Przecież kocham, Fan Fiction, Dir en Gray


Przecież kocham

Daisuke przeciągnął się na krześle.
Rozespanymi oczami potoczył po obecnych.
Kaoru siedział przy stole, z głową opartą na dłoni, niemrawo przerzucając jakieś luźne kartki. Toshiya, zwinięty na kanapie, przesuwał palcami po strunach basu, wydobywając z niego przeraźliwe piski i monotonne buczenie.
Atmosfera była co najmniej senna.
Die spojrzał na zegarek, łapiąc, tak samo jak i jego zirytowane, spojrzenie lidera. Westchnął. Czy mógłby mu ktoś wytłumaczyć, po jaką cholerę zrywał się przed siódmą, skoro na próbie zabrakło wokalisty i perkusisty? Z mściwą satysfakcją jął przygotowywać wykład, jakim uraczy spóźnialskich.
Nagle na korytarzu, oddzielającym salę prób od reszty pomieszczeń, rozległ się ogromny huk, po czym do pomieszczenia wpadł wyraźnie wściekły Shinya, rzucając czarną torbę w jeden jego kąt, a siebie w następny. Reszta zespołu patrzyła nie niego niezbyt rozumiejąc, czemu zazwyczaj miły, uroczy i grzeczny perkusista zachowuje się jak, nie przymierzając, rozwydrzony bachor.
Cicho szczęknęła klamka, gdy Kyo, pojawiając się również w pomieszczeniu, starannie zamknął za sobą drzwi.
Nie odzywając się do nikogo ani słowem, podszedł do Shina, wpatrującego się w okno i delikatnie dotknął jego ramienia.
- Shin-chan...
- Nie nazywaj mnie tak! - wrzask młodego muzyka przyprawił resztę o atak paniki. - Nie mów do mnie! Nie istniej! Nie oddychaj! Nie pokazuj mi się na oczy...!
- Ale co miałem...
- Nie wiem! Cokolwiek! To ty jesteś Pan-Spadajcie-Z-Głupimi-Pytaniami! I jak nigdy nie zadałeś sobie nawet trudu wysłuchania jakiegoś do końca, tak co, na zwierzenia cię wzięło?
- Kurwa, nie przesadzasz? Sam nie powiedziałeś zupełnie nic! Jak zwykle! Zawsze reszta ma odwalać czarną robotę, co? A pan Terachi, słodki, lukrowy aniołek nie pobrudzi łapek!...
- Wkurwiasz mnie, Kyo, wiesz? Nie zamierzam w ogóle cię słuchać! Tłumacz swoje chore wypowiedzi sam, ja mam serdecznie dość! - Shin zerwał się z krzesła, jego oczy ciskały błyskawice, głos drżał powstrzymywaną furią.
Reszta zespołu była zbyt oniemiała, by jakoś zareagować.
Zapadłą nagle ciszę przerwał nieprzyjemny, szyderczy śmiech wokalisty.
Kyo, opierając dłonie na biodrach, patrzył na perkusistę zmrużonymi oczami, błyszczącymi drwiną.
Zimny głos wzbudził niemile ciarki nawet w nieświadomych niczego gitarzystach, zaś Tot odruchowo wycofał się w róg kanapy, znikając z pola rażenia.
- No i świetnie, pokaż, na co cię stać, może jeszcze mnie zabij! Albo lepiej przerżnij, powinno ci ulżyć...
Potok pełnych jadu słów przerwał głośny trzask.
Wokalista szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w Shinyę, który, z wciąż uniesioną dłonią, stał naprzeciwko. Policzek Kyo, zaczerwieniony od mocnego uderzenia, zaczynał piec.
Drobny mężczyzna, nie mówiąc już ani słowa, odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z sali, pozostawiając za sobą ciszę i czterech mężczyzn, z których każdy czuł, ze coś powinien zrobić, ale nie robił nic.
- Co ty zrobiłeś, Shin? - wykrztusił z trudem Kaoru, przerywając napięte milczenie.
Głowy całej trójki skierowały się w stronę perkusisty, który, ciągle dygocząc, wpatrywał się we własną dłoń.
Powoli osunął się na podłogę, chowając w rękach twarz. Jasne, miękkie włosy opadły kurtyną, zakrywając go przed pozostałymi.
Lider szybko podszedł do niego, unosząc jego głowę do góry.
W spojrzeniu młodego nie było już złości, tylko jakby niedowierzanie, strach i lęk, nie przed innymi, przed samym sobą.
- Kaoru... - bolesny jęk wydostał się z nagle pobladłych warg. - Co ja...
Szybkim ruchem młody przylgnął do ciała gitarzysty, wczepiając się kurczowo w jego sweter. Kaoru wymienił z Die'm zaniepokojone spojrzenia, po czym otulając Shina podaną przez Tota kurtką, podniósł go z podłogi, sadzając na kanapie. Ściskając w dłoniach zaparzoną przez lidera kawę, Shinya opowiedział, jak idąc rano na próbę, spotkał po drodze Kyo i postanowili jeszcze zajrzeć do księgarni, poszperać w nowościach. Jak przed wejściem wpadli w grupkę dziennikarzy. Jak na idiotyczne pytanie jednego z nich, czy łączy ich coś więcej, niż przyjaźń, Kyo perwersyjnie przejechał dłonią po policzku Shina, mrucząc pod nosem, że nigdy nie zdradzał imion osób, z którymi sypiał. I jak jemu samemu w efekcie puściły nerwy.
Przyjaciele wymienili zakłopotane spojrzenia. Znane było zamiłowanie wokalisty do ekscentrycznych występów, prowokacyjnych zachowań, pikantnych aluzji. I o ile Shin zareagował jak zareagował, reszta zwyczajnie by się tym nie przejęła.
Toshiya praktycznie zerwał się z kanapy, gdy uświadomił sobie, że ich nieprzewidywalny wokalista został pozostawiony samemu sobie. Niemal z lękiem pomyślał o wizycie, jaką powinien mu złożyć. Złapał spojrzenie Die'a, który ledwo dostrzegalnie, skinął głowa w kierunku drzwi. Znikając za nimi słyszeli cichy, uspokajający głos Kaoru, i urywany oddech perkusisty.
Zamykając za sobą drzwi, Toshiya popatrzył na gitarzystę. Daisuke ponuro grzebał czubkiem buta w ziemi, nerwowo skubiąc jakąś nitkę przy rękawie swetra. Gdy zauważył wzrok basisty, potrząsnął głową.
- Nie wiem, Tothi... nie rozumiem Shina, naprawdę... przecież Kyo nie chciał go dotknąć, na pewno! Ile razy rzucamy sobie wszyscy takie teksty i nic?
Toshiya kiwał głową, zamyślony. Powoli zaciągnął się papierosem, siadając na niskim taborecie. Podciągnął nogi pod brodę, z zakłopotaniem uświadamiając sobie, ze być może wie, czemu perkusista zachował się tak gwałtownie, jakby...
Jakby... kochał?
Lekki dreszcz przebiegł mu po plecach, mieszając w głowie obrazy roześmianej twarzy Shina, gdy Kyo był obok, łagodnego uśmiechu, gdy wokalista opierał się o niego, zmęczony koncertem.
Możliwe? Kyo, nasz Kyo?...
- Pojadę do niego. Może coś wyjaśnię, powiem... - urwał, czując wręcz porażającą pewność, że jeżeli wokalista wpuści do domu kogokolwiek, nie będzie to nikt inny, jak Shin. Jeżeli wpuści.
W drzwiach pojawiła się przygnębiona twarz Kaoru, który, zamykając je cicho za sobą, wyciągnął rękę po papierosy. Prawie zjadł tego, którego podał mu Die, po czym, gdy w końcu udało mu się zapalić, uniósł wzrok. Patrzyli na siebie bezradnie.
- Shinya powinien go przeprosić. Przecież uderzył go za nic... - niepewny głos Die'a przerwał milczenie. Tot poruszył się niespokojnie.
- Die... Kyo potraktował go jak zabawkę, zakpił sobie z jego uczuć, przecież... - zamilkł, zdając sobie sprawę, że właśnie sypnął perkusistę. Ku swojemu zdziwieniu w oczach Kaoru dostrzegł leciutki blask rozbawienia, a Die cicho parsknął.
- Eee... wiecie? - wypalił idiotycznie, rumieniąc się nieznacznie.
- Wydaje mi się, Tot, że jedyną osobą, która nie zdaje sobie sprawy z tego, że Shinya go kocha, jest Kyo. A obawiam się, że po dzisiejszym dniu długo się o tym nie przekona.

Minął tydzień.
Pozornie wszystko wróciło do normy.
Kyo, nakłoniony przez Kaoru do rozmowy z Shinyą, wysłuchał go grzecznie, po czym obojętnym głosem poinformował, że jasne, wybacza mu, nie ma sprawy i że nic się nie stało. Die na koncercie objął wokalistę ciasno, co natychmiast skierowało uwagę dziennikarzy na ich domniemany związek.
I wszystko, naprawdę, wydawało się być jak dawniej.
Poza tym, że Kyo przestał spędzać z nimi więcej czasu, niż było to konieczne.
Po próbach znikał, rzucając tylko reszcie krótkie „cześć”, na pytania dziennikarzy odpowiadał sucho, że nie ma na ten temat nic do powiedzenia, na pytania reszty nie odpowiadał wcale, albo zbywał ich półsłówkami.
Poza tym, że Shinya nie rozstawał się z ciemnymi okularami, że miał podpuchnięte oczy, że jego uśmiech przypominał nerwowy skurcz.
I poza tym, że ukradkowe, krótkie spojrzenia, jakie czasem sobie rzucali, gdy drugi nie widział, przepełnione były taką pustką, że Toshiya miał ochotę płakać, Die kląć, a Kaoru wywrzeszczeć im, że są idiotami, torturując się wzajemnie.

W środę rano niebo było zasnute ciężkimi, burzowymi chmurami, a drzewa, uginające się pod dącym ponuro wiatrem, kołysały pozbawionymi liśćmi gałęziami.
Shinya poprawił kołnierz, wychodząc z domu.
Zimne, wilgotne powietrze uderzyło go po twarzy, doprowadzając do mimowolnego drżenia. Zacisnął dłonie w kieszeniach płaszcza i szybko ruszył w stronę sali prób.
Dochodziło dopiero pół do ósmej, ale wolał przyjść wcześniej, by nie narazić się na spotkanie Kyo po drodze lub w windzie.
Nie rozmawiali ze sobą praktycznie od tamtego feralnego dnia, chyba, że można rozmową nazwać jego krótkie przeprosiny i oschłą uwagę wokalisty, że zimno, przedwczoraj.
Z każdym mijającym dniem, Shinya czuł coraz większe zobojętnienie, jakąś martwą powłokę, zasnuwającą jego umysł, niwelującą żywsze uczucia.
Z tym, ze Kyo nigdy nie będzie jego, pogodził się już dawno, ale dotąd miał jego przyjaźń, najcenniejszą dlań na świecie, kpiący błysk w oku, gdy wokalista był obok, ciepły głos, w ogóle, obecność kochanej osoby, dla której tez był ważny.
Teraz Kyo traktował go... nie, on go wcale nie traktował.
Jeżeli patrzył czasem na niego, jego spojrzenie było doskonale obojętne, głos tak zdawkowy, że wręcz bolało.
Shin westchnął cicho, otulając się ciaśniej połami płaszcza.
Cóż, jeszcze tylko parę dni i obiecany przez Kaoru urlop.
Może wyjedzie, może zapomni... Zapomnieć o miłości?
Zaśmiał się gorzko, wbiegając prawie do budynku. Ciężko oparł czoło o ścianę, wciskając guzik przywołujący windę.
Coś jęknęło przeciągle w szybie i stalowa klatka zaczęła zjeżdżać na dół.
Gdy dotarła do parteru, Shin wszedł do niej pośpiesznie, naciskając guzik czwartego piętra. W cichym korytarzu zabrzmiały szybkie kroki, ciepła fala powietrza omiotła twarz Shinyi, drzwi windy zasunęły się wolno.
Mała klatka ruszyła do góry.
Shin szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w stojącego przed nim, równie zmieszanego, jak on sam, Kyo, a wtedy, jakby udowadniając, że zawsze może być gorzej, zatrzymał się nie tylko czas, ale i winda, zastygając pomiędzy piętrem drugim a trzecim, więżąc w środku dwóch mężczyzn, z których każdy czuł się wzrokiem drugiego spętany, niczym ciężkim sznurem.

Kyo ciężko oparł się o ścianę, wciąż nie spuszczając oczu ze stojącego przed nim perkusisty. Jak dwa labirynty, takie bezdenne...
Shin, pokonując głośny łomot własnego serca, zacisnął dłonie, jakby chciał złapać znajdującą się za jego plecami ścianę.
Wpatrywał się w oczy Kyo, nie mając siły odwrócić wzroku.
Niczym ogłuszony, wyciągnął drżącą dłoń i , przygotowany na cios, dotknął ciepłego policzka wokalisty, przymykając oczy.
O, bogowie... tyle za tym tęsknił.
Niech go skopie, zrobi co zechce, ale zaraz, najpierw niech... pocałuje?
Otworzył szeroko oczy, w wyrazie czystego szoku, czując ciepłe usta Kyo na swoich wargach.
Gdy wokalista, jakby spłoszony tym, co zrobił, cofnął się lekko, Shin gwałtownie objął go mocno, przyciągając do siebie.
Rozpalone wargi dotknęły gładkiego policzka, przesunęły się po powiekach, zamknęły na wilgotnych, rozchylonych lekko wargach.
Kyo jęknął, czując gorący język, badający jego podniebienie, delektujący się smakiem jego ust.
Spragnione dłonie wplątały się we włosy perkusisty, nacisk na karku przyciągnął go bliżej. Urywany oddech Kyo pieścił szyję Shina, gdy ten odchylił głowę do tyłu.
- Shin-chan... Shin-chan... - cichy jęk wokalisty zabrzmiał przy uchu blondyna.
Shinya wciągnął ze świstem powietrze, tuląc się do Kyo.
Nie puści go. Już nie.
- Przepraszam, Kyo, ja...
- Shin, ty przepraszasz?... To przecież ja...
- Boże, przepraszam, Kyo, jestem takim cholernym, idiotą... nie mógłbym cię skrzywdzić, a przecież...
- Czemu nie mógłbyś, Shin-chan? - niespodziewanie poważny wzrok Kyo odszukał spojrzenie młodszego.
Shinya jęknął, czując dziwaczne pragnienie, obezwładniające każdy nerw jego ciała.
Ciemne oczy lśniły, hipnotyzując go, zniewalając.
Słowa same wyrwały się z jego ust.
- Bo cię kocham, Kyo i proszę, kochaj mnie też...
Zawstydzony własną otwartością, schował twarz w zagłębieniu między ramieniem, a szyją Kyo.
Czuł delikatne dłonie, wsuwające się pod jego płaszcz, słyszał opadający na podłogę materiał.
Gorącymi ustami przylgnął do szyi Kyo, wyrywając z niego cichy jęk.
Językiem zataczał na niej koła, pieścił płatek ucha, lekko go przygryzając.
Jego dłoń odnalazła naprężoną twardość Kyo, ściskając ją lekko, głaszcząc, doprowadzając do pasji.
Szczupłe palce wsunęły się pod spodnie, zaciskając na nabrzmiałej męskości, rozsmarowując śliskość małej kropli na całej długości.
Zduszone warknięcie wydostało się z ust Kyo, gdy Shin, klękając przed nim, wziął go w usta, ssąc namiętnie, gwałtownie, bez zahamowań.
Z przymkniętymi oczami słuchał własnych jęków, coraz bardziej zatracając się w przyjemności.
Ale nie chciał tak, nie w ten sposób... mocno szarpnął ramiona Shina, unosząc go do góry, odwrócił go do siebie plecami, zdzierając z niego sweter, przylgnął wargami do nagiej, rozpalonej skóry, tak delikatniej, miękkiej.
Dłonie zgrabnie rozpięły pasek skórzanych spodni perkusisty, zsuwając niepotrzebną odzież. Shinya wygiął się konwulsyjnie do tyłu, wyczuwając na pośladkach podniecenie Kyo. Potrzebował tego, bogowie, jak bardzo potrzebował go w środku, twardego, rozgrzanego, pulsującego...
Lewą dłonią chwycił nabrzmiałą męskość, prowadząc ją w głąb siebie.
Przeciągły krzyk wydobył się z jego ust, gdy jego koi, nie panując już nad sobą, wbił się w niego stanowczo.
Rwący na strzępy ból, szybko zmienił się w dziką, namiętną przyjemność.
Szybkie pchnięcia Kyo wyrywały z niego stłumione jęki, zaciskająca się na jego podnieceniu dłoń potęgowała doznania.
Shinya doszedł z jękiem, skrapiając perłową cieczą szczupłą, zaciśniętą na nim dłoń Kyo. Parę sekund później poczuł w sobie ciepłą wilgoć, spływającą po udach, łagodzącą ból.
Kyo...
- Kyo...
Tulili się do siebie jak dzieci, szukające ciepła i jak kochankowie, szukający miłości. Szukający? Nie, raczej zatrzymujący.
- Kocham cię... - wyszeptał do ucha Kyo Shinya.
- Kocham cię. - usłyszał najcichszą, a mimo to najpewniejszą odpowiedź.
Stalowa klatka, paradoksalnie, zamiast więzić, wyzwoliła.

Epilog

Lekko spanikowany Toshiya wsadził głowę do pomieszczenia, gdzie rozwaleni leniwie na wersalce gitarzyści, rozgrywali partię pokera.
- Może już ich wypuścić, co?
- A co, cisza?
- Cisza.
Kaoru nieprzytomnie spojrzał na Tota, ale nagle jego wzrok się wyostrzył.
- Podsłuchiwałeś?! - jęknął niedowierzająco.
- No, co? - nastroszył się momentalnie basista. - Utknęli tam przeszło godzinę temu!
- Raczej ich tam wpakowaliśmy. - mruknął pojednawczo Die, rzucając karty na stolik. - Ok., ale w zasadzie to wypuszczamy. Chyba już zdążyli się pogodzić.
- Die. Jesteś obleśny.
- Obleśny? Ja? Jakoś wczoraj w nocy nie wydawałem ci się obleśny - ciągnął beztrosko Die, nie zawracając sobie głowy zdegustowaną miną lidera. - Nie jestem obleśny, raczej... spanikowany - dokończył rozpaczliwie, szarpiąc bezskutecznie dźwignią.
Winda utknęła na amen.
- Eee... to kto dzwoni do nich, powiedzieć, żeby się ubrali, bo zacięliśmy ich w windzie, która nie chce ruszyć i musimy wezwać pogotowie techniczne?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron