Zaprzeczając sobie
- Dzień dobry - powiedział raźnym tonem Die, wkraczając na korytarz. - Przepraszam za spóźnienie, ale utknąłem w korku. Chłopaki? - Nieco zdziwiony brakiem odpowiedzi, wsadził głowę do Sali. Zamiast zwykłych dla tego pomieszczenia bieganiny i ruchu, zobaczył trzy wlepione w siebie spojrzenia. Drgnął lekko, natychmiast zakładając ręce na piersi obronnym gestem. - Co…?
- DaiDai - zagaił Kyo niespodziewanie miłym głosem. - Gdzie jest Kaoru?
Die popatrzył na niego z doskonale otępiałym wyrazem twarzy.
- Czemu mnie pytasz? - zapytał podejrzliwie, siadając sztywno na stojącym przy stole krześle.
Siedzący naprzeciwko basista zachichotał nagle i Die spojrzał na niego z irytacją.
- Acha - mruknął pogrzebowym tonem wokalista i przez chwilę panowała cisza. - A czytałeś może dzisiejsze gazety?
- Nie miałem czasu - warknął Die, mierząc go morderczym spojrzeniem. Nagle jego wzrok nabrał ostrości, a ręka zadrżała, gdy sięgał po papierosy. - Czy Kaoru?... - spytał bez tchu, nie mając odwagi dokończyć.
- Nie, nie! - prawie krzyknął Kyo, porzucając nareszcie maskę grzecznej uprzejmości. - To znaczy, nic mu nie jest. A raczej nie było, dopóki nie zobaczył tego. - Z nikłym uśmieszkiem podsunął gitarzyście zmiętą gazetę, która wyglądała jakby wydzierano ją sobie z rąk do rąk.
I po spojrzeniu na okładkę Die miał niemal pewność, że tak właśnie było.
- O Boże - powiedział cicho, przebiegając oczami przez wielki, wytłuszczony nagłówek, krzyczący czerwoną czcionką „Romans w szeregach Dir en Grey! Była narzeczona lidera wyznaje prawdę - Zostawił mnie dla Daisuke!”. Pod spodem widniało małe zdjęcie jego i Kaoru, prześwietlone i niewyraźne.
Die patrzył na nie bez ruchu, czując w głowie ostry ból i szaleńczą gonitwę myśli. On i Kaoru, narzeczona, kiedy - jak?
- Die? - zagadnął cicho Shinya i Die spojrzał na niego rozbieganymi oczami.
- To zdjęcie to mistyfikacja - powiedział martwym głosem, starając się opanować jego drżenie. - To zwykły fotomontaż. We wrześniu, kiedy jakoby zostało zrobione, Kaoru…
- Kaoru był we Frankfurcie, chyba jeszcze z Alisseą, zgadza się - dokończył Kyo. Tym razem żaden z nich nie uśmiechnął się na wspomnienie zakłopotanego, przyłapanego przez dziennikarzy lidera. - Ale, Die… ten artykuł… nie przeczytałeś?
- Może być trochę rozkojarzony, wiesz - parsknął Toshiya, podając gitarzyście zapalonego papierosa. Die mruknął coś z wdzięcznością, zaciągając się mocno dymem. Gryzący i ostry dotarł do płuc. Oczy zaszkliły mu się, a w gardle zadrapało, kiedy poczuł ożywczą moc nikotyny, krążącej z krwią w jego żyłach. I z wściekłością. - Nie codziennie oskarża się ciebie o rżnięcie swojego kumpla z zespołu, swojego przyjaciela.
Die pokiwał w milczeniu głową, starając się nie wyglądać na za bardzo spiętego. [Nie mogę, jeszcze nie teraz… Niech myślą, że jestem wściekły.]
- Napisali tam - podjął po chwili Kyo, również sięgając po papierosy. Dłonie jego i Die'a spotkały się nad popielniczką i wokalista zaczerwienił się nieznacznie, nagle skrępowany - no, podali dość szczegółowe informacje, kiedy wy mogliście…
- Wierzysz jakimś szmacianym brukowcom, zamiast jemu, Kyo? - zapytał spokojnie Shinya, patrząc wyzywająco na wokalistę.
Kyo nie umknął spojrzeniem, wydmuchując powoli dym i formując go w idealnie okrągłe kółeczka.
- Nie powiedziałem, że wierzę. I nie wiem, w co mam wierzyć - powiedział cicho, jakby z wysiłkiem spoglądając na zgarbionego gitarzystę, który wpatrywał się w stół, zaciskając usta w cienką kreskę. - Die, powiedz nam - poprosił bezradnie, strzepując popiół na podłogę. Popatrzył na niedopałek jakby nie wiedząc co z nim zrobić i zgniótł go obcasem. - To znaczy, wiesz, ty i Kaoru… czy wy? Czy ty…
- Och, do diabła z tym - warknął Toshiya, patrząc ze współczuciem na gitarzystę, którego policzki pokrywał znaczący rumieniec. - Die, przecież ty nawet nie jesteś gejem! Prawda? - dokończył, tracąc całą pewność, gdy Die się nie odezwał.
Die milczał, splatając mocno palce dłoni i zaciskając je tak, że zbielały kostki. Jedynym, czego był świadom to ogromny szok, który zdawał się paraliżować jego ciało. Natrętne słowa basisty odbiły się głuchym echem wewnątrz czaszki, potęgując nieznośny ból głowy.
Mam szansę - szepnął cichutki głosik gdzieś wewnątrz niego - mogę przestać zaprzeczać sobie… kłamać. Mogę…
- Die, czy ciebie i Kaoru łączy coś więcej, poza przyjaźnią? - spytał szeptem perkusista, przysuwając się do niego i zaciskając palce na jego ramieniu. Potrząsnął nim lekko, starając się zajrzeć mu w oczy. - Czy ty i Kaoru?...
Kaoru. Jedno słowo, paraliżujące rozszalały natłok myśli i dziką plątaninę pragnień. Mogę nie zaprzeczyć sobie. Ale [Jeszcze za wcześnie, Die! Nie ma o czym mówić] nie mogę podjąć decyzji… za niego.
- Jestem gejem - powiedział, patrząc na ich twarze niemal przepraszającym wzrokiem. Shinya wciągnął ze świstem powietrze, a jego dłoń, gładząca ramię gitarzysty odsunęła się nieznacznie.
- Och - głos Kyo był niższy, lekko zachrypnięty. - To znaczy… ty i Kaoru… jesteście razem?
Jedno małe słowo. Czy widziałeś obrzydzenie na ich twarzach? Zdziwienie, zaskoczenie, może konsternację. Ale nie wstręt. Miej jaja, Die. Powiedz to, po prostu to powiedz. Tylko jedno słowo i wszystko będzie jasne. Tylko jedno…
- Nie - usłyszał swój głos. Mówił cicho, ale się nie zająknął. - Kaoru nie ma z tym nic wspólnego.
Stał pod drzwiami jego mieszkania już dobry kwadrans, wiercąc obcasem dziurę w wycieraczce. Wyciągnął rękę, po czym cofnął ją zanim zdążyła nacisnąć dzwonek. Kaoru nie pojawił się na próbie i nie odbierał telefonu. Przyjechał tu z postanowieniem wyjaśnienia sytuacji, ale teraz… spojrzał na zamknięte drzwi niemal z rozpaczą. Za jego plecami zaskrzypiała winda i z przeciągłym jękiem zatrzymała się na piętrze.
Ciężkie drzwi rozsunęły się powoli i odwracając się, stanął twarzą w twarz z liderem. Którego twarz… zachłysnął się, patrząc mu prosto w oczy. Pociemniałe, jeszcze bardziej odległe niż zazwyczaj. Die westchnął nieświadomie, kiedy Kaoru stanął obok niego, a jego ciało owiał prąd ciepłego powietrza. Włoski na karku podniosły się naelektryzowane.
- Witaj, Daisuke - rozległ się cichy, napięty głos tuż obok.
Kaoru postawił na podłodze torby z zakupami i poszperał w kieszeniach płaszcza w poszukiwaniu kluczy. Jeden z nich lekko przekręcił się w zamku i lider gestem zaprosił drugiego gitarzystę do środka. Die przekroczył próg mieszkania, w którym nie był od blisko półtora miesiąca.
Siedział na kanapie, nerwowo nawlekając na palec nitkę z rozprutego rękawa swetra. Zagryzł wargi, gdy Kaoru przyszedł do pokoju, siadając naprzeciwko niego w skórzanym fotelu. Wyciągnął papierosy i zapalił, okręcając papierosa w palcach i wyrównując pogiętą fakturę. Ich oczy spotkały się i obaj jednocześnie odwrócili wzrok, wpatrując się w swoje dłonie.
Jeden pocałunek.
Lodowate powietrze, skrzące się drobinkami śniegu, który roztapiał się na jego wargach. Zlizałeś językiem zimne kropelki, czując jak jęczy ci w usta, które rozchyliły się jakby bez udziału twojej woli. Gorący oddech, łaskoczący twoją szyję i miękkie, pachnące papierosowym dymem włosy. Trząsł się, gdy znalazłeś go na ciemnym parkingu i bez słowa przytuliłeś, starając się chronić przez słowami, które padły w budynku.
Alissea zjawiła się niespodziewanie, w rozpiętym płaszczu i z potarganymi włosami, rzucając na stół klucze, ciężki pęk zsunął się na podłogę. Krzyczała, a jego twarz tężała, zamykając się w obojętną maskę. Dzikie słowa, nienawistne, pełne żalu. Uderzył ją w twarz, mocno, w jeden policzek, w drugi. Zamilkła, opadając bez siły na kanapę. Wybiegł, a ty pobiegłeś za nim. Nieważne, jaką pretensję miała do niego, nie chciałeś, by on cierpiał.
Więc trząsł się lekko, kiedy przytuliłeś go, a potem, zatopiony w bezdennej głębi ciemnych oczu, pocałowałeś, zaciskając dłonie na jego swetrze. I przez chwilę było tak dobrze, tak cudowanie i wspaniale znajomo, poczułeś smak domu i siebie w tym wszystkim. Zachwiał się lekko, tracąc równowagę, kiedy odepchnąłeś go mocno, ogłuszony tysiącem sprzecznych uczuć.
Wróciłeś - po półtora miesiąca.
Die poczuł znajomy niesmak w ustach, kiedy zobaczył leżącą na podłodze obok fotela gazetę. Kaoru podniósł ją machinalnie, gniotąc w palcach.
- Musiała nas widzieć - zaczął bezosobowym głosem, podając gazetę drugiemu gitarzyście. Die nie wyciągnął ręki i upadła z powrotem na podłogę, pomiędzy ich stopami. - Wtedy, jak… - nie dokończył, zaciskając usta. Łapczywie zaciągnął się dymem.
- Tak, wtedy - mówi Die.
Niewypowiedziane słowa gęstnieją wokół nich, a cisza staje się z każdą chwilą bardziej dławiąca. Kaoru bierze głęboki oddech, podnosząc głowę. Jego oczy spotykają się z oczami Daisuke i ten czuje, że jeszcze chwila, a nie będzie dla nich odwrotu. Zsunął się odrobinę z kanapy, kładąc dłonie na kolanach Kaoru, który patrzył na nie w milczeniu, zagryzając usta.
I jeszcze nigdy, w całym jego życiu, telefon nie zadzwonił w bardziej nieodpowiednim momencie.
- Tak, Totchi - głos Kaoru był spokojny, tylko palce zaciśnięte na słuchawce drżały lekko. - Myślę, że na szesnastą będzie idealnie.
Odłożył słuchawkę na widełki, stojąc przez chwilę z pochyloną głową. Wyglądał, jakby przez jeden dzień przybyło mu co najmniej dziesięć lat i Die poczuł nagłą ochotę by scałować z jego czoła pionową zmarszczkę, która pojawiła się między brwiami.
- Zwołano konferencję?
- Tak - mówi Kaoru drwiącym głosem. - Trzeba odpowiedzieć kto z kim sypia, kto z kim nie i czemu oni nic o tym nie wiedzą. Takie zwykłe pytania zadawane zespołowi.
Zaśmiali się i napięcie nieco opadło. Die wstał z kanapy, kierując się do kuchni. Przechodząc obok lidera, musnął jego ramię palcami.
- Hej - powiedział, wyszczerzając się szeroko - chcesz kawy?
- Chętnie. Słodzę…
- Dwie łyżeczki, wiem. Nadal trzymasz ją w szafce obok lodówki?
- Nie było tak źle - z ulgą zauważył Toshiya, siadając na krześle i natychmiast sięgając po papierosy. - Mam nadzieję, że na to poszli.
- Mówisz, jakbyś był zadowolony, że udało ci się ich nabrać - powiedział Die zmęczonym głosem, opadając na kanapę. - Siadaj, Shin-chan - poklepał dłonią miejsce obok siebie. - Jeden wielki horror.
Shinya stał, zaciskając dłonie na oparciu kanapy. Niepewnie zerknął na siedzącego gitarzystę, po czym zarumienił się, siadając obok. Die popatrzył na niego dziwnym wzrokiem. Perkusista rzucił mu spłoszone spojrzenie i uśmiechnął się wymuszenie. Die westchnął cicho. Czuł się jak cholerny pogromca dziewic.
Kyo pokręcił się niepewnie przy wejściu, po czym zamknął drzwi za wchodzącym do środka liderem. Kaoru miał na sobie elegancki, ciemnoszary garnitur, a połowę twarzy zasłaniały mu okulary przeciwsłoneczne. Rozejrzał się dookoła, siadając ciężko koło Die'a i opierając głowę na jego ramieniu. Nagle poderwał ją, zaskoczony ciszą, panującą w pomieszczeniu.
Shinya patrzył na gitarzystów z nieodgadnionym wyrazem twarzy, Kyo rzucił im krótkie spojrzenie, a Toshiya z napięciem wpatrywał się w swoje stopy.
- Słuchajcie - powiedział Die z westchnieniem, starając się opanować drżenie ciała. Czuł koło siebie ciepło ciała Kaoru, jego włosy załaskotały go w nos, gdy lider sięgnął po papierosy. - Nie traktujcie mnie jak trędowatego! To, że jestem… gejem, do diabła, nie oznacza że myślę tylko o tym, jak się komu dobrać do gaci. Nie, Kyo, tobie też nie! - rzucił zanim wokalista zdążył otworzyć usta.
- A mi? - zapytał Shinya, zanim zdążył pomyśleć. Gitarzysta popatrzył ciężkim wzrokiem i Shinya zdążył pożałować zadanego pytania.
- Nie, Shin-Shin - westchnął Die. - I tobie, Totchi, też nie.
- Hm - mruknął basista, nie wiedząc czy ma czuć się zadowolony, czy urażony i Kaoru uśmiechnął się mimowolnie.
- A mi, DaiDai? - zapytał cichym głosem, przeciągając sylaby. Oparł łokieć na ramieniu drugiego gitarzysty i popatrzył na niego spod rzęs.
Die zamrugał, zdezorientowany, po czym drgnął, gdy dłoń lidera przesunęła się po jego policzku. Ciemne oczy Kaoru błyszczały gorączkowo i Die nagle zrozumiał, słysząc jak gdzieś z boku, Kyo ze świstem wciąga powietrze.
- Och, ślicznotko - zamruczał zmysłowo, przebiegając palcami po udzie Kaoru. - Tobie… Nie mógłbym się oprzeć.
Przez chwilę w Sali panowała cisza. Gitarzyści milczeli, obaj spięci i czekali, wciąż patrząc sobie z bliska w oczy. Nagle rozległ się głośny śmiech basisty, który pochylił się na krześle, klepiąc w ramię Kyo.
Wokalista uśmiechnął się krzywo, wciąż jeszcze trochę niepewnie, a Shinya patrzył na nich zamyślony.
- No dobra, Die - powiedział nagle Kyo, już zupełnie innym tonem niż przedtem. - Masz rację, ani nas tym nie zarazisz, ani parchów nie dostaniemy.
- I, oczywiście, trzeba było wam waszego drogiego lidera, by sobie to uświadomić - westchnął Kaoru, wstając i zakładając na siebie płaszcz. - Kogoś odwieźć?
Die wahał się tylko chwilę, by zaraz zerwać się z uśmiechem i sięgnąć po swoją torbę.
- Ja się załapię - stwierdził z szelmowskim uśmiechem i zapiął kurtkę. - Tylko, Kao, chyba musimy wyjść tylnym wyjściem, by nas te hieny nie dopadły.
- W porządku - Kaoru patrzył na niego z krzywym uśmiechem. - I tak mam samochód na parkingu. Pójdziemy…
- Przez parking, Kaoru - dokończył Die, podnosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy.
Lider kiwnął głową, wyciągając do niego rękę. Po chwili drzwi zamknęły się za nimi, a na korytarzu rozległy się pospieszne kroki.
Pozostała trójka patrzyła po sobie w milczeniu.
- To oni są w końcu razem, czy nie? - zapytał w końcu perkusista, kręcąc w rękach guzik od swetra. Toshiya prychnął kpiąco.
- Chyba sami do końca nie wiedzą. Ale jak coś, to już nam zasugerowano, żeby się nie wpieprzać. A swoją drogą… zastanawiam się…
- No? - pogonił go Kyo. - Nad czym się tak zastanawiasz?
- Ciekawe, czy ja nie jestem gejem - wypalił basista. - Patrzcie, nie wiem, czy umiem prowadzić samochód, bo nigdy nie próbowałem. I skąd mam wiedzieć, czy nie jestem gejem, skoro też nigdy nie próbowałem?
- Matko jedyna - wyszeptał ze zgrozą Kyo, odsuwając się na wszelki wypadek. - I… i co zamierzasz z tym zrobić?
- Powinienem sprawdzić - oznajmił radośnie Toshiya, na zmianę mierząc wzrokiem wokalistę i Shinyę. Przeciągły jęk i stukot wywracanego krzesła rozległy się jednocześnie. Basista patrzył na Kyo ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. - No i zostaliśmy sami…
*****
Na zewnątrz nie było tym razem śniegu, ani mroźnego powietrza.
Kaoru nie drżał z zimna i gniewu, a Die… Die nie odepchnął go tym razem. Usta lidera smakowały szczęściem, a on był gotów spić każdą jego kroplę.