Bo widzisz i nie grzmisz
Delikatnie przesuwał swoje dłonie po jego plecach, miarowym, spokojnym oddechem pieszcząc wilgotną skórę. Ciemne, poskręcane po kąpieli kosmyki włosów załaskotały go w nos, gdy przyciągnął smukłe ciało bliżej siebie, mocno obejmując ramionami. Gdzieś w oddali słychać było szum uliczny, cicho szemrało radio, na stole, zapomniane, stały kieliszki po winie.
- Totchi... - Sugestywny, wywołujący nagły dreszcze szept zawibrował przy jego uchu. - Totchi...
Jakieś ponaglenie, niewypowiedziana prośba. Ciemnowłosy westchnął cicho, wtulając się ciaśniej w siedzącego za nim mężczyznę. Kaoru trzymał go mocno, blisko siebie, wdychając jego zapach. Lekkie dłonie bez wahania wsunęły się pod czarny sweter, powoli podciągając go w górę i zdejmując. Rzucony na podłogę, upadł w nieporządnym kłębku. Toshiya jęknął, odchylając głowę do tyłu, opierając ją na ramieniu lidera. Powoli, jakby leniwie, całował jego szyję, przesuwając gorącymi wargami po skórze. Przygryzł ją lekko, wywołując kolejny jęk, prośbę o więcej. Gładził dłońmi ramiona basisty, ciesząc się drżeniem ukrytych pod skórą mięśni, przesuwając ręce na płaski, umięśniony brzuch, pod pasek dżinsów. Toshiya oddychał płytko, wyginając się nieświadomie do tyłu, ciałem prosząc o dotyk tak, jak nie śmiały zrobić tego słowami usta. Kaoru miękkim, kocim ruchem, przesunął się koło niego, zsuwając się z łóżka i klękając przed nim. Ciemne, błyszczące oczy napotkały rozgorączkowane spojrzenie basisty. Toshiya pochylił się do przodu, obejmując kochanka ramionami, chowając twarz w zagłębieniu ciepłego ciała. Wilgotnymi wargami całował lider jego klatkę piersiową, językiem zataczając małe kółka przy sutkach. Basista oparł głowę na jego ramieniu, wdychając zapach jasnych włosów. Ledwo wyczuwalna nutka szamponu, silna woń dymu papierosowego i coś... przysunął się bliżej, usiłując rozpoznać zapach, gdy lider powoli rozpinał mu spodnie. Pachniał... deszczem? Krzyknął, zaskoczony gorącą przyjemnością, gdy szorstki materiał otarł się o jego męskość, pobudzając ją jeszcze bardziej. Ponaglony silnymi dłońmi, uniósł się lekko do rękach, gdy Kaoru bez słowa zdjął z niego spodnie, wręcz boleśnie podrażniając podniecenie. Czarny golf, czarne dżinsy, bezkształtny, stłamszony kształt na jasnym dywanie. Lider oparł policzek o jego udo, przysuwając się do niego. Wciąż klęczał przed nim, ciasno w niego wtulony, jakby nieświadomy twardego, naprężonego członka koło swojej twarzy. Basista świadom był tego aż nazbyt, aż zanadto świadom jego warg tak blisko, jego dłoni, języka... Milczał. Kaoru uniósł głowę, przechylając ją lekko w bok i patrząc na niego uważnie. Nagle pochylił się szybko, przejeżdżając gorącym językiem po jego penisie. Toshiya zacisnął dłonie na pościeli, szepcząc coś niezrozumiale. Ciepłe wargi, ślina, chłodząca rozpaloną skórę. Szarpnął ostro biodrami, gdy zacisnął na nim usta, biorąc go jak najgłębiej. W górę, w dół, w górę... Krzyczał, nie wiedząc nawet o tym, gdy zaczął mocno i łapczywie go ssać. W jednej, oszałamiającej intensywnością doznań chwili, opadł na poduszki, chwytając powietrze. Zaschniętymi ustami łowił płytki oddech, gdy lider z dziwnym, tajemniczym uśmiechem, przełknął jego nasienie, palcem wycierając z brody lśniącą kroplę. Leżał na plecach, z szeroko rozłożonymi nogami, pomiędzy którymi klęczał Kaoru. Ułożył głowę na unoszącym się szybko brzuchu, obejmując go w pasie. Palce basisty wplątały się w jego włosy, nawijając je na siebie, w dziecięcej, miękkiej pieszczocie. Atłasowa, bordowa pościel pobłyskiwała jaśniejszymi refleksami odbijających się w śliskiej powierzchni świec. Na szerokim parapecie, na stole, na podłodze, w dużych świecznikach i mniejszych podstawkach. Powoli wyrównywał mu się oddech, kiedy z miłym, jasnym uśmiechem, tak przez lidera ukochanym, podniósł się, opierając na łokciach. Patrzył na niego spod przymrużonych powiek, nagi, wyeksponowany i całkowicie tym nie skrępowany. Lider podniósł głowę, spoglądając na niego z rozbawieniem. Wyciągnął rękę, obrysowując opuszką palca sutek i przesuwając dłoń niżej, po brzuchu, biodrze, na udo.
- Chodź do mnie... - Nie nakaz, nie prośba. Nawet... stwierdzenie zawarte w pytającym wahaniu. Zaśmiał się cicho, niezdarnie próbując unieść się do góry.
- Nie.
- Nie? - Zaskoczony, uniósł do góry brwi, spoglądając w rozbawioną twarz.
- Nie mogę. Zdrętwiały mi nogi.
Parsknął śmiechem, szybko schodząc z łóżka i obejmując go w pasie. Lider drgnął, gdy znów pobudzony penis basisty musnął jego pośladki. Prowokująco, bezczelnie, wypiął pupę do tyłu, ocierając się o podniecenie kochanka. Toshiya niemal zapłakał, sfrustrowany.
- Nie drażnij mnie, ty wredna, złośliwa cholero!...
Kaoru śmiał się, wtulając rozpalony policzek w miękki atłas pościeli. Toshiya przytulił się do jego pleców, sięgając dłonią miedzy uda, wciąż jeszcze złączone. Jaki niewinny. Zacisnął palce na członku kochanka, pobudzająco masując go i głaszcząc. Zareagował prawidłowo, rosnąc i twardniejąc mu w dłoni. Zaskoczony, zachłysnął się powietrzem, gdy lider sięgnął gdzieś za łóżko, wciskając mu w rękę butelkę olejku.
- Zwariowałeś - wyszeptał, z komicznym przerażeniem, malującym się mu na twarzy. Kaoru śmiał się, nadal przyciskając twarz do pościeli.
- Nie... - wydusił, sięgając własną dłonią na zaciśniętą na nim rękę basisty, poruszając nią lekko. Toshiya wrócił do przerwanej pieszczoty, z podnieceniem słuchając przeciągłych jęków kochanka.
- Ka... Kaoru - wysapał, walcząc z natychmiastową potrzebą zgwałcenia go tu i teraz, gdy lider znów otarł się o jego męskość, wciąż cicho jęcząc. - Przestań, zwariuję z tobą!...
- Hm... - wymruczał Kaoru, ani trochę niewzruszony faktem, że rozpalony mężczyzna, przyciska go coraz mocniej do łóżka. Poruszył biodrami, czując twardą męskość napierającą na pośladki. - Tak, Totchi?
- Kaoru. Bo pożałujesz.
- Hm...
- Kao, do diabła, uspokój się, bo obaj pożałujemy! Jestem uke, słodkie, to na dole. To ty jesteś krwiożercze seme.
Krwiożercze seme odwróciło głowę w bok, patrząc na niego szeroko rozwartymi, niewinnymi oczami, po czym mrugnęło, raz, drugi. Basista nie wytrzymał i zatoczył się ze śmiechu na łóżko, pozwalając diabelsko uśmiechniętemu gitarzyście przycisnąć go do łóżka całym ciałem. Gorącym, rozpalony i najwyraźniej czegoś chcącym. Pozbywając się nagle całego rozleniwionego spokoju, Kaoru chwycił kochanka za biodra, masując dłońmi napięte mięśnie. Niecierpliwie rozsmarowana oliwka pociekła mu strużkami po udach, gdy rozsmarował ją na swoim członku, twardym czekającym. Delikatnie, resztką delikatności jeszcze, rozciągnął śliskimi palcami jego wejście, po czym szybko, ostro, wsunął się w niego od razu do końca. Basista krzyknął, wyginając ciało w napięty łuk, gdy zamarł na chwilę, oswajając go ze sobą. Przy uchu słyszał szybki, płytki oddech, gdy natłuszczona dłoń zacisnęła się na nim, pieszcząc go mocno.
- Szybciej...
Brał go mocno, gwałtownie, do końca. Ostre, szybkie pchnięcia dawały obu satysfakcję, jakiej szukali, rozładowanie, jakiego potrzebowali. Wytryskując na atłas białym nasieniem, brudzącym zaciśniętą na nim dłoń Kaoru, zacisnął ostatkiem sił mięśnie, zmuszając lidera do głośnego, pełnego rozkoszy krzyku. Doszedł w nim, opadając bezwładnie na jego ciało. Powoli wczołgał się na łóżko, ciągnął go za sobą. Leżeli, oddychając ciężko, spoceni, drżący, ale spokojni. Na chwilę. Za oknem nadal było ciemno, a świece dopaliły się do połowy. Toshiya przeturlał się nad liderem, odgarniając włosy ze spoconego czoła.
- No?...
- Pfff...
- Co za elokwentny tekst, panie Hara. Zawarcz.
- Naprawdę zwariowałeś. Co tak uległości ci brak?
- To ty masz jej nadmiar! Może raz chciałbym być ja brany?
- Kaoru. Kiedy ty się nie nadajesz na dół.
- A o tym, pozwól, że zadecydujesz, jak spróbujesz.
- Rymujesz.
- Idiota.
- Kaoru!
- O, to oburzenie. Wyzwól swoją wewnętrzną bestię, wyzwól!
- No dobrze, a tak naprawdę, to czemu ja mam cię brać?
- Bo mnie kolana bolą.
- ...
- ...
- I w takich momentach się zastanawiam, czemu naprawdę widzi i nie grzmi...