Rozdział ósmy
Zanim pojechaliśmy, zostałam pożegnana przez trzech mężczyzn - wampirów.
Dwóch z nich – Henry i Alex – życzyło mi szczęścia i odbudowy relacji z Marią i Tylerem,
podczas gdy rodzice siedzieli już w pojeździe. Trzeci – Michael – przysiągł po raz kolejny, że
będzie się starał, byśmy znów byli prawdziwym rodzeństwem jak dawniej przed, jego
przemianą. Wsiadając do samochodu, usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi windy.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam wychodzącego Matta. Dotarłszy do swojego samochodu
stojącego zaraz przy wejściu, podniósł spuszczoną głowę i spojrzał na mnie wzrokiem
przepełnionym smutkiem. Szybko jednak się opanował i jego twarz stężała. Wsiadł do auta,
ale nie zapalił silnika. Przez chwilę jeszcze patrzyłam na jego sylwetkę, po czym zajęłam
miejsce na tylnym siedzeniu i zamknęłam drzwi, trzymając w dłoni czerwoną kartę.
Dotarliśmy do domu przed południem. Spałam podczas jazdy, ale nie na tyle,
by wypocząć. Nic nie mówiąc rodzicom, poszłam wolnym krokiem do pokoju i klapnęłam
na łóżko. Musiałam przemyśleć wszystko, czego doświadczyłam przez te parę dni, oswoić
się z tym.
Chciałam się zdrzemnąć, ale dał o sobie znać mój żołądek, więc zeszłam do kuchni
i wyjęłam z szafki miseczkę oraz płatki. Podgrzałam trochę mleko i zalałam nim zawartość
naczynia. Siadając przy stole, ujrzałam mamę wychodzącą z salonu ze ściereczką
i preparatem do kurzu. Zauważyła mnie i uśmiechnęła się blado. Już jakiś tydzień temu
chciała wymyć dom na blask, ale uniemożliwił jej to najpierw przyjazd Alexa, następnie mój
wypadek. Weszła do kuchni i nic nie mówiąc, zaczęła czyścić blat kuchenny, a potem szafki.
Skorzystałam z okazji i postanowiłam się odezwać.
- Gdzie jest tata?
- Och, poszedł do garażu. Powiedział, że musi skończyć swoją rzeźbę z drewna -
odpowiedziała cicho, jakby się mnie bała.
- Rzeźbę? Nie wiedziałam, że takie rzeczy go interesują - zapytałam, marszcząc brwi.
Prawdę mówiąc, nie bardzo wierzyłam, że tata w tym momencie naprawdę to robił. Byłam
przekonana, że też chce odpocząć od tego wszystkiego, a garaż i drewno były tylko
pretekstem. - Mamo, mogłabyś go zawołać? Chcę porozmawiać - powiedziałam łagodnym
tonem.
W końcu musiało to nastąpić. Nie chciałam tego odkładać, ponieważ potem byłoby
mi tylko ciężej. A patrzenie na rodziców i to, jak się meczą i unikają mojego wzroku, było nie
do zniesienia, nawet jeśli trwało tylko trzy dni, włączając pobyt w Los Angeles.
Kiedy tata przyszedł i oboje usiedli, odstawiłam opróżnioną już miseczkę i zaczęłam
mówić.
- Moglibyście zachowywać się normalnie? Okłamaliście mnie dawno temu, z tym że
zostało to wyciągnięte na powierzchnię dopiero teraz. Ale stało się i już. Nie da się tego
zmienić. Nie przeczę, byłam na was wściekła i zdruzgotana. Nie mogłam... Nie chciałam
dopuścić do siebie myśli, że zatailiście tyle przede mną. Jednakże teraz wiem, że to miało
służyć mojemu dobru. I dziękuję wam za to. - Rodzice nie chcieli nawet mi przerwać,
słuchali mnie jak zaklęci. - Z Michaelem nie było łatwo mi rozmawiać, puściły mi nerwy, ale
w pewnym stopniu wytłumaczyliśmy sobie wszystko. I powiedziałam, że skopie mu tyłek,
jeśli złamie swoje przyrzeczenie - skończywszy, ciśnienie trochę mi się podniosło na samo
wspomnienie.
- Należy mu się - odezwał się wreszcie tata i uśmiechnął do mnie pewnie.
- Więc teraz będzie już w porządku? - zapytałam, unosząc brwi.
- Zagramy w scrabble? - rzuciła mama. Przytaknęłam z radością i pobiegłam do
swojego pokoju po grę.
***
Zostałam w domu do końca tygodnia. Chciałam się psychicznie nastawić na pytania
moich przyjaciół, możliwe złośliwe teksty związane z moim zniknięciem. Jednakże już dziś,
w niedzielę, musiałam się spotkać z jedną osobą. Trzymając w ręku nowy telefon, blisko
z dziesięć razy wybierałam numer Annabelle i gdy tylko usłyszałam dźwięk sygnału,
rozłączałam się. Po prostu bałam się tego, co mogłaby mi powiedzieć, ale tak naprawdę
zasłużyłam sobie na ostre słowa. Nie dałam nawet jej żadnego znaku życia, a ona pewnie
zamartwiała się na śmierć. Nie czekając dłużej, zbiegłam ze schodów, zabierając ze sobą
notatnik oraz długopis i w pośpiechu ubrałam się, pytając jednocześnie mamę, czy mogę
pożyczyć jej samochód. W odpowiedzi rzuciła mi kluczyki i już nie było mnie w domu.
Wsiadając do samochodu, miałam lekkie obawy po wypadku, co do jazdy, ale za
chwilę uspokoiłam się, ponieważ świeciło słońce oraz nie pragnęłam niczego bardziej, jak
znów usiąść za kierownicą i poczuć moc, przyciskając pedał gazu. Wjeżdżając na główną
drogę, zobaczyłam, że jej nawierzchnia jest sucha i przyspieszając, uśmiechnęłam się.
Zaparkowawszy pod domem Annabelle, siedziałam w aucie jeszcze przez jakieś
dwadzieścia sekund. W końcu wysiadłam, wzięłam dwa naprawdę głębokie wdechy
i ruszyłam. Nie zdążyłam nawet nacisnąć klawisza dzwonka, a drzwi już się otworzyły
i stanęła w nich moja przyjaciółka z lodowatym spojrzeniem. Pewnie zobaczyła mnie przez
okno swojego pokoju.
- No, proszę! Kogo my tu mamy... - powiedziała sarkastycznie. Po chwili
kontynuowała: - Wielmożna księżniczka raczyła się zjawić, ale po co?
- Wystarczy tego tonu, Annabelle - odpowiedziałam twardym i stanowczym głosem,
patrząc prosto w jej oczy. Nigdy bym nie przypuszczała, że aż tak mogłaby się do mnie
odezwać. - Jeśli mnie wpuścisz, powiem ci, co było powodem mojej nieobecności.
- Ok, wejdź, ale porozmawiamy tutaj, w salonie. Rodzice pojechali na zakupy,
a Natalie śpi w swoim pokoju i nie chcę jej budzić - rzekła łagodniej.
Byłam objęta przysięgą do końca swojego życia i nie mogłam opowiedzieć jej
w szczegółach tego, co miało miejsce przez te kilka dni. Nie okłamywałam jej, po prostu nie
mówiłam wszystkiego. Kiedy usiadłyśmy naprzeciwko siebie, Ann poleciła, bym zaczęła
mówić.
- Nie wiem tak naprawdę, od czego zacząć, bo tyle się wydarzyło w tak krótkim
czasie. - Nie patrzyłam na nią. Wbiłam wzrok w splecione palce i bawiłam się nimi. Po chwili
zastanowienia rozpoczęłam swoją historię: - Pamiętasz pewnie nasz wypad do kina i burzę
z piorunami, która szalała na zewnątrz... Kiedy odwiozłam Sarah i Reida i wracałam do
domu, padał bardzo rzęsisty deszcz. Aby nie słuchać jego i huku spowodowanego
piorunami, otworzyłam schowek i szukałam między papierami jakiejkolwiek płyty, która
zagłuszyłaby burzę. Oczywiście co kilka sekund zerkałam na drogę. Znajdując wreszcie
płytę i prostując się na miejscu, przez drogę przebiegło zwierzę, które było powodem, przez
jaki wpadłam w poślizg. Kilka razy koziołkowałam, aż w końcu rozbiłam się na drzewie.
Byłam uwięziona we własnym samochodzie, ale uwolniłam się. Opadając z sił z powodu
straconej krwi, weszłam w głąb lasu i leżąc w nim, ktoś mnie znalazł. Zawiózł do szpitala,
a następnie okazało się, że lekarz, który się mną zajmował, znał moich rodziców, więc
zawiadomił ich...
- Boże! Jessy! - Annabelle poderwała się z miejsca i rzuciła na mnie, ściskając mocno.
Puściła mnie w chwili, gdy myślałam, że zostanę uduszona. Usiadła obok mnie po turecku,
a ja zrobiłam to samo, zwracając się do niej twarzą. - Przepraszam, że na progu tak na ciebie
naskoczyłam...
- Nic się nie stało, w końcu skąd mogłaś wiedzieć, że miałam wypadek?
- Tak, ale... dzwoniłam i rozmawiałam z twoimi rodzicami, kiedy dwa dni z rzędu nie
pojawiłaś się w szkole, ani nie wysłałaś żadnej wiadomości, że cię nie będzie. Mówiłam im,
żeby zgłosili to na policję, ale oni powiedzieli, żebym się nie martwiła i nic nie robiła.
W ogóle jakoś dziwnie udzielali mi odpowiedzi. I tego samego dnia, kiedy z nimi
rozmawiałam, pojechałam do ciebie, ale nie zastałam nikogo. Wróciłam i zaczęłam się
zastanawiać, co się z tobą stało, i nie ukrywam, miałam parę razy przed oczami czarne
scenariusze.
- Podejrzewam, że kiedy dzwoniłaś, byli już pewnie u mnie w szpitalu, ale dziwię się,
że ci nie powiedzieli.
- Nie mogłaś sama dać żadnego znaku życia?
- Niestety nie. Kazali mi wypoczywać i leżeć cały czas w łóżku, a swojego telefonu
nie miałam, bo został gdzieś w lesie. Teraz mam nowy. - Podałam jej swój numer i myślałam,
że przejdziemy teraz na jakiś przyjemniejszy temat, ale coś jej się przypomniało.
- Hej, a dlaczego nie mówili w lokalnych wiadomościach o twoim wypadku? -
Dobrze, że siedziałam, bo inaczej to pytanie ścięłoby mnie z nóg. Nie miałam zielonego
pojęcia, co jej odpowiedzieć, więc spuściłam wzrok i przez chwilę unosiłam i marszczyłam
brwi.
- Hm... Nie wiem. Może... - Musiałam szybko zmienić temat, bo nie umiałam wybrnąć
z tego. - Masz coś do jedzenia? - Uśmiechnęłam się cwaniacko, przyklaskując w dłonie. -
Zgłodniałam trochę i poza tym z pełniejszym żołądkiem skupię się na przepisywaniu lekcji.
Dużo zadali na jutro?
- Akurat zjadłam obiad, zanim przyjechałaś, ale mogę zamówić pizzę. Co ty na to? -
W odpowiedzi kiwnęłam głową. - No to ja idę wykonać telefon...
- A ja pójdę do samochodu po notatnik i zaraz będę u ciebie w pokoju.
Śmiejąc się i zajadając pyszną con funghi, wpadł nam do głowy pomysł, by uwiecznić
nasze spotkanie, więc Ann wyjęła swój aparat cyfrowy i zrobiła mi dwa zdjęcia, na których
byłam umazana sosem pomidorowym z pizzy. Zrewanżowałam się jej i uchwyciłam
moment, w którym bardzo ładnie zalała siebie i bluzkę, popijając wodę mineralną.
Spędziłam u niej prawie pół dnia. Pytała mnie jeszcze o mój pobyt w szpitalu, czy
leżałam sama na sali, albo czy spotkałam jakiegoś przystojniaka. A propos...
- Słuchaj, Annabelle... Cieszę się, że poradziłaś mi w sprawie Alexa, ale nic z tego.
- Co? Dlaczego? - spytała zdziwiona.
- Powinnam była ci jeszcze powiedzieć, że on ma dwadzieścia siedem lat. – Ann
lekko się skrzywiła, ale zaraz uśmiechnęła. - A kiedy go przeprosiłam...
- I? - zapytała przeciągając samogłoskę.
- … pocałowałam, to dowiedziałam się, że ma żonę.
- U! Pewnie nieźle się tym rozczarowałaś.
- Taa, ale było, minęło. Nie będę tego rozpamiętywać. I mimo to nadal się z nim
przyjaźnię. - Uśmiechnęłam się dumnie.
- No i dobrze. Nie ma czym się przejmować. - Poklepała mnie po ramieniu.
Zbierając się, powiedziałam jej, że przyjadę do szkoły trochę później niż zwykle
i jednocześnie poprosiłam, by w tym czasie porozmawiała z resztą i wytłumaczyła im moją
dziwną nieobecność, a ja potem dopowiem. Zgodziła się bez chwili zastanowienia.
Wychodząc, uściskałyśmy się.
***
Zajeżdżając prawie przed samym dzwonkiem na lekcje, nie spodziewałam się tak
ciepłego powitania ze strony przyjaciół. Chociaż potem trochę narzekali na mnie i byli lekko
wściekli, że nikogo nie zawiadomiłam o swoim stanie.
Zajęcia minęły bardzo szybko. Jak zwykle naszej paczce dopisywał humor, ale
zdarzył się mały incydent. Reid posprzeczał się trochę z chłopakiem ze starszej klasy
i prawie doszło do bójki. Nie wnikałam jednak, o co poszło.
W domu atmosfera była naprawdę świetna. Rodzice chyba postanowili wynagrodzić
mi jakoś te kłamstwa i co wieczór urządzaliśmy sobie mini zawody, np. w układaniu
origami albo obrazków z kostek domina. Cudownie się przy tym bawiłam. Dodatkowo mój
humor poprawił się jeszcze bardziej, gdy w czwartek zadzwonił Michael. Rozmawialiśmy
blisko dwie godziny i nawet wtedy nie chciałam się oderwać od telefonu, który już prawie
wyrywali mi z rąk rodzice, ponieważ również chcieli zamienić słówko z moim bratem.
Tata dokończył rzeźbę, którą okazał się być jeździec na koniu. Mimo że był
wampirem, wymagało to od niego dużo cierpliwości, gdyż małe elementy jak strzemię czy
twarz człowieka trudno jest wykonać nawet profesjonaliście. Figura stanęła na małej
komodzie przy szczycie schodów. Bardzo ładnie się prezentowała.
Pogoda ustabilizowała się, zbliżał się koniec kwietnia. Spokojnie można było zrzucić
ciepłe ubrania, a założyć bluzki z krótkimi rękawami i tenisówki.
Ustaliłam z rodzicami, że nie chcę na razie nowego samochodu. Skoro tata był na
razie w domu, jeździłam do szkoły autem mamy.
Pomijając te wszystkie sprawy i mój wyśmienity humor, nie zapomniałam o nowym
przyjacielu mieszkającym w lesie. Przez cały tydzień wieczorem wychodziłam na spacer,
mając nadzieję, że się pojawi. Jednakże nic takiego się nie stało. Dopiero w sobotę ujrzałam
go, siedząc na schodach na zewnątrz i rozkoszując się promieniami słońca i śpiewem
ptaków. Mama była na zakupach oraz pojechała po świeże zapasy krwi, natomiast tata
gotował dla mnie obiad.
Wilk podszedł na odległość pięciu metrów i usiadł. Przyjrzałam mu się, ale nie
zauważyłam, by miał złe zamiary, więc wstałam i ruszyłam powoli w jego stronę. Będąc już
blisko i kucając, by go pogłaskać, nagle zerwał się ciepły wiatr, który popsuł tę miło
zapowiadającą się chwilę. Zwierzę wpadło w furię. Upadłam na ziemię i krzyknęłam z bólu,
kiedy ugryzło mnie w rękę. W mgnieniu oka pojawił się tata i odciągnął mnie od niego pod
same drzwi, trzymając na rękach. Postawiwszy mnie, usłyszałam, jak zaczął warczeć na
wilka, który nie był mu dłużny. Jednakże zwierzę patrzyło cały czas na mnie. Ostatecznie
szczeknęło i uciekło ,znikając w zaroślach pod drugiej stronie drogi.
Byłam wystraszona i zdezorientowana. Zszokowało mnie zachowanie Silvera –
wilka. Nie wiedziałam, czy coś mu odbiło, czy może ja się zmieniłam, a on potrafił to wyczuć
z taką łatwością. Spojrzałam na ranę na wierzchniej stronie dłoni, z której spływała krew w
dół ręki i spadając kropla po kropli, plamiła dębowe deski ganku.
Tata zabrał mnie do domu i założył opatrunek. Był wzburzony i chciał zadzwonić na
policję, ale zabroniłam mu. Powiedziałam, żeby z tym zaczekał i przypomniałam mu moje
pierwsze spotkanie ze zwierzęciem, kiedy to pozwolił się dotknąć. Chciałam wierzyć, że
następnym razem nie wydarzy się coś podobnego.
Kiedy wróciła mama i zobaczyła moją obandażowaną rękę, jej reakcja była taka sama
jak taty. Oboje stanowczo zakazali mi przebywania samej na dworze i chodzenia do lasu, ale
i tak nie miałam zamiaru ich posłuchać, ponieważ chciałam się dowiedzieć, co się stało
wilkowi, że postąpił właśnie tak, a nie inaczej.
***
W najbliższą środę, całą grupą uczęszczającą na muzykę i sztukę wybraliśmy się
szkolnym autobusem razem z panem Dmitrijem i panią Smith do Seattle. Pojechaliśmy tam
po to, by podziwiać obrazy nowo odkrytego artysty – Jasona Rayta. Ponad połowa naszej
grupy na czele z panią Smith zachwycała się jego malarstwem. Natomiast ja nie widziałam
w nich nic nadzwyczajnego tylko jakieś kreski, rozmazane domy i postacie. Sam Jason Rayt
był obecny i cały do dyspozycji, by zadać mu pytanie, z czego niektórzy skorzystali.
Okropnie się nudziłam, będąc tam, i tylko czekałam na sygnał, że możemy wracać do
autobusu. W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze do McDonalda, by uzupełnić zapasy
energii. Wyprawa zajęła nam tyle godzin, ile musielibyśmy spędzić w szkole.
Po tym dniu zauważyłam coś dziwnego w zachowaniu moich rodziców. Nigdy
wcześniej nie zdarzało im się, by telewizor był cały czas włączony i ustawiony na kanale
wiadomości, oraz żeby poziom głośności był tak wysoki, że słyszałam reporterów w pokoju i
musiałam wkładać sobie zatyczki do uszu, aby się skupić na lekcjach. Nie kupowali również
tylu gazet, a teraz ich stosy leżały w kuchni, salonie, a nawet przy drzwiach wyjściowych w
tekturowym pudle. Wzięłam dziesięć do ręki i przejrzałam. Prawie we wszystkich na
pierwszych stronach pisali o morderstwach. Zginęły osoby mi nieznane, ale znalazło się
wśród nich dwóch laborantów.
Za parę kolejnych dni przyłapałam ich, gdy wspólnie pisali coś w kuchni. Kiedy
zapytałam, co to, byli tajemniczy i krótko odpowiedzieli, że list, i poprosili mnie, bym go
wysłała po szkole. Nie znałam adresu podanego na kopercie, ale nie pytałam o nic więcej.
Miałam przeczucie, że czegoś się boją i zaczynałam się nieźle o nich martwić.
Ze mną również działo się coś i to bardzo dziwnego oraz niewytłumaczalnego
w prosty sposób. Rana po ugryzieniu Silvera zniknęła na drugi dzień, ale wytłumaczyłam to
sobie leczniczymi właściwościami krwi wampira, która płynęła w moich żyłach. Nie
powiedziałam w końcu przyjaciołom o zwierzęciu, bo i tak mieli ostatnio ze mną sporo
problemów. Jednak nie to było najgorsze. Stojąc rano przed lustrem i szykując się do szkoły,
spostrzegłam podczas malowania rzęs, że moja skóra stała się bledsza. To było po prostu
niemożliwe, zważając na fakt, że powoli zmieniała się pora roku i coraz mocniej świeciło
słońce. Tego samego dnia oniemiałam, zanim weszłam do szkoły. Po przyjeździe na parking
i przywitaniu się z przyjaciółmi najpierw szłam z nimi ramię w ramię, a za chwilę byłam już
przy drzwiach budynku. Moi przyjaciele popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, podchodząc,
a Reid zapytał ze śmiechem, czy może poszłam na kurs szybkiego chodzenia. Potem
w domu przydarzyło mi się coś podobnego. Schodząc do salonu, pokonałam schody w pięć
sekund, a zawsze zajmowało mi to około piętnastu, kiedy nie przeskakiwałam co drugi
stopień. I teraz również tego nie zrobiłam.
Kolejną rzeczą była bezsenność. Kręciłam się w łóżku z boku na bok i nie mogłam
nawet zmrużyć oka. Jednej nocy rodzice pojechali spotkać się z kimś i to była sprawa
niecierpiąca zwłoki. Myślałam, że jeśli zajmę się czymś pod ich nieobecność, np. graniem na
gitarze lub czytaniem książki, to mi to pomoże i zmęczę się. Jednakże nic takiego się nie
stało. W ogóle nie bolały mnie oczy ani kręgosłup od siedzenia w jednej pozycji. Kolejną
rzeczą stał się ból głowy, który nie zastąpił bezsenności. Ona nadal trwała. Zaczynałam
bzikować i cholernie się bałam, nie wiedząc, co się ze mną działo. Rodzice również byli
bezsilni. Nie umieli tego wytłumaczyć. Tak naprawdę nie chciałam zawracać im głowy sobą,
bo mieli swoje sprawy.
Ból głowy nasilał się z każdym dniem. Myślałam, że rozsadzi mi czaszkę. Brałam
najsilniejsze proszki, ale one pomagały dosłownie chwilę. Będąc w szkole, nie wiedziałam,
jak sobie z tym poradzić, ale starałam się to ukrywać, by nikt niczego nie zauważył,
wymuszając uśmiech i marszcząc przy tym nieznacznie brwi. Moja mina mówiła jedno.
Wyglądałam wtedy jak jakaś idiotka, ale nie obchodziło mnie to.
Objawy mojej dziwnej choroby powiększały się. Siedząc z przyjaciółmi na stołówce
podczas najdłuższej przerwy i słuchając trzy po trzy, byłam skurczona i ściskałam bardzo
mocno prawą ręką krawędź stolika, a lewą widelec tak, że pobielały mi kłykcie. Kiedy Reid
siedzący obok mnie, dotknął mojego ramienia, podskoczyłam na krześle i wypuściłam
z dłoni widelec, który z brzękiem upadł na blat stolika. Ten dźwięk tak mi się odbił
w uszach, że natychmiast złapałam się za głowę, ściskając ją i zamknęłam oczy. Na sali
panował taki hałas, że chciałam znaleźć się w pokoju dźwiękoszczelnym. Nagle ktoś do
mnie podszedł, obrócił na krześle w swoją stronę i kazał spojrzeć na siebie. Poznałam po
głosie - to była Annabelle. Wykonałam jej polecenie z wielkim oporem. Spojrzawszy na nią,
zobaczyłam w jej oczach przerażenie. Nie tylko ona była wystraszona z mojego powodu.
- Jessy, czyś ty w ogóle spała? Masz okropnie zaczerwienione oczy.
- Chciałabym bardzo, ale nie mogę. Coś mi jest i nikt nie umiem tego wytłumaczyć.
Nagle usłyszałam, jak Caroline Sidd znowu krytykuje wszystkich dookoła.
Zamknęłam ponownie oczy.
- Zamknij się wreszcie. Myślisz, że jesteś taka świetna?
- Jessy, o czym i do kogo, do diabła, mówisz? - spytał ostrym tonem John.
- Sidd cały czas rozmawia ze swoją przyjaciółeczką i jej chłopakiem. Wszyscy śmieją
się z fryzury Simone. Mam jej dosyć.
- Nie tylko ty, ale skąd to wiesz, skoro oni siedzą pod ścianą i w dodatku pięć
stolików dalej?
- Co? - zapytałam z niedowierzaniem. Otworzyłam szybko oczy i rozejrzałam się.
Chłopak mówił prawdę. Nie mogłam uwierzyć. - Muszę jechać do domu, teraz, zaraz...
Inaczej tu zwariuję. Zadzwonię do kogoś z was, jak tylko się czegoś dowiem.
***
Cały ten oraz następny tydzień spędziłam w domu. Nie wiedziałam, co robić.
Rodzice również coraz bardziej się o mnie bali. Pojawiły się kolejne symptomy tej wariackiej,
nieodgadnionej choroby. Na dworze świeciło słońce, było ciepło, a mi cholernie zimno.
Czułam się tak, jakbym zamarzała. Nawet podgrzewany koc nie pomógł. Natomiast kiedy
na zewnątrz panował chłód, to ja byłam rozpalona. Miałam około czterdziestu dwóch stopni
gorączki. Powinnam była prawie umierać, ale tylko okropnie się pociłam. Podświadomość
podsuwała mi myśl, że to wszystko dzieje się z powodu krwi Matta oraz że Alex mnie
okłamał, jeśli chodzi o komplikacje. Poprosiłam rodziców, aby po niego zadzwonili.
Przyjechał tym razem samochodem, co usłyszałam, już kiedy skręcał w nasz długi
podjazd. Siedziałam na łóżku z podkulonymi kolanami, obejmując je ramionami, i bujałam
się do przodu i do tyłu. Czekałam na niego, ale nie przyszedł od razu. Cały czas miałam
otwarte drzwi do pokoju i słyszałam, jak o czymś szeptali z nim rodzice dzięki jednemu z
objawów tego cholerstwa, które się na mnie uwzięło. Zjawiwszy się wreszcie u mnie, miał
zmartwioną, ale i wściekłą minę. Bez słowa wziął mnie na ręce i zaniósł do samochodu.
Kiedy usadowił mnie na siedzeniu pasażera, przypiął pasami i zamknął drzwi, zdałam sobie
sprawę, że za nic w świecie nie dałabym rady sama dojść do pojazdu. Alex jeszcze przez
chwilę rozmawiał z rodzicami, którzy wyszli zaraz za nim, potem błyskawicznie wsiadł do
samochodu i ruszył. Ja natomiast po jakichś dwudziestu minutach jazdy zasnęłam
z wyczerpania i wstrząsających mną dreszczy zimna i gorąca. Alex, jak się okazało, zabrał
mój koc, którym szczelnie mnie owinął.
Obudziłam się dopiero, gdy kładł mnie na kanapę w holu wampirzej kryjówki.
Złapałam go za rękę, gdy odchodził.
- Zaraz wrócę. Muszę tylko zadzwonić po Henry'ego. Jak głowa? - mówił ściszonym
głosem.
Złapałam się za nią i dziwnie nic mnie nie bolało. Zrobiłam głęboki wdech i lekko się
uśmiechnęłam, patrząc na wampira ledwo otwartymi oczami.
- Co zrobiłeś? - zapytałam tym samym tonem.
- Zadzwoniłem do naszego lekarza, kiedy spałaś. Wytłumaczyłem mu, co się z tobą
dzieje. Nie wiedział, co ci podać, ale w końcu zasugerował, że morfina może pomóc na ten
bardzo silny ból głowy. Poprosiłem, by przyjechał jak najszybciej na nasz tajny parking
i czekał. Kiedy zjawiliśmy się na miejscu, zrobił ci zastrzyk.
- Dziękuję. Nawet nie wiesz, jaka to ulga. Mam tylko nadzieję, że jej działanie potrwa
dużo dłużej niż proszków przeciwbólowych.
- O to możesz być spokojna. - Uśmiechnął się. - Poczekaj tutaj na mnie.
Patrzyłam, jak w swoim tempie zniknął za ścianą w ciemnościach. Rozglądałam się
po pomieszczeniu przez jakiś czas, gdy nagle zjawiła się brunetka, z którą widziałam Matta.
Usiadła na kanapie naprzeciwko, zakładając nogę na nogę i nie spuszczała ze mnie wzroku.
Wystraszyłam się trochę, ponieważ lustrowała całą moją postać. Pod jej presją odwróciłam
głowę i utkwiłam wzrok w lampie wiszącej na filarze. W końcu nieznajoma odezwała się.
- To o tobie cały czas mówi Henry. Jessy Johnson, tak? - Spojrzałam na nią. Na jej
ustach zagościł złośliwy uśmieszek. W odpowiedzi przytaknęłam tylko głową. - Wiesz... żal
mi ciebie.
- Dlaczego? - wyrwało mi się.
- Co? Możesz głośniej?
- Dlaczego jest ci mnie żal?
- Cóż... Na twoim miejscu wolałabym zginąć w tym wypadku. Ostatnio tyle się
dowiedziałaś, że pewnie nie umiesz odróżnić rzeczywistości od fikcji - mówiąc to, zmierzyła
mnie wzrokiem.
- Radzę sobie. Nie jest najgorzej.
Utrzymywałam normalny ton głosu, ale nie było mi łatwo. Nigdy nie oceniałam ludzi
po pierwszym spotkaniu, nawet jeśli zrobili coś nieodpowiedniego do sytuacji, ale ta kobieta,
jak tylko się pojawiła, wzbudziła we mnie negatywne emocje.
- A może chciałabyś ulżyć sobie? - Wbiłam w nią zdezorientowane spojrzenie. -
Przyjaciele zapomną o tobie po krótkim czasie, nie będą długo płakać. Maria i Tyler pewnie
też.
- Słucham? Widzę, że w ogóle nie powinnam była się odzywać. - Ciśnienie mi się
podniosło. - Czy ty właśnie proponujesz mi śmierć?
Nie otrzymałam odpowiedzi. W zamian pojawiły się przy mnie dwa kolejne
wampiry z wysuniętymi kłami. Jeden płci męskiej, a drugi żeńskiej. Wstałam jeszcze słaba,
zrzucając koc na podłogę i odeszłam szybko pod filar, opierając się o niego plecami, by mieć
czego się wesprzeć. Cała trójka zaraz znalazła się przy mnie. Nowo przybyła kobieta
i mężczyzna stanęli po bokach, natomiast brunetka dokładnie naprzeciwko mnie i znowu
dziwnie się przyglądała. Zrozumiałam, że jej kolejne ruchy będą odpowiedzią na zadane
pytanie.
- Nie denerwuj się tak, bo wzmagasz apetyt moich kolegów.
Po tych słowach zaczęłam jeszcze szybciej oddychać. Nie byłam w stanie nic zrobić.
Byli ode mnie silniejsi. Dopiero teraz uprzytomniłam sobie, że Alex miał tu dawno być.
Chciałam krzyknąć, ale kobieta zakryła mi usta ręką.
- Ha, ha, ha - śmiejąc się, odchyliła lekko do tyłu głowę. Spojrzawszy na mnie
ponownie, jej wzrok był lodowaty, a głos przeszywający i niski. - Nikt ci nie pomoże.
Powiedziałam Alexowi, że jest jakiś problem w banku i pojechał na górę drugą windą.
Zanim wróci, będzie po wszystkim. Otworzyłam szeroko oczy i chciałam zedrzeć jej rękę ze
swojej twarzy przy pomocy swoich rąk, ale one natychmiast zostały unieruchomione przez
dwójkę jej pomocników. Teraz wystraszyłam się jeszcze bardziej. Brunetka zerknęła na moją
szyję, a potem na mnie. Zaczęłam nerwowo piszczeć, kręcić głową i szamotać się, kiedy
zaczęła zbliżać wysunięte przed chwilą kły, ale byłam bez szans.
- Hej! Co się tu dzieje?! - zagrzmiał męski głos.