Bohaterowie Sanctuarium
część pierwsza - „Cena Potęgi”
Zbliżał się zmierzch. Światło księżyca powoli ogarniało bezkres pustyni tworząc niesamowitą atmosferę. Atmosferę grozy, strachu ale także głębokiej fascynacji. Zewsząd dobiegały dziwne odgłosy. Dźwięki mogące doprowadzić do zawału serca nawet najbardziej zaprawionych w bojach wojowników. Najgorsze było to że nie było wiadomo co wydaje te odgłosy i gdzie wydający je właściciel się znajduje. A dźwięki te były najprzeróżniejsze. Począwszy od dziwnych szmerów a skończywszy jakby na przytłumionym, potępieńczym wyciu. Istny chór.....
Siedzący przy ognisku mężczyzna nie zwracał większej uwagi na dobiegające go odgłosy. Siedział nieruchomo, wpatrując się w bijące z ogniska płomienie i stosy iskier wznoszących i opadających powoli na ziemię. Od czasu do czasu podrzucał do ogniska kawałki chrustu. Siedział skulony z głową wciśniętą w ramiona. Było zimno. Przeraźliwie zimno. Taka jest już natura pustyń. W dzień upał jak w piekle, natomiast w nocy zimno że pozostaje tylko szczękać zębami i kląć w żywy ogień. Płomienie ogniska biły wysoko w górę i częściowo odbijały się w oczach nieznajomego. W oczach jakby martwych, pozbawionych jakiegokolwiek wyrazu czy uczucia. Czy to uczucia strachu czy czegokolwiek innego. Nic. Po prostu martwe spojrzenie. Mężczyzna był raczej szczupłej budowy, ubrany był w czarny kaftan oraz w obcisłe spodnie takiego samego koloru. Miał długie, śnieżnobiałe włosy, opadające swobodnie na plecy. Jego twarz była poprzecinana setkami zmarszczek które nadawały mężczyźnie iście nieprzyjemny widok. Jego wystające kości policzkowe oraz długi zakrzywiony nos oraz blada skóra dopełniały tego wizerunku. Mężczyzna leniwie dokładał do ogniska kawałki chrustu aby podtrzymać ogień. Płomienie biły wysoko w górę, oświetlając bladą skórę mężczyzny. Płomienie przeszłości. Przypominające wszystko co się wydarzyło. Mężczyzna był zamyślony. Syczące języki ognia przypominały mu wiele rzeczy. Widział w nich swoją przeszłość. Między innymi całe swoje dziedziństwo.......
Mała wioska położona na skraju kedzystańskiej dżungli. Grupa niesfornych dzieciaków biegała między chatami, głośno wrzeszcząc. Energia ich rozpierała. Wśród nich wyróżniał się jeden mały chłopiec. Chłopiec o blond włosach, szczupłej budowie ciała, bardzo zwinny. Przodował grupie swoich kolegów.
Hej, pobawmy się w wojowników - krzyknał mały chłopiec o czarnych, krótko przystrzyżonych włosach
W wojowników i magów - dokończył chłopiec o blond włosach - Ja będę magiem.
Eeeee...ty Kane, zawsze jesteś magiem i zawsze zabijasz najwięcej potworów - zmarszczył się czarnowłosy
Bo jestem najpotężniejszy - zatriumfował chłopiec - Zobaczycie, kiedyś będę najlepszym magiem i będę ratował świat przed złem.
E tam.... - odpalił czarnowłosy - Bawmy się już !!
Kane, jako jedyny był potężnym magiem, natomiast jego koledzy byli wojownikami. Przy użyciu wystruganych patyków odcinali głowy, dźgali i rąbali fikcyjne potwory. Wszędzie lała się krew. Na szczęście tylko w wyobraźni. Zawsze podczas tej zabawy Kane, przybierał nadwyraz posępny wyraz twarzy, marszczył twarz w taki sposób, że aż dziw brał że może wyglądać tak poważnie i złowrogo. Oczywiście złowrogo jak na ośmiolatka przystało. Po czym zawsze wspomagał swoich kolegów czarami. Jego ulubionym zaklęciem było to w którym przywoływał ogromnego stwora który wręcz masakrował stwory z piekieł. I tak mniej więcej wyglądała cała zabawa. Beztroskie dzieciństwo. Żadnych trosk........
Mężczyzna dorzucił chrustu do ogniska. Płomienie ponownie wystrzeliły do góry sypiąc na wszystkie strony tonami iskier. Mężczyzna zamyślił się. „Najlepsze chwile mojego życia” - pomyślał. Przypomniał sobie swoją rodzinę, przyjaciół.....ukochaną.....Wyjął zza pazuchy dwa malutkie medalioniki. Na jednym wyryte było słowo : ZARIA, na drugim zaś: KANE.....
Nastał wieczór. Księżyc świecił mocno na niebie roztaczając wokół swój blask. Dwoje młodych ludzi stało na małej polanie, wśród drzew, trzymając się za ręce. On, wysoki mężczyzna, o długich blond włosach, ona, o płomienno-rudych włosach i delikatnej twarzy. Wtulała głowę w jego ramię.
Piękna pełnia, nieprawdaż ? - dziewczyna zagadnęła go
Na pewno nie piękniejsza niż ty - odparł odwracając głowę i patrząc jej głęboko w przepełnione miłością oczy
Dziewczyna uśmiechnęła się i mocniej przytuliła się do chłopaka.
Wiesz, Zario - zaczął niepewnie - Zawsze chciałem cię o to zapytać. Czy ty....
Tak ??? - dziewczyna wbiła w niego swoje czarne oczy
Czy zechcesz.....czy mogę.......cię..... - słowa te nie chciały mu przejść przez gardło
Tak. Zgadzam się. - odparła - Dobrze wiesz że nie chcę nikogo innego niż ciebie. Zgadzam się.
Chłopak wyraźnie rozpromienił się.
Kocham cię Zario. Zawsze będę cię kochał.
Wiem Kane. Nic nas nie rozłączy. Nic. Zawsze będziemy razem.
Zawsze.... - powtórzył patrząc na nią.
Mam coś dla ciebie - dziewczyna wyjęła zza pazuchy srebrny medalionik z łańcuszkiem. - Ten jest dla ciebie - wręczyła mu podarek - Ja mam taki sam, z wyrytym twoim imieniem. To po to żebyśmy zawsze byli razem.
Chłopak założył medalion na szyję.
Dziękuję. Nigdy go nie zdejmę. - odpowiedział - Symbol naszej miłości. Wiecznej....
Ogień nadal syczał i trawił drewno. Mężczyzna trzymał w ręce srebrny medalionik i wpatrywał się w niego. Zawsze gdy patrzył na słowo wyryte na odwrocie oczy zachodziły mu łzami. Cały czas miał przed oczami uśmiechniętą twarz Zarii , jej płomienne loki , szczery uśmiech. Teraz to wszystko miało dla niego ogromne znaczenie. Przeogromne. „Utraciłem cię, moja ukochana. Dlaczego na to pozwoliłem ?? Nigdy sobie tego nie wybaczę” To zdanie przewijało mu się w myślach bez ustanku. Powracało jak bumerang za każdym razem wybijając coraz większą ranę w jego sercu. Na równi z tymi słowami przed oczami pojawiał mu się obraz. Obraz śmierci, chaosu i zniszczenia.........
Wioska płoneła. Wszystkie domostwa stały w ogniu. Kobiety krzyczały w niebogłosy. Krzyki niewiast i płacz niewinnych dzieci przeplatały się z odgłosami walki. Gdzie by okiem nie sięgnąć trwała zaciekła walka. Mężczyźni walczyli z przeraźliwymi stworami, najpewniej nie z tego świata. I wyraźnie przegrywali. Wielu z nich leżało już na ziemi, krwawiąc z głębokich ran. Ci którzy jeszcze byli w stanie walczyć tracili nadzieję. Stworów piekielnych stale przybywało. Nadzieja umierała.....Kane w tym czasie wracał do domu z sąsiedniej wioski. Gdy tylko zobaczył ognistą łunę nad swoją wioską przeczuł najgorsze. Rzucił się biegiem przed siebie. Gdy przybył na miejsce prawie stanęło mu serce. Ujrzał straszliwy obraz. Obraz prawdziwej apokalipsy. Wszędzie leżały ludzkie zwłoki, powykrzywiane w dzikich pozach, ich twarze pozastygały w okrzyku o litość, która nie została im okazana. Kane rzucił się pędem do swojego domu. Miał nadzieję że nie zobaczy tego co podsuwała mu wyobraźnia. Ale się mylił. Ujrzał całą swoją rodzinę leżącą na ziemi w kałuży krwii. Kane upadł na kolana i dotknał zimnej twarzy swojej matki. Myśli kotłowały mu się w głowie. Oczy zaszły mu łzami. Nagle przyszło otrzeźwienie: „Zaria !!” Chłopak wypadł ze swojej chaty i pobiegł czym prędzej w stronę domu swojej ukochanej. Biegnąc zobaczył kilku mężczyzn walczących z potworami. Bronili oni kilku kobiet. W jednej z nich Kane dostrzegł twarz Zarii. Ile sił w nogach podbiegł do walczących i uderzył pierwszego stwora. Ten cofnął się i wymierzył w chłopaka ostrzem miecza. Brzeszczot zawył w powietrzu i uderzył Kane'a w okolice mostka. Na szczęście niezbyt celnie. Ostrze tylko ześliznęło się po ubraniu chłopaka ale i tak zostawiło za sobą krwawy ślad.
Kane !! - krzyk Zarii dobiegł jego uszu
Uciekaj !!! - krzyknał trzymając się za ranę - Uciekajcie !!
Kolejny cios uderzył go w kark. Kane padł na ziemię. Splunął krwią. Poczuł że za chwilę straci przytomność. Przed oczami przeleciało mu całe jego życie. Nagle poczuł coś dziwnego. Niesamowity przypływ energii. Wstał. Nie był to ten sam człowiek. A raczej nie przypominał już człowieka. Jego oczy przepełnione były wściekłością, żądzą niszczenia. Jeden z potworów zamachnął się na niego po raz kolejny mieczem. Kane bez trudu, gołymi rękami wytrącił mu broń. Po czym chwycił stwora za gardło i podniósł do góry. Stwór zaskrzeczał pokracznie. Chłopak spojrzał na niego dziwnym wzrokiem i uśmiechnął się makabrycznie, jakby chciał powiedzieć: „Przygotuj się na śmierć”. Ale nic nie powiedział, tylko zacisnał dłoń. Chrupnęła kość. Stwór padł na ziemię ze śmiesznie przekrzywioną głową na lewą stronę. W tym samym momencie Kane zaśmiał się tak straszliwie i makabrycznie że nawet sam Pan Terroru byłby pod wrażeniem. Chłopak uniósł ręce w stronę nieba i przechylił się nieznacznie do tyłu. Zerwał się wicher, niebo zasnuło się chmurami. Wiatr rozwiewał włosy chłopaka. To co się zdarzyło poźniej zasługiwało tylko na jedno miano. Piekła na ziemi. Nie wiadomo skąd pojawiło się kilkanaście półprzezroczystych zjaw które dosłownie rozszarpały pozostałe potwory. Wszędzie unosił się ich potępieńczy śmiech. Nikt nad nimi nie panował. Kane stał i wyglądał jakby był w jakimś dzikim szale lub amoku. Lecz nie tylko stwory przekonały się o potędze i sile zjaw. Przekonali się także o tym pozostali ludzie z wioski. W tym także jedna osoba która była niezwykle cenna dla Kane'a. Zaria......Kane upadł na ziemię. Powietrze rozdarł dziki krzyk bólu. Chłopak trzymał się za głowę. W głowie pulsowała mu dziwna moc. Moc której nie potrafił okiełznać, a która to miała nad nim całkowitą kontrolę. Nie potrafił nad nią zapanować. Po chwili zjawy zniknęły. W wiosce nie było żywej duszy. Kane wstał powoli. Otępiały zaczął się rozglądać po okolicy. Nagle zobaczył to czego w nastraszniejszych snach nie spodziewałby się ujrzeć. Ciało dziewczyny ze srebrnym medalionem. Jej twarz była pokryte krawawymi szramami, zresztą podobnie jak całe ciało. „Nie !! Jedna z przywołanych zjaw. Dlaczego ona ??? - pomyślał. Uklęknął przy dziewczynie. Krzyknął z rozpaczy. Chwycił zimne ciało Zarii i przytulił je do siebie jakby to miało przywrócić jej życie. Nie przywróciło. Łzy poleciały mu po policzku. Krople przepełnione bólem i cierpieniem. Ogarnęło go poczucie bezsilności. Delikatnie położył ciało na ziemi. Powolnym ruchem dłoni zamknał jej powieki. Zdjał z jej szyi medalion. Zapłakał gorzko trzymając cały czas srebrny medalion w ręku. Nagle zauważył dwóch zbliżających się mężczyzn. Ubrani byli oni w czarne habity. W rękach trzymali dziwne laski. Szli omijając trupy które nie robiły na nich najmniejszego wrażenia. Ich oczy zwrócone były w stronę Kane'a. Podeszli do niego. Patrzyli mu w oczy. Ich wzrok nie zdradzał żadnych uczuć. Ani radości ani smutku. Martwe spojrzenia. Jeden z nich wyciągnął w kierunku Kane'a kościstą rękę jakby chcąc pomóc mu wstać. Kane spojrzał jeszcze raz na Zarię. Dotknał jej zimnej twarzy. Po czym chwycił dłoń nieznajomego który pomógł mu wstać. Wybór został dokonany..........
Siedzący przy ognisku mężczyzna westchnął głęboko. Schował medaliony. „Wtedy się wszystko zmieniło. Cały świat się zmienił. Ja sam się zmieniłem. Taka była cena....” - pomyślał mężczyzna. Niedbałym ruchem odgarnał kosmyk włosów który osunał mu się na twarz. Twarz człowieka zmęczonego życiem, człowieka który już wiele przeszedł i wiele widział. Człowieka, który mając trzydzieści lat wyglądał na sześćdziesiąt. Tak, cena była wysoka. Zbyt wysoka......
Pochodnia rozświetlała posępny korytarz. Łuczywo powoli się dopalało. Wydawało się że za chwilę płomień zgaśnie. Długi korytarz napawał niepewnością oraz strachem. Mimo iż korytarz był bardzo stary nie można było tego poznać. Nigdzie byś nie znalazł kawałka skruszonej cegły ani niczego podobnego. Idealna czystość. Korytarzem szedł wysoki mężczyzna w czarnym habicie. Był bardzo stary. Podpierał się wysoką laską. Starzec podszedł do mosiężnych, okutych drzwii. Zapukał, odczekał chwilę i nie czekając na jakikolwiek odzew, wszedł do środka izby. Komnata przedstawiała niezwykle surowy wygląd. Na dwóch przeciwległych ścianach dopalały się dwie pochodnie, pod jedna z nich stał kamienny stół, przy którym siedział człowiek. Obok stołu stało kilka szafek które uginały się pod ciężarem ksiąg wszelakich. Siedzący człowiek siedział przykurczony na krześle i studiował jakąś książkę. Lecz jego uwaga była teraz skupiona na starcu który wszedł do komnaty.
Jesteś gotowy ? - padł nieprzyjemny głos
Tak, mój mistrzu - odparł siedzący za stołem mężczyzna
Pójdź zatem za mną - starzec się odwrócił i podążył w stronę drzwi
Siedzący mężczyzna wstał od stołu. Blask pochodni padł na jego twarz. Posępną twarz. Jego białe jak śnieg włosy, były bardzo dokładnie spięte klamrą. Mężczyzna nie mógł mieć wiecej niż dwadzieścia parę lat. Podążył za starcem. Obaj wyszli na korytarz i zaczęli iść w kierunku światła dobiegajacego z krańca korytarza. Szli w milczeniu. Po chwili stanęli przed rzeźbionymi drzwiami.
Tutaj cię opuszczę - rzekł starzec - Dalej musisz isć sam.
Białowłosy skinął głową. Starzec się oddalił. Mężczyzna zbliżył rękę do drzwii. Wrota otworzyły się z łoskotem. Za nimi znajdowały się schody prowadzące wysoko w górę. Białowłosy przestąpił próg i podążył schodami na górę. Po chwili dotarł na sam szczyt. Znajdowały się tam kolejne drzwi które otworzyły się tylko gdy się do nich zbliżył. Za nimi znajdowała się mała sala. Żadnych sprzetów, stołów czy czegokolwiek innego. Czysta komnata. Na środku stał wysoki mężczyzna. Trzymał w ręku mosiężną laskę. Dziwnym wzrokiem patrzył na białowłosego.
Podejdź proszę Kane - zimny, przenikliwy głos przeciął wszechobecną ciszę.
Mężczyzna zbliżył się i stanął naprzeciwko nieznajomego. Ten cały czas patrzył na niego swym mrocznym wzrokiem.
Dzisiaj jest ten dzień w którym zacznie się wypełniać twoje przeznaczenie. Twoje poświęcenie, odwaga zostały docenione. - mężczyzna położył rękę na ramieniu Kane'a - Moc która została ci dana, jest pozostawiona na twój własny użytek. Jednak dobrze wiesz że z taką mocą idzie w parze także wielka odpowiedzialność oraz poświęcenie.
Wiem o tym - odparł Kane
To dobrze o tobie świadczy - rzekł nekromanta - Nie pozwól by ta moc tobą zawładnęła, by zaśmieciła twój umysł. Siła ta jest przeogromna a źle wykorzystana zwróci się przeciwko tobie i twoim sojusznikom. Musisz potrafić nad nią zapanować. Nie możesz dopuścić do tego, co się wtedy stało. Wiem że nauczyłeś się ją kontrolować. Przez te lata dałeś dokładny wyraz temu że jesteś w stanie nad nią zapanować. Niewielu to potrafi. Ty jesteś jednym z niewielu. Zapłaciłeś bardzo wysoką cenę by poznać tą moc. Bardzo wysoką. Sam o tym najlepiej wiesz. Nie pozwól jednak by to co do tej pory osiągnąłeś, zostało zmarnowane.
Nie zmarnuję tego - odparł Kane - Moja siłę i zdolności zostaną wykorzystane w odpowiednim celu. Celem którym jest zaprowadzenie równowagi na świecie.
Nie muszą ci więcej nic mówić. Jak już wiesz zostałeś wybrany. Idź i niech twoje przeznaczenie wypełni się.
Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi.
Ku chwale Trag'Oula !!
Ku chwale Trag'Oula - rzekł Kane, krzyżując ręce na piersi.......
Ognisko powoli dogasało. Starszy mężczyzna wyrwał się z zadumy, zgarnał ostatnią garść chrustu i dorzucił do ogniska. Ogień po raz kolejny zasyczał i buchnał w górę setkami iskier. Mężczyzna wyciągnął ręce w kierunku ognia i rozmasował je. Po raz kolejny odgarnął kosmyk śnieżnobiałych włosów który spadł mu na bladą twarz. „Mą siłę i zdolności wykorzystam w odpowiednim celu” - powiedział cicho do siebie. Podniósł rękę i wykonał nieznaczny gest. W ognisku się zakotłowało. Setki iskier które dotychczas bez ładu i składu unosiły się w powietrzu teraz zaczęło wirować po niewidzialnych elipsach. Z każdą sekundą było ich coraz więcej. I coraz szybciej wirowały. Po chwili przed mężczyzną pojawił się wysoki, humanoidalny stwór. Był zbudowany tylko z samych płomieni. Mężczyzna spojrzał na niego. Golem patrzył na nekromantę swoim płomiennym wzrokiem. Kane szybkim ruchem zawinął ręką. Stwór rozpadł się z powrotem w stos iskier. „Czym jest ta moc ? - zapytał sam siebie, patrząc na swoją dłoń gdzie na wskazującym palcu znajdował się pierścień - Czy jest to przekleństwo czy też niezwykły dar ? Jeżeli jest ona darem to dlaczego zapłaciłem za jej posiadanie tak wysoką cenę ? Ceną którą było utrata wszystkich tych których kochałem. Tak, ona musi być przekleństwem. Lecz teraz nie mogę się wyzbyć tego przekleństwa. Już nie teraz. Teraz jest już za późno.” Prawda zawarta w tych słowach dusiła go. Nie pozwalała myśleć racjonalnie. Nie mógł wytłumić jej głosu. „Jednak dobrze wiesz że z tą mocą idzie w parze także wielka odpowiedzialność oraz poświęcenie....” „O tak, to prawda. Odpowiedzialność za losy świata. Poświęcenie....Cóż, poświęciłem wiele. Właściwie wszystko co miałem. Wszystko co kochałem. Ale czy miałem inne wyjście ? Chyba nie. Musiałem coś poświęcić. - cynizm zabrzmiał w głosie nekromanty. Kane wstał. Powolnym ruchem zebrał swoje rzeczy. Podręczny bagaż zarzucił na plecy. Podparł się długą, mosiężną laską. Wyjął zza pazuchy medalion. „ Zario, mam nadzieję że mi wybaczysz. To z mojej winy odeszłaś z tego świata. To ja powinienem być na twoim miejscu. Proszę, wybacz mi.......” Nekromanta ścisnął medalion w ręce. Podniósł głowę i spojrzał na gwiazdy świecące na niebie. „Nie pozwól by ta moc tobą zawładnęła, by zaśmieciła twój umysł. Siła ta jest przeogromna a źle wykorzystana zwróci się przeciwko tobie........ Zapłaciłeś bardzo wysoką cenę by poznać tę moc.....” „Tak, mój mistrzu, masz całkowitą rację - powiedział cicho nekromanta wpatrując się w gwiazdy - „ Poznanie łączy się z ofiarami. W tym przypadku ofiarą było całe moje życie. Taka była cena.......cena potęgi.......” Nekromanta spuścił głowę i odwrócił się. Wiatr rozwiewał jego śnieżnobiałe włosy. Muskał jego bladą, otoczoną pajęczyną zmarszczek, twarz. Martwe oczy, bez wyrazu spoglądały gdzieś w dal. Kane podążył przed siebie. Po chwili rozpłynał się w ciemnościach. Ognisko powoli dogasało. Płomienie przeszłości stawały się coraz mniejsze i mniejsze aż w koncu zgasły. Ale po raz kolejny otworzyły niezasklepione rany i pokąsały żywym ogniem, nie pozwalając zapomnieć o tragicznej przeszłości.........
** KONIEC **
2
1