Mały, Fan Fiction, Dir en Gray


Mały, niimurowy alfabet

A - jak angina.
- Kiedy ja wcale nie jestem chory! - wyjęczał, ocierając załzawione oczy chusteczką. Kichnął kolejny raz, siadając z impetem na łóżku. - Może... lekko przeziębiony.
- Tyci, tyci - podsumowałem zgryźliwie, podając mu chusteczkę. - Kichaj w to! Rozsiewasz kropelkowe zakażenie!
- Zazwyczaj ci nie przeszkadzało, jak coś rozsiewałem - mruknął cynicznie. - Gdzie idziesz?
- Ugotować rosół. I zrobić ci herbatę z cytryną.
- Dziś w menu zupka z trupka w witaminie C?

B - jak brak orientacji w terenie.
- Ja nie wiem, Kyo, czy to był dobry pomysł - stwierdziłem z powątpiewaniem, wysypując z adidasów piach. Za plecami mieliśmy morze, a przed sobą - plażę.
- O co ci chodzi? - zdziwił się obłudnie, wyciągając z plecaka komórkę. Z wystawioną do góry dłonią przeszedł parę kroków, wrócił, zrobił kółeczko, aż w końcu rymsnął na twarz. Obserwowałem go z filozoficznym spokojem, nie zwracając szczególnej uwagi na soczystą wiązankę, jaką wypuszczał z ust. - Nie ma zasięgu.
- Jesteśmy w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc i idzie z aniołkiem w krzaczki - uświadomiłem go, uważnie obserwując bezkres piasku. - Idziemy do przodu, czy zawracamy?
- Przeszliśmy ponad dwa kilometry, jeszcze trochę i padnę - uprzedził lojalnie i ziewnął. - Tam się coś drze. Mewa. A jak mewa, to jedzenie. A za jedzeniem ludzie.
- Zdumiewa mnie twoja logika - wymruczałem, zarzucając na ramiona plecak. Prychnął tylko, drepcząc uparcie do przodu.
Nocowaliśmy wtedy pod gołym niebem, bo zgubił mapę.

C - jak Coca-Cola.
- Jak myślisz, ile można czekać na jedną kaczkę w sosie własnym? I co to za sos własny? Pociachane w kosteczkę jelita i czernina?
- Kyo, uspokój się! - zachichotałem, niemal płacząc ze śmiechu. - I co ty masz na ustach? Bo masz dziś wyjątkowo piękne... czy to szminka, czy błyszczyk?
- Nie, to coca-cola. Patrz, niosą ten zdechły drób.

D - jak "darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda"
- A jaka fajna butelka, mogę ją sobie wziąć?
- Nie.
- A jaki fajny słoik, mogę go sobie wziąć?
- Nie.
- A jaki ładny...
- Toshimasa Hara! Nie możesz wziąć stąd nic, oprócz twojego kubka z herbatą!
- O ja! Dostałem kubek!
- Ten kubek jest różowy.
- To już go nie chcę.

E - jak eukaliptus.
- Kupiłem dziś nową pastę - pochwalił się, wchodząc do łazienki. Leżałem w wannie i brałem kąpiel, patrząc jak wyciska biały pasek na szczoteczkę. - Z wyciągiem z eukaliptusa. Tu jest napisane, że będę miał po użyciu zęby jak bóbr. Jak bóbr, rozumiesz, takie mocne.
- Albo dwa. Też jak bóbr.

F - jak filmy pornograficzne.
- Na Discovery mówili wczoraj, że jak się uprawia seks, to się dłużej żyje - powiedział nagle, odrywając się od ekranu. - I jest się bardziej odpornym na choroby. I tak sobie o tym myślałem, i doszedłem do wniosku, że aktorki porno to będą żyć wiecznie. Po co ściągasz mi spodnie?
- Chyba nie chcesz być gorszy od aktorek porno?

G - jak geneza grubego.
Stał przed tym lustrem od kwadransa, wyginając się na wszystkie strony. W końcu, zaintrygowany, spytałem o co chodzi.
- Jestem za gruby. I brzydki. Jezu, jestem beznadziejny.
- Nikt nie jest idealny - mruknąłem, dusząc się ze śmiechu.
- A w zęby chcesz? - spytał podejrzanie spokojny głosem.
- Ale zobacz, w tej gazecie!
- Podatki?
- Nie, reklama bielizny. Widzisz tego faceta? O lasce nie mówię, kawałek cyca ma, tyłek w sam raz, ale facet! Mięśnie, jakaś klata. Odchodzą od mody na szkielety!
- Tu jest napisane "puszyści i szczęśliwi".

H - jak herbata.
- Napijesz się czegoś? - spytał zmieszany, wyłamując palce.
Pierwsza randka i mętlik w głowach.
- Herbaty, ale nie rób sobie kłopotu - powiedziałem, idąc za nim do kuchni. Wspiął się na palce, sięgając do szafki.
- To żaden kłopot. Jaką chcesz?
- Z cytryną. Zaraz obiorę skórkę do tej herbaty... cytrynę!
Uśmiechnął się nerwowo, chyba mnie nawet nie słysząc. Grzebał w szafce.
- Ale jaką, ekspresową, sypaną, owocową, zieloną, czerwoną, czarną...?
- Zwykła sypana może być - powiedziałem szybko.
- O - skonstatował ze zdziwieniem - tej nie mam.
- Owocowa więc.
- Też się skończyła.
- Zielona?
- Jakoś brakło.
- To co proponujesz? - spytałem rozbawiony, wyrzucając do kosza kolejne puste opakowania. Triumfalnie wyciągnął mały słoiczek.
- Może być kawa?

I - jak impuls elektryczny.
- No i czemu to draństwo nie działa? No, czemu? I co mam zrobić, wybebeszyć i sprawdzić silnik, wezwać kogoś, czy zakupić nowy odkurzacz?
- Wiesz, ja się nie znam na elektryczności i mam wstręt do fizyki - mówię, zerkając jednym okiem znad segregowanych znaczków - ale mógłbyś go włączyć do prądu.

J - jak jasność.
- Dochodzę do wniosku, że księżyc jest bardziej potrzebny od słońca - mruknął, wpatrując się w gwiazdy. Delikatnie wyplątałem s jego włosów opadły liść i też zerknąłem w górę.
- Bo co?
- Bo świeci, gdy jest ciemno. A słońce, gdy jest jasno.

K - jak koniec świata.
- Kyo, co tu tak niebosko śmierdzi?
- O - powiedział tonem odkrywcy, zaglądając do garnka. - Gulasz się przypalił.
- Zamówię pizzę - oznajmiłem, wywracając oczami. - Co ja z tobą mam...
- No co, no co? - Zaperzył się, patrząc na mnie złowrogo.
- Sto pociech, alleluja i koniec świata�

L - jak lekcje angielskiego.
- No i czego cię tam dziś nauczyli? - zagadnąłem, gdy wtoczył się do domu po kolejnej, cotygodniowej lekcji. Osunął się na łóżko, nie zdejmując butów.
- Na przykład jak jest pokazać.
- Take! - powiedziałem natychmiast.
- Nie, to jest "wziąć".
- Paint?
- Nie, to jest "malować". "Pokazać" to "show"...
- Przecież to taki program jest!
- A jak ja tak powiedziałem, to stwierdzili, że mam śpiewać po japońsku.
- Sugerujesz, że próbuję grać na basie po angielsku?

Ł - jak łgarz urodzony.
- Gdzie ty się nauczyłeś tak łżeć? - wzdycham, wychodząc za nim z sali konferencyjnej. Idzie przede mną z zadowoloną miną, wymachując beztrosko plecakiem.
- Ja nie kłamię, tylko lekko mijam się z prawdą - mówi oburzony, zatrzymując się w pół kroku. Wiesz, jak ktoś zapyta czy przesadzam z browarem, mówię "jak wszyscy". Bo ten kto lubi, zrozumie, że wszyscy lubią, a ten kto nienawidzi, że wszyscy nienawidzą.
- Rozkoszne - mruczy cynicznie mijający nas Kaoru. - A kiedy oddasz mi moje płyty z diagramami?
- W środę pewnie.
Lider kiwa potakująco głową i odwraca się do Die'a. Kyo wpycha ręce do kieszeni i tłumaczy mi dalej:
- Bo tu chodzi o talent dyplomatyczny, wiesz, wciskasz kit tak, dając równocześnie dobrą odpowiedź.
- A w którą środę? - dobiega nas podejrzliwy głos Kaoru. Kyo patrzy na mnie z krzywym uśmieszkiem.
- No i w tym przypadku prawie mi się udało.

M - jak Mars.
- Ty patrz jak ta gwiazda jasno świeci... I jaka duża!
- To nie gwiazda. To Mars. Planeta. Złożona z gazów, jakiegoś jądra i innych wodorów... co to w zasadzie jest ten Mars...
- Baton. Wracaj do łóżka.

N - jak niewiadoma.
- Poczekaj! - powstrzymał mnie przestraszonym głosem, gdy usiłowałem w niego wejść. - Tak... tam?
- A gdzie? - spytałem zdezorientowany, odruchowo zerkając mu miedzy nogi. Wyglądało w porządku. - Wolisz seks oralny?
- No ale... tak w pupę?
- Kyo, przerażasz mnie - stwierdziłem absolutnie poważnie, z rozbawieniem zaglądając mu w oczy. - Nie nauczyli cię nic o seksie? To skąd ty się wziąłeś?
- A ty chcesz się ze mną rozmnażać?

O - jak okno na świat.
- Ty albo masz mnie za kretyna, albo posiadasz wiarę w moją nadludzką moc.
- Bo?
- Bo nikt inny jak otwieram okno nie pyta mnie, gdzie idę.

P - jak przyjaciel.
- Nie ma dla mnie czasu. No kompletnie. Odkąd jest z Daisuke, w ogóle go nie widuję. Nawet na piwo ze mną nie pójdzie.
- Powinieneś się cieszyć, że masz z kim na gwiazdy popatrzeć, pogadać.
- Kiedy on nigdy nie ma czasu!
- Mówiłem o sobie... Nie, nie odzywaj się. To moment, w którym zapada taka niezręczna cisza.

R - jak roślinki i radiowozy.
- Uważaj, nie pchaj! - warknął, z wysiłkiem unosząc szafkę do góry. Cofał się krok po kroku, wychodząc z pokoju. Stękając z wysiłku - była diablo ciężka - taszczyliśmy grata do samochodu, w którym już czekały meble gotowe do przewiezienia do mojego mieszkania. Dysząc ciężko wepchnąłem szafkę do skrzyni bagażowej, przytrzaskując nią liścia wielkiej palmy, stojącej w rogu. - Przeproś kwiatka.
- Przepraszam - powiedziałem odruchowo, ocierając pot z czoła. - Czy ty musisz robić ze mnie idiotę? - rozzłościłem się, gdy zwinął się ze śmiechu, zasłaniając usta dłonią, jak małe dziecko.
- Nie muszę robić - zachichotał złośliwie, gdy wywróciłem oczami. - Kierujesz?
Mieliśmy stłuczkę, bo nie zauważył jadącego na sygnale radiowozu.

S - jak syndrom Elmirki.
- Umieram - oznajmił smętnie i zwalił się na kanapę, jakby ktoś podciął mu nogi. Agonalnym ruchem sięgał po pudełko chusteczek, nasączonych mleczkiem do demakijażu i rozpoczął żmudny proces, polegający na usuwaniu z twarzy resztek mrocznego, scenicznego image. Za chwilę siedział przede mną słodki, zaspany i rozczochrany chłopiec, który wyglądał jakby nawiał ze szkoły. - Co tak patrzysz?
- Bo jak się ciebie widzi, to można dostać syndromu Elmirki. Wiesz, coś w stylu "będę koffać, pieścić i przytulać i nazwę cię GEORGE"... Gdzie idziesz, skarbie?
- Po rewolwer!

T - jak twoja kieszeń.
- Cicho! Nie tłumacz się! - Chodził po pokoju, wymachując rękami. Wyjął z ust fajkę, spojrzał na nią nieprzytomnie i wsadził ją do kieszeni. - Jestem ciekaw, co masz do powiedzenia!
- No więc myślę...
- Nie myślisz! To jest twój problem, Totchi, nie myślisz!
- Kyo, powinieneś... - zacząłem, zerkając na jego kieszeń.
- Nie mów mi, co powinienem!
- Kyo, ale ja...
- Cicho bądź! Widziałem, jak się na ciebie patrzył! Co ty sobie myślisz? Że tak może?!
- Ale ja nie o tym...
- A o czym? Co jest ważniejsze, co?!
- Ale spójrz...
- Och, zamknij się wreszcie! Coś się pali?
- Twoja kieszeń.

U - jak ulubione łakocie.
- Kyo, Shin dał dwa cukierki imieninowe - mówię nieuważnie, wyciągając rękę. - Daj mi jednego.
Z udawanym smutkiem kręci głową, odwijając cukierek z celofanu.
- Nie mogę, niestety. Bo dał dla mnie i dla ciebie.
- No i? - patrzę zdezorientowany, jak ładuje sobie czekoladkę do ust.
- Twojego zjadłem wcześniej. Ten był mój!

W - jak wymiennik.
- Dostałem mandat! - wrzasnął, wsadzając głowę do kuchni. Wyglądał jednocześnie na rozbawionego i rozzłoszczonego. - W metrze, wyobrażasz sobie?
- Nie mogłeś kupić biletu? - zdziwiłem się. - Przecież można?
- No tak, ale tłok był. Dałem ludziom do przodu by mi kupili i akurat wsiadła kontrola.
- Nie zdążyłeś skasować?
- Nawet nie to. Zamiast biletu kupili mi paczkę żelków.

X - jak Xena, Wojownicza Księżniczka.
- Nie założę tego! - doszedł mnie jego krzyk. Zaciekawiony zajrzałem do garderoby, gdzie ze wstrętem odrzucał jakieś lateksowe wdzianko, zaproponowane przez stylistkę. - Mam być mroczny, zły i groźny, a nie wyglądać... nie tak!
- To znaczy jak? - spytałem zrezygnowany, zapalając papierosa.
- Jak Xena Wojownicza Księżniczka!

Y - jak Yamaha.
- Ja nie rozumiem, po ci mu ten motor. Przecież on na nim nawet nie jeździ!
- Nie może. Daisuke mu zabronił, bo się boi wypadku.
- No to niech go sprzeda. Motor, Die'a nikt nie kupi, musiałby jeszcze dopłacać.
- Też nie może. Bo jak sprzeda, to wyjdzie na to, ze się Die'a słucha, a tak może zachowywać pozory. Ale jeździć nie jeździ.
- No to faktycznie, nic tylko wziąć pistolet i iść się powiesić.

Z - jak zakąska.
- Co ty masz w tej torbie na litość boską? Maśli się coś i sok płynie!
- Śliwki. Węgierki, zobacz, jakie dobre. A słodkie!... Czemu się krzywisz?
- Pogryzłem robaka. Niedobry był.
- Jak był niedobry, to mu się należało.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron