak zbliżał się do serca kraju,
łagodne zielone wzgórza stawały się coraz bardziej nieprzyjemne, droga stroma, a
słońce zaczęło zbliżać się do najdalszych gór. Wiedział, gdzie teraz jest, wiedział, kiedy
dotarł do wioski Dyfi, a przed nim wyrosły nieprzyjemne i nierówne góry. Szczyt Car
Afron znajdował się po jego prawej stronie, a szare łupki i kamyki tworzyły na jego
zboczu coś na kształt pajęczej sieci. Droga była stroma i długa. Kiedy Will skierował
Baliosa w jej górę, zapadł się w siodle i wbrew własnej woli, odpłynął. Śnił o Cecily i Eilli,
biegnących w górę i w dół po wzgórzach całkiem podobnych do tych oraz wołających go
„Will! Chodź i pobiegaj z nami, Will!”. I śnił o Tessie, jej wyciągniętych w jego stronę
rękach i wiedział, że nie da rady się zatrzymać, dopóki ich nie dosięgnie. Nawet jeśli
nigdy w życiu nie patrzyła na niego w ten sposób, nawet jeśli delikatność w jej oczach
była przeznaczona dla kogoś innego. I czasami, tak jak teraz, jego ręka wsuwała się do
kieszeni i zaciskała wokół jadeitowego wisiorka.
Coś uderzyło go mocno w bok; puścił wisiorek, kiedy trzęsąc się, spadł mocno na
poprzetykaną kamieniami trawę przy drodze. Ból przeszył jego ramię, a on przetoczył
się na bok akurat w porę, by zrobić unik przed ciałem Baliosa, które zwaliło się na
ziemię obok niego. Przez chwilę łapał z trudem powietrze, zanim do niego dotarło, że nie
zostali zaatakowani. Jego koń, zbyt wyczerpany, by zrobić kolejny krok, upadł z nim na
grzbiecie. Will podniósł się na kolana i przyczołgał do Baliosa. Czarny koń leżał cały w
pianie, jego pełne zmartwienia oczy skierowały się ku Willowi, kiedy zbliżył się do niego
i przerzucił ramię przez jego szyję. Poczuł ulgę, kiedy okazało się, że puls konia był
umiarkowany i mocny.
- Balios, Balios – wyszeptał, głaszcząc go po grzywie. – Przepraszam. Nie powinienem
tak jechać.
Pamiętał, jak Henry kupił konie i próbował wybrać dla nich imiona. Will był tym,
który je zaproponował – Balios i Ksantos – po nieśmiertelnych koniach Achillesa. Ksant i
Balios w zaprzęgu są, dwa bystre konie, mogące wiatry w szybkim wyścignąć przegonie...
2
Ale tamte konie były nieśmiertelne, a Balios nie. Owszem, silniejszy i szybszy niż
zwyczajny, ale każda istota miała swoje ograniczenia. Will położył się, obracając głowę i
wpatrzył się w niebo, które było poprzecinane w kilku miejscach pasmami czarnych
chmur.
Kiedyś, w krótkich chwilach pomiędzy złamaniem „klątwy” a wiadomością o
zaręczynach Jema i Tessy, myślał o zabraniu jej tutaj, do Walii, żeby pokazać jej miejsca,
w których się wychował. Planował zabrać ją do Pembrokeshire, przejść się z nią po
Saind David’s Head
3
i zobaczyć kwiaty, które rosły na klifie, ujrzeć niebieskie morze z
Tenby i muszle na linii brzegu. To wszystko wydawało mu się teraz fantazjami dziecka.
2
Homer, Iliada
3
Saint David’s Head to najdalej na zachód przylądek w Walii
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
Była tylko droga w przód, więcej jazdy, więcej wyczerpania i być może śmierć na jej
końcu.
Przy kolejnym uspokajającym klepnięciu konia w szyję, Will znów podniósł się na
kolana, a potem na nogi. Walcząc z mdłościami, podszedł utykając na szczyt wzgórza i
spojrzał w dół.
Pod nim rozciągała się mała dolina, a wewnątrz niej znajdowała się drobna, kamienna
wieś ledwie odrobinę większa od zgrupowania kilku domów. Wyjął stelę zza paska i
nakreślił runę Widzenia swoim lewym nadgarstku. Dało mu to dość siły, by zobaczyć, że
wioska miała rynek i mały kościół. Na pewno będzie tam też coś w rodzaju baru, gdzie
będzie mógł zatrzymać się na noc.
Wszystko w jego sercu krzyczało, że ma iść dalej, skończyć to – nie mógł być więcej
niż dwadzieścia mil od celu – ale pójście dalej oznaczałoby też zabicie swojego konia i
zjawienie się w Cadair Idrisie w kiepskiej kondycji do pojedynku z kimkolwiek. Odwrócił
się do Baliosa i za pomocą wyważonej dawka łagodnej perswazji oraz garści ostu zdołał
przekonać konia, żeby wstał. Zebrał cugle w dłoni i mrużąc oczy przed światłem
zachodzącego słońca, zaczął prowadzić Baliosa w dół wzgórza do wioski.
~
Krzesło, na którym siedziała Tessa, miało wysokie, rzeźbione drewniane opacie,
przeszyte ogromnymi gwoździami, których tępe końce kuły ją w plecy. Przed nią stało
szerokie biurko, obciążone z jednej strony przez książki. Leżała na nim czysta kartka
papieru, kałamarz i pióro. Obok nich był zegarek Johna Shade’a.
Po obu jej stronach stały dwa ogromne automaty. Niewiele uczyniono wysiłku, by
upodobnić ich do ludzi. Każdy był prawie trójkątny, z grubymi ramionami
wyrastającymi z obu stron ich ciała i kończącymi się ostrzami jak żyletki. Były dość
przerażające, ale Tessa nie mogła się powstrzymać przed przeczuwaniem, że gdyby Will
tu był, zapewne stwierdziłby, że wyglądają jak rzepy i być może nawet wymyśliłby o tym
piosenkę.
- Weź zegarek – rozkazał Mortmain. – I się zmień.
Siedział po drugiej stronie biurka na krześle podobnym do jej, z takim samym
wysokim oparciem.
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
Byli w kolejnym pokoju, do którego zaprowadziły ją automaty. Jedyne światło
pochodziło z ogromnego kominka, wystarczająco dużego, by dało się w nim upiec całą
krowę. Twarz Mortmaina, opartą na dłoniach, pokrywały cienie.
Tessa podniosła zegarek. Był ciężki i chłodny w jej dłoniach. Zamknęła oczy. Miała
tylko słowo dane jej przez Mortmaina, że wysłał yin fen, ale i tak mu wierzyła. Nie miał
przecież powodu, żeby tego nie robić. Jaką różnicę robiło mu, czy Jem Carstairs żył
trochę dłużej czy też nie? Zawsze był tylko kartą przetargową, by dostać Tessę w swoje
ręce, a ona tu była, z yin fen czy bez niego.
Słyszała, jak Mortmain wciąga powietrze przez zęby i zacisnęła palce na zegarku.
Wydawał się dygotać w jej ręce tak, jak robił to czasem jej aniołek, jakby miał w sobie
własne życie. Poczuła, jak jej dłoń drgnęła, a potem zaczęła się Przemiana – nie musiała
po nią sięgać, jak to zwykle było. Stęknęła, kiedy poczuła, jak Przemiana ją porywa
niczym ostry wiatr, pchając ją w górę i w dół. Nagle John Shade był na niej, jego obecność
okryła ją. Ból przeszył jej ramię, kiedy wypuściła zegarek. Upadł na biurko, ale
Przemiana była nie do zatrzymania. Jej ramiona rozszerzyły się pod szlafrokiem, jej
palce stały się zielone, kolor rozszedł się po jej ciele jak zaśniedziałość po miedziakach.
Głowę szarpnęło jej do góry. Czuła się ciężka, jakby napierała na nią ogromna siła.
Spojrzała w dół i zobaczyła, że ma ramiona mężczyzny, a jej skóra jest ciemnozielona, a
ręce są duże i zakrzywione. Panika wezbrała w niej, ale była bardzo słaba, jak ledwie
mała iskra w pobliżu ciemnej przepaści. Nigdy jeszcze tak nie zatraciła się w Zmianie.
Mortmain siedział wyprostowany. Jego wzrok był skupiony na niej, jego usta
zaciśnięte, a oczy błyszczały dziwnym ciemnym światłem.
- Ojcze – odezwał się.
Tessa nie odpowiedziała. Nie potrafiła odpowiedzieć. Głos, który pojawił się
wewnątrz niej, nie należał do niej, tylko do Shade’a.
- Mój mechaniczny książę – rzekł Shade.
Światło w oczach Mortmaina rozbłysło. Pochylił się do przodu, gorliwie spychając
papiery leżące na stole w kierunku Tessy.
- Ojcze – zaczął – potrzebuję twojej pomocy. Mam Pyxis. Znam sposób, by to
otworzyć. Mam ciała automatów. Potrzebuję tylko zaklęcia, które stworzyłeś. Napisz je
dla mnie i będę miał ostatni element układanki.
Mały rozbłysk paniki wewnątrz Tessy zaczął rosnąć i się rozprzestrzeniać. Nie było to
wzruszające spotkanie ojca z synem. To było coś, czego pragnął Mortmain, potrzebował
od czarownika Johna Shade’a. Zaczęła walczyć, próbować wyswobodzić się z tej
Przemiany, ale trzymała ona ją w żelaznym uścisku. Po raz pierwszy od czasu, kiedy
Mroczne Siostry ją trenowały, była niezdolna wydostania się z Przemiany, ale choć John
Shade był martwy, czuła stalowy chwyt jego woli, więżący ją w jego ciele i zmuszający
SHADOWHUNTERSTRANSLATETEAM
Tłumaczenie:
Chaleur, Feather, Gladys
Korekta:
Gladys
to ciało do działania. Z przerażeniem ujrzała swoją własną dłoń sięgającą po pióro,
zanurzającą stalówkę w atramencie i rozpoczynającą pisanie.
Pióro zarysowało papier. Mortmain pochylił się. Oddychał ciężko, jakby biegł. Za nim
w palenisku trzaskał wysoki i pomarańczowy ogień.
- To jest to – powiedział, oblizując językiem górną wargę. – Tak, widzę, jak mogłoby to
zadziałać. Nareszcie. To jest dokładnie to.
Tessa patrzyła. To, co wychodziło spod jej pióra, wydawało się dla niej bełkotem:
numery, znaki i symbole, których nie mogła pojąć. Znów spróbowała walczyć, odnosząc
zwycięstwo tylko w zamazaniu papieru. Nie udało się – znów atrament, papier, więcej
pisania. Dłoń, która trzymała pióro trzęsła się gwałtownie, ale symbole wciąż się
pojawiały. Tessa przygryzła wargę, mocno, coraz mocniej. Poczuła smak krwi w ustach.
Trochę krwi skapnęło na papier. Pióro kontynuowało pisanie poprzez nią, rozmazując
szkarłatny płyn w poprzek strony.
- To jest to – rzekł Mortmain. – Ojcze…
Stalówka od pióra pękła tak głośno jak wystrzał broni, odbijając się od ścian jaskini.
Uszkodzone pióro wypadło z dłoni Tessy, a ona opadła wyczerpana z powrotem na
krześle. Zieleń zaczęła blaknąć na jej skórze, jej ciało się kurczyło, jej własne brązowe
włosy opadły luźno na ramiona. Jeszcze czuła smak krwi w ustach.
- Nie – wyszeptała i sięgnęła po papiery. – Nie…
Ale jej ruchy zostały spowolnione przez ból i Przemianę. Śmiejąc się, zabrał papiery
spod jej dłoni i wstał.
- Bardzo dobrze – orzekł. – Dziękuję ci, moja mała czarownico. Dałaś mi wszystko,
czego potrzebowałem. Automaty, odprowadźcie pannę Gray do jej pokoju.
Metalowa ręka zacisnęła się na tyle sukni Tessy i postawiła ją na nogi. Świat wydawał
się kołysać w zawrotnym tempie. Widziała, jak Mortmain sięgnął w dół i podniósł złoty
zegarek, który upadł na stół.
Uśmiechnął się brutalnym, zjadliwym uśmiechem.
- Będziesz ze mnie dumny, ojcze – oznajmił. – Nie wątp w to.
Tessa, nie będąc w stanie już tego oglądać, zamknęła oczy. Co ja uczyniłam?,
pomyślała, kiedy automat zaczął wypychać ją z pokoju. Mój Boże, co ja zrobiłam?