"... i dlatego lubię mówić z Tobą (...)"
Kaoru mruknął coś niewyraźnie, kiedy Die delikatnie wyplątał się z jego objęć. Przekręcając się na bok, zarzucił ramię na ciało młodszego gitarzysty, po czym wtulił się w niego, wzdychając z zadowoleniem. Die leżał przez chwilę w bezruchu, uśmiechając się do siebie w ciemnościach, po czym podjął kolejną próbę wstania, gdy tylko oddech lidera się unormował. Powoli wysuwając się z łóżka, złapał leżący na stoliku telefon i chyłkiem wymknął się z własnej sypialni.
Toshiya drgnął, zaskoczony, gdy przenikliwy dźwięk telefonu zastał go w wannie. Wycierając pobieżne mokrą dłoń, sięgnął po komórkę, zerkając na wyświetlacz.
- Mów! - zażądał, układając się wygodniej.
- Jest idealny - usłyszał rozmarzony głos Die'a i uśmiechnął się do słuchawki.
- Jest u ciebie? - spytał z zainteresowaniem, wzbijając dłonią kolorową pianę. - I, i co?
- Śpi właśnie - zachichotał Die, siadając pod ścianą. Podciągnął kolana pod brodę, przyciskając telefon ramieniem do ucha. - Przywiózł róże i wino… on nawet się spóźnił!
- Musi mu zależeć - zawyrokował basista, odkręcając ciepłą wodę.
- Myślisz? - ucieszył się Die, oglądając jednocześnie swoją łydkę. - Ty, ja znowu przytyłem - westchnął, naciągając nogawkę spodni od dresu. - Bo co?
- No zobacz, spóźnił się, bo się szykował! - oznajmił stanowczo Toshiya, sięgając po szczotkę do masażu ciała. Syknął, kiedy ostre ząbki zadrapały rozgrzaną skórę. - Ja za to schudłem - zawyrokował, patrząc podejrzliwie na własną kostkę. - I mam na dodatek odciski od tych idiotycznych sandałów. Przypomnij mi, po cholerę ja się męczę?
- Bo Kyo lubi jak na płaskim jesteś - westchnął Die. - Myślisz, że mu się podobam?
- Bezwarunkowo - potwierdził basista. - Poczekaj, mam na drugiej linii kogoś… oddzwonię za kwadrans jakiś, co?
******
- I co wtedy? - zapytał Die słuchawki, zalewając wrzątkiem dwie kawy. Zaspany Kaoru cmoknął go w kark, siadając ciężko za stołem. - No, mów!
- Nie ma o czym - mruknął zniechęcony Toshiya, przekładając telefon do drugiej ręki. Pociągnął dużego łyka zimnej już herbaty, krzywiąc usta na pozostały na dnie cukier. - Po prostu wyszedł.
- Jak to, tak bez niczego? - zdziwił się gitarzysta, podając jednocześnie liderowi talerz z tostami. Kaoru oparł podbródek na zwiniętej pięści, stukając znacząco palcem na zegarek. Die pokiwał do niego uspokajająco, skupiając z powrotem całą uwagę na telefonie. - Powiedziałeś mu, co myślisz?
- Jak miałem mu powiedzieć, skoro wyszedł i go nie było? - rozżalił się Toshiya, jednocześnie wbijając się w ciasne nogawki dżinsów. Zaklął paskudnie, gdy stracił równowagę i upadł na łóżko, uderzając się dotkliwie w łokieć. - A, nic nie robię, wywaliłem się. - Ty, a Kaoru? Jak tam?
- Jest tutaj - wymruczał Die, starając się nie otwierać ust.
Siedzący przy stole lider wywrócił oczami i wykrzywił się złośliwie.
- W porządku, DaiDai - mruknął, wbijając w gitarzystę mordercze spojrzenie. - Wiem, że tutaj jestem. Czy możesz przypomnieć naszemu drogiemu basiście, że za pół godziny jesteśmy umówieni?
Die, czerwony jak piwonia, pokiwał entuzjastycznie głową, uciekając z telefonem do przedpokoju.
*****
- No dobra - poddał się Kaoru po niecałej godzinie czekania, wypełnionej coraz to głośniejszym wzdychaniem znudzonego Shinyi i urywanymi brzęknięciami na akustyku. - Dzwoń, ale szybko.
Die niedbale zawiązał oderwane struny i sięgnął po telefon, uśmiechając się półgębkiem. No bo przecież chciał zadzwonić już wcześniej.
- Słucham? - Toshiya odebrał po kilku sygnałach, podekscytowany i nawet przez telefon zarumieniony.
Die z lekkim zdziwieniem spojrzał na słuchawkę. Dobrze, że mu jeszcze nie pachnie… pokręcił głową z powątpiewaniem.
- Gdzie jesteś i czemu nie ma cię tutaj? - zapytał bez wstępów, zębami wyciągając papierosa z paczki. Rozejrzał się za zapalniczką, ale znalazł tylko leżące na parapecie psychodeliczne zapałki Kyo, kupione w akcji ratowania niewidomych dzieci. Ignorując szczerzącą się do niego opętańczo fioletową czaszkę, zaciągnął się głęboko. - I za ile możesz tu być, zanim Kaoru cię tak załatwi, że przez tydzień nie uchodzisz.
- O, kurwa, zapomniałem o próbie! - zawyrokował basista, najwyraźniej niewiele robiąc sobie z nieco dwuznacznej groźby. - Poza tym - Die niemal widział, jak uśmiecha się szeroko, ukazując światu Totchiego-chłopca i Jego Ząbka - Kyo mu nie pozwoli mnie… no, ten.
- Jak to? - gitarzysta wstrzymał oddech, zaciskając palce na telefonie. Obudowa zatrzeszczała ostrzegawczo, ale zignorował ją, niemal przewiercając wzrokiem na wylot. - Znaczy, że…
- No - powiedział z wyraźną dumą basista, także sięgając po papierosy. Przez chwilę palili w milczeniu, każdy zatopiony we własnych myślach. - I, słuchaj, on powiedział, że zostanie dziś na obiad - wyznał Totchi szczęśliwym szeptem, a Die jęknął, odgaszając papierosa.
- Pozwolił ci gotować? - spytał ze źle skrywaną zazdrością, otwierając okno i wychylając się do połowy. - A ta moja cholera ciąga mnie do restauracji - mruknął z goryczą, obserwując przesuwające się po niebie ciężkie chmury. Gdzieś zawrzeszczał ptak, a jakieś dziecko parsknęło radosnym śmiechem, płosząc stado gołębi. - Ciekawe, czy to znaczy, że on mi nie ufa.
- Nie, to znaczy, że zachowuje zdrowy rozsądek i nie toleruje subkultur pleśni i swędu spalenizny w nadmiarze większym, niż spalony bekon na śniadanie - uspokoił go Toshiya. - Ja zamawiam dziś coś wegetariańskiego - pochwalił się dziecinnie, nasłuchując. - Kończę, właśnie zakręcił prysznic.
- Miłej zabawy - westchnął Die, wyłączając telefon.
Zamyślony, stał przez chwilę w bezruchu, i drgnął lekko, gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu. Spojrzał przez ramię, przytulając się zaraz do Kaoru, który patrzył na niego z pobłażliwym zniecierpliwieniem. Położył mu palec na ustach, jednocześnie wybierając ponownie numer basisty. Zanim Toshiya zdążył cokolwiek powiedzieć, wypalił:
- Ja nie mam z tym nic wspólnego, pieprzcie się dalej, ale Kaoru pyta, czy będziecie w ogóle dziś na próbie.
- Czemu odechciało mi się nagle seksu? - zapytał z obrzydzeniem wokalista, a Die zaczerwienił się raptownie.
- Myślałem, że to Totchi…
- Jemu też by się odechciało przy wizji lidera dyszącego nad karkiem.
- Kiedy on całkiem seksownie dyszy - skomentował marzycielsko Die, uśmiechając się jednocześnie słodko do oniemiałego Kaoru. - To ja powiem, że was nie będzie i kończę, bardzo szybko.
- Bo? - zapytał podejrzliwie Kyo.
- Bo mnie zaraz Kaoru zabije…
- A ja myślałem, ze cię tak kocha - zaśmiał się krótko wokalista. Die potrząsnął głową, z uśmiechem patrząc na lidera, wznoszącego oczy ku niebu.
- Bo to jest taka, wiesz, miłość tragiczna.
*****
- Nie wiem, co mam zrobić - zakomunikował na wstępie Die, zaciągając się nerwowo papierosem. - Kaoru zaprosił rodziców na obiad.
- I nie wiesz, co masz ugotować? - zapytał rozespany Toshiya, układając się wygodniej na poduszkach.
Leżący obok niego Kyo spojrzał na zegarek i jęknął, naciągając kołdrę na głowę.
- Został na noc? - zainteresował się Die, siadając na kuchennym stołku. - No to przepraszam, że budzę i takie tam. I, idioto, nie ugotować, ale co robić w ogóle! Ze sobą!
- Jak się ubrać? - indagował bezlitośnie basista, mierzwiąc i tak już potargane włosy. Zadrżał, czując dłoń wokalisty, sunącą powoli wzdłuż jego uda. - Uspokój się! - syknął speszony, bez powodzenia starając się unormować przyspieszony oddech.
- Ależ ja jestem spokojny - warknął złym głosem Die. Toshiya jęknął, gdy palce Kyo musnęły jego męskość i zacisnęły się na niej lekko, zaczynając miarowo przesuwać w górę i w dół. - Dobiera się do ciebie! - ucieszył się gitarzysta, i tym razem jęk basisty wyrażał jednoznacznie frustrację. - Mały perwers. Do mnie też Kaoru tak zaczynał - poinformował po chwili złowieszczo, z upodobaniem słuchając Toshiyi, starającego się stłumić głośniejsze westchnienia. - A teraz mamy obiad rodzinny.
- A, i nie wiesz, jak się zachować - oświeciło basistę, który z uporem odgrywał rolę drewnianej kłody. Kyo uśmiechnął się krzywo, patrząc jak ignoruje jego zabiegi i nagle pochylił się, biorąc w usta czubek jego penisa i zaczynając ssać z wyraźną przyjemnością. Toshiya wygiął się w lekki łuk, gdy szczupłe palce zaczęły masować jego sutki. - Słuchaj… O, Boże - szeptał gorączkowo, gdy wokalista zaczął z dręczącą powolnością schodzić z pieszczotami coraz niżej, gładząc napięte mięśnie twardego brzucha. - O, tak…
- No co „tak”? - zirytował się Die, chciwie nasłuchując skrzypienia łóżka z sypialni. - Kaoru chyba się obudził - powiedział niespokojnie, chowając dopiero co wyciągnięte piwo. - Nie mów mi że robić, tylko mów co!
- Rób tak, właśnie tak…! - wyjęczał w odpowiedzi basista, a po chwili połączenie zostało przerwane.
Die pokiwał głową, zrezygnowany. Kaoru stał oparty o framugę drzwi i patrzył na niego z rozbawieniem i irytacją, widoczną na dnie ciemnych oczu.
- Denerwujesz się tym obiadem? - zapytał z niejakim niepokojem, podchodząc do niego. Westchnął, gdy usta Daisuke wygięły się w podkówkę i pojawił się na nich wymuszony uśmiech. - To tylko obiad, wariacie, matka mi spokoju o ciebie nie daje. Dawno cię nie widziała. No, DaiDai, znasz ich przecież.
- Ale nie występowałem przed nimi jako twój chłopak wcześniej - mruknął nie do końca przekonany gitarzysta. - A ten kretyn mi wcale nie pomógł.
- Totchi? - Kaoru zmarszczył brwi, patrząc na niego badawczo. - A pomijając już fakt, że nie podoba mi się, jak gadasz z nim godzinami, jakbyś kompletnie ignorował to, że ja tu na choćby słowo czekam, co mądrego powiedział?
- Same niestosowne rzeczy i to nie do mnie, a do Kyo - burknął Die, pozwalając się przytulić i całując kochanka w szyję.
Kaoru zamruczał z przyjemności, gdy ciepłe dłonie wsunęły się pod jego koszulkę, zaczynając zmysłowy masaż. Die pocierał jego sutki, aż pociemniały i stwardniały pod dotykiem, zasysając jednocześnie wrażliwą skórę i smakując językiem słony pot w zagłębieniu szyi.
- Czyli Kyo znalazł na was sposób - stwierdził lider urywanym głosem, popychając go gwałtownie na stół. Die oddychał płytko, gdy ustawiał się za nim, zsuwając z niego spodnie i pieszcząc ustami. Krzyknął, gdy wsunął w niego palce, rozciągając go i przygotowując na przyjęcie swojej wyprężonej męskości. - Jednak muszę się jeszcze dużo od niego nauczyć…
- Mam się witać z twoją matką „o, tak, pani Niikura!”? - wyszeptał Die, jęcząc przeciągle, gdy Kaoru wsunął się w niego jednym ruchem, zaciskając palce na jego przyrodzeniu. - Jak mi Totchi su… sugerował?
- „Witaj, mamo” wystarczy - warknął gardłowo Kaoru, zaczynając poruszać się w nim ostro. - Tak, Die, tak…!
- Ty mi się… oświadczasz? - wyjęczał urywanym głosem młodszy gitarzysta, zaciskając palce na krawędziach stołu. - Dziwne… miejsce i czas - podsumował, czując jak Kaoru wsuwa się w niego do samego końca. - O, tak, Kaoru, tak! - krzyknął, gdy lider zaczął miarowo uderzać w jego prostatę. - Tak, kochanie, tak…!
- Przynajmniej miałem pewność, ze mi nie odmówisz - stwierdził Kaoru, zanim jeszcze spełnienie odebrało im zmysły, skupione tylko już w dotyku.
*****
- Że co zrobił? - spytał Toshiya w kompletnym oszołomieniu, zabierając rozwalonemu na kanapie wokaliście otwarte piwo. Wypił duszkiem, odrzucając puszkę za siebie i nie odrywając spojrzenia od telefonicznego kabla. - I co ty? - spytał nagle ostro, głosem świszczącym jak spiż.
- Zgodziłem się, oczywiście - wymamrotał z urazą Die, nie rozumiejąc, jak mógłby choć pomyśleć o innej odpowiedzi. - Wyobrażasz sobie, że mógłbym odmówić? Takiemu facetowi?
- Ja sobie kompletnie tego całego ślubu nie wyobrażam - mruknął powątpiewająco Toshiya, nadal zszokowany.
Kyo patrzył na niego w całkowitym milczeniu, z lekkim przerażeniem wymalowanym na twarzy. Wstał nagle, wychodząc z pokoju i zamykając za sobą drzwi od łazienki.
- Bo?
- Nie no, Die, nie obraź się, ale jak to ma wyglądać? Pan młody w czerni, pan młody dwa w bieli?
- Nowożeńcy w garniturach - poinformował go sucho gitarzysta, wywracając oczami. - Drużbowie za to w liliowym - mówił uprzejmie dalej, przeciągając sylaby.
Toshiya zamachał w oburzeniu rękami.
- I że ja niby mam być twoim drużbą, co? - zapytał złowieszczo.
- A kto niby? - zdziwił się Die. W sumie najlepiej mnie znasz i w ogóle - zakończył wymownie, uśmiechając się krzywo. - Kokardki ci daruję - powiedział radośnie, a basista jęknął boleśnie.
- Dobrze, że nie wpadłeś na pomysł, by Kyo drużbował - stwierdził z ulgą. - Mógłby się poczuć zobligowany, czy coś…
- Wiesz, Totchi - powiedział ostrożnie Die, starannie dobierając słowa. - Ja nie, ale Kaoru coś wspominał…
- O, bogowie - wyszeptał cichutko basista, ze zgrozą wpatrując się we własne paznokcie. - I co ja mam niby zrobić, jak on mi się oświadczy?! - wrzasnął przeraźliwym szeptem, prychając z oburzeniem. - I będę musiał się zgodzić!
- Małżeństwo nie jest znów takim końcem świata - zauważył trzeźwo Die, oglądając z wyraźną przyjemnością cienką, srebrną obrączkę na serdecznym palcu. - Chyba, że góry przewidujesz dla nas nieszczęśliwie, czy jak…
- No nie, aż tak to nie - zgodził się z nim basista, kiwając z namysłem głową. - Ale wiesz, to już będzie coś zupełnie innego - westchnął, czując lekki ukłucie rozczarowania. - No wiesz, ten ktoś drugi…
- Papierek niczego nie zmienia - powiedział Die stanowczo, uśmiechając się do słuchawki. - Ani między mną a Kaoru, ani między wami nie zmieni.
- A między nami, DaiDai? - spytał z pozorną beztroską basista, zagryzając lekko wargi. Rozluźnił się, słysząc głośny śmiech przyjaciela.
- A między nami to już mowy nie ma, stary - zapewnił go już poważnie Die, uśmiechając się leciutko. - Ja za bardzo lubię mówić z tobą…
*****
Epilog
- Jak mogłeś mi to zrobić, sadysto ty jeden niewyżyty? - wysyczał do słuchawki Kyo, próbując bezowocnie zapalić papierosa drżącymi rękami. Zaciągnął się głęboko, strzepując popiół do umywalki.
- Co ja znów zrobiłem? - warknął obronnie lider, wyciągając przed siebie nogi i wystawiając twarz do słońca.
- Poza tym, że właśnie mnie za mąż wyszedłeś, to nic - oznajmił mu zgryźliwie wokalista, z premedytacją ignorując wszelkie poprawności stylistyczne. Wykorzystując zaskoczone milczenie Kaoru, prychnął szyderczo, mówiąc dalej. - Boże, będziemy mieć pewnie w tym samym dniu rocznicę zaręczyn. I ślubu zapewne też, oni nie odpuszczą takiej okazji. I jeszcze może zamieszkamy blisko siebie. I będziemy spędzać wakacje jako dwie przeszczęśliwe pary - kontynuował ponuro. - I…
- I nasze dzieci będą chodzić do tego samego przedszkola - wtrącił zgryźliwie Kaoru, z trudem tłumiąc śmiech. - Nie dramatyzuj, co? Będzie fajnie, bo i faceci fajni. Tylko jeszcze musze odwalić ten rodzinny obiad i takie tam.
- Ja muszę się jeszcze oświadczyć - westchnął z beznadziejnym smutkiem Kyo, dmuchając sobie dla kurażu w jasną grzywkę. - Ale nie takie rzeczy się robiło. Tylko żebym jeszcze wiedział jak to zrobić, by nie wyszło tak beznadziejnie ckliwie i romantycznie do próchnicy. A jak ty to zrobiłeś? - zainteresował się, spłukując niedopałek w toalecie.
- W dość… niestandardowy sposób - zakrztusił się lider, strzelając dziko oczami po balkonie. - To jest, wiesz, dziwnie wyszło.
- Znam was tyle lat, że już mnie niewiele zaskoczy - mruknął z ciekawością Kyo. - No i pomyśl, że kumpla wybawisz.
- No bo to było tak…