Increase blue
- Cześć, tu Kaoru, nie mogę teraz rozmawiać. Zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału, oddzwonię później.
Biii-ip.
- No dobra. Tu… ja. Kaoru, odbierz ten przeklęty telefon. Wiem, że tam jesteś. Od trzech godzin siedzę w samochodzie naprzeciwko twojego bloku. W pokoju pali się światło, a ty je wyłączasz wychodząc. Poza tym, nie wychodziłeś, bo musiałbyś przejść tuż koło mnie. A nie przeszedłeś. Do diabła, chciałbym… nie, nie chciałbym. Ale powinniśmy… porozmawiać. Kaoru, podobno komunikacja i odpowiednie formułowanie swoich potrzeb może zdziałać cuda dla dobra związku, wiesz? Co prawda my nie jesteśmy związkiem… już. Nie chcę wszczynać kolejnej awantury, zatem pominę czemu nim nie jesteśmy… nienawidzę automatycznych sekretarek. Może jednak odbierzesz? Niech ci będzie, zachowałem się trochę głupio, ale czuję się w pełni usprawiedliwiony. Czy gdyby to na mnie zwisał kompletnie zalany Toshiya nie byłbyś choć odrobinę zazdrosny? … dobrze, to było głupie pytanie. Ty byś przecież natychmiast zrobił wszystko, bym zazdrosny był ja i… jak dobrze, że nie chcę się dzisiaj kłócić. Słuchaj, na pewno nie chcesz podnieść słuchawki? Moglibyśmy iść na piwo i pogadać. Policzę do pięciu. Jeśli nie odbierzesz, koniec z nami!... ponowny. Drugi tego samego dnia to chyba przesada, nie uważasz? Przez ciebie robię się okropnie melodramatyczny. Ale co to ja… a. Zatem, uwaga. Jeden. Dwa… pamiętaj, że będzie koniec, ja nie żartuję! Trzy. Cztery. Pięć. … niech cię szlag trafi. Kaoru, pytałeś czy wierzę. Nie wierzę. Przykro mi, nie potrafię. To nie oznacza, że mniej mi na tobie zależy, czy… dobra, kończę tę zabawę zanim stanę się jeszcze bardziej żałosny… och, do diabła z tym.
* * *
Kyo leżał na łóżku, gapiąc się bezmyślnie w sufit. Szczelnie zasunięte zasłony nie przepuszczały promieni słonecznych - ani powietrza. W pokoju panował okropny zaduch, pełen papierosowego dymu i gryzącej woni smażonego kurczaka.
Klucz zazgrzytał w drzwiach, a lekki, ożywczy powiew przyniósł zapach deszczu.
Stojący w progu Die pokiwał z dezaprobatą głową i zamknął za sobą drzwi, rzucając klucze na szafkę. Zrzucił buty i szybko przeszedł przez pokój, nie zwracając uwagi na milczącego wokalistę.
- Nie będę wnikał w to, czemu pomyślałeś, by zaczadzić się na śmierć, ale… - otworzył na oścież balkonowe drzwi, a wokalista w geście protestu naciągnął na głowę koc - nabawisz się co najwyżej migreny. Kyo, daj spokój i wyłaź spod tego koca. Wyłaź, albo go z ciebie ściągnę. No błagam, zachowujesz się jak małe dziecko - cmoknął z naganą, gdy szczelnie owinięty kocem Kyo wstał z łóżka i przeniósł się do kuchni.
Die westchnął, zirytowany, i poszedł za nim, zabierając po drodze plastikową butelkę Coca-Coli.
- Skąd masz klucze, Andou? - zapytał po chwili Kyo, głosem tak biednym i nieszczęśliwym, że Die drgnął.
- Dostałem od Kaoru - powiedział miękko. - Wyprowadza się - dodał całkiem już łagodnie.
Spod koca wyłoniła się potargana czupryna, a spod grzywki błysnęło ciemne oko. Kyo rozejrzał się nieprzytomnie i sięgnął po butelkę. Pił łapczywie, póki nie brakło mu powietrza. Otarł usta wierzchem dłoni i odstawił butelkę na stół.
- Kyo…
- Jak mi zaczniesz wciskać kit, że wiesz co czuję, wepcham ci go z powrotem do gęby - ostrzegł gwałtownie Kyo. - Nic nie wiesz.
- Nie wiem - zgodził się z nim Die. - Powiesz mi?
Powiedział. O piątkowym wyjściu do klubu, w którym spotkali podchmielonego basistę. O tym, jak musiał na kilka minut wyskoczyć do pobliskiego sklepu po fajki. O tym, jak wracając, spotkał wychodzącego Toshiyę, który powiedział mu, że Kaoru go pocałował. I o tym, że Kaoru nie czeka na kolejny cios, tylko oddaje od razu.
- Pojechałem do niego dzisiaj - mówił dalej Kyo, dziwnie suchym i beznamiętnym głosem. - Nie chcę do tego wracać, zależy mi na nim. Powiedziałem mu to… no, nie bezpośrednio, bo mówiłem do sekretarki. Nie raczył nawet pofatygować się do telefonu.
- Czuje się urażony…
- To podobnie jak ja - zauważył celnie Kyo. - A nie robię dramatów… no, nie spektakularnych.
- On też nie - mruknął Die. - Zamknął się po prostu w domu.
- Ale to ja byłem gotów dać temu spokój. Zadzwonił wczoraj i pyta, czy mu wierzę, że do niczego z Totchim nie doszło. No nie wierzę, i powiedziałem mu to. Znaczy - nie wiem, czy wierzę. Niby tak, ale gdzieś tam… gdybym nie wierzył, nie pojechał bym dziś do niego. A on mi nie otworzył.
- Jeśli tego nie zrobił, ma prawo…
- JEŚLI, Andou. A jeśli to zrobił? Widzisz, ja nie wiem, czy to zrobił czy nie. I dałem mu ten margines prawdy. Zostawiłem to.
- Ale przecież ty nie zapomnisz, Kyo - powiedział Die, wzruszając ramionami. - Będziesz pamiętał, zbierał sobie jakieś niepewne dowody i oczekiwał, by przedstawił ci dowód na to, że nie całował naszego basisty.
- Sytuacja patowa - warknął Kyo. - Toshiya mówił, że Kaoru to zrobił, Kaoru się wypiera. Mógłbym mu uwierzyć. Chciałbym mu uwierzyć. Ale nie potrafię. Może gdyby, sam nie wiem, okazało się, że Toshiya był tak najebany, że nie wiedział co mówi… co ja gadam! Ja CHCĘ, by Kaoru mówił prawdę.
- Jeśli tego nie zrobił… daj mi dokończyć, jak rany. Jeśli tego nie zrobił, ma prawo czuć się urażony tym brakiem zaufania.
- Ale ja nie wiem, czy on to zrobił - powiedział uparcie wokalista. - Rozumiesz, Andou, nie mam pojęcia!
* * *
Kaoru przyszedł do niego kiedy już przestał na jego przyjście liczyć. Siedział skulony na tarasie i liczył gwiazdy. I ciągle się, oczywiście, mylił.
- Nie zrobiłem tego.
- Dobrze.
Pochylił się nad nim i objął go ramionami, kołysząc w objęciach.
- Uwierz mi - powiedział, wkładając w te słowa całą ufność, jaką w sobie nawzajem wyrobili przez czas bycia razem. Patrzył mu w oczy bez mrugnięcia. - Musisz mi uwierzyć. Inaczej… to nie ma sensu. Nie mógłbym być z kimś, kto mi nie ufa, kto podejrzewa mnie… wierzysz mi, że tego nie zrobiłem, Tooru?
- Wierzę ci, Kao. - Głos wokalisty był ledwie słyszalny. - Niech to diabli wezmą, wierzę ci.
* * *
Shinya i Toshiya rozgrywali właśnie zaciętą partię szachów, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- Ty otwórz - powiedział nieuważnie Toshiya, biedząc się nad następnym ruchem.
- To twój dom - mruknął perkusista, wstając niechętnie. Za chwilę wrócił do pokoju, prowadząc za sobą Die'a.
Die rozejrzał się i przystawił sobie krzesło, siadając z łokciami opartymi na stole.
- Gadaj, Hara - zażądał bez ceregieli, wysupłując z paczki papierosa.
Toshiya podsunął mu popielniczkę, nie spuszczając wzroku z szachownicy.
- Nie wiem - zaczął niespokojnie.
Die spojrzał na niego badawczo, po czym przeniósł wzrok na szachownicę. Przesunął białą wieżę Shinyi, zbijając króla.
- Szach-mat - powiedział twardo, zabierając Toshiyi zapalniczkę. - A teraz mów, jak to było.
- Nie wiem. Byłem pijany.
- Ale powiedziałeś mu, że Kaoru…
- Wiem, co mu powiedziałem, DaiDai - powiedział Toshiya z dziwnym naciskiem, podnosząc wzrok i patrząc mu prosto w oczy. - I dlatego… byłem pijany. I na tym poprzestańmy.