Czarny notes, Fan Fiction, Dir en Gray


Czarny notes

Kaoru obudził jego własny krzyk. Leżał na brzuchu, z twarzą wtuloną w poduszkę, próbując uspokoić oddech, kiedy z konsternacją dotknął ręką nabrzmiałej jeszcze męskości i ud, zlepionych białym, ciepłym nasieniem. Die.
Znów w jego myślach, wdzierający się w jego sny i marzenia. Znów Die, jego twarz, wykrzywiona ekstazą i szczupłe ciało, spocone i drżące.
Kaoru zaklął cicho, spoglądając badawczo na sąsiednie łóżko. Młodszy gitarzysta spał na plecach, z szeroko rozrzuconymi rękami i pochrapywał przez nos. Kaoru usiadł na łóżku, bezmyślnie wycierając dłoń o zmięte prześcieradło. Z westchnieniem wstał, zwinął zabrudzoną pościel i wrzucił do kosza na brudną bieliznę.
Die leżał z szeroko otwartymi oczami, słysząc dobiegający z łazienki szum wody. Wiedział, że już nie zaśnie, obraz lidera, z jękiem ocierającego się o prześcieradło i dochodzącego z krzykiem, na dobre odgonił senność.

- Do diabła, Totchi! - wrzasnął zirytowany Die, gdy Toshiya po raz kolejny pomylił progi. - Co z tobą dzisiaj?
- Nie drzyj się z łaski swojej, co? - obraził się basista, wydymając wargi. - Źle spałem. Po prostu. I nic takiego się nie stało!
- Poza tym, że przez ciebie kolejny raz zawalamy utwór! - warknął Kaoru, zapalając papierosa. Na upominające spojrzenie Shinyi Odgasił go, wyrzucając niedopałek przez okno. - Boże, jak ja mam was wszystkich dość! - wykrzyczał nagle, zrywając się na równe nogi. - Mam dość całego tego pieprzonego zespołu!
Drzwi zamknęły się za nim z głuchym trzaskiem, a w sali zapanowała idealna, niczym nie zmącona, cisza. Die podniósł gruby notes lidera, oprawiony w miękką okładkę z czarnej skóry i ważył go w rękach, marszcząc brwi.
Panujące milczenie przerwał nieco zaskoczony Kyo.
- Pierwszy raz od dziewięciu lat Kaoru przerwał próbę, nie piłując nas do perfekcji - powiedział z zadumą, patrząc na zatrzaśnięte drzwi tak, jakby miały udzielić mu odpowiedzi na zaskakujące zachowanie lidera. - Myślicie, że jest chory?
- Chyba na głowę - mruknął Toshiya, pogniewany z całym światem. - Wielkie rzeczy, każdemu się zdarza pomylić. Jakbyście się tak nie darli w nocy, mógłbym zasnąć i nie musiałbym podpierać powiek zapałkami. A niech cholera weźmie kumpli gejów, rżnących się jak króliki. I jeszcze ja mam być z nimi w pokoju. Za jakie grzechy?
- Nie było wolnych, a z grzechów to ja ci mogę parę wymienić - zaczął bojowo Kyo, nie zwracając uwagi na przelatującą obok ścierkę, którą wściekle czerwony Shinya cisnął w basistę. - Na przykład to, że sam wróciłeś o drugiej i wcale nie poszedłeś do pokoju! Pod łazienką stałeś! Widzieliśmy cię!
- I nie przeszkadzało wam to kochać się na podłodze? - zdziwił się basista, a Die niemal walnął głową w stół.
- A tobie nie przeszkadzało to, że widzisz gejów?
- A ja kiedy mówiłem, że nie jestem gejem?
- A mówiłeś kiedyś?
- Nie słyszałeś?
- Jakoś mi umknęło!
- Jak większość istotnych rzeczy.
- A to dla mnie czemu istotne?
- A nie lecisz na mnie?
- Zamknijcie się! - jęknął Shinya, masując dłońmi skronie. - Boże, co za dzień. Słuchajcie, skoro Kaoru poszedł, to próby i tak nie będzie. Totchi, idziemy na kawę?
- Ze śmietanką? - zapytał złośliwie basista, szczerząc zęby.
- A zrobisz mi? - warknął ponuro Kyo, zakładając kurtkę. - Die, idziesz?
- Nie - powiedział pospieszne Die, pokazując im notes. - Zaniosę to Kaoru.

Stał pod drzwiami hotelowego pokoju, opierając czoło o chropowatą powierzchnię ściany. Z westchnieniem przekręcił klucz w zamku, wchodząc do środka.
- Kaoru?... - zawołał cicho, zatrzymując się w małym przedpokoju. W apartamencie było cicho, tylko z salonu dochodził jednostajny, monotonny szum. Die skierował się w jego stronę, zrzucając z ramion kurtkę i kopniakami pozbywając się butów. Zatrzymał się w progu, patrząc na porozrzucane ubrania i otwartą, pustą szafę. Odruchowo wyłączył telewizor, siadając na fotelu. Sięgnął po telefon, wystukując numer lidera. Jeden sygnał, drugi - nie odbierał. Gitarzysta z uporem wznawiał połączenie, stukając paznokciami o brzeg stolika ze szklanym blatem.
- Słucham? - rozległ się w końcu głos lidera, niewyraźny i zakłócany.
- Kao... - powiedział niepewnie Die, prostując się mimowolnie. - Gdzie ty jesteś?
- Musiałem wyjechać na jakiś czas - mruknął Kaoru, po czym coś zatrzeszczało. - Die, nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwonię, jak... za parę dni. Hotel jest i tak opłacony, sesję odwołałem, wywiady także. Do zobaczenia, Die.
- A odwołałeś i moją tęsknotę, KaoKao? - zapytał cicho, kiedy lider już się rozłączył.
Do wieczora nie zrobił kompletnie nic. Przez cały dzień włóczył się po hotelu, idąc na basen i rezygnując w połowie drogi. Odkręcał butelkę whisky i odstawiał z powrotem na półkę, włączał telewizor i zaraz go gasił. Brakowało mu obecności Kaoru, jego niskiego głosu i głębokiego śmiechu. Toshiya zadzwonił po południu z próbą wyciągnięcia go do baru, ale odmówił, wymawiając się bólem głowy. Nie głowa go bolała - ale serce. Coś złego działo się z Kaoru, przez ostatnie dni izolował się od niego, zamykając w łazience, albo wychodząc na taras.
Kiedy, zmuszeni warunkami, zostali zobligowani do dzielenia pokoju, Die miał nieśmiałą nadzieję, że uda im się porozmawiać, choć trochę pobyć ze sobą - tak, jak bywali kiedyś. Tęsknił za ciepłymi dłońmi, masującymi jego plecy po uciążliwym koncercie i za rozleniwionym uśmiechem, gdy Kaoru zasypiał z głową na jego kolanach. Jeszcze tydzień temu Die miał ochotę zaryzykować, powiedzieć liderowi, co czuje - a czuł znacznie więcej, niż okazywał. Chciał całować usta Kaoru, rozchylone w zdyszanym błaganiu o więcej, gdy będzie go pieścił. Chciał dotykać go tam, gdzie nie było mu dozwolone - patrząc na szczupłą twarz i głębokie cienie pod oczami Kaoru, chciał wyrwać mu z ręki długopis i zanieść do łóżka, zatracić się w nim i mieć go dla siebie.
O tak, kochał Kaoru i wiedział o tym. A teraz Kaoru zniknął. Wyraźnie czymś przygnębiony i zadręczający się wyjechał, a on kompletnie nie miał pomysłu, jak mógłby mu pomóc.

Kiedy obudził się rano, za oknem padał deszcz. Otwarte drzwi na taras wpuszczały chłodne, rześkie powietrze, a w pokoju pachniało skoszoną trawą. Skrzywił się lekko, czując w ustach nieprzyjemny, gorzkawy posmak. Sięgnął po stojące na podłodze piwo, ciepłe i niedobre, i łapczywie wypił kilka łyków. W głowie mu huczało, a w skroniach kumulował się potężny ból.
Wychodząc spod prysznica w pół godziny później, czuł się odrobinę lepiej. Na stoliku obok łóżka stało zamówione śniadanie, kilka tostów, karton soku pomarańczowego, oraz dzbanek czarnej i mocnej jak szatan kawy. Usiadł na fotelu, wycierając ręcznikiem mokre włosy. Na białej tkaninie została smuga czerwonej farby, niedokładnie spłukane po farbowaniu, brudziły ręcznik. Ze smakiem wgryzł się w chrupkie tosty, sięgając po gazetę, gdy jego wzrok padł na czarny notes, leżący na podłodze. Podniósł go, marszcząc brwi i zagryzając wargi.
Notes Kaoru... mógłby się dowiedzieć, zrozumieć. Kiedy otwierał na pierwszej stronie, tylko trochę zadrżała mu ręka. W końcu jest w stanie sobie wytłumaczyć, że chodzi o dobro Kaoru, prawda?
Kilka luźnych kartek, jakieś nieczytelne dla niego zapiski z datami, rozplanowane trasy, kilka adnotacji odnośnie wywiadów - czy ten człowiek naprawdę musi mieć zaplanowane całe dni? Wycinek z gazety o planowanym tournee w przyszłym roku, jakieś nieistotne rachunki, parę zdań, nakreślonych pochyłym pismem Kaoru... zdjęcie, wsunięte za tylną okładkę notesu.
On sam, ostro skontrastowana fotografia, ciemne kreski brwi, nieporządnie uczesane włosy, pionowa zmarszczka między brwiami - kiedy Kaoru zrobił mu to zdjęcie? Miał kiedyś aparat na próbie, pstrykał coś, ale to? Zamyślony, odległy - Die przyglądał się zdjęciu z niemym zdziwieniem człowieka, uchwyconego w chwili największej zadumy, lekko uśmiechniętego i nieświadomego skierowanego na niego obiektywu. Z tyłu podpis, kilka słów - 19 maja, mój DaiDai. Mój?
Siedział kompletnie oszołomiony, ze wzrokiem wbitym w zdjęcie, kiedy gwałtownie otworzyły się drzwi. Powoli podniósł głowę i spojrzał prosto w zarumienioną twarz Kaoru, który za chwilę zbladł, zaciskając dłonie.
- I, oczywiście, nie dasz sobie wmówić, że masz kłopoty ze wzrokiem i widziałeś fatamorganę? - zapytał z wisielczym humorem, siadając na fotelu obok niego. Die milczał, wciąż ściskając w dłoniach fotografię. - Powiedz coś. Cokolwiek. Możesz mnie wyśmiać, tylko nie milcz.
- Ty głupi, beznadziejny głąbie - powiedział śmiertelnie poważnie Die, patrząc na niego z obrzydzeniem. - Ty durna, egoistyczna świnio. Ty idioto jeden, ty pojebany, zwichrowany durniu...
- Wyznania miłości to się nie spodziewałem - mruknął po chwili ciszy oszołomiony lider, chowając twarz w dłoniach. - Ale aż tak?
- Debil.
- Die? - głos Kaoru drgnął lekko, gdy Die uśmiechnął się z wysiłkiem, a po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Otarł dłonią wilgotny ślad, wstając z fotela. - Co ty...
- Jesteś glizdą, Kaoru - powiedział niechętnie młodszy gitarzysta. - Jesteś zwykłą, tchórzliwą glizdą.
- Bo cię kocham? - zdenerwował się lider i zagryzł wargi. W nagle napiętej ciszy patrzyli na siebie uważnie, po czym Die się roześmiał. - To jest histeryczny śmiech - zwrócił mu uwagę Kaoru, podnosząc się również. Zrobił krok w jedną stronę i zatrzymał się raptownie, gdy Die położył mu rękę na klatce piersiowej. Powoli przesunął wzrokiem po rozłożonych szeroko palcach, przez szczupły nadgarstek i nagie ramię. Zatrzymał spojrzenie na twarzy gitarzysty. - No, co? - spytał niepewnie, gdy Die potępiająco pokiwał głową.
- Pozwoliłeś mi się męczyć - westchnął Die z oburzeniem. - Przez ostatnie tygodnie chodziłem jak struty, bo ty postanowiłeś zabawić się w nieszczęśliwą miłość. Doprawdy, Kaoru, w naszym wieku...
- Czyś ty oszalał, DaiDai? - zirytował się lider, rozluźniając napięte mięśnie. - Co ci miałem niby powiedzieć?
- Że jestem cudowny. Że mnie kochasz. Że chciałabyś ze mną być. Że śnisz o mnie w nocy i marzysz na jawie - wymieniał Die, nie zwracając uwagi na zaczerwienionego i wyraźnie nieszczęśliwego Kaoru. - Że chcesz się ze mną kochać. Wiesz, coś w ten deseń.
- Żebyś mnie wyśmiał albo zabił wzrokiem? - zapytał zgryźliwie Kaoru.
- No dobrze, to o seksie mogłeś sobie na wstępie darować - zgodził się z nim Die. - Ale pozwolić, bym się martwił o ciebie jak idiota, podczas gdy ty martwisz się o siebie - to jest sadyzm. Bardzo ci dziękuję - obraził się nagle. - Mogłem osiwieć ze zmartwienia. Albo popaść w alkoholizm. Albo...
- A nie mógłbyś mi teraz powiedzieć, ze odwzajemniasz moje uczucia... - zaczął beznadziejnie Kaoru - ... albo i nie - dodał szybko, widząc minę Die'a. - Na litość boską, powiedz mi coś!
- Lubię czerwone półwytrawne i kawę sypaną - poinformował go uprzejmie Die. - I wolę morze, niż góry. A na spakowanie się potrzebuję kilka godzin, bo muszę dokupić parę rzeczy. I nie znoszę przepełnionych plaż i komarów.
- A świece i kadzidełka? - spytał z groźną słodyczą Kaoru. - Waniliowe?
- Cynamonowe. I bez kadzidełek proszę. Wolę olejki eteryczne.
- Czy ty sobie przypadkiem nie za dużo pozwalasz, Słoneczko? - warknął rozbawiony i rozzłoszczony lider. - I śniadanie do łóżka, co?
- Zrób coś - powiedział spokojnie Die, uśmiechając się krzywo - by można było zmienić ten podpis - postukał palcem w zdjęcie - na inny zaimek dzierżawczy. Na przykład na "mój". I, Kao... - mówił tonem rozkapryszonego dziecka - możemy lecieć prywatnym? Mam dość tego tłoku na pasażerskich. Do zobaczenia za jakiś czas. - Zbył jego pytania machnięciem ręki. - Wpadnę po ciebie, jak nas wymelduję i powiem chłopakom.
- Co powiesz? - jęknął Kaoru przeciągle.
- No jak to co? - zdziwił się Die obłudnie, przesuwając ciepłą dłonią po jego policzku i uśmiechając się niewinnie. - Że wyjeżdżamy na kilka dni na Bali na przykład - dokończył, wyszczerzając się szeroko, a Kaoru niemal walnął głową w ścianę. Die, pogwizdując, skierował się do wyjścia. Przy drzwiach odwrócił się nagle, patrząc na niego poważnie. - Kaoru?
- Tak?
- Też cię kocham.
Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Lider stał, wpatrzony w nie strasznym wzrokiem, ale powoli na jego twarzy pojawiał się uśmiech. No przecież to był Die. Tutaj szablonowość i standardowe wyznania miłosne naprawdę nie miały racji bytu. Pogwizdując, zabrał się do pakowania.

Kilka, a może kilkanaście godzin później.
- Słuchajcie, ja tego nie rozumiem - powiedział oszołomiony Shinya, wchodząc do pokoju, gdzie Toshiya rozgrywał z wokalistą zaciętą partię pokera. - Dostałem jakiś dziwny list.
- Od kogo? - zainteresował się Kyo, podnosząc głowę znad rozłożonej talii. - Widzę cię - poinformował sucho basistę, który usiłował podebrać mu karty.
- Od Die'a. Słuchajcie, on mi napisał, że wyjechali spróbować lodów i kokosów na Bali... z czego się śmiejecie? - rozżalił się, gdy Toshiya z Kyo ryknęli opętańczym śmiechem.
- Z niczego, kochanie - wydukał Kyo, ocierając łzy. - Pozwól, ze ci to wytłumaczę na przykładzie.
- No?
- Bo to tak - powiedział wokalista, wymownie przesuwając dłonią po swoim kroczu - jak ja bym się teraz zapytał, czy nie masz może ochoty na śmietankę...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron