Jak ja lubię szczury, Fan Fiction, Dir en Gray


Jak ja lubię szczury

Było już grubo po dwudziestej, gdy wróciłem do domu. Klucz zazgrzytał w zamku, wypuszczona z palców torba z hukiem upadła na podłogę.
Spać. Jedyna myśl, jaka w miarę jasno krystalizowała mi się w głowie. Brakowało mi snu. Może i Kaoru był mutantem, dla którego czas próby nigdy nie był określony, a jedynie jak będzie dobrze... abstrahując od faktu, że dla niego dobrze nie było nigdy. Może i Die potrafił grać z zamkniętymi oczami, a Shinya walić w bębny nawet przez sen, ale ja chciałem zwyczajnie spać. I pewnie gdyby nie Kyo, któremu pobudki przed ósmą dawały w kość równie mocno, jak mi, wyspałbym się po śmierci.
Dziś, uwaga, wiekopomny dzień - nasz lider cudowny i wspaniały, zgodził się, co prawda raczej niechętnie (cóż za eufemizm, Totchi, powiedz to wyraźnie - uległ presji grania bez basisty i wokalisty po prostu!), na jeden - słownie jeden - dzień wolny. Oczywiście, jak było do przewidzenia, natychmiast tego pożałował, bo nasza euforia, wisząc niemal w powietrzu, sprawiła, że radośnie i bez najmniejszego wahania, schrzaniliśmy próbę dokumentnie. Shinya łupał tak, jakby chciał przerobić podkład perkusyjny na bieżnikową przebieżkę słoni afrykańskich po sawannie, Die plątał struny, myląc progi tak, że nawet ja to wyczuwałem, a głosu Kyo prawie nie było słychać. Dodatkowe radosne uśmieszki, rzucane sobie przez nas całą próbę, sprawiały, że lider miał najwyraźniej szaloną ochotę walić głową w stół, oraz zaanonsować próby od szóstej rano - och, był przecież taki rozkoszny.
Powlokłem się do kuchni i nastawiłem wodę na kawę. Po namyśle niemal pacnąłem się dłonią w czoło i, zgasiwszy uprzednio gaz, wyciągnąłem z lodówki puszkę piwa. Dodałem drugą i, złapawszy paczkę papierosów, wydobytą z kieszeni płaszcza, powędrowałem do pokoju, gdzie, machinalnie jeszcze włączywszy telewizor, rzuciłem się na kanapę. Ustawiłem puszki na szafce obok i prawie agonalnym ruchem ściągnąłem sweter i koszulę. Pod plecami umościłem sobie wygodne gniazdko z poduszek i, otworzywszy piwo, sięgnąłem po fajki. Zaciągając się papierosem, bezmyślnie popatrywałem w ekran, a moje coraz cięższe powieki doskonale współgrały z błogim rozleniwieniem, które zaczynało już opanowywać całe ciało. Dwudziesta trzydzieści. W domu, nic nie muszę robić, mogę dopić piwo, zwinąć się tu, gdzie jestem i zwyczajnie spać. A jutro wstać, zjeść jedną z tych bardzo niezdrowych i absolutnie cudownych zupek w proszku i... spać dalej. Albo pograć na komputerze w niedokończoną grę. Albo przejrzeć zaległe książki, wciąż pozakładane w momentach, gdy skończyłem czytać w wakacje. Albo... westchnąłem uszczęśliwiony, owijając się kraciastym kocem. Jakieś mało interesujące obrazki telenoweli migały na ekranie. Skrzywiłem się boleśnie, gdy bujna niewiasta z dziarskim kocham runęła ku mizernemu, najwyraźniej śmiertelnie przerażonemu, mężczyźnie.
Też bym się bał. Może i lubiłem czyjąś dominację w łóżku, ale już rżnięcia kogoś niespecjalnie. Wolałem być brany, chociaż sądząc po jej paznokciach... na którymś koncercie Kao miał takie, to mu później struny zaczepiały... wtedy miał jeszcze fioletowe włosy, pamiętam, jak mu kiedyś to paskudztwo Shinyi pogryzło kurtkę... ziewnąłem rozdzierająco, zamykając oczy. Zawsze zaczynają mi się plątać myśli, gdy zmęczenie łączy się z alkoholem. Zasypiałem.
Coś stukało. Otworzyłem oczy, siadając gwałtownie na łóżku, wciąż słysząc nieregularne walenie, mając pod powiekami obraz walącej się Kartaginy, zamrugałem, potrząsając głową. Ktoś pukał - pukał, zlitujcie się święci, walił, jak te mury się waliły - do drzwi. Żałośnie spojrzałem na jaskrawożółte cyferki wyświetlacza. Spałem pół godziny. Zrezygnowany, wsunąłem stopy w kapcie i, drapiąc się po głowie, poszedłem otworzyć.
Kaoru.
Przytrzymałem się framugi, wpatrując się w niego bez słowa. Może to jakaś dziwaczna, dalsza część tego snu? Ostrożnie wyciągnąłem rękę i dziabnąłem go palcem w ramię. Był tam. No proszę, przeprowadziłem się tu zaledwie miesiąc temu, teoretycznie wiedział, jak reszta, gdzie mieszkam, ale nigdy mnie nie odwiedzał. Aż do dziś, kiedy... nie panując nad tym, ziewnąłem rozdzierająco, zasłaniając usta dłonią. Popatrzył na mnie złym wzrokiem, gdy, mrugając, usiłowałem skupić na nim wzrok.
Przepchnął się obok mnie i, zrzuciwszy buty, skierował się do kuchni. Marszcząc brwi, podążyłem za nim. Wyciągał właśnie z torby puszki piwa, ustawiając je na blacie. Spojrzał na mnie nieuważnie, krzywiąc usta w kpiącym uśmiechu i otworzył lodówkę. Pokiwał głową nad, jak się domyśliłem, znając zawartość, kawałkiem spleśniałego sera i kostką masła oraz puszkami zalegającymi dolne partie. Powstawiał nowe do środka, mrucząc pod nosem coś o piwnym mięśniu.
Nie wytrzymałem, kiedy zapalił gaz i nastawił czajnik.
- Kaoru, co ty tu, u diabła, robisz? - spytałem rozpaczliwie, walcząc z chęcią zaśnięcia z powrotem.
- Kawę, Totchi, kawę nam robię. Po kawie nie pójdziemy spać.
To było niby logiczne, ale jednocześnie tak głęboko niesprawiedliwe, że łzy mi w oczach stanęły. Kiedy ja chciałem iść spać!
- Ale czemu nie możemy spać? - Zabrzmiało to nieco żałośniej, ale co tam. Ciężko usiadłem na krześle, patrząc pustym wzrokiem na parę unoszącą się nad czajnikiem.
- Bo masz chyba jedno łóżko tylko, prawda? - Przeszedł koło mnie, zostawiając w kuchni zbyt oszołomionego, by zareagować. Delikatnie zapachniały jego ulubione perfumy i już był z powrotem, trzymając w dłoniach popielniczkę. - Nawet nie łóżko, a kanapę. Trudno, posiedzimy.
- K... Kaoru, co... my... czemu nie spać?!
Patrzył na mnie jak na małe, irytujące stworzenie, które pełza mu pod nogami, nie pozwalając się skupić. Nagły błysk zrozumienia zajaśniał w jego oczach, gdy zobaczył pogłębiającą się na mojej twarzy konsternację.
- Die ci nie powiedział? - I tu należy się wyjaśnienie, czemu zerwałem się jak oparzony z krzesła, stając niemal na baczność.
Otóż zdanie "Die ci nie powiedział?" miało swój złowieszczy wydźwięk przez parę drobnych zdarzeń. Najpierw Die nie powiedział o przełożonej próbie, przez co lider o mało mnie nie zagryzł, gdy dotarłem następnego dnia. Później zapomniał o psie Shinyi, którego miałem dokarmiać, gdy oni wyjadą na promocję - szczur nie zdechł, ale perkusista i tak nie wyglądał na szczęśliwego, widząc kupkę piszczących żałośnie kości.
Przez to, że Die nie powiedział, zawsze zbierały się nade mną gromy.
Czego, u diabła, nasz uroczy gitarzysta nie powiedział mi tym razem?
- No, że u mnie w bloku jest dziś deratyzacja, bo szczury się zalęgły i muszę u kogoś się zatrzymać, a chłopcy pojechali przecież na te ryby nieszczęsne...
Zamknąłem otwarte niemądrze usta i z powrotem opadłem na krzesło. No cóż, nie było najgorzej.
- To znaczy, śpisz u mnie... cóż, zgadzam się. - Dziwnie popatrzył. No tak, nie musiałem tego mówić.
Wzdychając, przecisnąłem się obok niego i pochyliłem nad szafką, grzebiąc w niej energicznie. Palce zacisnęły się na chłodnym szkle akurat wtedy, gdy ciepły oddech owiał moje nagie plecy. Wyprostowałem się, zaskoczony, piastując w dłoniach butelkę z rżniętego szkła, napełnioną domowej roboty winem.
Kaoru siedział przy stole, z obojętnym wyrazem twarzy studiując etykietę na słoiku ogórków. Spojrzałem na niego z zastanowieniem, stawiając zdobycz na stole. Lekko zaciskał usta, jak zawsze, gdy był czymś zdenerwowany. Zagapiłem się na szczupłe palce, obracające słoiczek i nagle zalał mnie krwisty rumieniec, gdy zobaczyłem je, bawiące się czymś innym.
Uciekłem z kuchni, prawie przewracając za sobą krzesło.

Jaskrawe światło jarzeniówek odbijało się w ciemnych kafelkach. Przyciskałem czoło do gładkiej powierzchni, starając się opanować walące głośno serce. Ochlapałem twarz lodowatą wodą, chłodząc rozpalone policzki.
O mój Boże... Kaoru. Resztki snu wyparowały ze mnie gwałtownie, pozostawiając czystą panikę.
U mnie Kaoru. Sam na sam z Kaoru. Ja i Kaoru. Lider i ja.
Z cichym jękiem usiadłem na oparciu wanny, chowając głowę w ramionach. Pulsowała nieznośnym bólem, krew niemal wytryskała mi z policzków.
No bo, powiedzmy sobie szczerze, Kaoru mi się podobał. W zasadzie, odkąd zdałem sobie sprawę z tego, żem gej, podobał mi się taki właśnie typ mężczyzny, silny, stanowczy, zdecydowany facet, który wie, czego chce i wie, jak to osiągnąć. I od momentu, kiedy, ściskając w rękach bas, usłyszałem "proszę", gdy przyszedłem do nich na przesłuchanie, podobał mi się Kaoru.

Po naglącym "proszę" wszedłem niepewnie do pomieszczenia. Pokój był mały, ciemny i zadymiony. Panujący w nim nieład nasuwał przypuszczenie, że fanatykiem porządków osoby rezydujące nie są, ale poprzyklejane na ścianach plakaty i poustawiane na półkach rzeczy świadczyły, że tu się bawi i pracuje pełną parą.
Zamykałem drzwi, czując na sobie świdrujące spojrzenia trzech facetów. Najniższy z nich, wokalista, jak wiedziałem po koncercie, siedział na oparciu kanapy, paląc papierosa. Ciemne, niesamowicie piękne oczy patrzyły chłodno, uważnie. Biła od niego niezależność i wielki dystans. Siedzący obok niego, czerwonowłosy mężczyzna, leniwie przesuwał palcami po strunach gitary. W rytm niesłyszalnej melodii poruszał stopą, stukając obcasem o podłogę. Nie uszło mojej uwadze, że ze znudzeniem popatruje na zegarek, zahaczając wzrokiem o drzwi, całym sobą okazując, jak bardzo chce iść do domu. Wyczułem w nim bratnią duszę. Siedzący za perkusją drobny chłopak, rzucił mi tylko krótkie spojrzenie i na powrót, jakby ze znudzeniem, oparł głowę na dłoni, spoglądając wyczekująco na stojącego przy stole mężczyznę. Mój wzrok również się na nim zatrzymał. Niewysoki, niższy na pewno ode mnie, szczupły. Miał na sobie wystrzępione dżinsy i czarny, rozwleczony sweter. Na palcu błysnął jakiś sygnet, gdy niecierpliwie odgarnął z czoła opadający kosmyk włosów. Podszedł do mnie, wyciągając rękę.
- Kaoru Niikura - powiedział spokojnie, potrząsając moją dłonią.
Spojrzałem na niego. Ciemne, błyszczące oczy, wpatrywały się we mnie uważnie, usta, zwężone w kpiącym, lekkim uśmieszku, wciąż wymykające się z kitki włosy.
Był po prostu... był cudowny.
Patrzył na mnie z rozbawieniem, gdy mamrotałem swoje nazwisko, a potem, idąc za nim, potknąłem się o dywan. Cichy, złośliwy chichot dobiegł od strony siedzącego na kanapie gitarzysty, gdy wyłożyłem się jak długi. Tylko ten najniższy, jakby niczego nie dostrzegając, skinął dłonią na Shinyę, który złapał pałeczki. Czekali.
Tamto pół godziny było chyba najdłuższym w moim życiu. Rzucali nazwy utworów, bądź pokazywali wyłącznie chwyty, a ja grałem. Czasem przerywali mi po paru sekundach, czasem kazali grać raz jeszcze. Gdy otarłem z czoła pot, patrząc na nich z wyrzutem, a palce mimowolnie zacisnęły się same, zmęczone wysiłkiem, wyrzucili mnie na zewnątrz, bo muszą się zastanowić. Zapaliłem, stojąc pod drzwiami. Gnany ciekawością, przysunąłem się bliżej nich, przykładając ucho do cienkiej listwy. Śmiali się, Kaoru mówił coś niskim, poważnym głosem, w którym dźwięczało rozbawienie, a ten ich gitarzysta przerywał mu, wybuchając przekornym śmiechem. Usłyszałem jeszcze tylko szybkie kroki, gdy odskoczyłem od drzwi. Gdy Kaoru wyszedł na korytarz, stałem pod oknem, studiując z zafascynowaniem zielone liście paprotki. A uszy mi płonęły.
Podszedł bardzo blisko mnie, mrużąc rozbawiony oczy.
- Witamy w Dir en Grey - powiedział miło, a ja poczułem wtedy, jakbym przez jego słowa i ciepłą dłoń, zaciskającą się na moich palcach - trafił po długiej drodze do domu.

A teraz siedziałem sobie na wannie we własnej, lśniącej czystością łazience i bałem się wyjść. Przez te wszystkie lata zaprzyjaźniłem się z chłopakami bardziej, niż mogłem zamarzyć w dzieciństwie, szukając przyjaciół na placach zabaw.
Chodziliśmy na piwo, biegaliśmy jeden do drugiego ze swoimi mniejszymi i większymi kłopotami, kłóciliśmy się. Razem pracowaliśmy, spaliśmy, jedliśmy, mieszkaliśmy. Po prostu - razem żyliśmy.
Przyjaźń była mocna, trwała i prawdziwa. I była przyjaźnią. Cholera.
Zacisnąłem dłonie w bezsilnej złości. Już dawno temu zdałem sobie sprawę z tego, że moje uczucia do Kaoru nie są całkowicie niewinne. Przyjaźń mi nie wystarczała, chciałem mieć - jego. Całego. A jednocześnie byłem tak wielkim tchórzem, ze bałem się spytać, zrobić cokolwiek.
Dopiero dwa miesiące temu, od kompletnie zalanego Kyo, dowiedziałem się, że lider jest gejem. I wszystkie nadzieje, którym nie pozwalałem istnieć, odżyły ze zdwojoną siłą. Zdawałem sobie sprawę, że z każdym dniem coraz bardziej - go kocham. I zawsze ten jego taksujący, ironiczny wzrok, usadzał mnie z powrotem, gdy już chciałem wydusić z siebie jakiś zaproszenie na kawę, czy odwieźć go do domu. Pomijając fakt, ze raczej nie wsiadłby ze mną do samochodu. Od momentu, kiedy wraz z Die'm i Shinyą wylądowaliśmy w szpitalu, po zderzeniu czołowym, gdy zajechałem drogę granatowemu porsche - nie wykazywał skłonności samobójczych, zawsze jeżdżąc swoim motorem. W czarnych, opiętych spodniach i skórzanej kurtce, gdy wiatr rozwiewał mu włosy... o tak, zaśmiałem się sam nad sobą, gdy moje ciało nagle zareagowało. A już się uspokoiłem...
Wziąłem parę głębokich oddechów, wychodząc z łazienki. W końcu to tylko jedna noc.
Ale na wszelki wypadek założyłem sweter.

Otworzyłem oczy, gdy jednostajny warkot, który rejestrowałem setną częścią świadomości już od dłuższego czasu, przybrał na sile. Skrzywiłem się, sięgając po stojące obok kanapy, napoczęte piwo. Było ciepłe, wygazowane, ale miało płynną postać. Pociągnąłem duży łyk, masując dłonią skronie. W głowie mi huczało, a cierpki posmak w ustach sam za siebie mówił o dobitnym kacu, na jakim przeżyję dzisiejszy dzień. Odsunąłem kołdrę i niemal wrzasnąłem, wybałuszając oczy na swoje ciało. Byłem kompletnie nagi. A ostatnie, co pamiętałem, to miękkie wargi Kaoru na swojej szyi gdy, ogłupiały ze szczęścia, przyciskałem się do niego.
Siedziałem na łóżku, ściskając w dłoniach koc, gdy rozległ się świergot telefonu komórkowego. Komórka leżała na szafce, odebrałem więc odruchowo, starając się nadać swojemu głosowi normalne brzmienie.
- Słucham? - powiedziałem martwym głosem, zauważając własne spodnie, przewieszone przez oparcie krzesła. Sweter leżał na stole. Była więc szansa, że znajdę i Kaoru.
- Toshiya? - zapytał z niejakim zdziwieniem głos Kyo.
- Mhm - mruknąłem potwierdzająco, wstając i sięgając po ubranie.
- Jest Kaoru?
- Gdzieś tak - odpowiedziałem nieuważnie, spostrzegając na ciemnym materiale dżinsów zaschnięty, biały ślad. Czy to jest to, co ja myślę? Zacisnąłem powieki, starając się nie denerwować.
- Jak ja się cieszę! - Nagły wybuch entuzjazmu ze strony wokalisty zatrzymał mnie z jedną nogą uniesioną do góry, gdy próbowałem naciągnąć spodnie. Z łomotem wylądowałem na podłodze, tracąc równowagę. Masując obolały łokieć i wciąż przyciskając słuchawkę do ucha ramieniem, zauważyłem swój telefon, leżący na stole. Obejrzałem aparat, z którego rozmawiałem. No tak, komórka lidera.
- Z czego? - zapytałem nieufnie, naciągając spodnie. Coś przeszkadzało mi w nogawce.
Zaciskając zęby, wyjąłem z niej czarne bokserki Kaoru. Na miłość boską...!
- No że w końcu się dogadaliście! - paplał Kyo, niepomny tego, że mój świat wywraca się właśnie do góry nogami. - Tak myślałem, jak nie przyszliście na próbę...
- Sekundę - przerwałem mu stanowczo, postanawiając zająć się teraz tym, co mi właśnie zgrzytnęło niczym pazury Freddy'ego na szkle. - Na próbie?...
- To Die wam nie powiedział? - Zdziwiony glos sprawił, ze o mało nie wyrżnąłem głową w ścianę. Nie, błagam, nie znowu...
- Co powiedział... Die?
- No, że wrócili, bo pogoda się zepsuła i że możemy jednak dziś się spotkać. - Spokojny głos, który tak bardzo ukochałem, sprawił, ze słuchawka wypadł mi ze zmartwiałych nagle palców, a zaschnięte gardło odmówiło wydobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Bardzo powoli odwróciłem głowę, patrząc na niego. Stał, oparty o drzwi, w samych dżinsach, wilgotne włosy opadały mu na twarz. Uśmiechnął się ciepło, gdy podszedł do mnie, klękając przy mnie. Z niemym przerażeniem patrzyłem, jak podaje mi koc, okrywając nim moje nagie ciało. Ciepłe palce miękko przesunęły się po policzku w delikatnej pieszczocie.
- Kaoru...
Zaśmiał się, podając mi szklankę z wodą. Łapczywie piłem, nie zwracając uwagi na cieknące mi po brodzie krople. Nagle świat przysłoniły mi sypkie włosy, ciepły oddech załaskotał mnie w szyję, a miękkie wargi, dotykające moich ust, skupiły wszystkie moje zmysły na tej pieszczocie. Jęknął cicho, gdy zacisnąłem dłonie na jago ramionach, przysuwając się do niego. Całowaliśmy się mocno, niemal kąsając swoje wargi. Gorący język, ocierający się o mój, sprawiał, że miałem ochotę krzyczeć - i zarazem sprawiał, że było to, rzecz jasna, niewykonalne. Gdy odsunęliśmy się od siebie, gwałtownie łapał oddech, a ciemne rumieńce na policzkach barwiły mu twarz. I był... zdziwiony?
- Kaoru, ja...
Przyciągnął mnie bliżej, sięgając po kolejny pocałunek. Krew krążyła mi w żyłach tak gwałtownie, że miałem wrażenie, że zaraz je rozsadzi. Tłukące się w piersi serce biło tak mocno, że traciłem oddech. Odepchnąłem go lekko. Muszę wiedzieć...
- ... co było, Kaoru?
Patrzył na mnie jasnymi oczami, najwyraźniej rozmarzony. Lekko wzruszył ramionami.
- Nic. Urżnęliśmy się i poszliśmy spać. To znaczy, ja poszedłem, bo obudziłem się w wannie. Wygodną masz nawet. Tylko cała kołdra się zmoczyła.
- Kołdra... - powtórzyłem bezmyślnie. Nagle dotarła do mnie cała jasność jego słów i krew odpłynęła mi od twarzy. - To znaczy, że nic nie było?!
- Nie wiem. - Zaśmiał się, obejmując mnie ramionami. Pachniał jabłkowym płynem do kąpieli, który dostałem od Shinyi wraz z całym kompletem na urodziny. - Nawet jak było, to niewiele pamiętam. Mocne to twoje wino... mama robiła?
- Babcia - sprostowałem machinalnie, dając się przytulać. - To znaczy, że zrobiłem z siebie idiotę, całując cię teraz? - Pytanie raczej retoryczne. Odpowiedź sama pchała mi się na usta. Poczułem ciepłą dłoń, sunąca po moich plecach i zadrżałem, gdy zatrzymała się przy pośladkach.
- Nie... niezbyt wielkiego. W zasadzie nawet dobrze wyszło, że to ty zrobiłeś z siebie, a nie ja...
- Bo? - Zapytałem, niecierpliwie odrzucając koc. Najwyraźniej mnie chciał, ja jego że chciałem to wiedziałem, na co czekać. Przestałem go całować, gdy wyczułem, że chce coś powiedzieć.
- Bo seme nie powinien ośmieszać się przed uke. - I nie zwracając zupełnie uwagi na moje oburzone spojrzenie, a zarazem ustalając szczegóły naszych dalszych poczynań, przewrócił mnie na plecy. Rozpinając zamek u jego spodni, zdołałem jeszcze przelotnie pomyśleć o tym, że nie wiedzieć czemu, smakuje też jabłkiem, po czym przestało się liczyć cokolwiek, poza moim, wreszcie moim, tak długo wytęsknionym, Kaoru. I jak dobrze, że na świecie są szczury.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Jak mógł mi to zrobić, Fan Fiction, Dir en Gray
i dlatego lubię mówić z Tobą (...), Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron