Codziennik, Fan Fiction, Dir en Gray


Codziennik

Kaoru westchnął z irytacją, gdy dwójka dzieci przebiegła koło jego nóg w szaleńczym pędzie, a czarno-biała, nastroszona kulka wylądowała na szafie.
- Wujek Kaoru! - wrzasnęła pięcioletnia dziewczynka, w jednej rączce ściskająca lalkę z bez nogi, a w drugiej nadgryzionego lizaka. - Ściągnij kota!
Kaoru niepewnie zerknął na wczepionego kurczowo w drewno, śmiertelnie przerażonego kociaka.
- Obawiam się, że on nie chce zejść - powiedział ostrożnie. - A może pooglądacie telewizję?
- Kotaaaaaa! - potworny wrzask rozdarł ciszę, aż zadzwoniło mu w uszach. - Ściągnij kota!!!
- Kici, kici? - spróbował beznadziejnie, stając na palcach i patrząc z powątpiewaniem na trzęsącą się kupkę sierści, łypiącą na niego niepewnie. Kot obdarzył go spojrzeniem wyraźnie mówiącym "chybaś stary oszalał" i wystawił pazury. - Kici, kici skurwysynu - wymruczał pod nosem Kaoru, bez powodzenia próbując dosięgnąć puszystego ogona. - Chodź do wujka Kaoru...
- Wujek Kaoru! - ryknęło coś z podłogi, a Kaoru zawirowało przed oczami. - Dzwoni!
- Co dzwoni, na litość boską? - spytał nieco rozpaczliwie, pocierając czoło. - Gdzie dzwoni?
- Do drzwi dzwoni!!!
Kaoru zaklął, przeskakując nad porozwalanymi na podłodze zabawkami, kredkami, książeczkami i resztą rupieci. Odsunął zasuwę, jednocześnie łapiąc za ogon kota usiłującego nawiać przez otwarte drzwi na zewnątrz. Przeraźliwe miauczenie rozniosło się po okolicy, a stojący w drzwiach Die skrzywił się niemiłosiernie, patrząc ze zdumieniem na Kaoru, który z niejakim obłędem w oczach ściągał kota z wieszaka i swojego płaszcza.
- Co się tutaj dzieje? - zapytał oszołomiony, kopnięciami zrzucając buty z nóg. - I co tu tak niebosko śmierdzi?
- Krupnik na obiad! - jęknął Kaoru i pognał do kuchni, wypuszczając po drodze z rąk kota, który natychmiast wskoczył z powrotem na szafę. Die z zastanowieniem spojrzał na siedzące po turecku dzieci, wpatrujące się w dygoczące stworzenie z chorą fascynacją i westchnął. Zamykając za sobą drzwi, powoli przeszedł przez zabałaganiony salon i stanął przy półce z kasetami. Przyglądając się im przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami, powoli sunął palcem po wierzchu lśniących okładek, aż w końcu wybrał jedną kasetę, z uśmiechem wsuwając ją do magnetowidu. Zrazu niechętne dzieci po paru minutach wpatrzyły się w ekran, zauroczone, a maltretowany kot cichcem wymknął się na taras. Die pokiwał potępiająco głową, wchodząc do kuchni. Kaoru spojrzał na niego nieuważnie, zajęty obskrobywaniem dużego garnka.
- Co robią? - zaniepokoił się, patrząc na niego przez ramię.
- Oglądają telewizję - stwierdził spokojnie Die, stając za nim i spoglądając mu z zaciekawieniem przez ramię. - To ma być... zupa?
- Daisuke.
- No, co? - spytał Die obronnym tonem, niemal włażąc do garnka. - Taka do jedzenia?
- Die!
- Wiesz, jak Sophie gotuje, to nie ma takich grudek na wierzchu.
- To jest kasza, idioto! - wrzasnął Kaoru, tracąc cierpliwość. - Krupnik ma kaszę!
- Ale jak Alice gotowała to też były grudki - ciągnął Die, kompletnie go ignorując. - A może ona tylko krupniku nie umie gotować? Kiedyś mówiła, że teoretycznie umie, ale może...
- Daisuke Andou, ty wredna, złośliwa mendo! Nie interesuje mnie ani kobieta Kyo, ani żona Totchiego! Trzeba było sobie babę wziąć!
- Kiedy ty nie masz okresu, choć czasem się tak zachowujesz - burknął czerwonowłosy, grzebiąc niemrawo w garnku drewnianą łyżką. - A tak swoją drogą, to czyje to dzieci?
- Toshiyi - westchnął Kaoru, przymykając oczy. - Pojechali z Alice po meble i podrzucili. - Głowa mnie boli - poskarżył się nagle, masując ręką skronie. - To ciśnienie...
- Ciśnienie jest w porządku - mruknął drugi gitarzysta, kładąc mu dłoń na rozgrzanym czole. - Za to ty masz gorączkę. Zostaw to i kładź się do łóżka.
- A dzieci?
- Zajęte są. Poza tym chyba...
- Wujek Daisuke! - wrzasnęła znienacka przyczajona pod drzwiami Agnes. - A jak skończysz głaskać wujka Kaoru i pedałować z nim, to włącz film! Wujek Kyo tam tatę po szyi liże!
- Czego ten Toshiya dzieci uczy, bogowie - westchnął Die, kierując się za małą do salonu. W drzwiach obejrzał się na lidera, patrzącego na niego z wyrzutem. - I jak o nas mówi... No, co?
- Włączyłeś im koncert!...
- No włączyłem - przyznał lekko zakłopotany Die, drapiąc się po głowie. - Ostatnio mały Kyo się nie zorientował, że ten zakrwawiony Frankenstein to jego tatuś, więc pomyślałem...
- Die, syn Kyo ma trzy lata, a Agnes ma siedem!
- Naprawdę? - zdziwił się Die, patrząc na niego ze szczerym zdumieniem. - No patrz, że to już tyle czasu... ciekawe, że Kyo nie chce się ożenić w końcu. Są razem tyle czasu, dziecko duże...
- Ty mnie czasem przerażasz - stwierdził całkowicie poważnie Kaoru, wychodząc za nim z kuchni. Przechodząc obok, złapał dłonią za kark kochanka, przyciągając go do pocałunku. - I nie nadawałbyś się na matkę.
- Nie martw się, nigdy nią nie zostanę - uspokoił go nieuważnie drugi gitarzysta, klepiąc go lekko po pośladku. Kaoru zachichotał, znikając w drzwiach sypialni.

*****

Kaoru patrzył bezmyślnie w sufit, po którym łaziła wielka, tłusta mucha. Z wysiłkiem uniósł się na łokciu, sięgając po leżące na kołdrze pudełko chusteczek. Rzucone niecelne, spłoszyło owada, który z bzykaniem przeniósł się na firankę. Zza zamkniętych drzwi dochodziły piski dzieci i donośny śmiech Die'a. Lider westchnął, przymykając oczy. Zapadł w niespokojną, płytką drzemkę, przerywaną męczącymi majakami.
Kiedy się obudził, w mieszkaniu panowała idealna cisza. Ze swojej prawej strony usłyszał szelest papieru, odwrócił głowę. Die siedział na krześle, wsparty łokciem o poręcz, opierając brodę na dłoni. Ze zmarszczonymi brwiami przeglądał jakieś niedbale zapisane kartki, wystukując paznokciami rytm na swoim udzie. Na stoliku obok stał jego czarny kubek z kawą, a leżące dalej papierosy, były wciąż jeszcze zafoliowane. Kaoru uniósł dłoń, gdy kropla wody zsunęła się wzdłuż jego czoła, przez policzek, na szyję. Ze zdziwieniem odkrył, że na czole ma położony zwinięty, zmoczony ręcznik, a usta są nieznośnie suche. Oblizał spieczone wargi językiem, wzdychając cicho. Die natychmiast odwrócił się w jego stronę, zrzucając łokciem ze stołu leżące w nieporządnej kupce gazety.
- No i ślicznie, Kao, ślicznie po prostu - stwierdził ironicznie, siadając koło niego. Materac ugiął się pod ciężarem, a Kaoru zamknął oczy, przygotowując się na długą litanię. - Powiedz mi, Kaoru - ciągnął zgryźliwieczerwonowłosy gitarzysta, zmieniając mu kompres i przytykając szklankę z letnią herbatą do ust. Kaoru wypił łapczywie kilka łyków, zanim bezceremonialnie odebrano mu naczynie, odstawiając z trzaskiem na stolik - czemu ty nie możesz, jak normalny człowiek, wyleżeć się, wypocić, wziąć aspiryny...
- Brałem!
- O, zauważyłem - mruknął cynicznie Die, patrząc na niego z niesmakiem. - A jak nie pomagało, to dokupiłeś następne pudełko? I następne? I...
- I następnego już nie!
- I chwalić Boga - uciszył go samozwańczy pielęgniarz, poprawiając mu poduszki - bo pewnie dzięki temu mamy tylko zwykłą anginę, a nie trupka na składzie. Powiedz mi, Kao, chcesz mnie do grobu wpędzić? - zapytał, wtykając mu termometr w usta. Lider łypnął na niego złowrogo, ale posłusznie zamknął wargi na szklanej rurce. Przez chwilę panowała cisza, nie licząc głośnego tykania zegara, po czym Die spokojnie wyjął termometr. - No, to teraz sobie poleżymy - podsumował rzeczowo obejrzany wynik - a ja idę przynieść ci jakiś obiad.
- Nie jestem głodny - warknął Kaoru, wojowniczo zrzucając z czoła chłodny ręcznik. - I nie będę leżał! Jutro mamy wywiad, a potem... - urwał nagle. Die patrzył na niego obojętnie, ale gdzieś na dnie czarnych oczu czaiła się ukryta groźba.
- Tak, kochanie? - spytał podejrzanie spokojnym głosem, zaciskając wargi.
- A potem mamy sesję... - dokończył z rozpędu, choć z nieco mniejszym przekonaniem Kaoru. Die popatrzył na niego złowieszczo, nie odzywając się ani słowem. Leciutko zadrżały mu nozdrza i Kaoru przełknął ślinę. - Muszę koniecznie na niej być! - powiedział rozpaczliwie, przeklinając sam siebie. - Muszę!
- Musisz? - zapytał Die, mrużąc oczy i świdrując go złym spojrzeniem - Absolutnie i nieodwołalnie musisz?
Przez parę chwil patrzyli na siebie nad białą kołdrą. Die nieustępliwie wbijał wzrok w tęczówki chorego, zaciskając wargi. Ciszę przerywały ich ciężkie, napięte oddechy. I tykanie zegara.
- No tak bardzo to nie - skapitulował Kaoru, spuszczając oczy. - Jakoś sobie poradzicie chyba beze mnie.
- Tak, tak myślę - głos Die'a zabrzmiał jak spiż i lider po raz kolejny dowiedział się, czemu jego słodki, roześmiany Die tak doskonale wyglądał w tym idiotycznym mundurze SS-mana na którymś z wcześniejszych wywiadów. Wilk w owczej skórze. Wilk z wielkimi zębami goniący skaczącą przez płot owieczkę i królika. A nie, to Totchi miał na sobie kiedyś kostium króliczka...
Zanim za czerwonowłosym zamknęły się drzwi, Kaoru zapadł ponownie w niespokojną, urywaną drzemkę.

*****

- No nie będzie go, co ja poradzę, chory jest - mówił Die do słuchawki, przyciskając ją ramieniem do ucha, jednocześnie zalewając wrzątkiem ekspresową herbatę w dużym, fajansowym kubku. - A bo ja wiem? Parę dni, jak sądzę. Nie, nie może przyjść chory. Dlaczego? Bo jest chory. - Słuchał przez chwilę z irytacją wymalowaną na twarzy - A co mnie interesuje, czy by nie wytrzymał? Ja WIDZĘ, że on jest chory i wiem, że nie przyjdzie. Nie, Totchi, nie będę szpikował go tabletkami! - warknął nieprzyjaźnie, wyciskając cytrynę do parującego kubka. - A co mnie to obchodzi? - zapytał szczerze zdziwiony, schylając się i wyjmując z szafki słoiczek z miodem. Uważnie wymieszał dwie łyżeczki z bursztynowym płynem, stawiając naczynie na tacy, obok talerza z kanapkami. - Koniec dyskusji, Toshimasa Hara. Kaoru jest chory. I nie obchodzi mnie, czy nie może wystąpić z gorączką i umrzeć na zapalenie płuc po wywiadzie! Ja przesadzam? Ja?! - słuchał przez chwilę, po czym parsknął ironicznie, łokciem naciskając klamkę od kuchennych drzwi. - Może. Ale weź pod uwagę, że ja go, kurwa, kocham, ja się martwię i ja się nim zaopiekuję, czy to się komuś podoba, czy nie! No w porządku, przecież wiem, że chcesz dobrze - przystopował na chwilę, stawiając tacę przy łóżku Kaoru, który patrzył na niego rozespanym wzrokiem - ale on sam o siebie nie zadba, ktoś musi. Uhm... Tak... Dobrze, przekażę mu. A teraz kończę, bo trzeba mu zmienić pidżamę... Ałł...! Nic się nie stało, nie, zdawało ci się. Tak, do jutra. Uhm, jasne. Pa. Dlaczego mnie bijesz? - zapytał z wyrzutem, odkładając słuchawkę na stolik. Kaoru popatrzył na niego z irytacją, ale nic nie powiedział. - Jedz, jedz - pogonił go drugi gitarzysta, podtykając mu talerz. Z zadowoleniem patrzył, jak bez sprzeciwu sięga po kanapkę i odgryza spory kęs, żując ponuro.

*****

- Prawdopodobnie pod koniec marca ukaże się singiel, promujący nasz nowy album. I choć na razie jesteśmy w fazie produkcyjnej, muszę państwu powiedzieć, że będzie to niewątpliwie jeden z cięższych projektów, bowiem wszyscy mamy już dość tego, czym obecnie częstuje nas rynek muzyczny, nie tylko w Japonii - Toshiya sięgnął po papierosa, jednocześnie mrugając porozumiewawczo do jednej z dziennikarek, która zalała się natychmiast krwistoczerwonym rumieńcem. Basista rozejrzał się po wypełnionej dziennikarzami auli i skinął głową na wysokiego, jasnowłosego mężczyznę w czarnym golfie z plastikową plakietką. - Może pan teraz.
- A czy to prawda - zapytał młody człowiek głębokim, świdrującym głosem - że pan Niikura leży teraz w szpitalu, w stanie krytycznym, gdzie od dwóch dni walczy o życie z powodu ciężkiego zapalenia płuc?
- Nieprawda - zaprzeczył ostro Die, siedzący do tej pory nieco z boku, z rękami założonymi za głowę. - Kaoru ma się całkiem nieźle i lekkie przeziębienie z pewnością nie doprowadzi do żadnych powikłań. Także nie będzie masowej, medialnej sensacji przy pogrzebie jednego z najsławniejszych gitarzystów rockowych.
Shinya syknął na niego ostrzegawczo, a pozorujący głęboki sen Kyo zbudził się gwałtownie, kopiąc gitarzystę w kostkę. Die rzucił mu oburzone spojrzenie, po czym z niechęcią rozejrzał się po twarzach dziennikarzy. - Proszę, może pani.
- Od dawna wiadomo - zaszczebiotała korpulentna kobieta w turkusowym kostiumie, przepychając się nieco do przodu - że strzegą panowie swojej prywatności, stanowczo odżegnując się od jakichkolwiek romansów, które są im przypisywane. Ale czy to prawda - ciągnęła, kierując swój mikrofon w stronę rozespanego wokalisty - że pozostaje pan w związku panem Terachi, starając się teraz o adopcję dzieci w Meksyku?
Toshiya zakrztusił się, a perkusista zmierzył pytającą nieco zbyt uważnym spojrzeniem. Kyo skrzywił nieznacznie wargi, zanim odpowiedział, patrząc z przesadnym smutkiem w stronę Shinyi:
- Niestety, okazało się, że w Meksyku zakazano adopcji dzieci parom z zagranicy - powiedział cicho, wbijając sobie jednocześnie paznokcie w poduszki dłoni. Die zagryzł wargi, a Shinya posłał wokaliście mordercze spojrzenie. - Ale ja i Shin jesteśmy zdecydowani na powiększenie rodziny. Prawdopodobnie uciekniemy się więc do metod naturalnych. Czy ja już mogę iść do domu?

*****

- Jesteś okropny, Kyo - powiedział ze wstrętem Shinya, wsiadając pół godziny później za wokalistą do odwiecznego mini-busa, którym zazwyczaj Toshiya rozwoził ich do domów. Die wyszczerzył się radośnie, usuwając sobie jednocześnie spod pośladków połamanego lizaka. - Teraz się ode mnie nie odczepią i przy każdej sesji będą próbowali sfotografować moje krocze, by się przekonać, czy jestem facetem.
- Kogoś muszą się czepiać - ziewnął Kyo, wyciągając papierosy. - A w zeszłym tygodniu sugerowałem romans z Kaoru, więc teraz...
- Nie łam się, Shin - zaśmiał się Toshiya, wyprowadzając auto z parkingu. Wrzucił kierunkowskaz i spokojnie włączył się do ruchu. - Ostatecznie mogę rzucić Die'owi parę tęsknych spojrzeń podczas sesji, powinno wystarczyć, by zwrócić uwagę na nasz ognisty romans. A swoją drogą - zastanowił się, spoglądając przez ramię na gitarzystę - dziwne, że was jeszcze nie przyłapali.
- Kiedyś się sypniesz, Die - powiedział nadspodziewanie surowo Shinya, wybierając jednocześnie numer na komórce. Szybko zamienił parę słów z kimś po drugiej stronie, po czym schował telefon do bocznej kieszeni torby. - Musisz się pilnować.
- Wiem - mruknął czerwonowłosy, przyjmując od Kyo zmiętego papierosa. Zaciągnął się głęboko, patrząc ponuro za okno, na mijane budynki. - Tylko mnie do szału doprowadza, że nie mogę im po prostu powiedzieć, że tak, Kaoru jest chory, ale to nic poważnego, bo ja mu jakby co szklankę z wodą podam - westchnął cicho, wyrzucając niedopałek za okno. - Takie małe, zwykłe dla innych sprawy, o których ja milczę, zachowując się jak cyborg, bez żadnego życia uczuciowego.
- Każdy z nas wyrzekł się czegoś w imię tego członkowstwa w Dir en Grey, nie sądzisz? - zapytał nagle wokalista, mierzwiąc dłonią jasne, i tak już potargane włosy. - Moje dziecko nosi nazwisko matki, znając mnie tylko jako Tooru, by się nie wygadało koleżankom. Totchi mizdrzy się do wszystkiego, co ma kawałek cycka i nie skończyło pięćdziesiątki, a Shinya spędza wakacje ze swoją matką, wysyłając kobitę nad Adriatyk z bratem. Więc, doprawdy, wy z Kaoru nie macie jeszcze tak najgorzej. Mieszkacie razem, a nadmiernie wygadanym dzieckiem też nie musicie się martwić.
- Idiota - powiedział uprzejmie Die, pukając się w czoło. - Wysadź mnie tu, wpadnę jeszcze do apteki, skończył się syrop.
Toshiya zjechał na pobocze, wyłączając silnik. Gitarzysta wygramolił się z tylnego siedzenia, posyłając im na pożegnanie promienny uśmiech. Zasalutował łobuzersko i długimi krokami ruszył w stronę niskiego budynku z migającym, neonowym krzyżykiem. Tknięty nagłym impulsem Kyo wychylił się za nim, wołając go po imieniu. Die odwrócił się, lekko zdziwiony, gdy samochód już odjeżdżał, a Kyo, wychylony przez okno, odgarniał rękami spadające na twarz włosy.
- Pozdrów Kaoru, koniecznie! - krzyczał wokalista, machając do niego ręką. - Życz mu powrotu do zdrowia! I, Die! Zrób sobie wolne, odwalimy za was sesję, najwyżej znów przebiorą nas za dziwki!
Die śmiał się cicho, patrząc za nimi dłuższą chwilę. Niesamowite, ale w zwariowanym świecie, w jaki sami wkręcali się od parunastu lat, zachowali siebie. Toshiya cały czas pozostawał rozchichotanym narwańcem z krzywym zgryzem, Shinya nadal nabierał się na ich kretyńskie żarty, a stary, dobry Kyo zachowywał się czasem jak człowiek. W tym wszystkim tkwił też on, ciągle beztroski, jak zawsze szukający pozytywów nawet tam, gdzie ich nie było. I był też Kaoru. Die uśmiechał się nadal, wychodząc parę minut później z apteki i szybkim krokiem kierując się do jasno oświetlonego domku, schowanego za wysokim wieżowcem. Gdzieś tam w sypialni grało cicho radio, a rozpalony gorączką mężczyzna palił pewnie, wychylając się przez lufcik w łazienkowym oknie, by móc potem symulować długotrwały odpoczynek. Poważny, odpowiedzialny lider, przypalający krupnik i odgryzający skórki od chleba. Prychający nad fioletową pościelą z satyny i wśród wybuchów śmiechu rozpakowujący koronkowe stringi. Ciepła dłoń na policzku i miękkie usta na wargach. Die westchnął z zadowoleniem, wyciągając z kieszeni klucze.
W zamrażalniku powinien być jeszcze zamrożony kurczak, a włoszczyznę przytaszczył z wczorajszych zakupów. Coś mu mówiło, że na kolację jego zagrypione szczęście otrzyma bulion z grzankami. A na jutro, bo dałby sobie rękę uciąć, że kupował koncentrat - a na jutro będzie pomidorowa.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron