Problemy polityczne Europy.
Ostatnia dekada była dobrym czasem dla Europy Środkowej i Wschodniej. Upadł komunizm, skończyła się zimna wojna i rozpadł się Związek Radziecki. Państwa od Bałtyku do Morza Czarnego odzyskały niepodległość i udało się im stworzyć nowe systemy polityczne i gospodarcze oparte na zasadach demokracji i wolnego rynku. Z wyjątkiem byłej Jugosławii, region zasadniczo uniknął powrotu do autorytarnego nacjonalizmu, wbrew obawom wielu komentatorów, którzy sądzili, że ten potwór podniesie swój podły łeb na grobie komunizmu.
Państwa te odniosły równy sukces w dziedzinie polityki zagranicznej. Byli dysydenci, którzy zostali dyplomatami i mężami stanu wynegocjowali "miękkie lądowanie" w sprawie wycofania wojsk radzieckich oraz pokojowe rozwiązanie Układu Warszawskiego. Następnie ich ambicje skierowały się na osiągnięcie celu, który w tym czasie wydawał się wizjonerski, niezwykle pożądany, ale w dużej mierze nieosiągalny. Celem tym było ponowne dołączenie do Zachodu - od którego państwa te zostały w sztuczny sposób oddzielone prawie pół wieku wcześniej - to jest wstąpienie do Unii Europejskiej i NATO. Państwa te chciały zabezpieczyć swoją świeżo zdobytą niepodległość poprzez członkostwo w tych instytucjach oraz osiągnąć poziom bezpieczeństwa, który dla wielu w zachodniej części kontynentu wydawał się oczywistością.
Cele te zostały już osiągnięte. Wraz z porównywanym do Wielkiego Wybuchu rozszerzeniem Unii Europejskiej i NATO uruchomionym podczas szczytów w Kopenhadze i Pradze, Środkowa i Wschodnia Europa została mocno spojona z Zachodem. Rozwiązany został historyczny dylemat słabych państw uwięzionych pomiędzy Niemcami i Rosją. Państwa te będą obecnie częścią tych samych struktur, w których mocno zakorzenione są Niemcy. Te same struktury pozwolą również tym państwom układać stosunki z ich wschodnimi sąsiadami w duchu partnerstwa, ale z pozycji siły. Czynnikiem spajającym to wszystko są gwarancje bezpieczeństwa udzielone przez najpotężniejsze państwo na świecie - Stany Zjednoczone.
Czasami wydaje się to przypominać opowieść o Alicji w Krainie Czarów. W regionie, gdzie historia często bywała okrutna, a dobrzy bohaterowie zbyt często ponosili klęskę, tym razem odnieśli zwycięstwo. Na początku lat dziewięćdziesiątych pewna amerykańska gazeta opublikowała rysunek, którego tytuł brzmiał: "Europa Wschodnia - czyż to nie tam, gdzie zaczynają się wojny?" Obecnie na horyzoncie nie majaczą żadne wojny, a region ten jest zdecydowanie bardziej demokratyczny i mniej zagrożony niż kiedykolwiek w najnowszej historii. Środek ciężkości zachodniego świata przeniósł się o kilkaset kilometrów na wschód, co znalazło odzwierciedlenie w sformułowaniach, które obecnie stosujemy, opisując ten region. O ile dziesięć lat wcześniej wciąż używaliśmy sformułowania "Europa Wschodnia", teraz o państwach tych mówi się "Europa Środkowa i Wschodnia", przy czym "Europa Wschodnia" oznacza Ukrainę.
Wobec powyższego, ciężko jest winić mieszkańców Europy Środkowej i Wschodniej za to, że chcieliby spocząć i rozkoszować się tymi osiągnięciami, np. paląc cygaro i delektując się szklaneczką wina z jednej ze zmodernizowanych i udoskonalonych winiarni w tym regionie. Jednak właśnie teraz, gdy region wydaje się gotowy do uświadomienia sobie tego historycznego triumfu, na horyzoncie pojawiają się nowe, czarne chmury. Paradoks polega na tym, że właśnie teraz, gdy mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej dołączają do Zachodu, zachodni Sojusz, do którego tak pracowicie dążyli, coraz bardziej wydaje się pogrążać w chaosie. Przed chwilą transatlantycki pociąg obtłukł się o różnice zdań co do zagrożenia stwarzanego przez Irak i w związku z tym pojawiły się głębokie pęknięcia w fundamentach tych kluczowych instytucji, które - zgodnie z nadziejami Wschodnich i Środkowych Europejczyków - miały kształtować i gwarantować ich przyszłość, tj. Unii Europejskiej i NATO. Podstawowe instytucje, przez wielu uważane za mniej lub bardziej stałe elementy nowego post-zimnowojennego porządku bezpieczeństwa, nagle wydają się być zagrożone rozpadem.
Wciąż nie jest jasne, czy instytucje te mogą i będą naprawione, gdy opadnie kurz wokół Iraku. Nie wiadomo również, czy wspomniane szczeliny są jedynie zaczątkiem bardziej fundamentalnych przekształceń stosunków transatlantyckich i europejskich. Jedyną oczywistą sprawą jest to, że Zachód zmierza na niepewne i bardziej wzburzone wody. Nowe zagrożenia XXI wieku przeniosły się ze świata abstrakcyjnych pojęć do rzeczywistości. A jak dotąd Zachodowi nie udało się wystąpić ze wspólną reakcją, która mogłaby stawić im czoła. Tym razem Europa Środkowo-Wschodnia nie jest epicentrum tych nowych geopolitycznych wstrząsów. Jednak ogromny może być wpływ tych wstrząsów na wspomniany region oraz instytucje, którym powierzył on swój przyszły dobrobyt i bezpieczeństwo. Wybiegając w przyszłość, w najbliższym dziesięcioleciu region ten może spodziewać się stawienia czoła trzem wyzwaniom. Pierwsze rozciąga się na linii Atlantyku, drugie leży w Europie, a trzecie tkwi w samym regionie.
Wyzwanie atlantyckie
Pierwsze wyzwanie stojące przed Europą Środkowo-Wschodnią ma charakter atlantycki. Przeżywszy wiek XX w otoczeniu najeżonym geopolitycznymi rafami, większość Wschodnich i Środkowych Europejczyków nie miała wątpliwości, co do korzyści mających płynąć ze wstąpienia do NATO. Członkostwo w Sojuszu miało zapewnić obronę przeciwko resztkom zagrożenia ze strony Rosji. Miało także być parasolem bezpieczeństwa, pod którym państwa te mogłyby się zintegrować i dojść do siebie po 40 latach komunizmu. Członkostwo niosło ze sobą gwarancję bezpieczeństwa ze strony Stanów Zjednoczonych - państwa, któremu ufano ze względu na długotrwałą niezmienność jego celów w tym regionie. Zaangażowanie NATO w tym regionie było przez wielu postrzegane jako wstępny warunek rozwiązania całego zestawu problemów: od dwustronnych stosunków z Niemcami, poprzez regionalne rywalizacje, aż po - być może najważniejsze - przyśpieszenie i ułatwienie normalizacji stosunków z Rosją.
Jednak atrament ledwie zdążył wyschnąć na protokołach akcesyjnych drugiej rundy rozszerzenia Sojuszu, a już NATO znalazło się w fundamentalnym kryzysie wywołanym niezgodą w kwestii irackiej. Oczywiście, nie był to pierwszy kryzys transatlantycki i prawdopodobnie można go było uniknąć - był wynikiem błędów popełnionych przez prawie wszystkich najważniejszych graczy. Fakt, że podjęta przez Zachód próba uporania się z totalitarnym dyktatorem zakończyła się źle i przyczyniła się do nadłamania potęgi NATO, Unii Europejskiej, a także ONZ, z pewnością nie świadczy dobrze o niczyich zdolnościach dyplomatycznych.
Jednak poza specyficznym kontekstem irackim, w ciągu ostatnich kilku miesięcy ujawniły się głębsze rozbieżności w obrębie NATO i pomiędzy obiema stronami Atlantyku. Ich echo będzie prawdopodobnie rozbrzmiewać jeszcze przez jakiś czas. A debata na temat przyczyn tego zderzenia pociągu jest brzemienna w konsekwencje polityczne.
Po jednej stronie spektrum jest coś, co można by nazwać "strukturalną szkołą analityków", którzy argumentują, że narastająca asymetria siły w fundamentalny sposób przekształca amerykańskie i europejskie poglądy na świat. Wiele osób należących do tej szkoły zapewnia, że takie zerwanie zgodności było coraz to bardziej prawdopodobne, jeśli nie nieuniknione. Przeciwny pogląd brzmi, że ten konflikt nie był nieuchronny i w znacznej mierze jest efektem odmiennego wpływu wydarzeń z 11 września na Amerykanów i Europejczyków, czego dopełnieniem były błędy popełnione przez przywódców po obu stronach Atlantyku. Innymi słowy, prawdziwym problemem jest brak wspólnego poczucia celu strategicznego.
Te różniące się diagnozy prowadzą do wydania odmiennych recept politycznych dotyczących dalszego postępowania. Jeżeli problemem jest głęboko zakorzeniona, narastająca i trwała asymetria układu sił i poglądów na świat, nie ma w krótkiej perspektywie dużej szansy na poprawę sytuacji, jeżeli szansa taka w ogóle istnieje. Implikacje takiego myślenia dla stosunków transatlantyckich są oczywiste - i bardzo złowróżbne. Europa przestała być wielkim strategicznym problemem, którym była w XX wieku i nie będzie w przyszłości ważnym strategicznym partnerem dla Stanów Zjednoczonych. NATO nie będzie centralną instytucją, do której Waszyngton odwoływałby się w trakcie konfrontacji z wyzwaniami przyszłości, ponieważ różniące się światopoglądy, priorytety i sposoby stosowania siły prawdopodobnie nie będą możliwe do pogodzenia.
Druga szkoła jest mniej radykalna. Chce zachować NATO, ale uniknąć zaciekłych debat, takich jak te, które niemal rozdarły Sojusz w ostatnich miesiącach. Motto tej szkoły brzmi: "ograniczanie zniszczeń". Jej zwolennicy twierdzą, że NATO musi być zachowane, aby ochraniać wieź transatlantycką i utrzymywać wspólne zasoby sił zbrojnych, które będą mogły być uruchamiane ad hoc, jeżeli będą potrzebne do tworzenia "koalicji chętnych". W takim przypadku zwolennicy tych poglądów powstrzymają się przed otwartym zachęcaniem Sojuszu do przejęcia znaczących nowych zadań poza Europą, gdzie zbyt duże jest ryzyko napotkania głębokich rozbieżności mogących sparaliżować NATO. Stany Zjednoczone nie powinny liczyć na całą Europę działającą poprzez NATO i powinny zaakceptować fakt, że mogą się odwołać wyłącznie do jakiejś podgrupy Sojuszników. W większej i luźniej powiązanej Europie Waszyngton powinien mniej koncentrować się na instytucjach, a większą uwagę przywiązywać do odbudowywania dwustronnych stosunków z tymi państwami, które podzielają jego poglądy i priorytety.
Trzecia szkoła myślenia wyciąga jeszcze inny wniosek - taki, że Sojusz może być ocalony jedynie poprzez radykalną reformę, która przywróci harmonię wizji strategicznych po obu stronach Atlantyku. Szkoła ta utrzymuje, że gdy opadnie kurz wokół Iraku, należy podjąć strategię "zbierania rozsypanych klocków", tak aby odbudować stosunki transatlantyckie, koncentrując się na pokonywaniu nowych zagrożeń. Zgodnie z tą wizja, najlepszym sposobem uzdrowienia ran wywołanych kryzysem irackim jest podjęcie nowych projektów, które zademonstrują zdolność NATO do pokonania przeszłości i zjednoczenia się wokół potrzeby rozwiązywania tych problemów. Zwolennicy tej szkoły chętnie przywołują spuściznę i ducha ojców założycieli Sojuszu i z całej siły nalegają na odrodzenie współpracy transatlantyckiej.
Dla państw w Europie Środkowej i Wschodniej oczywiste jest, że Sojusz, do którego wstępują, nie jest dobrze naoliwionym mechanizmem, za jaki go uważali. Przeciwnie, wchodzą do Sojuszu, który jest głęboko pochłonięty swoją własną, coraz bardziej zajadłą debatą na temat swojego przyszłego celu i kierunku strategicznego. Oczekuje się od nich zresztą, że natychmiast włączą się w tę debatę.
Rdzeniem tej debaty jest kwestia celowości istnienia NATO w postkomunistycznym świecie, w którym pokój w Europie jest coraz lepiej gwarantowany, ale narastają zagrożenia emanujące spoza Europy. Podstawowe pytanie skierowane do wszystkich Sojuszników - starych i nowych - brzmi czy chcą zmagać się z zagrożeniami XXI wieku w ramach jakiś układów transatlantyckich oraz czy Sojusz może i powinien być przekształcony w mechanizm zdolny do organizowania takich wysiłków.
Pytania te nie są łatwe dla państw środkowo- i wschodnioeuropejskich. W idealnym świecie, wielu mieszkańców tego regionu byłoby prawdopodobnie zadowolonych, gdyby NATO pozostało mniej więcej tym, czym było, gdy państwa te rozpoczynały starania o członkostwo. Jeśli już chcą, aby NATO podejmowało nowe zadania, woleliby, żeby koncentrowało się ono na ich "bliskiej zagranicy", zajęło się zakończeniem misji na Bałkanach, stabilizowaniem Ukrainy, demokratyzacją Białorusi, być może skierowało uwagę na Azję Środkową i na Kaukaz oraz aby nadal, krok po kroku Sojusz dążył do realizacji ogromnego zadania, jakim jest próbowanie przekształcenia Rosji w normalne, demokratyczne państwo europejskie.
Państwa w tym regionie wiedzą jednak, że te priorytety nie zawsze są podzielane, szczególnie przez Stany Zjednoczone. Z amerykańskiego punktu widzenia, kwestia wojny i pokoju na tym kontynencie została w dużej mierze rozwiązana, a najbardziej pilne wyzwania strategiczne umiejscowione są obecnie poza Europą. Jeśli NATO ma pozostać centralnym elementem amerykańskiej polityki zagranicznej, musi odpowiadać na te wyzwania, które są kluczowe dla bezpieczeństwa Ameryki i szerzej pojmowanego Zachodu. Dla państw w Europie Środkowej i Wschodniej, oznacza to, że jeśli chcą one, aby Stany Zjednoczone utrzymały swoje pełne zaangażowanie w Europie, muszą włączyć się w wysiłki Waszyngtonu zmierzające do przeprowadzenia tej szerszej transformacji Sojuszu - nawet, gdyby miało to spowodować, że Sojusz podąży w kierunku niełatwym do przyjęcia dla niektórych państw w tym regionie ze względów politycznych lub wojskowych.
W pewnym sensie, liczni przywódcy w Europie Środkowej i Wschodniej mieli mniej oporów i byli bardziej gotowi do poparcia koncepcji NATO działającego poza terytorium traktatowym. Być może było tak, ponieważ przywódcy ci nie sparzyli się na wewnętrznych sporach w Sojuszu z czasów zimnej wojny. Pierwsza grupa nowych członków stanęła wobec próby, jaką było zaangażowanie się w wojnę w Kosowie, druga grupa stanęła wobec tego samego problemu, kiedy musiała decydować o poparciu Waszyngtonu w kwestii irackiej. W oby przypadkach, przywódcy państw w tym regionie odwołali się do własnej historii, aby jednoznacznie i z elokwencją argumentować, że Zachód musi wykorzystać swoją potęgę do przeciwstawienia się dyktatorom.Podczas kryzysu w Iraku, Amerykanie byli i są zadowoleni, gdy przywódcy państw środkowo- i wschodnioeuropejskich przywołują własne historyczne doświadczenia z totalitaryzmem. Potwierdza to od dawna żywione przez Amerykanów nadzieje, że państwa te mogą wnieść świeżą krew, wigor i entuzjazm do Sojuszu.
Jednak poparcie udzielane przez Europę Środkową i Wschodnią ma swoje granice. Zdolności tych nowych członków Sojuszu są skromne, szczególnie jeśli chodzi o realizację przyszłych zadań ekspedycyjnych. Podczas gdy elity pozostają zdecydowanie proatlantyckie, czym innym może być głębokość tych uczuć ze strony społeczeństw w tym regionie. Poparcie dla NATO w tym regionie znacząco spadło po kampanii w Kosowie, a powszechny opór szerszej opinii publicznej wobec tej wojny był niemal tak silny, jak w niektórych społeczeństwach zachodnioeuropejskich. Być może prawdą jest, że niedawne doświadczenia z dyktaturami sprawiły, iż społeczeństwa te są bardziej skłonne do zajmowania zdecydowanej postawy i walki o wolność, niż społeczeństwa w niektórych państwach Europy Zachodniej. Jednak czy przeciętny Słowak lub Rumun naprawdę rozumie kwestie Afganistanu, Iraku, czy Bliskiego Wschodu lepiej niż Francuz albo Niemiec? Od strony politycznej, czy państwa te będą w stanie utrzymać poparcie dla Waszyngtonu w opozycji do największych potęg europejskich?
Wielu Amerykanów ma nadzieję, że cała Europa Środkowa i Wschodnia przekształci się w grupę takich solidnych, jakim obecnie jest Polska - zdecydowanie proatlantyckich, chętnych do wypełniania swoich zobowiązań w ramach NATO i coraz bardziej zdolnych do tego, w miarę wzmacniania własnych gospodarek. Z drugiej strony, wielu Zachodnich Europejczyków wydaje się traktować proatlantyckie nastawienie tych państw jako tymczasowy i przejściowy fenomen. Jaką drogą podąży Europa Środkowa i Wschodnia - to kluczowe pytanie, na które będą musieli odpowiedzieć sobie samym przywódcy w tym regionie.
Wyzwanie europejskie
Drugie wyzwanie trapiące Europę Środkową i Wschodnią leży w Europie. Problemy te koncentrują się wokół przyszłości Unii Europejskiej i - bardziej ogólnie - integracji europejskiej. Pod pewnymi względami, przyszłość ta może być równie niepewna jak przyszłość stosunków transatlantyckich. O ile bowiem w ostatnich miesiącach najwięcej uwagi przyciągał spór na temat Iraku toczący się między dwoma brzegami Atlantyku, głębokie pęknięcia pojawiły się również w poprzek kontynentu europejskiego, w gronie obecnych i przyszłych członków Unii Europejskiej. W pewnym stopniu pęknięcia te można przypisać tym samym różnicom zdań w kwestii irackiej, które podzieliły NATO. Jednak, podobnie jak w NATO, rozbieżności te maskują głębsze podziały dotyczące tego, o co chodzi w Unii Europejskiej, kto przemawia w imieniu Europy i jak należy kształtować stosunki ze Stanami Zjednoczonymi.
Najdobitniejszym tego przykładem był tak zwany 'List Ośmiu". Został on ogłoszony w odpowiedzi na francusko-niemiecką deklarację w sprawie Iraku, wydaną z okazji rocznicy Traktatu Elizejskiego. Najważniejszym celem listu było przeciwstawienie się temu, co podpisane pod nim państwa odczytały jako ogromny krok w kierunku antyamerykanizmu. Był to także ostrzegawczy strzał w kierunku osi Paryż-Berlin sygnalizujący, że nieakceptowane są już dawne zasady gry, zgodnie z którymi Francja i Niemcy mogły po prostu spotykać się i wydawać oświadczenia w imieniu Europy. Gdyby bliżej przyjrzeć się motywacji państw takich jak Włochy i Hiszpania, a nawet Polska, można by dostrzec, że chcą one podkreślić, iż nie godzą się na dalsze ignorowanie ich poglądów przez Paryż i Berlin - zwłaszcza w kwestii tak ważnej, jak przyszłość stosunków transatlantyckich.
Oczywiście wielu francuskich i niemieckich komentatorów podważa znaczenie Listu Ośmiu, a także późniejszego Listu 10 państw Grupy Wileńskiej, utrzymując, że były to aberracje o nielicznych lub żadnych długoterminowych skutkach. Prywatnie komentatorzy ci sugerują, że premier Wielkiej Brytanii Tony Blair przegra swoją rozgrywkę wokół Iraku, premier Hiszpanii Jose-Maria Aznar wkrótce opuści swój fotel, premier Włoch Silvio Berlusconi nie jest poważny, a Środkowi i Wschodni Europejczycy staną się bardziej ugodowi, gdy tylko zdadzą sobie sprawę z ceny, którą zapłacą za swoje postępowanie.
W Londynie i Madrycie można jednak usłyszeć przeciwny scenariusz. Tam oczekuje się, że Blair nie tylko uzyska przyznanie mu racji w kwestii Iraku, ale jest gotowy kontynuować tę walkę i rzucić kolejne wyzwanie duopolowi francusko-niemieckiemu, bardziej zdecydowanie zgłaszając pretensje swojego państwa do objęcia przywództwa w Europie. Prywatnie niektórzy brytyjscy dygnitarze sugerują, że nadszedł czas, aby zwiększyć rolę i podnieść rangę państw takich jak Włochy i Hiszpania, a także nowych członków Unii Europejskiej z Europy Środkowej i Wschodniej oraz ukazać światu bardziej reprezentacyjne oblicze Europy.
Bez względu na wynik kryzysu w Iraku, ta kwestia nie usunie się szybko w cień.
Adwokaci integracji europejskiej utrzymują się w przekonaniu, że Unia Europejska doświadczała już podobnych kryzysów i zawsze wychodziła z nich wzmocniona. Twierdzą, iż w historycznej skali są to jedynie drobne czkawki, a szerszym trendem jest nieuchronna integracja Europy.
Mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej są przyzwyczajeni do słuchania oficjalnej mantry głoszącej, że sukces jest zagwarantowany i takie argumenty nie koniecznie brzmią dla nich uspokajająco. Ale mniejsza o to. Jeżeli jakiekolwiek wnioski powinny być w ostatnich miesiącach oczywiste, jeden z nich brzmi, że przyszłe zdrowie i witalność Unii Europejskiej i NATO są w naturalny sposób nierozerwalnie ze sobą związane. Błędem jest mniemanie, że jeżeli NATO poniesie porażkę, Unia Europejska wkroczy i pomoże mu się podnieść albo przejmie na siebie zadania związane z bezpieczeństwem i obroną. Ostatnie miesiące pokazały, że kiedy NATO jest w kłopocie, zwykle to samo dzieje się z Unią Europejską - i na odwrót.
Dlatego też, potencjalnie niebezpieczna jest każda próba wykorzystywania unilateralistycznych tendencji Waszyngtonu do przekształcania Unii Europejskiej w przeciwwagę dla Stanów Zjednoczonych. Chociaż niesławny sojusz amerykańskich unilateralistów z antyamerykańsko nastawionymi Europejczykami może skutecznie przyczynić się do dalszego niszczenia Sojuszu Północnoatlantyckiego, w rezultacie Europa prawdopodobnie nie stanie się silniejsza, lecz bardziej podzielona i słabsza.
"Powrót do Europy" był w latach dziewięćdziesiątych jedną z podstawowych tez w Europie Środkowej i Wschodniej. Był motorem pchającym państwa tego regionu do ciężkiej pracy i podejmowania prób "dogonienia" Europy Zachodniej. Jednak ponownie, właśnie teraz, gdy państwa te są w stanie zrealizować swoje marzenie o wstąpieniu do kluczowej instytucji zachodniej, która - jak sądziły - miała pomóc im zagwarantować ich pomyślną przyszłość, odkrywają, że instytucja ta jest podzielona, w niektórych obszarach dysfunkcyjna i potencjalnie zagrożona kryzysem. Również w tym przypadku, gdy tylko państwa te zasiądą przy europejskim stole, z dnia na dzień będzie się od nich oczekiwać zajęcia stanowiska w tych ostrych dyskusjach.
W Unii Europejskiej wiele z tych pastw instynktownie będzie opowiadać się za Wielką Brytanią - od kwestii, jak powinna być zorganizowana i zarządzana Europa, aż po zagadnienie stosunków transatlantyckich. Środkowa i Wschodnia Europa postrzega potęgę i wpływy USA jako szanse, którą należy wykorzystać, a nie jako problem, któremu należałoby się przeciwstawiać. Jako że państwa te są małe i średniej wielkości, na pytanie, jak powinna być zorganizowana i rządzona Europa, instynktowną odpowiedź znajdą nie w federalizmie, ale raczej w teoriach współpracy międzyrządowej. Tuż po wstąpieniu do Unii Europejskiej, nie będą skłonne natychmiast zachłystywać się dalekosiężnymi projektami pogłębionej integracji, które zmusiłyby ich do zrzeczenia się na rzecz Brukseli dalszych przejawów suwerenności. Ponad wszystko, państwa te będą chciały utrzymać obecność amerykańską i wpływy USA na sprawy europejskie. Wiele z nich wciąż domaga się zwiększenia, a nie zmniejszenia roli Ameryki w Europie.
Jednak państwa te będą także ostrożne, aby nie antagonizować wobec siebie dwu kluczowych potęg kontynentalnych - Francji i Niemiec - których polityczną i gospodarczą siłę oddziaływania dobrze znają. Czym innym jest jednorazowo wystąpić przeciwko Paryżowi i Berlinowi w konkretnej kwestii, a zupełnie czy innym - obrać kurs, który ustawiłby je w opozycji do tych dwu państw, w odniesieniu do szerokiego spektrum zagadnień, szczególnie gdy ich własna opinia publiczna jest raczej temu niechętna, jak w przypadku Iraku. Z całą pewnością, wyjściową opcją dla Środkowych i Wschodnich Europejczyków będzie niechęć do dokonania wyboru. Podobnie jak w dysfunkcyjnej rodzinie, będą oni po prostu chcieli, aby mama i tata pogodzili się, zakopali dzielące ich różnice i znowu byli razem. Ale życie nie zawsze jest proste. W rzeczywistości, szybko będą się musieli nauczyć walczyć o swoje w bezwzględnym i pełnym rozgardiaszu świecie unijnej polityki.
Wyzwanie rodzime
Trzecie wyzwanie stojące przed Europą Środkową i Wschodnią ma charakter rodzimy. Jest nim zdolność tych państw do kontynuowania procesu reform politycznych i gospodarczych oraz przebudowy własnych społeczeństw rozpoczętej w 1989 r. Z całą pewnością osiągnięto już niezwykle dużo. W rzeczywistości jednym z kluczy do sukcesu Europy Środkowej i Wschodniej w latach 1990. była zdolność do przeprowadzenia reform szybciej, niż wydawało się to możliwe wielu obserwatorom na Zachodzie. Z drugiej strony, obecnie znacznie trzeźwiejszym okiem patrzymy także na ogrom zniszczeń, jaki dokonał się w tych państwach w ciągu czterech dekad komunizmu, a także na dystans wciąż dzielący je od Zachodu i prawdopodobnie jeszcze przez długi czas niemożliwy do pokonania.
Co więcej, wszędzie widoczne są oznaki zmęczenia reformami społeczeństw, które od dziesięciu lat są intensywnie zapędzane do procesu przemian. Rezultaty reform są mieszane, a owoce postępu nie są rozdzielane równomiernie. Młodzi mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej mają pracę i perspektywy kariery, o których ich rodzice nie mogli nawet marzyć. Jednak inni zostali pozostawieni z tyłu i mają trudności z dostosowaniem się do wymogów nowego systemu polityczno-gospodarczego. Powszechna korupcja zniechęca do kapitalizmu, a nierówno rozłożone korzyści wynikające z gospodarki rynkowej nadal - przynajmniej w niektórych kręgach - podsycają nostalgię za bezpieczeństwem oferowanym przez socjalistyczne państwo.
Pierwsza grupa prozachodnio nastawionych reformatorów stopniowo odchodzi z czynnego życia, wielu z nich jest wyczerpanych zmaganiami minionej dekady. Wśród ich następców są zarówno przedstawiciele młodszego pokolenia równie zaangażowanych reformatorów, jak i populistyczni politycy starający się wykorzystać resentymenty istniejące w społeczeństwach. Przez znaczną część minionej dekady presja wywołana koniecznością sprostania wymogom Unii Europejskiej narzucała rządom niezwykłą dyscyplinę i zmuszała ich do właściwych posunięć, nawet w obliczu sprzeciwów opinii publicznej. Z chwilą, gdy państwa te wstąpią do Unii Europejskiej, dostaną się w ciasne ramy zasad i wymogów, które pomogą im zachować obrany kurs.
Jednocześnie, nie sposób nie dostrzec sygnałów ostrzegawczych związanych z rozdrobnieniem politycznym, spowolnieniem gospodarki oraz - w niektórych przypadkach - z zakusami nacjonalizmu/ populizmu. Wiele z tych państw, jeśli nie wszystkie były areną gwałtownych przewrotów rządowych oraz upadku starych i rodzenia się nowych partii politycznych. Dopiero za jakiś czas będzie można ocenić, czy jest to po prostu odbiciem nieuniknionego porządkowania i stabilizowania sceny politycznej, jak sądzą niektórzy, czy raczej oznaką długotrwałych wstrząsów politycznych i zamętu. Od strony ekonomicznej, można się zastanawiać, czy presja utrzymania reform gospodarczych może opaść, gdy państwom tym uda się wstąpić do Unii Europejskiej.
Zdolność rządów tych państw do poradzenia sobie z tym wyzwaniem nie jest oczywiście bez związku z pozostałymi dwoma wyzwaniami omawianymi powyżej. Im państwa te będą wewnętrznie silniejsze pod względem politycznym i gospodarczym, tym lepiej będą przygotowane do odgrywania konstruktywnej roli w zmaganiu się z wyzwaniami polityki zagranicznej w Europie i w stosunkach transatlantyckich. Podobnie - silne i wibrujące energią struktury europejskie i transatlantyckie pomogą wzmacniać i dalej konsolidować postępy na arenie wewnętrznej. Lata dziewięćdziesiąte dostarczyły wielu przykładów na to, że - w odniesieniu do tych państw - postęp osiągnięty w jednej dziedzinie wzmacniał i ożywiał postępy w tej drugiej sferze.
Jednak prawdziwe jest także odwrotne uwarunkowanie. Obecnie niebezpieczeństwo polega na tym, że osłabienie wyników osiąganych na arenie wewnętrznej łączy się z narastającym kryzysem w obrębie struktur europejskich i transatlantyckich, przez co tworzy się właśnie zła dynamika w złym czasie. W ostatnich miesiącach obie strony Atlantyku postępowały źle i wysyłały pod adresem tego regionu wyłącznie błędne komunikaty. Wzrost eurofobii w Waszyngtonie i antyamerykanizmu w Europie Zachodniej może również w niezamierzony sposób legitymować antyzachodnie i antyreformatorskie siły w tych państwach oraz dostarczać im argumentów. Chociaż siły te znajdują się w zdecydowanej defensywie, nie zostały jeszcze całkowicie zniszczone.
W nadchodzących latach Środkowi i Wschodni Europejczycy mogą się spodziewać zmniejszenia nawału pracy. Jednak, pod wieloma względami, leżące przed nimi wyzwania wydają się przerażające, lecz nie bardziej niż te, z którymi uporali się oni w latach 90. A tym razem mieszkańcy tego regionu są z kilku względów lepiej przygotowani do stawienia czoła tym wyzwaniom.
Po pierwsze, Europa Środkowa i Wschodnia nie jest już epicentrum nowych wstrząsów i kolebką zagrożeń, z którymi Zachód próbowałby się zmierzyć. Analiza zagrożeń dla bezpieczeństwa europejskiego i transatlantyckiego spodziewanych w nadchodzącej dekadzie nieuchronnie prowadzi do wniosku, że miasta takie jak Bruksela, Londyn i Waszyngton są bardziej zagrożone niż Praga, Sofia, Warszawa czy Wilno. Zamiast pytać, czy Amerykanie, Brytyjczycy lub Francuzi chcą umierać za Gdańsk, może lepiej zadać pytanie, czy mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej będą chcieli wziąć na siebie część ryzyka związanego z wojną z terroryzmem, radykalnym islamem oraz bronią masowego rażenia w tzw. Wielkim Bliskim Wschodzie i w jeszcze innych regionach.
Po drugie, przedstawiciele państw w Europie Środkowej i Wschodniej będą zasiadać przy najważniejszych stołach, gdzie podejmowane będą decyzje mające wpływ na przyszłość bezpieczeństwa Zachodu,- a więc także ich samych.. Nigdy już decyzje ich dotyczące nie będą podejmowane bez ich udziału. Kluczowe pytanie brzmi, jak państwa te wykorzystają tę szansę i czy stać je na podjęcie wyzwania związanego z ożywieniem integracji europejskiej i współpracy transatlantyckiej.
Dla małych i średnich państw w Europie Środkowej udział w szerszej debacie dotyczącej przyszłości Unii Europejskiej i NATO będzie z pewnością bardzo trudny. Jednak jeżeli jakieś doświadczenia z minionej dekady mogą być busolą dla przyszłych działań, wniosek ten brzmi, że państwom w Europie Środkowej powodzi się znacznie lepiej, gdy aktywnie biorą one swoją przyszłość we własne ręce, współpracują ze sobą w ramach regionu oraz zdobywają się na odwagę. Chociaż historia nigdy się nie powtarza, można jedynie mieć nadzieję, że w następnej dekadzie państwa te będą nadal obdarzane gronem energicznych przywódców takiego kalibru, jak ci, których region ten nie przestaje wydawać od roku 1989. Tak będzie dla nas zdecydowanie lepiej.
Katarzyna Jankowicz
TMZ 503
Numer albumu:18664
9