Cechy :Gatunek publicystyczno-literacki, przedstawia rzeczywiste zdarzenie i towarzyszące mu okoliczności, autor reportażu opowiada o zdarzeniach, których był świadkiem lub których przebieg zna z relacji świadków, dokumentów lub innych źródeł. Ze względu na tematykę wyróżniamy reportaże: społeczno-obyczajowe, podróżnicze, wojenne, sądowe, polityczne, popularnonaukowe. Ze względu na formę publikacji i związane z nią środki ekspresji mówi się o reportażu literackim, radiowym, telewizyjnym, filmowym i fotoreportażu.
REPORTAŻ- gatunek publicystyczny, dziennikarsko-literacki. Autor, jako świadek lub uczestnik przedstawianych wydarzeń, musi się opierać na autentycznych, zebranych przez siebie materiałach. Dostarcza informacji i kształtuje opinię odbiorcy.
Odmiany reportażu:
- społeczno-obyczajowy,
- podróżniczy,
- wojenny,
- sądowy,
- sportowy.
Inna odmiana reportażu:
- radiowy,
- filmowy,
- telewizyjny,
- fotoreportaż
Reportaż, wyrosły z różnego rodzaju relacji z podróży, jest żywym opisem konkretnych zdarzeń znanych autorowi z bezpośredniej obserwacji. Cechowała go aktualność, konkretność, wyrazistość przedstawiania zjawisk w danym czasie i miejscu. Reportaże o różnorodnej tematyce były wprowadzeniem w prozę literacką: nowelistyczną powieściową.
Przykładem mogą być "Listy z podróży do Ameryki" H. Sienkiewicza. Pisarza interesuje nie tylko nowy dla Polaka egzotyczny krajobraz prerii czy Gór Skalistych, ale także problemy gospodarcze i społeczne, a może najbardziej kwestie narodowościowe. Tragedia Indian, wyniszczenie ich plemion, przypomina autorowi los Polaków zniewolonych prze zaborców. Reportaż miał także za zadanie informować odbiorców o jakiś wydarzeniach, szczególnie ważnych w tamtych czasach odkryciach.
Program pozytywistyczny stworzył nowe zadania, które owocowały różnorodnością tematyki oraz form publicystycznych. Rolą prasy, a w tym felietonu, reportażu i eseju, stało się upowszechnianie wielu dziedzin wiedzy, podniesienie poziomu kultury oraz ukształtowanie światopoglądu polskiej inteligencji.
Hardbass, czyli za chwilę opadną wam szczęki
Kominiarki, maski, kaptury, race - wszystko, czego zabrania kibicom rząd Tuska. Kilkudziesięciu groźnie wyglądających młodych mężczyzn podskakuje w rytm muzyki płynącej z zaimprowizowanego nagłośnienia, na które składa się telefon komórkowy przytknięty do megafonu. Teraz pora, by w takim składzie wpaść do supermarketu, McDonalda i na samorządowy festyn.
Wśród przechodniów w centrum Kielc liczba opadniętych szczęk na metr kwadratowy przekracza wszelkie normy. Przestrach, zaskoczenie, niekiedy zaciekawienie. „Banda świrów!” - krzyczy prowadzący. „Auuu!” - wyje w odpowiedzi reszta.
Uczestnicy zabawy wpadają w środek samorządowego festynu z okazji Święta Kielc. Na scenie ubrana w czerwoną suknię piosenkarka wykonuje właśnie utwór Anny Jantar. Ochrona ma mocno zaniepokojone miny.
Tymczasem zamaskowani mężczyźni pomagają wokalistce w wykonaniu refrenu. „Nic nie może przecież wiecznie trwać!!!” - ryczą wprawione kibicowskie gardła (a szczególnie rządy Tuska - chciałoby się dodać). Piosenkarka, przed chwilą przestraszona inwazją, wyciąga do nich mikrofon. Mieszkańcy przybyli na festyn jeszcze trochę się boją, ale już zaczynają się śmiać, bo zestawienie słów piosenki z jej niespodziewanymi wykonawcami musi robić komiczne wrażenie.
Później kielecka młodzież wybiera się poskakać w fastfoodowej świątyni komercji, wpisując się w ogólną hardbassową konwencję, gdyż tego typu przybytki często są nawiedzane przez imprezowiczów. Końcowym przystankiem jest wizyta na jakże miłym dla oka i podróżnych kieleckim dworcu kolejowym.
Zakazane maski i race
Czym jest hardbass? Czy pamiętają Państwo coś takiego jak flashmob? To modne na Zachodzie zachowanie lewackiej młodzieży (w Polsce szczególnie mocno promowane przez „Gazetę Wyborczą”), polegające na gromadzeniu się w miejscu publicznym grupy osób w celu przeprowadzenia krótkotrwałego zdarzenia, zazwyczaj zaskakującego dla przypadkowych świadków.
Hardbass jest prawicową odpowiedzią na flashmob. Zjawisko hardbassu rozprzestrzenia się głównie w Europie Środkowo-Wschodniej i Rosji. Jest ewidentnie słowiańskim wynalazkiem, choć ostatnio pierwsze próby miały także miejsce w Chile, Hiszpanii i Mołdawii. Polega na pojawieniu się grupy młodych mężczyzn w liczbie od kilku do kilkuset, którzy rytmicznie podskakują w rytm muzyki techno, pozostawiając za sobą zdziwione miny przechodniów. Hardbass może zaistnieć w miejscu publicznym, ale także w parkach miejskich, na odludziu czy w środkach komunikacji miejskiej. Jeśli odbywa się w miejscu publicznym, uczestnicy mają zazwyczaj na twarzach maski, ciemne okulary bądź kominiarki.
Czasami podczas tańca odpalana jest pirotechnika, jak race czy świece dymne. Z grubsza można wyróżnić dwie szkoły hardbassu: wschodnioeuropejską (Rosja, Białoruś) i środkowoeuropejską (Polska, Słowacja, Czechy, Serbia). Ta pierwsza prezentuje lepszą technikę tańca i preferuje raczej ustronne miejsca, druga stawia na spontaniczną zabawę w miejskim zgiełku, co rekompensuje w pewnym stopniu brak wyczucia rytmu u części uczestników. Po co to wszystko? Tańczy się generalnie dla zabawy, jak również po to, by uczcić ważne wydarzenie, np. ostatnio w Polsce, w centrum Łodzi, hardbassowali kibice Łódzkiego Klubu Sportowego. Kilkaset osób świętowało w ten sposób awans do ekstraklasy.
Zaraza opanowuje kolejne miasta
No dobrze, ale zapytają Państwo, czym te podrygiwania różnią się od lewackiego flashmoba? Hardbass od flashmoba różni się przede wszystkim celem, w jakim się odbywa. O ile flashmob ma za zadanie wywołać absurdalną sytuację, np. nagłe pojawienie się w miejscu publicznym czegoś, czego tam nie ma, czyli świetnie wpisuje się w postmodernistyczną rzeczywistość, w której niczego nie możemy być pewni, wszystko jest względne, o tyle hardbass ma na celu przede wszystkim zabawę osób w nim uczestniczących.
To, że często wzbudza przy okazji konsternację wśród przypadkowych obserwatorów, to inna sprawa. Ponadto z prawicowością hardbass łączy się poprzez środowiska, które go wykonują. W takich krajach Europy Wschodniej jak Rosja czy Ukraina wiąże się z ruchem straight edge, nieuznającym wykorzystywania używek przy zabawie i w życiu codziennym, popularnym zwłaszcza w środowiskach nacjonalistycznych tych krajów.
Z kolei w Polsce hardbassują zwłaszcza kibice piłkarscy, i to raczej ci o szczególnych gabarytach, zaglądający częściej na siłownię niż do kieliszka. To kolejna różnica między flashmobem a hardbassem. W przypadku tej pierwszej zabawy, jej uczestnicy nie tworzą żadnej wspólnoty, z założenia mają rozejść się natychmiast po jej zakończeniu. Uczestnicy hardbassu stanowią połączoną wypróbowanymi przyjaźniami kibicowską rodzinę.
Prekursorami hardbassu w Polsce byli fani Jagiellonii Białystok, ale zabawa dotarła w ostatnich miesiącach do wielu polskich miast i miasteczek.
Ponadto opisywane zjawisko ma charakter wybitnie męski, jedynie na Ukrainie, Litwie i w Chile przewijają się czasami nieliczne kobiety.
Bez drogich ciuchów i biletów wstępu
Wśród hardbassowców nie ma oczywiście miejsca na spodnie rurki, apaszki czy miękkie nadgarstki. Są natomiast dresy, bluzy z kapturem oraz obuwie sportowe. Czym jest opisywanie zjawisko? Hardbass jest młodzieżowo-prawicową odpowiedzią na zblazowany świat klubowo-bananowej młodzieży. Nie wchodzi w kompromisy z wszechogarniającą konsumpcją i komercją. Do hardbassu nie potrzeba drogich ciuchów, biletów wstępu, portfela wypchanego złotymi kartami kredytowymi czy uczęszczania do modnego klubu. Wymagana jest za to fantazja i odrobina młodzieńczego szaleństwa.
W czasie, kiedy władza państwowa chciałaby zakazać wszystkiego co spontaniczne, jest to zdrowy odruch młodych ludzi, kontestujących absurdalną rzeczywistość kreowaną przez rządzących. Budujące jest to, że w hardbassie nie ma miejsca dla lewej strony. Dla przykładu organizatorzy pierwszej lubelskiej imprezy hardbassowej w zaproszeniu ogłaszali, że jest to „prawa impreza nie dla lewactwa”, z kolei kibicowsko-narodowy e-zin „Droga Legionisty” pisze wprost: „Pamiętajcie - hardbass jest prawicowy”! I bardzo dobrze, oby tylko nie były to ostatnie podrygi polskiej młodzieży szykującej się do ucieczki z kraju rządzonego przez Donalda Tuska.
9-latek z Rzeszowa wyzywa, bije, okrada. Jak się pozbyć szkolnego terrorysty?
Dodano: 26 lutego 2012, 13:00 Autor: Anna Janik
Rzuca się ze szkłem na kolegów, wyzywa, bije, okrada. Nie potrafi pomóc mu ani szkoła, ani sąd, ani kuratorium. Przenosi się go tylko z miejsca na miejsce. Dorośli skupiają się na walce między sobą a nie na problemach dziecka.
Sebastian natychmiast potrzebuje pomocy. Potrzebuje też kontaktu z rówieśnikami. Ale nikt go nie chce.
Kuratorium przyznaje, że to od lat najtrudniejszy taki przypadek na Podkarpaciu. 9-letni Sebastian to dziecko adoptowane ze zdiagnozowanymi zaburzeniami więzi przystosowawczych. Nie potrafi budować swoich relacji z otoczeniem i rówieśnikami, często reaguje agresją.
- Wyczyniał cuda. Załatwiał się do kosza na śmieci, biegał po szkole umazany własnymi odchodami, rozbierał się przed innymi dziećmi - wspominają rodzice uczniów z klasy 2b SP nr 24 na rzeszowskim Zalesiu. - W trakcie lekcji rzucał się po podłodze, wchodził na parapety, rzucał inne dzieci wszystkim, co wpadło mu w ręce. Nie można było na niego nawet popatrzeć, bo to już był powód do bicia.
Z pięści prosto w twarz
W obecnym roku szkolnym już dwa razy był przenoszony w nowe środowisko. Po raz pierwszy na początku stycznia, kiedy trafił do równoległej klasy 2a.
Zachowywał się jeszcze gorzej. Dostawała napadów furii, podczas których kilku nauczycieli musiało wynosić go na świetlicę, w złości wybijał szyby, a odłamkami groził kolegom.
Przerażone nauczycielki w końcu zabroniły dzieciom przynosić do szkoły nożyczki i inne ostre przedmioty, którymi 9-latek mógłby zaatakować.
Podczas lekcji skupiały się tylko na uspokajaniu chłopca i przestały realizować program nauczania. Dzieci w kółko oglądały filmy i bajki, bo tylko to sprawiało, że 9-latek się uspokajał.
Ale na przerwach nadal robił swoje: bił, niszczył przybory szkolne, okradał i wyzywał od najgorszych. Na pytanie, dlaczego to robi, odpowiadał: "bo tak”.
- Używał takiego słownictwa, że niejeden dorosły zrobiłby wielkie oczy. Nasze dzieci nie znały nawet takich słów, on je najnormalniej w świecie zdemoralizował - ubolewa pani Justyna.
Rodzice: to nasz syn jest ofiarą
Rodzice chłopca winą za zachowanie syna od początku obarczali dawną szkołę.
- Na samym początku roku szkolnego dyrekcja dostała opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej o tym, że ma zaburzenia emocjonalne i wymaga kształcenia specjalnego. Powinna od razu zatrudnić dodatkowego nauczyciela, opracować osobny program nauczania. Zlekceważyła problem i są tego skutki - twierdzi ojciec chłopca. - Syn w domu wcale się tak nie zachowywał. To brak właściwego podejścia szkoły sprawił, że zaczął sprawiać problemy.
W konflikt włączyły się nawet władze miasta. Prezydent przydzielił chłopcu nauczycielkę wspomagającą. Ale i ją 9-latek pobił.
W końcu sterroryzowane dzieci z dwóch klas trafiły pod opiekę psychologa szkolnego. Niektóre ze strachu stały się małomówne i zamknięte w sobie, nie chciały chodzić do szkoły.
Doprowadzeni do ostateczności rodzice postanowili działać. Żeby przenieść chłopca do innej szkoły, poruszyli wszystkie możliwe instytucje, włącznie z Rzecznikiem Praw Dziecka i MEN.
Ponieważ kuratorium na problem nie zareagowało wystarczająco szybko, w trakcie ferii niemal codziennie okupowali gabinet kuratorium. Pod presją rodziców kurator wydał w końcu decyzję o przeniesieniu i nadał jej rygor natychmiastowej wykonalności.
Teraz rozwali pół szkoły
W poniedziałek Sebastian powinien rozpocząć naukę w SP nr 27. Powinien, ale się w niej nie pojawił.
- Wiemy, jaka będzie jego reakcja na nowe otoczenie, bo przecież w nowej klasie miał jeszcze większe napady agresji. Teraz rozwali pół szkoły. Nie będziemy na to narażać ani jego ani nowych kolegów i nie poślemy go do szkoły - ubolewa ojciec chłopca. - Poza tym decyzja kuratora ma szereg wad prawnych i jest bezpodstawna, dlatego odwołujemy się do MEN. Zdaniem lekarzy, którzy na stałe opiekują się synem, jego zaburzenia nie pozwalają na przeniesienie, bo zmiana środowiska zwiększy stres i spotęguje agresję. Gdy powiedziałem im, jaka jest decyzja kuratorium, byli zdziwieni.
Ojciec chłopca, z zawodu prawnik, planuje też złożyć apelację od wyroku sądu rodzinnego. Tu trafiło ok. 20 skarg na Sebastiana. Zapadła też pierwsza decyzja w jego sprawie.
9-latek ma mieć indywidualne nauczanie, nadzór kuratora i przymusową terapię. Rodzice wystąpili o uzasadnienie tego wyroku po to, żeby się od niego odwołać.
- Kształcenie indywidualne, które odizoluje go od rówieśników, tylko pogłębi jego problemy. Jak ma nauczyć się budować relację z otoczeniem, kiedy się go od niego odsuwa? - pyta ojciec chłopca. - Już raz pozbawiono go praw ucznia, kiedy inne dzieci wychodziły do kina, a jemu się wszystkiego zabraniało. Nie tędy droga!
W nowej też nikt go nie chce
Innego zdania jest dyrektorka nowej szkoły Sebastiana. Choć chłopiec ani raz nie pojawił się w szkole, niemal codziennie do jej gabinetu przychodzą zmartwieni rodzice klas drugich.
- Od początku śledzili sprawę w Nowinach, wiedzieli, co to za chłopiec, dlatego byli bardzo zaniepokojeni decyzją kuratorium - mówi Dorota Nowak-Maluchnik, dyrektor SP nr 27. - Na razie zaufali mojemu słowu, że będę w stanie zapewnić dzieciom bezpieczeństwo. Mam pełne wsparcie wydziału edukacji, pozwolenie na indywidualne nauczanie i zamierzam przekonać rodziców chłopca do tego rozwiązania.
Tyle że szkoła nie dostała jeszcze żadnej dokumentacji opisującej przypadek Sebastiana. Nie ma też sprzętu do biofeedback'u, który obiecywał rodzicom Sebastiana wicekurator.
Dyrekcja nie rozumie decyzji przełożonych również z tego powodu, że wcześniej szkoła nie miała większego doświadczenia z dziećmi o tak złożonych problemach.
W dodatku tutaj od lat uczy się siostra chłopca, a rodzice celowo nie zapisywali do tej samej szkoły jej brata, obawiając się, że będzie postrzegana i oceniania przez pryzmat jego problemów.
W nieskończoność przenosić się nie da
Co dalej z chłopcem? Jak mówi ojciec, absencja w nowej szkole potrwa dużo dłużej, bo zostanie wysłany na terapię do jednego z krakowskich szpitali, w którym na stałe się leczy.
Czeka tylko na pierwszy wolny termin. Do tego czasu zostanie w domu. W ubiegłym roku 9-latek spędził w krakowskiej lecznicy półtora miesiąca i - jak twierdzą rodzice - po powrocie był dużo spokojniejszy. W jaki sposób będzie kontynuował naukę po powrocie do Rzeszowa?
- Poradzimy się lekarzy, którzy go prowadzą. Wiem jedno: jemu trzeba stworzyć przyjazną atmosferę do nauki, znaleźć miejsce, w którym będą nauczyciele z wiedzą i chęcią pomocy - mówi ojciec Sebastiana. - W starej szkole znalazła się taka osoba. Była nią młoda nauczycielka angielskiego, która pytała nas, jakie syn ma problemy, jak z nim postępować i potrafiła go tak zainteresować przedmiotem, że nagany zamieniły się w pochwały.
Zdaniem Elżbiety Grucy-Bielendy z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 1 w Rzeszowie, najlepszym wyjściem dla chłopca byłoby nauczanie indywidualne w szkole.
- Jeśli stwarza realne zagrożenie dla reszty klasy, nie może się z nią uczyć. Brak kontaktu z rówieśnikami można mu jednak zrekompensować chociażby grupowymi zajęciami socjoterapeutycznymi - tłumaczy psycholog.
Dziecko na samym końcu
Jak dodaje, w całej sprawie najbardziej martwi ją fakt, że konflikty między dorosłymi stały się ważniejsze niż dziecko.
- Tutaj każdy na siłę próbuje udowodnić, że ma rację, a punkt ciężkości został przeniesiony na walkę między dorosłymi a nie na problemy dziecka - podkreśla Gruca-Bielenda. - Rodzice chłopca tylko wymieniają pisma między instytucjami i od wszystkiego się odwołują, szkoły po kolei pozbywają się problemu, rodzice nowej klasy już protestują, choć chłopca nie było jeszcze w szkole. Ja rozumiem, że dla wszystkich to jest bardzo trudna sytuacja, ale zamiast oskarżać się nawzajem, trzeba usiąść, porozmawiać i wspólnie znaleźć wyjście. Tym bardziej, że tego typu zaburzenia nie eliminują chłopca z przyszłego życia społecznego. Wymagają tylko określonych działań.
Imię bohatera zostało zmienione.