Józef Czechowicz – Wiersze wybrane
ur.15.031903 w Lublinie, zm. 9 września 1939 tamże
– pl poeta awangardowy 20lecia międzywojennego, w 30stych silnie związany z grupą lit. Kwadryga
Aktywny uczestnik życia lit. Lublina (autor wielu utworów lirycznych poświęconych miastu), redaktor kilkunastu czasopism (literackich i dziecięcych), pracownik Polskiego Radia [pisał słuchowiska radiowe].
Ur. się w rodzinie Małgorzaty z Sułków i Pawła Czechowicza jako 4te dziecko. Dzieciństwo spędził w suterenie przy ul. Kapucyńskiej 3. Było to służbowe mieszkanie jego ojca, który pracował jako woźny w Banku Handlowym. W 1912 ojciec zmarł, a jego posadę objęła matka.
1913 Cz. rozpoczął naukę w rosyjskojęzycznej jedenastoklasowej szkole elementarnej. Dzięki staraniom matki i rodzeństwa umiał już wówczas czytać i pisać po pl. Kiedy 2 lata później Lublin zajęli Austriacy (1915) przeniósł się do nowo utworzonej 1szej powszechnej szkoły pl, którą ukończył z wyróżnieniem w 1917. Potem rozpoczął naukę w czteroletnim Seminarium Nauczycielskim.
1920 jako ochotnik wyruszył na wojnę pl-bolszewicką. Po 3 miesiącach, pod koniec października, wrócił do szkoły, którą ukończył w ‘21. Następne zrobił Wyższy Kurs Nauczycielski w Lublinie studia w Instytucie Pedagogiki Specjalnej w Wa-wie. Po studiach rozpoczął pracę jako nauczyciel we wsi Słobódka na Wileńszczyźnie, w szkole jezuickiej.
1923 był współtwórcą czasopisma literackiego "Reflektor", w którym debiutował utworem Opowieść o papierowej koronie.
1927 ukazał się drukiem pierwszy tomik utworów poety, Kamień. Został on wysoko oceniony przez krytykę. W 1930 otrzymał z Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego stypendium na wyjazd do Francji.
Po powrocie do Lublina został redaktorem dodatku literackiego do "Ziemi Lubelskiej".
1932 rozpoczął wydawanie własnego dziennika Kurier Lubelski. Ukazało się 129 n-ów. Po zakończeniu prac nad nim podjął starania mające na celu powołanie kolejnego dziennika. zaczął wychodzić "Dziennik Lubelski". Wypuszczono tylko 9 numerów.
W maju 1932 poeta wraz z Franciszką Arnsztajnową założył Lubelski Związek Literatów, który miał skupiać wszystkich pisarzy z ówczesnego województwa lubelskiego, niezależnie od formy twórczości.
1933 Cz. przeprowadził się do Wa-wy. Tam redagował Kolumnę Literacką w dwutygodniku "Zet", czasopisma dla dzieci "Płomyk" i "Płomyczek", współpracował z "Głosem Nauczycielskim", "Pionem" i "Kameną" i pracował w dziale lit. Pl. Radia.
Po wybuchu II wojny światowej powrócił do rodzinnego miasta wraz z ewakuującymi się pracownikami radia.
Zginął pod gruzami kamienicy podczas bombardowania Lublina, zaledwie kilkaset metrów od domu rodzinnego, w okolicznościach łudząco przypominających śmierć podmiotu lirycznego w wierszu Żal ("ja bombą trafiony w stallach").
Był homoseksualistą
Najbardziej charakterystycznym elementem jest asyndeton. Poeta stosował fonostylistykę dopiero później odkrytą też u Białoszewskiego czy Norwida. We wczesnej twórczości tworzy atmosferę oniryczną i spokojną, ale niepozwalającą zatopić się do szczętu w sensualistycznym, erotycznym świecie. Silny jest osobliwy niedosyt i freudowska sublimacja (wykorzystywanie swej erotyczności w stosunku do przedmiotów zastępczych, np. umiłowanie muzyki = umiłowanie erotyczne)
Debiutował w 1923 roku, publikując na łamach lubelskiego "Reflektora" utwór prozatorski pt. "Opowieść o papierowej koronie", której jednym z tematów jest niespełniona homoseksualna miłość[2]. W gruncie rzeczy młody Cz. stworzył niezwykle ciekawy utwór - świadectwo jego pierwszych doświadczeń, lektur, zanurzenia w świecie kultury i traktowanie go wyłącznie jako "coming outu" zubaża i wykrzywia sens jego literackiego debiutu.
przed 2 wojną światową poeta obrazuje w swoich wierszach atmosferę katastrofy i upadku. W ten sposób wkracza w II Awangardę, katastrofizm. Wszystkie wiersze Cz. przejawiają silną sugestię wręcz hipnotyczną, a jej senny charakter przypomina odbiorcy i skupianie go wyłącznie na rozwoju wierszy. Wiele wierszy katastroficznych przejawia brak celu, strach przed rzeczywistością, traumę. Poszczególne człony wielu przejawiają intertekstualną komunikację, dlatego odbieranie wiersza Czechowicza jest aktem całościowym.
Kamień, Lublin 1927
Dzień jak co dzień. Wiersze z lat 1927, 1928, 1929, Warszawa 1930
Ballada z tamtej strony, Warszawa 1932
Stare kamienie (wspólnie z F. Arnsztajnową), Lublin 1934
W błyskawicy. Poezje, Warszawa 1934
Nic więcej, Warszawa 1936
Czasu jutrzennego, 1937, wyst. Warszawa Teatr Nowy 1939
Nuta człowiecza, Warszawa 1939
1991 – Grzegorz Turnau: Naprawdę nie dzieje się nic – tekst utworu "Przez kresy"
2006 – Grzegorz Turnau: Historia pewnej podróży – teksty utworów "Twoja postać" i "Motorek"
1997 – Marek Andrzejewski: Trolejbusowy batyskaf – tekst utworu "Przez kresy"
2008 – Federacja: Klechdy Lubelskie – teksty utworów "Przez kresy" i "Inwokacja"
Siano pachnie snem
siano pachniało w dawnych snach
popołudnia wiejskie grzeją żytem
słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach
życie - pola - złotolite
Wieczorem przez niebo pomost
wieczór i nieszpór
mleczno krowy wracają do domostw
przeżuwać nad korytem pełnym zmierzchu.
Nocami spod krzyżów na rozdrogach
sypie się gwiazd błękitne próchno
chmurki siedzą przed progiem w murawie
to kule białego puchu
dmuchawiec
Księżyc idzie srebrne chusty prać
świerszczyki świergocą w stogach
czegóż się bać
Przecież siano pachnie snem
a ukryta w nim melodia kantyczki
tuli do mnie dziecięce policzki
chroni przed złem
dziewanno
grzmiały bryły chmur
dziewojo
szmery drzew się stroją
dziewico
błysnęło złote lico sponad gór
on żonę pojął
w półkolu półksiężycu mulistym śniada
wstęgami ciężkim dymem idzie smuga światła
od sadu w noc gorącą dyszącego jak stado
los się gmatwa
a tymczasem woda się czesała
wartkim szumem u wodopoju
w siedmiu lustrach odbijał się pałac
i słowa
on żonę pojął
wonią próchna ten dom się odziewa
modlitwami szemrzący w kątach
wśród okrzyków do dziewic dziewann
los się zaplątał
monotonnie koń głowę unosi
grzywa spływa raz po raz rytmem
koła koła
zioła
terkocąc senne półżycie
drożyna leśną łąkowa
dołom dołem
polem
nad wieczorem o rżyska zawadza
księżyc ciemny czerwony
wołam
złoty kołacz
nic nie ma nawet snu tylko kół skrzyp
mgtawa noc jawa rozlewna
wołani kołacz zloty
wołam koła dołem polem kołacz złoty
o śmierci nic już nie wiem
o czarne okna i powieki
trzepoce motylami
pachnie sośniną modrzewiem
dotyka co noc snami
zza cichej rzeki
gdzie mgła noga za nogą
wlecze się w ciemny zakąt
trzyma w skrzynce niebieskawy akord
skrzynki otworzyć nie mogąc
życie jest snem krótkim
mówi głos z prawej strony
życie snem krótkim
wtóruje ze smutkiem
głos lewy przyciszony
życie snem krótkim
to trzeci nieodgadniony
i wzbija się w szare niebo
mgła z nieznanego oblicza
a czas
a ziemia dziewicza
o dlaczego
wzrok twój nie schodzi
z przedmiotów pod oknem leżących na stole
z godziny w której żem się rodził
ze skrzynki zamkniętej jak boleść
z umarłych rąk czechowicza
stąpają posłowie nocy
w ciężkich szatach z buczackich makat
szafirowy żwir spod karocy
zaskakał
idę z orszakiem jesiennym
bulwie j ą poetom śpiewy
ciemny
prycha koń we skrzydłach ogniobrewy
w dolinie tej za liściem liść
jak pieczęcie spadają na rude traw niebo
iść dokąd iść
z wierszem jak dym niepotrzebnym
posługiwały mi burze
widziałem dno
cień mnie swym głosem urzekł
apokalipsą zbudził
czy to
jest sprawa ludzi
opowiadać komu
nucę
powinien bym błyskać i grzmieć
tak oto snują się słowa listopadowe
szemrzące sennym listowiem
o czas
o ręce puste
nie mieć białego gromu
a chmurę mieć
byłem czym jesteś
jestem czym będziesz
ty
z dolin suteren placów rzek piekarń
młynów okrętów spojrzeń hut mgły
z barów rozkwitłych witek i nieb
tak sennym zdrojem na ręce moje
ściekał
szept
depcą tygodnie po łóżkach stołach
muska muzyka kwiatami skroń
niepokój dymi wołam twe imię
wołam
bądź
że pod kwiatami nie ma dna
to wiemy wiemy
gdy spłynie zórz ogniowa kra
wszyscy uśniemy
będzie się toczył wielki grom
z niebiańskich lewad
na młodość pól na cichy dom
w mosiężnych gniewach
świat nieistnienia skryje nas
wodnistą chustą
zamilknie czas potłucze czas
owale luster
Póki się sączy trwania mus
przez godzin upływ
niech się nie stanie by ból rósł
wiążąc nas w supły
chcemy śpiewania gwiazd i raf
lasów pachnących bukiem
świergotu rybitw tnących staw
i dzwonów co jak bukiet
chcemy światłości muzyk twych
dźwięków topieli
jeść da nam takt pić da nam rytm
i da się uweselić
którego wzywam tak rzadko Panie bolesny
skryty w firmamentu konchach
nim przyjdzie noc ostatnia
od żywota pustego bez muzyki bez pieśni
chroń nas.