Archiwum ROL: Dziennik pisany nocÄ…
A:link {
BACKGROUND: none transparent scroll repeat 0% 0%; COLOR: #0000ff; TEXT-DECORATION: underline
}
A:visited {
BACKGROUND: none transparent scroll repeat 0% 0%; COLOR: #3a6ec1; TEXT-DECORATION: underline
}
A:hover {
COLOR: #900000; TEXT-DECORATION: none
}
Informacje o
dokumencie
Autor
Gustaw
Herling-Grudziński
Tytuł
Dziennik pisany nocÄ…
Data wydania
1996.04.20
Dział
gazeta/Plus
Minus
Dziennik pisany nocÄ…
Gustaw Herling-Grudziński
Neapol, 12 marca 1996
Jorge Semprun, wybitny pisarz hiszpański, awłaściwie
hiszpańsko-francuski, bo przecież niektóre swoje książki napisał po
francusku. Urodził się w Madrycie w roku 1923. Wyemigrował z rodziną do
Paryża wczasie hiszpańskiej wojny domowej. Ojciec był dyplomatą
republikańskim. Syn studiował filozofię na Sorbonie, wstąpił do partii
komunistycznej i (w latach wojny) do francuskiego ruchu oporu. Gestapo
aresztowało go w roku 1943, blisko dwa lata był więźniem Buchenwaldu. W
wolnej Francji poświęcił się pisarstwu, w frankistowskiej wciąż Hiszpanii
konspirował. Szczególny rozgłos zdobyły dwie jego książki Autobiografia
Federico Sancheza (pseudonim partyjny) i Wielka podróż. Zerwał z partią i
z komunizmem w połowie lat sześćdziesiątych. Po śmierci generała Franco
żył między Paryżem i Madrytem. Był trzy lata ministrem kultury w rządzie
Gonzaleza, do roku 1991. Poznałem go na dystans, nie pamiętam dokładnie
kiedy. Ktoś podarował mi jego francuską książkę Jaka piękna niedziela!,
wskazując entuzjastyczny rozdział o moim Innym Świecie, czytanym po
angielsku. Entuzjazm był szczery, skoro dzięki nieustępliwym staraniom
Sempruna, i z jego wstępem, moja książka, odrzucana w ciągu trzydziestu
lat przez wydawców paryskich (nie pomogły nawet interwencje Camusa) ,
ukazała się wreszcie po francusku. Nawiązaliśmy wtedy kontakt osobisty, od
czasu do czasu odwiedzałem go, przy okazji pobytów w Kulturze, wjego
pięknym mieszkaniu koło placu Alma. Ponieważ planował wtedy trylogię o
rewolucji rosyjskiej, mogłem mu być choć trochę pomocny, nie tak
oczywiście jak jego (i mój) przyjaciel Michał Heller. Odwzajemniał mi się
ciekawymi, inteligentnymi uwagami na tematy hiszpańskie.
Prawdziwe zacieśnienie przyjaźni nastąpiło jednak stosunkowo niedawno,
w maju zeszłego roku. Semprun, zaproszony przez Instytut Francuski w
Neapolu, mówił (jak teraz widzę) o swojej nowej książce Pisanie czy życie,
którą przeczytałem dopiero w tych dniach. Sala była pełna, ale po jego
prelekcji słuchacze zostawili nam swobodę i w praktyce zachęcili nas,
Sempruna i mnie, do publicznego dialogu. Szybko okazało się, że był to
dialog pasjonujący: dialog byłego więźnia niemieckiego kacetu i byłego
więźnia sowieckiego łagru. Brały w nim udział jeszcze dwie osoby
nieobecne: Primo Levi, były więzień oświęcimski, autor słynnej książki
Jeśli to jest człowiek, który popełnił samobójstwo w swoim rodzinnym
Turynie dziesięć lat temu; i eseista francuski pochodzenia bułgarskiego
Tzvetan Todorow, autor książki o doświadczeniach łagiernych (nie swoich) W
obliczu sytuacji krańcowych.
Nowa książka Sempruna jest świadomie zbudowana jako długi (300 stronic)
łańcuch dygresji. Lecz ten łańcuch dygresji, nieraz znakomitych literacko,
całe to "obsesyjne" kołowanie (takich jak Semprun, ja i Levi nazywa się
prawie zawsze "ofiarami nieuleczalnej obsesji") dokoła Buchenwaldu
prowadzi do czego? Do jednobrzmiącej konkluzji, która mimo upływu lat jest
nie tylko wciąż prawomocna; dużo więcej, wbrew pozorom daje niekiedy znać
o swoim mniej lub więcej uśpionym trwaniu, o swoim nieustannym czyhaniu.
Semprun położył na tytułowej stronie Pisania czy życia motto z Malraux:
"Szukam najważniejszego regionu duszy, w którym Zło absolutne stawia opór
braterstwu". Sam określa Buchenwald jako "przejście przez śmierć" i
"przejÅ›cie przez ZÅ‚o" (przez "ZÅ‚o radykalne", das radikal Böse, Kanta) .
Levi zamyka Rozejm słowami: "Nic nie było prawdziwe poza kacetem. Reszta
była krótkim odpoczynkiem, złudzeniem zmysłów, snem". Todorow podkreśla
"wzrost Zła" w XX wieku, nieporównywalny z obiegłymi stuleciami. Ja bronię
się desperacko w Innym Świecie przed duchowym zakażeniem, któremu ulegli
Borowski i Levi, wiarą w niezniszczalność duszy w człowieku (nie każdym) ,
tej duszy, której Szałamow nie chciał nikomu i za nic oddać; i o której
mówił -- on, ateista -- że była przeważnie, wśród bardzo niewielu co
zdołali ją ocalić, synonimem wiary w Boga. W Boga -- trzeba jednak dodać
-- z "odwróconym wzrokiem" (Elie Wiesel) . Paradoksalnie, odwrócony wzrok
Boga wzmagał wśród niektórych skazańców intensywność wiary w Niego.
"Pisanie" z tytułu książki Sempruna było próbą ocalenia; było "życiem",
które zasklepia czasowo rany, ale ich nie goi. Wspominam turyńskiego
ocalonego z Oświęcimia. Po tylu latach, głośny pisarz i ojciec rodziny,
wychodzi naraz rano na podest swego wysokiego piętra w turyńskiej
kamienicy, patrzy chwilę w studnię schodów i rzuca się wdół. Zabił się --
twierdzi Semprun -- by zabić w sobie pamięć Zła radykalnego.
W niezwykłym, jak nigdy może dotąd tak otwartym dialogu publicznym w
Instytucie Francuskim w Neapolu, powiedzieliśmy wspólnie, Semprun i ja, że
świat jest dziś po kacetach, krematoriach i Gułagu przeniknięty do głębi,
i kto wie czy nie na wieki, nieludzkim "innym światem", tragicznym
westchnieniem "jeśli to jest człowiek".
15 marca
Jan Paweł II wezwał do "rozszerzenia postu na telewizję". Czyli
powtórzył laicki testament Karla Poppera, który zamiast mówić o "poście"
uderzył tuż przed śmiercią w dzwon alarmowy. Wszystko zresztą jedno jak to
zostało ujęte, ważny jest sam apel, by na jakiś przynajmniej czas w ciągu
dnia i nocy zgasić w milionach domów telewizory i wstrzymać straszny potok
płynącej z nich trucizny. Telewizja przestała już dawno być tylko źródłem
informacji i rozrywki. Podważa wszelkie elementarne wartości; niszczy
wszelkie próby wychowania młodych w ramach względnej przyzwoitości i
częściowego bodaj wstrętu do rozmaitych postaci gwałtu.
Niestety jednak, o ile miał prawo do takiego ostrzeżenia Popper, o tyle
w papieskim wezwaniu tkwi szczypta hipokryzji. Czy to nie telewizji
zawdzięcza Jan Pawł II niespotykane dotąd w historii, i upragnione,
nagłośnienie pontyfikatu? Czy nie nazywają go często "papieżem
telewizyjnym"? Czy jemu samemu nie zdarza się posuwać za daleko, gdy na
przykład pozwala ekipie telewizyjnej uczestniczyć w jego wizycie w celi
więziennej tureckiego zamachowca Ali Agcy? Czy naprawdę nie zdaje sobie
sprawy, że gesty miłosierdzia i przebaczenia winny być z natury niejako
prywatne? Że powinny jak ognia wystrzegać się teatralności? Tyle lat
upłynęło od tej telewizyjnej sceny, a ciągle budzi we mnie odruch
sprzeciwu.
20 marca
W bardzo ładnej (i wzruszającej) książeczce Wojciecha Karpińskiego
Portret Czapskiego uderzył mnie szczególnie jeden fragment marginalny.
Karpiński wraca do Paryża z Rzymu, gdzie oglądał odrestaurowane freski
Michała Anioła na sklepieniu Sykstyny (Sąd Ostateczny) . Opowiada o swoim
zachwycie francuskiemu przyjacielowi (zdaje się, że chodzi o Besancona) .
Przyjaciel zimno przerywa jego zachwyty: "Te zebiegi restauratorskie
stanowią dowód zabójczej pychy. Próbuje się odwrócić rzekę czasu. To
przykład hybris, za którą przyjdzie zapłacić. Wiedzieli o tym Grecy".
Karpiński zżyma się najpierw wewnętrznie, potem jednak słowa francuskiego
przyjaciela dają mu do myślenia. "Jego słowa dotyczyły czegoś dla mnie
istotnego. Bywają takie momenty, gdy niebezpiecznie jest zawracać strugę
czasu. Kiedy to następuje? Czy nam o tym sądzić? "
Rozumiem i podzielam dwojaką reakcję Karpińskiego. Z jednej strony
naprawdę zachwyt. Z drugiej wahania, a nawet wątpliwości. Widziałem także
odnowione freski, a teraz leży na moim stole ogromny, wspaniały album La
Cappella Sistina -- I primi restauri: la scoperta del colore. Bezsporne
jest "odkrycie koloru" w odnowionych freskach Michała Anioła, odkrycie
niekiedy olśniewające. Ale. .. Nie, nie chodzi o hybris, tylko filozof
mógł od razu wskoczyć na tak wysokiego konia. Chodzi po prostu o ciężar
czasu w dziele sztuki. Wolno ten ciężar czasu całkowicie wyeliminować?
Wolno dzieła sztuki poddawać radykalnym zabiegom kuracji odmładzającej?
Nie jestem tego pewien. Przeglądam album, powtarzając nad każdą
reprodukcją: cudowne. I równocześnie czuję lekkie ukłucie serca: przecież
patyna czasu stała się w ciągu wieków częścią Sądu Ostatecznego. To trochę
tak, jakby na pięknej i bardzo starej twarzy kosmetyki wygładziły albo
zupełnie usunęły mapę czasu, zmarszczki. (A dziś jest to możliwe. ) Z
upływem czasu rodzi się i rozwija autonomia trwania czasu w dziele sztuki.
NaruszajÄ…c jÄ… radykalnie, ryzykujemy zatarcie tego, co siÄ™ potocznie
nazywa "duchem czasu".
SÄ… restauracje i restauracje. Podobno Bernard Berenson, jako doktorant
historii sztuki w Harvard, przyjechał do Włoch, kupił sobie osiołka i
wędrował od kościoła do kościoła na Wybrzeżu Adriatyckim, odkrywając swoim
nieomylnym okiem arcydzieła renesansowych mistrzów pod skorupą czerni. I
kupując je za grosze od księży w potrzebie. Dziś te arcydzieła, doskonale
odnowione, wiszÄ… w galerii jego imienia pod FlorencjÄ…. Znam jednak wypadek
(opisałem go niegdyś w dzienniku) buntu mieszkańców włoskiego miasteczka
przeciw "rozjaśnieniu", "odkryciu koloru" fresków w ich kościele;
przywykli od pokoleń do fresków zaciemnionych przez "strugę czasu".
Bliskie mi więc jest swoiste "rozdarcie" Karpińskiego. Sam miotam się
między dwoma Sądami Ostatecznymi.
22 marca
Elena, najstarsza z czterech córek Crocego, zmarła 20 listopada
zeszłego roku, dokładnie w rocznicę zgonu ojca. Chorowała trzy lata. Jej
straszna choroba, o której istnieniu dotychczas nawet nie wiedziałem, nosi
imię swego odkrywcy i badacza Alzheimera. Widywałem co pewien czas krótko
postępy choroby w rzymskim mieszkaniu Eleny, a raz spędziłem cały tydzień
z nią na letnisku w Ravello. Przypadek choroby Alzheimera posłużył mi za
temat opowiadania Gorący oddech pustyni. Może ten tytuł wyraża więcej, niż
jakikolwiek tytuł potrafi od razu na wstępie wyrazić.
Alzheimer jest rakiem psychiki, umysłu, uczuć, pamięci. Powolną albo
szybkÄ… agoniÄ… ducha. Chory nie cierpi fizycznie, przeciwnie -- zamienia
się w obojętną, nieczułą roślinę. Nie poznaje, nie pamięta, nie reaguje na
podniety, traci ochotę do rozmów i lektur, prowadzony przez bliskich za
ręce idzie ku śmierci pustynią smaganą gorącym wiatrem. Choroba
szczególnie straszliwa u osób o bogatym życiu duchowym, obdarzonych przez
los rozlicznymi talentami i wielką wiedzą. A Elena była taką osobą --
świetną eseistką i tłumaczką (zwłaszcza poezji niemieckiej i hiszpańskiej)
, a także niekiedy dobrą narratorką (jej śliczne Wspomnienia rodzinne
przełożyła na polski Rena Jeleńska) . Kochała się w poezji. Jej wielka
antologia Poeti del Novecento italiani estranieri uchodzi słusznie we
Włoszech za książkę podstawową. Miała tak wrażliwe "ucho poetyckie", że
wjednym ze swoich szkiców wysunęła kandydaturę Pasternaka do Nagrody Nobla
na długo przed ukazaniem się Doktora Żywago. I to wszystko zostaje nagle
zniszczone. Jak u Ciorana w ostatnich miesiącach jego życia. Pozostaje
tylko i wciąż otacza chorego czyjś gorący oddech, zapowiedź śmierci.
Wczoraj przyjaciele, znajomi i czytelnicy Eleny urzÄ…dzili jej
całodzienny pogrzeb wspomnień w sali konferencyjnej dawnego klasztoru
Sióstr Urszulanek. Przemawiałem i ja. Wspominałem pierwsze z nią spotkanie
i naszą późniejszą wieloletnią przyjaźń.
Nasz pułk, zaokrętowany w Egipcie, dobił do portu w Taranto w wilię
Bożego Narodzenia 1943. Wyładowano mnie na noszach, miałem przeszło 40
stopni gorączki. Ponieważ nie było jeszcze we Włoszech polskich szpitali
wojskowych, odwieziono mnie do szpitala brytyjskiego pod Salerno. Leżałem
tam dwa i pół miesiąca (tyfus) . Przepisy angielskie nakazywały kierować
żołnierzy wypisanych ze szpitala do centrów rekonwalescencji na dwa--trzy
tygodnie odzyskiwania sprawności fizycznej przed wysyłką na front.
Najbliższy Convalescent Depot znajdował się w Sorrento. Tam któregoś dnia
dowiedziałem się, że wpięknej willi Tritone nad morzem, w willi
holenderskiego kolaboracjonisty zarekwirowanej przez aliantów, mieszkał z
rodzinÄ… Croce, wywieziony w ostatniej chwili z Neapolu przez majora
Intelligence Service Malcolma Munthe (syna Axela) wobec groźby uwięzienia
go przez wycofujących się już Niemców w roli "drogocennego zakładnika".
Przed wojną, jako student UJP, interesowałem się trochę filozofią Crocego,
czytałem jego łatwiejsze książki, anawet (po klęsce wrześniowej) zacząłem,
dla zajęcia czarnych myśli, tłumaczyć z niemieckiego jego piękny szkic
Heinrich von Kleist. Wybrałem się więc do Tritone w towarzystwie
sorrentyńskiego znajomego. Filozof przyjął mnie życzliwie, rozmawialiśmy
pół godzinki trochę po włosku, a trochę po niemiecku, opowiedziałem mu o
losach jego twórczości w Polsce; nie wiedział, że w Krakowie wyszła
książka o nim profesora Maurycego Manna, co dziwne; nie wiedział też, co
mniej dziwne, o sporach Borowego z Elzenbergiem na temat jego estetyki
(Borowy był jej admiratorem, Elzenberg napisał artykuł Zły estetyk i jego
sława) . Zapisał sobie wszystko w dzienniku, po czym oddał mnie w ręce
córek. Tylko z Eleną mogłem stosunkowo swobodnie rozmawiać po angielsku,
mój włoski był jeszcze w powijakach. Elena redagowała pierwszy miesięcznik
wwolnych do połowy Włoszech pod nazwą Aretusa; i tam do spółki z nią, we
współpracy anglo-włoskiej, napisałem szkic Guida essenziale della Polonia,
wydrukowany w drugim numerze pisma. Tak zaczęła się nasza przyjaźń, tuż
przed moim wyjazdem na front pod Monte Cassino. Po latach zainteresowałem
Elenę literaturą polską. Była zachwycona Mickiewiczem, bardzo wysoko
stawiała (słusznie) Lalkę Prusa. Nauczyła się naszego języka na tyle, by z
pomocą polskiej przyjaciółki Elżbiety Cywiak, która wyjechała z Polski w
roku 1968 i osiedliła się w Rzymie, do swoich wielojęzycznych tłumaczeń
dołączyć skromne próby przekładów poezji polskiej. Jej dużym dokonaniem
były pięknie po włosku wydane Sonety krymskie. Dostała za nie serdeczny
list z podziękowaniem i gratulacjami od Jana Pawła II.
Rzym, 27 marca
Mój wieczór autorski w rzymskiej stacji PAN, prezentacja dużego tomu
opowiadań Ritratto veneziano i małego tomu rozmów z dziennikarką
neapolitańską Titti Marone Controluce. Wieczór po włosku ze względu na
dość tłumną publiczność włoską i szczuplejszą polską, zamieszkałą jednak
przeważnie od lat w Rzymie, czyli językowo "zakorzenioną".
Nocuję u Stefana Frankiewicza, mojego starego przyjaciela z czasów, gdy
pracował w polskiej edycji Osservatore Romano, a teraz ambasadora RP przy
Stolicy Apostolskiej. Rozmawialiśmy do późna, Stefan poszedł już spać, a
ja mam mały atak bezsenności, który pasuje jak ulał do "dziennika pisanego
nocą". Ilekroć bywam w rzymskiej stacji PAN na Vicolo Doria, pierwszą
postacią wyłaniającą się z pamięci jest uroczy, mądry, stary już Józef
Michałowski. To on założył stację (nazywała się wówczas PAU) , to on
zgromadził stosunkowo niewielką, ale znakomitą bibliotekę. Dziełem jego
życia miała być książka (czy księga) o ks. Adamie Czartoryskim, niestety
ciągle uważał, że nie jest do niej jeszcze w pełni przygotowany, więc
ogromna góra wiedzy urodziła w końcu maleńką mysz hasła w Słowniku
Biograficznym. WidzÄ™ go z cieniem przestrachu w oczach, a obok niego KarlÄ™
Lanckorońską w mundurze oficera 2 Korpusu. Toczyła się wtedy, nazajutrz po
uwolnieniu Rzymu, ostra walka o posiadanie biblioteki między emigracją i
PRL. Czasem myślę, że Michałowski przypłacił tę walkę śmiertelnym atakiem
serca.
Dyrektorem rzymskiej stacji PAN jest dziś Krzysztof Żaboklicki.
Pamiętam go sprzed wielu lat, gdy przyjechał po raz pierwszy do Włoch jako
młodziutki stypendysta, zadziwiając wszystkich swoją wyborną znajomością
języka, którego nauczył się w Polsce. Wkrótce będzie zapewne następcą
profesora Brahmera na katedrze italianistyki.
Czytałem opowiadanie Pierścień w przekładzie obecnej na sali Donatelli
Tozzetti. Wprowadził mnie Andrzej Litwornia, profesor polonistyki na
uniwersytecie w Udine. Wprowadził doskonale, położył nacisk (ku mojej
radości) na stendhalowskie ciągoty w moich opowiadaniach-kronikach
włoskich, powiedział też parę słów o mojej włoskiej publicystyce na
podstawie Controluce i wycinków ze Stampy i Mattino. Jego obszerny szkic
(czytałem go w rękopisie) ukaże się w poznańskim miesięczniku Arkusz.
Potem były pytania, bardzo ciekawe, świadczące o pokrewieństwach między
włoską i polską "scenę polityczną". Czy włoskim i polskim "zwierzętom
politycznym" nie grozi aby zarażenie się chorobą "oszalałych krów"?
Neapol, 2 kwietnia
Więź jest według mnie najlepszym, najżywszym pismem katolickim w
Polsce. "Rosyjski numer" miesięcznika przeczytałem od deski do deski z
wielkim pożytkiem i nadzieją, że istnieje jednak szansa narodzin nowego
języka w naszym mówieniu o Rosji (po serwilistycznym języku komunistów
plackiem lub na kolanach przed Starszym Bratem) . Jak dotÄ…d (z nielicznymi
wyjątkami, na przykład Skaradzińskiego) przeważają trzy modele: ukrywana
pogarda, mniej ukrywane poczucie wyższości, sentymentalne harcerskie
"pocałunki na mrozie". Ton rosyjskiej Więzi nadaje artykuł Agnieszki
Magdziak-Miszewskiej, w latach 1991--1995 Ministra Pełnomocnego w
Ambasadzie RP w Moskwie (za Cioska) . Autorka zwięźle i jasno opisuje
kolejny zamknięty rozdział rosyjskiej historii po grudniowych wyborach do
Dumy Państwowej. Opis jest słusznie pesymistyczny, ale z jednym "zadatkiem
na przyszłość". Tym zadatkiem są urny wyborcze, "miejsce rozładowania
społecznej frustracji". "Może jednak klęska demokratów nie jest aż tak
wielka, jeśli udało im się, w tak niedługim czasie, przekonać znaczącą
część społeczeństwa, że za pomocą kartki do głosowania jest w stanie
zdecydować, choćby w niewielkim stopniu, o przyszłości swojej i państwa".
W zasadzie skłonny byłbym zgodzić się całkowicie z Magdziak-Miszewską,
wiedząc, że po siedemdziesięciu latach sowietyzmu proces głębokich i
istotnych zmian w Rosji musi być długi; wymaga cierpliwości, na którą nie
tak łatwo potrafimy (i potrafią Rosjanie) się zdobyć. Niestety, atut
kartki wyborczej jest, czy może się okazać, obosieczny. W paryskiej
Russkoj Mysliczytam zawsze stałą rubrykę Michała Hellera Głazami istorika.
W odcinku zatytułowanym Grab nagrablennoje! Heller, zdając sobie dobrze
sprawÄ™, jak ryzykowne, a nawet niebezpieczne sÄ… historyczne analogie,
przypomina zdobycie władzy przez Hitlera właśnie kartką wyborczą.
Okoliczności są podobne: i tu i tam, i teraz i wtedy, fala frustracji,
"weimarski" bałagan przy ogromnej rozpiętości zarobków, od pokazowego i
bezwstydnego bogactwa do biedy, jeśli nie nędzy, oraz uczucia upokorzenia
-- Traktat Wersalski w Niemczech, koniec Imperium w Rosji. Kiedy więc
Ziuganow bije kartką wyborczą swych rywali, trudno ufać bezgranicznie
urnom; trudno nie pamiętać o różnych postaciach "rozładowania"
nagromadzonych i rosnących wciąż napięć.
5 kwietnia
Z Wyznań Świętego Augustyna (w przekładzie Zygmunta Kubiaka) : "Wielka
jest potęga pamięci. Trwogą przejmuje, Boże mój, to niezgłębione,
nieskończone bogactwo. I to tym właśnie jest duch, tym jestem ja. ..
Cokolwiek jest w pamięci, to jest i w duszy. Wszystkie te rzeczy (obrazy
pamięci) przebiegam i przelatuję, jak zechcę, a nieraz się w nich
zagłębiam, dokąd zdołam, lecz nigdzie nie znajduję dna. Taka jest siła
pamięci, taka jest siła życia w człowieku żyjącym -- chociaż jest on
śmiertelny".
Nikt chyba, poza Świętym Augustynem, nie napisał tak pięknej i mądrej
pochwały pamięci. Jest istotą, rdzeniem świadomości; jest, jak powiada
Augustyn, siłą życia w człowieku śmiertelnym, rozumnym i czującym. Bez
niej ludzie umierają, bądź marnieją. Opisałem wyżej wypadek zniszczenia
pamięci przez chorobę Alzheimera. Przed laty zanotowałem w dzienniku
wyłowiony z prasy epizod, który był lekcją znaczenia pamięci w ludzkim
życiu. W kobiecym domu starców wybuchł pożar, pensjonariuszki zdołano
uratować, ale spłonął ich skromny dobytek: listy, pamiątki rodzinne,
fotografie. Wkrótce potem zaczął się pomór, dosłownie pomór, wśród starych
kobiet ogołoconych z resztek pamięci. Chciałoby się powtórzyć za
Augustynem: "Cokolwiek jest w pamięci, to jest i w duszy". A gdy dusza
pustoszeje?
Nie inaczej ma się rzecz z pamięcią zbiorową, społeczną i narodową.
Atrofię i później całkowitą amputacją pamięci, zarówno indywidualnej jak
zbiorowej, dostrzegł genialnie Orwell wRoku 1984. Dostrzegł również, że
może być groźnym instrumentem władzy: przykłady znamy ze współczesnych
ustrojów totalitarnych. Postkomuniści nie uważają się już za komunistów,
lecz ogarnia mnie niepokój, gdy słyszę lub czytam, jak nawołują do
"nieoglądania się za siebie i patrzenia tylko wprzyszłość", do
"niegrzebania się w przeszłości", do "odwrócenia się od wczoraj w imię
jutra"; i gdy augustyniańskie "niezgłębione, nieskończone bogactwo
pamięci" potępiają z grymasem irytacji jako "pamiętliwość".
A kim właściwie są postkomuniści? Mieszkam we Włoszech przeszło
czterdzieści lat, a więc od dawna śledzę mentalność i działania mafii
sycylijskiej. Nie mogę się naturalnie równać z nieodżałowanym Leonardo
Sciascia, jednym z czołowych przedstawicieli dzisiejszej literatury
włoskiej, ale sporo już wiem na temat mafii. Także mafia nie lubi
oglądania się w przeszłość, nie lubi ludzi obdarzonych "zbyt długą
pamięcią". O tym, co wolno pamiętać, a czego pamiętać nie należy, decyduje
mafijny boss. On wie, kiedy i jak można kłamać, po jego ewentualnym
aresztowaniu mafia wybiera go natychmiast na swego przywódcę in absentia,
dając tym dowód "suwerennej pogardy" dla państwa (to Mussolini, umysł
mafijny średnich rozmiarów, wymyślił i bardzo polubił zwrot sovrano
disprezzo) , on decyduje, kto z przeciwników zasługuje na to, by pamiętać
jego nazwisko. Omerta, kamień wetknięty w usta zabitemu za karę nadmiernej
pamięci i gadatliwości, stanowi podstawę mafijnego trybu, a raczej metody
życia społecznego. Zanalizował to dosyć dobrze socjolog niemiecki Henner
Hess, po czterech latach pobytu na Sycylii.
Na użytek rozmaitych "politologicznych" mądrali (czyli głupków w myśl
trafnej formuły Gombrowicza) , którzy głowią się, czym jest postkomunizm,
jak siÄ™ ma do komunizmu, a jak do socjaldemokracji, czy do kapitalizmu
odnosi się na serio czy wyłącznie użytkowo, jaką rolę odgrywa w jego
"postideologii" apetyt na władzę dla samej władzy, twierdzę kategorycznie,
że postkomunizm jest klasyczną formacją mafijną. Sprawa na tyle ewidentna
dla wszystkich obserwatorów o jako tako zdrowym rozsądku, że nie domagam
się cytowania źródła.
Gustaw Herling-Grudziński
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++fot.
Andrzej Szafran
Pytania i uwagi dotyczÄ…ce archiwum: archiwum@rzeczpospolita.plOpracowanie Centrum Nowych Technologii,
(C) Copyright by Presspublica Sp. z o.o.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Archiwum ROL Dziennik pisany nocą16Archiwum ROL Dziennik pisany nocą20Archiwum ROL Dziennik pisany nocą3Archiwum ROL Dziennik pisany nocąArchiwum ROL Dziennik pisany nocą18Archiwum ROL Dziennik pisany nocą14Archiwum ROL Dziennik pisany nocą19Archiwum ROL Dziennik pisany nocą13Archiwum ROL Dziennik pisany nocą2Archiwum ROL Dziennik pisany nocą23Archiwum ROL Dziennik pisany nocą30Archiwum ROL Dziennik pisany nocą15Archiwum ROL Dziennik pisany nocą8Archiwum ROL Dziennik pisany nocą7Archiwum ROL Dziennik pisany nocą29Archiwum ROL Dziennik pisany nocą27Archiwum ROL Dziennik pisany nocą25Archiwum ROL Dziennik pisany nocą9Archiwum ROL Dziennik pisany nocą11więcej podobnych podstron