Prawdziwa Miłość
by Hoshiko
Dla Sal - w końcu sama tego chciałaś... :P
Morze szumiało... Zachodzące słońce rozpalało płomienne blaski na grzbietach fal... Niebo było pogodne, woda spokojna. W powietrzu unosiła się atmosfera niezachwianego i niczym nie zmąconego spokoju i ciszy...
W takie godziny rzadko kto chodzi na plażę. Czasem tylko zakochani wybiorą się na romantyczny spacer brzegiem morza lub przyjdzie tu ktoś, kto bardzo potrzebuje ciszy. Kimś takim była właśnie młoda kobieta, idąca boso po piasku. Wiatr szarpał jej białą sukienkę i jasne włosy. Szła wolno, wchłaniając spokój tego miejsca i oddychając słonym morskim powietrzem. Fale zacierały ślady drobnych stóp...
„Te znikające ślady”, myślała kobieta, „powinny nasuwać refleksje o przemijalności wszystkiego...”
Przecież i na nią przyjdzie kiedyś czas... Niech więc przychodzi. Ona nie będzie żałować życia.
Nagle niebieskie oczy kobiety dostrzegły na piasku jakiś błysk. Pochyliła się.
Bursztyn! Okruch bursztynu... Maleńka kropelka złota...
Kobieta zadrżała. Obudzone, dotychczas zepchnięte na dno myśli wspomnienie, wywołało bolesne ukłucie w jej sercu. Czyż to nie ironia losu? Przecież przyszła tu, by zapomnieć. Tymczasem to wszystko znów stanęło przed jej oczami...
Dwoje oczu koloru bursztynu. Smutny uśmieszek. Piękny głos, wypowiadający dwa najpiękniejsze słowa na świecie. Schylone plecy. Miękkie, słone wargi. Ciepłe ramiona. Stłuczona filiżanka. Kwiaty na stole. Jego dłoń na jej policzku...
Jak bardzo można kochać? Kobieta, mimo pozornie młodego wieku, już wiedziała.
Wiedziała też coś więcej: jak bardzo można cierpieć.
Wiele jest przysłów, porzekadeł, ludowych mądrości, które znamy od zawsze i których znaczenie docenia niewielu.
„Miłość kpi sobie z rozsądku.” „Życie to ciągłe dokonywanie wyborów.” „Miłość nie wybiera.” „Serce nie sługa.”
Ludzie rzadko kiedy dostrzegają prawdę w nich ukrytą. Dopóki nie pokochają kogoś, kogo im kochać nie wolno. Tak jak kobieta z plaży...
Złoty Smok i Smok Starożytny. Złoty Smok i półMazoku. To nie miało prawa trwać. I żadnych szans na przetrwanie.
Dlaczego więc trwało?
Dawno temu dla jasnowłosej kobiety nadszedł taki dzień, że bardzo nie chciała być sama. Że potrzebowała rozmowy. A wtedy - tak po prostu - obok znalazł się on. I po niedługim czasie kobieta zauważyła, że nie pragnie już rozmowy. Że pragnie jedynie słuchać jego głosu.
A potem była ich miłość.
Burzliwa, kłótliwa, raniąca miłość, bowiem innej on dać jej nie potrafił... Choć bardzo się starał.
Kobieta miała wtedy uczucie, że jest jak ćma, krążąca wokół płomienia - która, mimo poczucia, że spala się na popiół, wciąż pragnie być jeszcze bliżej...
Nigdy nie było im łatwo. Kobieta z plaży pamiętała łzy, cierpienie i żal... Trzaskające drzwi...
Nie umieli żyć ze sobą.
Bez siebie też nie.
Bo to była prawdziwa miłość.
Nie mogli się nawzajem zrozumieć, chociaż bardzo się starali.
On nie mógł zapomnieć tego, co przeżył. Wszystko wracało, zatruwając mu życie - w snach, we wspomnieniach... Nie dawało mu spokoju. Nie chciał o tym mówić, bo nie umiał zmierzyć się z własną przeszłością.
Podczas ich ostatniej kłótni wykrzyczała mu to w twarz. Dodając, że jest to dowód największego tchórzostwa.
Kobieta widziała wyraz jego oczu, kiedy to usłyszał.
A potem było już tylko ciche trzaśnięcie zamykanych drzwi i cisza. Pustka...
Było tylko jedno miejsce, gdzie mógł wtedy być. Mimo, iż ciarki przechodziły ją na samą myśl, podążyła tam natychmiast i bez wahania - bo to była prawdziwa miłość.
Ale chociaż tak się spieszyła, przybyła za późno. Zobaczyła go od razu, a serce mało jej nie pękło.
On - jej mężczyzna, jej miłość i jej cały świat - klęczał wśród żelaznych krzyży. Z wielkiej rany, którą sam sobie zadał, płynęła krew. Plama szkarłatu, wyraźnie odcinająca się od nieskalanej bieli śniegu, była już bardzo duża.
A kobieta mogła tylko klęczeć przy nim, tuląc jego głowę do swojej piersi, nie próbując nawet powstrzymać łez... Szepcząc mu to wszystko, co pragnęła mu powiedzieć... dopóki nie zgasł zupełnie jego cichy oddech.
Nie próbowała go ratować, bo bardzo go kochała. Zdawała sobie sprawę, że śmierć jest jedynym lekarstwem dla jego chorej duszy.
Nie czyniło to jednak cierpienia kobiety choćby odrobinę mniejszym.
Być może gdyby nie umarł wtedy, pokłóciliby się kiedyś i rozstali. Być może ich miłość by wygasła. Może znienawidziliby się nawet...
Ale ich miłość przetrwała i zniosła jego śmierć. Kobieta potrafiła pozwolić mu odejść.
Bo to była prawdziwa miłość.
„śmierć miłości potrzebna
jak sól ją utrwala
dopiero po rozstaniu pamięta się wszystko
[...]
życie miłość umniejsza znieważa odbiera
śmierć ocala na zawsze i teraz”
„Od tamtej chwili minęło wiele lat”, pomyślała kobieta. Jej włosy targał wiatr. Słońce błyszczało na mokrych od słonej wody policzkach.
Być może była to woda morska. Być może coś innego.
Dłoń kobiety zacisnęła się na bursztynie, którego kolor tak bardzo przypominał jego oczy.
-A ja wciąż cię kocham - powiedziała głośno.
Weszła do wody. Krokiem spokojnym, zdecydowanym, pewnym. Morze sięgało jej do pasa... ramion... szyi...
-I nareszcie idę do ciebie - szepnęła jeszcze, zanurzając się całkowicie.
I poszła.
Bo to była prawdziwa miłość.
„są i tacy, co się na zawsze kochają
i dopiero dlatego nie mogą być razem
mogą nawet zabłądzić lecz po Drugiej Stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem”
[Cytaty pochodzą z wierszy księdza Jana Twardowskiego („Z pliszką siwą” i „Bliscy i oddaleni”.
Wiem, że krótkie. Dzięki, że ktoś to przeczytał! I jeszcze proszę o jakiś komentarz... pandziusia@poczta.onet.pl]
1