Zabójcza troska
Mieszkanie Daisuke Andou, godzina 19.45, sobota.
- Kao! Telefon dzwoni!...
- To go odbierz! W wannie siedzę!
- Już idę do ciebie, kochany...!
- Die! Masz grypę! Zostań w łóżku!
- Wolisz tradycyjnie, Misiu?
- ...
- KaoKao!... On dzwoni! Głowa mnie boli!
- Boże, co za człowiek, zwariować można, chwili spokoju, on chory... słucham! - lider wrzasnął tak, że dzwoniącemu Kyo przemaszerowało po plecach stado mrówek.
- Eeee... Kao? Die'a nie ma?
- Chory.
- Ach, opiekujesz się nim? Jak dobrze, bo...
- Kaoru! Kto dzwoni?
- Kyo. Die, miałeś leżeć!
- Ale ja też chcę słyszeć! Weź na głośnomówiący!...
- Wracaj. Do. Łóżka. Już. Biorę. - wycedził z zaciśniętymi zębami Kaoru. Przełączył.
- ...
- Kyo?
- Bierzesz go do łóżka?
- Telefon biorę, napaleńcu.
- To jakieś nowe urozmaicenie pożycia seksual...
- KYO!!!
- No, co? - powiedział Kyo obronnym głosem. - Miałeś się nim opiekować...
- Telefonem?
- Idiota.
- A co ja robię innego?!
- Opiekujesz? I z jakim skutkiem?
- ... śmiertelnym...
- Die! Cicho bądź! A ty się nie śmiej!...
- Zrób mu rosół z kury, jak chcesz, to wpadnę i pomogę...
- Co przeszło przez drogę?... Die, ścisz ten telewizor!
- Wiecie, ja tam wpadnę. Wezmę Tota...
- ...
- Co się stało, Kaoru?
- Nie wiem. Kyo chyba ma kota.
To samo mieszkanie, pół godziny później.
- Mmmm, Kao, proszęęęę... och, tak, błagam... tak, kochanie, tak, rób dokładnie tak...
Kyo niespokojnie miął trzymaną w rękach kurtkę.
Stojący przed nim Shinya cofnął się gwałtownie, depcząc wokalistę po nogach. Poszkodowany syknął z bólu i, odruchowo odskakując, niemal zabił zszokowanego słyszanymi odgłosami Tota.
- Spokój! - rozkazujący szept unieruchomił miotających się dziko muzyków. Kyo skrzyżował ręce na piersi i łypał na nich groźnie. - Spokój!
- Ale...
- Toshiya!...
- Ale co oni tam robią?
- Ciężko zgadnąć, doprawdy... ałła! Za co?
- Za struny, które pękły przez ciebie, żesz kurwa!
- Wchodzimy?
- Wchodzimy.
- O, Kaoru, smarowałeś go maścią, jak miło, hehe... a my właśnie weszliśmy i...
- I przynieśliśmy wam kapustę!
- Kapustę? - powtórzył wolno Die, leżący na brzuchu na łóżku, z plecami pokrytymi jakąś zielonkawą mazią. - A po co nam kapusta?
- Żebyś się poczuł jak w środowisku naturalnym, głąbie! - warknął Kaoru, nieco zakłopotany faktem, że szanowany lider pokazuje się, siedząc okrakiem na kochanku, z zielonymi dłońmi i półnagi.
- Oj, Kaoru, aleś się zarumienił...
- Kyo? - zaczął zirytowany lider, pognębiony dodatkowo wpatrującym się w niego basistą.
- Hai?
- Pilnuj lepiej sam siebie, bo tobie krew zdecydowanie nie odpłynęła do twarzy.
Poniedziałek, 8.00 rano, to samo mieszkanie.
- Die? Die, co ty robisz z tym termometrem?
- Yyy... w zasadzie to nic, tak go... czyszczę?
- Ile masz?
- Kaoru, słyszałeś, Miyavi okazał się kobietą...
- Ile?
- A wiesz, że Tot sypia i z Kyo, i z Shinem?
- Ile?
- A ja jestem biseksualny...
- ...
- O matko, ty się nadajesz na esesmana. Trzydzieści dziewięć i pół.
- Do łóżka!
- Idziemy?... Dobrze, dobrze, przecież już leżę...
Przedpokój danego mieszkania, północ.
- Ale zrób coś! On mnie zamęczy!...
- Ale co ja mam zrobić, Die? Sam wiesz, żeś chory, Kao dobrze robi, że cię pilnuje!
- Tot, ale ja nie mam pięciu lat!...
- A zachowujesz się, jakbyś miał. No, przecież on się martwi!
- On mnie zabije tym zamartwianiem, jak... yyy...
- Die, jesteś tam? Die...?
- ... tak, kochanie, już wracam do łóżka...
- Die?
- Tu Kaoru, Toshiya. Daisuke śpi. Dobranoc.
Pojutrze, godzina 10.00, sala prób.
- Nie wiem, po co tu siedzimy. Próba bez dwóch gitarzystów? Przecież jak Die jest chory, to...
- Nie jest, widziałem go wczoraj w aptece! Przyjdą, mówię wam.
/trzask otwieranych drzwi, do środka wkracza roześmiany Daisuke/
- A Kaoru?
- Właśnie wpadłem powiedzieć, że nas nie będzie jeszcze parę dni. Kaoru ma grypę i ja...
- ...
- No, co?
- Nic, absolutnie nic, Die. Tylko go nie zabij...