Wydawca „MYŚL POLSKA”; 8, Alma Terrace, London, W. 8
Z zasiłkiem Instytutu im. Romana Dmowskiego w St. Zjednoczonych
Do druku przygotowali: Antoni Dargas, Józef Płoski i Hanka Świeżawska
Printed by Gryf Printers (H. C.) Ltd. — 171 Battersea Church Road, London, S. W. 11.
STANISŁAW KOZICKI
HISTORIA LIGI NARODOWEJ
(OKRES 1887 — 1907)
„MYŚL POLSKA”, LONDYN 1964
CZĘŚĆ IV
DZIAŁALNOŚĆ WYCHOWAWCZO-POLITYCZNA,
OŚWIATOWA I KULTURALNA LIGI NARODOWEJ
ROZDZIAŁ SZÓSTY
TOWARZYSTWO OPIEKI NAD UNITAMI
Gdy powstało Towarzystwo Oświaty Narodowej i rozpoczęło działalność we wszystkich guberniach Królestwa Kongresowego, natrafiło na sprawę unitów zamieszkałych na Podlasiu (powiaty: janowski, włodawski, sokołowski, radzyński i bialski). Załatwiwszy się z oporem unitów za Bugiem, zajęły się władze rosyjskie zniszczeniem Unii w Królestwie Kongresowym. W r. 1867 zniesiono katedrę biskupią katolicką w Janowie, a zaraz potem rozpoczęto gwałtowne nawracanie unitów na prawosławie. Okres gwałtów i prześladowań trwał od r. 1867 do 1875. Wywieziono relikwie św. Józefata Kuncewicza z Białej, zabrano obraz Matki Boskiej z Kodnia, usuwano stopniowo znamiona Unii ze świątyń, sprowadzano księży odszczepieńców, zmuszano lud do obrządków prawosławnych.
Ludu na prawosławie nie nawrócono, stworzono jednak wszystkie pozory odstępstwa od Unii i ogłoszono w 1875 r., że wszyscy b. unici przeszli na prawosławie. Ustały gwałty i krwawe represje, rozpoczęła natomiast administracja rosyjska pracę systematyczną nad zniszczeniem Unii i zrusyfikowaniem ludu. Administracji pomagali osadzeni na Podlasiu w wielkiej ilości popi prawosławni i klasztory założone w Jabłocznie, Leśnej, Wirowie, Teolinie, Radecznicy i Różanym Stoku. W cerkwiach naśladowano obrządki religijne Kościoła katolickiego, pozakładano bractwa prawosławne i wyposażono je hojnie w środki pieniężne, budowano i upiększano cerkwie, zakładano szkoły i ochronki, szpitale, przytułki i czytelnie bezpłatne, przychodzono włościanom z pomocą w nieszczęśliwych wypadkach, wysyłano pielgrzymki do „świętych miejsc” w Rosji, stworzono całą literaturę popularną, mającą za zadanie zohydzanie katolicyzmu i polskości, podnoszenie natomiast prawosławia i kultury rosyjskiej.
Wszystkie te zabiegi nie zdołały jednak, mimo trzydziestoletnich wysiłków (1875—1905), złamać przywiązania ludu unickiego do Kościoła katolickiego i do polskości. Cerkwie stały pustkami, mnisi i mniszki byli osamotnieni, lud zaś starał się zaspakajać swe potrzeby religijne według obrządku katolickiego — potajemnie lub też poza granicami państwa rosyjskiego. Księża katoliccy chrzcili, spowiadali, dawali śluby potajemnie, wielu unitów odbywało dalekie i niebezpieczne podróże do miast i kościołów w Galicji, by tam chrzcić dzieci, brać śluby itd. Zakony osiadłe w Galicji, zwłaszcza Jezuici, wysyłały potajemnie misje na Podlaskie, księża przyjeżdżali w przebraniu, chrzcili, spowiadali i dawali śluby. I działo się to mimo kar i prześladowań, mimo tego, że ci co byli ochrzczeni po katolicku, lub wzięli ślub potajemnie, na pozory byli niechrzczeni lub żyli w związku nielegalnym, co pociągało za sobą wielkie i nieustające komplikacje życiowe.
Celem podtrzymania oporu ludności unickiej i zorganizowania akcji polskiej i katolickiej na Podlasiu zostało w sierpniu roku 1905 powołane do życia z inicjatywy Ligi Towarzystwo Opieki nad Unitami. Do grona osób, które do zorganizowania Towarzystwa powołano, należeli: Aleksander Zawadzki, Stanisław Kozicki, Michał Arcichowski i inni.
Towarzystwo wydało odezwę, powołało do współpracy członków T.O.N. zamieszkałych na Podlasiu, pozyskało współpracownictwo księży, zajęło się wydawnictwami. Zarząd złożony z kilkunastu osób działał w Warszawie. Na prowincji najgorliwszymi działaczami byli: Zenobiusz Borkowski, właściciel restauracji w Brześciu Litewskim i Wiktor Walewski, organista w Białej. Brali też udział w tej pracy ziemianie i inteligencja z miast i miasteczek.
Starano się o to, by ułatwiać opornym wypełnianie obrządków religijnych, dlatego starano się o współdziałanie księży po parafiach na Podlasiu oraz wysyłano misje specjalne z Warszawy — jechali księża potajemnie — odbywały się nabożeństwa, po chatach i po lasach, chrzczono, spowiadano i dawano śluby. Równocześnie szerzono wśród ludu oświatę polską. Zakładano czytelnie, rozdawano pisma legalne i Polaka, urządzano szkółki potajemne itp. Powstały też na Podlasiu liczne koła włościańskie T.O.N., które urządzały zebrania i wiece, prowadziły pracę w gminach, oddziaływały na nauczycieli szkół powszechnych itd. Praca polityczna wzmagała opór przeciw prawosławiu, a wzmożony ruch religijny prowadził lud do polskości i budził w nim poczucie społeczne i obowiązki obywatelskie.
W kwietniu 1904 r. zorganizowało Towarzystwo Opieki nad Unitami pielgrzymkę unicką do Rzymu. Chodziło z jednej strony o podtrzymanie oporu unitów, z drugiej zaś o poinformowanie Watykanu zarówno o położeniu unitów jak i o ich wytrwałości i prowadzonej wśród nich pracy. Wyjechało do Rzymu 52 pielgrzymów z ludu i zawiozło adres do Ojca św., na którym było złożonych 56 tysięcy podpisów. Prowadził pielgrzymkę Teofil Waligórski, członek Komitetu Centralnego Ligi Narodowej. Pielgrzymka uzyskała audiencję u Ojca Św. dnia 3 maja. Papież Pius X przyjął ją bardzo życzliwie, przemówił bardzo gorąco i przyrzekł opiekę. Uczestnicy pielgrzymki wynieśli z podróży i pobytu w Rzymie podniosłe wspomnienia, a ich opowiadania dotarły do najdalszych zakątków Podlasia i przyczyniły się znakomicie do podtrzymania ducha oporu, przywiązania do Kościoła katolickiego i wiary w Polskę.
Ostatnim czynem Towarzystwa Opieki nad Unitami była misja religijna z dnia 30 kwietnia 1905 r. a więc w wilię wydania ukazu tolerancyjnego, który położył kres prześladowaniu unitów.
Ze względu na ilość uczestników (około 5.000 osób) była to największa misja na Podlasiu. Wzięło w niej udział dwóch księży z Warszawy, ks. Franciszek Gąsiorowski i ks. Kazimierz Merklejn, oraz grono działaczy politycznych: Aleksander Zawadzki, Jan Załuska, Michał Arcichowski, Stanisław Kozicki, Wacław Dunin i Józefat Bohuszewicz. W nocy przyjechaliśmy do Białej, tam na stacji czekały furmanki, którymi zawieziono nas do lasu zwanego Sumierz, a będącego częścią lasów Kolembrodzkich i położonego koło wsi Kozły. Przyjechaliśmy do tej wsi nad ranem, odpoczęliśmy krótko w jakiejś chacie, wsiedliśmy znów na wozy i pojechaliśmy na polanę leśną, gdzie był przygotowany ołtarz wśród drzew i gdzie zgromadził się kilkutysięczny tłum ludu unickiego. Księża przyjechali wcześniej, zastaliśmy ich już przy pracy: spowiadali, dawali śluby, chrzcili. Ochrzcili około 600 dzieci i około 300 dorosłej młodzieży.
Niezwykły to był widok — tysiące klęczącego ludu, modlącego się z całą żarliwością i zachowującego całkowity spokój, mimo że lada chwila groziło zjawienie się policji i wojska. Było to przedsięwzięcie niebezpieczne i śmiałe zgromadzenie na cały dzień tysięcy ludu z kilku powiatów. Trzeba było wielkiej wytrwałości i umiejętności, by tak wszystko urządzić, że władze dowiedziały się o misji dopiero po upływie dni kilku. Udane zorganizowanie misji było zasługą działaczy miejscowych, a zwłaszcza głównego agenta Towarzystwa Opieki nad Unitami, Zenobiusza Borkowskiego.
Po nabożeństwie do zgromadzonych przemawiali przyjezdni z Warszawy — Zawadzki, Załuska, Arcichowski i Kozicki, poruszając zagadnienia polityczne i religijne. Duże wrażenie zrobiło przemówienie Aleksandra Zawadzkiego. Ubrany w burkę z kapturem, spod którego wysuwała się długa siwiejąca broda, wyglądał na zakonnika. Zapowiadał rychłe zakończenie prześladowań unitów. Gdy nazajutrz po zgromadzeniu ukazał się ukaz tolerancyjny, wielu ze słuchaczy uznało mówcę za człowieka natchnionego duchem proroczym.
Misja ta zrobiła wielkie wrażenie na całym Podlasiu, przeszła nieomal do legendy. Opisał ją na podstawie opowiadań Wł. St. Reymont, który miał w niej wziąć udział i któremu w ostatniej chwili okoliczności nie pozwoliły wyjechać z Warszawy.
Dowodem na to, jak ważnym wydarzeniem była ostatnia misja religijno-narodowa na Podlasiu jest, iż po latach dwudziestu pięciu — w 1931 r., w tymże Sumierzu odbył się obchód pamiątkowy, w którym spośród uczestników misji wzięli udział Michał Arcichowski i Stanisław Kozicki. Zgromadziły się znów tysiączne tłumy pobożnych, odprawiona została na tym samym miejscu Msza św., potem zaś wygłosili przemówienia Seweryn ks. Czetwertyński, Michał Arcichowski i Stanisław Kozicki. Było to już w wolnej Polsce, gdy prześladowanie unitów należało do historii.
Czterdzieści lat prześladowań Unii na Podlasiu, Kraków 1909.
Odezwa Towarzystwa Opieki nad Unitami, Przegląd Wszechpolski, r. 1903, str. 633.
Sprawozdanie Komitetu Centralnego, r. 1903—1904.
Ks. Zmogus tak opisuje w Dla Swoich (zeszyt II, r. 1904) w artykule Unici Królestwa Polskiego u stóp Ojca św. przyjęcie pielgrzymki w Rzymie: „Dnia 29 kwietnia bieżącego roku około godziny 5-tej z rana, przybyło do Rzymu pięćdziesięciu unitów podlaskich dla złożenia Ojcu świętemu w imieniu swoim i całego zastępu prześladowanych za wiarę współbraci swoich, hołdu synowskiej miłości i niezachwianej wierności. Byli to sami włościanie, pomiędzy którymi niejeden nosił na ciele swoim ślady pęt żelaznych i kozackich nahajek i przybywali z powiatów: bialskiego, biłgorajskiego, hrubieszowskiego, janowskiego, konstantynowskiego, radzyńskiego, sokołowskiego, tomaszowskiego, włodawskiego i zamojskiego. Wybrało się też było i z innych miejscowości osób z górą pięćdziesiąt, ochotników zaś do drogi chociażby na piechotę, było tysiące, lecz, iż liczniejsza pielgrzymka nie mogłaby się uskutecznić bez obudzenia czujności policji śledzącej każdego unitę, ci przeto, jak i wszyscy inni, którzy pozostać musieli w domu, poprzestali na podpisaniu adresu, który przez swych pięćdziesięciu wybrańców miał być doręczony Ojcu św. Podpisów tych w przeciągu krótkiego czasu zebrało się więcej, niż pięćdziesiąt tysięcy... Przybyłych do Rzymu powitał na dworcu kolejowym jeden z dostojników Kościoła i niezwłocznie zaprowadził do znajdującej się w pobliżu Bazyliki Marii Większej, gdzie we wspaniałej kaplicy Najświętszego Sakramentu odprawił z nimi krótkie modły dziękczynne za szczęśliwą podróż. Z bazyliki udali się wszyscy do przygotowanego dla siebie mieszkania przy kościele św. Jana i Pawła męczenników na górze Coelio. Tu pokrzepiwszy nieco swe siły zabrali się natychmiast do zwiedzania sławnych bazylik i innych miejsc świętych. Przez cztery dni Rzym patrzył na tych niezwykłych pielgrzymów, przybranych w proste siermięgi, kroczących ulicami miasta w ordynku parami w największym skupieniu ducha, padających na twarz w świątyniach Pańskich, całujących ziemię, wyciągających w górę ramiona i wzywających ze łzami zmiłowania Bożego. Niektórym od ciężkiego ubrania i twardego obuwia mdlały nogi, więc zrzucali obuwie i szli boso, ale zawsze rączo i ochoczo. Dnia 2 maja wieczorem wszyscy odbyli spowiedź świętą, a nazajutrz, to jest 3 maja, przystąpili do Stołu Pańskiego. Tego samego dnia po południu miał ich przyjąć Ojciec Święty. Jakoż przed godziną czwartą zebrali się wszyscy w Watykanie w pięknym krużganku, przylegającym do Sali Klementyńskiej, i tu ustawili się jeden koło drugiego w dwóch długich szeregach. Za szczególnym pozwoleniem towarzyszyło im mnóstwo osób, zwłaszcza duchownych, przybyło też kilku arcybiskupów i prałatów. Każdy z pielgrzymów trzymał w ręku rozmaite świętości, które Ojciec św. zwykł był błogosławić, dwóch zaś trzymało nadto wspomnianą wyżej księgę z adresem i podpisami. Około pół do piątej ukazała się biała postać Piusa X. Na widok Ojca św. wszyscy uklękli. Przyjąwszy hołd należny od arcybiskupów i prałatów, Ojciec św., otoczony nimi, począł obchodzić pielgrzymów, dając każdemu do całowania rękę i nogę. Z płaczem rzucali się pielgrzymi do stóp i do kolan Jego, obejmowali je ściskali i całowali po wielekroć razy. Ojciec święty z wyrazem głębokiego smutku na twarzy patrzał na te objawy synowskiej miłości, postępował zwolna od jednego do drugiego, zostawiając każdemu pełną swobodę w ujawnieniu swych uczuć. Przyjął też podany sobie adres i wreszcie stanąwszy na początku szeregów, wypowiedział po włosku następującą przemowę, którą na rozkaz Jego jeden z obecnych arcybiskupów zaraz powtórzył po polsku: 'Miło mi jest bardzo widzieć was tutaj i powitać. Cieszę się z całego serca, żeście tu przybyli ze stron tak dalekich, aby odwiedzić sławne bazyliki rzymskie, uczcić kości męczenników, pomodlić się na grobie Apostołów i złożyć hołd waszej miłości następcy św. Piotra w mojej osobie. A ta radość moja z oglądania was tym jest większa, im więcej mieliście przeszkód do przezwyciężenia, im więcej trudów musieliście ponieść, aby się dostać do Rzymu, i im piękniejsze złożyliście tu dowody gorącej wiary waszej. Od kilku dni Rzym cały patrzy na was i buduje się głęboką pobożnością waszą. Znane mi są gorące przywiązanie wasze do świętej wiary katolickiej i niczym niezachwiana stateczność w wyznawaniu jej, utrwalajcie w nich wiernie i przekażcie je dzieciom waszym. Wiem ile i jak ciężko cierpieć musicie dla dochowania świętej wiary waszej, ale pamiętajcie, że Bóg widzi te wasze cierpienia, liczy je i nie zostawi ich bez nagrody. Tymczasem zaś wiedzcie o tym i za powrotem do domu powtórzcie to wszystkim braciom waszym, że Ojciec święty pamięta o was, że Ojciec św. modli się za was, że Ojciec św. z serca was wszystkich błogosławi i pragnie gorąco spotkać się z wami w niebie. Błogosławieństwo Boga Wszechmogącego, Ojca i Syna i Ducha Świętego niech zstąpi na was i pozostanie z wami na zawsze'. Wzruszeni do głębi duszy przemową tą pielgrzymi poczęli wołać wśród łez i łkania: Niech żyje Ojciec Święty Pius X. Niech żyje Ojciec Święty. A te wołania tak były gorące, tak serdeczne, że sam Ojciec Święty nie mógł powstrzymać wzruszenia i łzy mu polały się z oczu. Pokłonił się tedy pielgrzymom i odszedł, ale nim wyszedł z tego krużganku, jeszcze dwa razy zwracał się do ukochanych swych dzieci i uprzejmym skinieniem głowy łaskawie ich żegnał. Z Watykanu podążyli wszyscy z towarzyszącym im arcybiskupem do Bazyliki św. Piotra, gdzie śpiewając 'Przed oczy Twoje Panie', udali się najprzód do kaplicy N. Sakramentu i tu odmówili kilka pacierzy na podziękowanie Panu Jezusowi za wszystkie łaski odebrane w Rzymie, potem przy śpiewie 'Serdeczna Matko', poszli do sąsiedniego ołtarza Matki Boskiej i odmówili litanię loretańską, następnie udali się do W. Ołtarza, gdzie przed grobem św. Piotra odmówili pacierze za swoich współbraci, którzy towarzyszyli im w duchu do miasta wiecznego, wysłuchali pożegnalnej przemowy Arcybiskupa, ucałowali stopę statuy św. Piotra i śpiewając 'Kto się w opiekę', wyszli z Bazyliki. Przed Bazyliką Arcybiskup pożegnał się z nimi i pobłogosławił ich na drogę, w którą ruszyli tego samego dnia w nocy”.
Teczka M. Arcichowskiego; Ks. Kazimierz Merklejn, Polska misja na Podlasiu, ABC, nr. 97 z 3.IV.1932, tak opisuje swoje wrażenia: „Przyjazd do stacji Białej o 1-szej w nocy. Umyślnie wybrano taki pociąg, gdy cisza panowała na peronie i nawet żandarmi, stróż czujny, stale coś wietrzący, zasypiał zwykle o tej porze i nie wychodził na peron. Wypadamy z pociągu i przez boczne wejście dostajemy się na dziedziniec dworca, mając lewe ręce obwiązane białą chusteczką. Noc ciemna gwiaździsta. Na jej tle rysuje się postać chłopska, który z lewą ręką, obwiniętą białą chustką siedział w szarej burce na koźle jednokonnej bryczki z nieodzowną dułą, po miejscowemu 'dugą'... Idąc w kierunku umówionego znaku — białej chusteczki na lewej ręce — zwracamy się do woźnicy: 'Do boru'? — 'Nie, do lasu'. — Milcząc siadamy na bryczkę. Trzask z bata. Jedziemy półtorej godziny rozmaitymi dróżkami po lasach, kniejach i piaskach. Nie wiemy na pewno, czy nas wiozą na misję, czy też na stracenie. Cisza. Nie śmiemy z początku rozmawiać. Szum lasu może pochwycić mowę ludzką i zdradzić tajemnicę. Mimo to zaczynają się ciche nieśmiałe szepty, zapytania, potem śmielsze, wreszcie rozwija się przyjacielska pogawędka. Przyjeżdżamy do wsi. W stodole na sianie ucinamy krótką drzemkę, pełną niepojętych wizji i wrażeń. O świcie się zrywamy. Uderza nas niezwykły hałas: piski i wrzaski niemowląt, jakby prowadzonych na rzeź niewinniątek. To matki przygotowujące do chrztu św. przedwcześnie rozbudzone dzieci, zebrane z sąsiednich wiosek. Słońce jakby żądne ujrzenia niezwykłej uroczystości wychyla się czym prędzej i oblewając bezbrzeżne lasy i piaski swym blaskiem rozchyla tarczę w całym majestacie, jako znak radości i zwycięstwa prawdy. Z energią zabieramy się do dzieła: w ciągu żmudnej nieustannej 6-cio godzinnej pracy chrzcimy około 500 dzieci. Potem jedziemy dalej. Za nami biegną dziękczynienia i błogosławieństwo matek. Wokół cisza. Tylko tu i ówdzie ze wszystkich stron przesuwają się ludzie gromadkami po 5—6 osób, ścieżynkami poprzez pola i łączki, unikając dróg, jakby na doroczny jarmark lub odpust. Wszystkie gromadki dążą do jednego celu i spotykają się w jednym miejscu, do którego i my jedziemy. To Sumierz, cząstka lasów kolembrodzkich, około wsi Kozły pow. bialskiego. Oniemieliśmy z podziwu, widząc niezliczone rzesze ludzi z całego Podlasia, jakby z ziemi wyrosłe, oraz namiot z przygotowanym ołtarzem do sprawowania Mszy św. Jak gdyby las birnamski się ruszył z opisu Szekspira... Dziwną wydawała się Msza św. odprawiana w lesie. Moc niewysłowiona ogarniała człowieka, gdy spoglądał na korne modły tysiącznych rzesz żebrzących u Nieba zmiłowania Bożego i końca męki... Podczas Mszy św. drugi ksiądz przygotował kilkudziesięciu dorosłych chłopców i dziewcząt do Pierwszej Spowiedzi i Komunii św. Później dawano śluby, a potem zszeregowanej dorosłej młodzieży w liczbie 300 udzielono Chrztu św. Trwało to do 6-tej popołudniu. W tym czasie działacze świeccy zachęcali unitów w swych mowach do wytrwałości i wręcz oświadczyli, że czas już wyjść z podziemi i jawnie żądać od władz moskiewskich pozwolenia na katolicyzm, nie domyślając się wcale, że oto bat moskiewski zawisł w powietrzu bezsilny... Było to w przededniu ogłoszenia wolnościowego manifestu religijnego... Czy to w czasie zbierania podpisów na memoriale do Papieża, czy podczas urządzania owej wielkiej misji — władze rządowe nie wiedziały o niczym, choć wtajemniczani byli wszyscy mieszkańcy Podlasia, nie wyłączając prawosławnych, a pomiędzy nimi nauczycieli, wójtów i sołtysów. Policję zmuszono do milczenia. Obawiając się jedynie popa miejscowego, związano go przed misją wraz z rodziną i osadzono w stodole. Toteż ksiądz w mowie pożegnalnej, wobec skupionej 5.000 rzeszy, podniósł te rysy charakteru i stwierdził, że wiara zbudowana na takim fundamencie upodabnia ich do pierwszych chrześcijan i jak tamtym, tak i im przyniesie zwycięstwo. Słońce od rana nieustanny świadek dziejowego zdarzenia, rzucało ostatnie błyski poprzez konary drzew i zwolna chyliło się ku zachodowi. Tak się zakończyła wielka i ostatnia misja na Podlasiu”.
Z ziemi Chełmskiej, Warszawa 1910.
W Gazecie Warszawskiej z dnia 29 kwietnia 1930 r. znajdujemy taki opis Dwudziestopięciolecia, ostatniej misji na Podlasiu: „Z inicjatywy ks. Michała Zawadzkiego, proboszcza parafii Korczówka w pow. bialskim, odbył się w niedzielę ubiegłą uroczysty obchód dwudziestopięciolecia pamiętnej misji, z bliższych i dalszych wsi przybyły tysiączne tłumy pobożnych. W tym samym miejscu co przed lat 25, pod pamiętną sosną, ustawiono znów kaplicę. Z Korczówki w uroczystej procesji przyniesiono relikwię św. Józefata. Z Warszawy przybyli uczestnicy misji pp. Michał Arcichowski i senator Kozicki, przyjechał wicemarszałek ks. Czetwertyński, oraz liczni przedstawiciele z sąsiednich miasteczek, Białej, Radzynia itd. Uroczystą Mszę św. odprawił delegat Biskupa Podlaskiego ks. dziekan Augustynowicz z Międzyrzecza, podniosłe kazanie wygłosił ks. proboszcz Zawadzki. Lud zgromadzony modlił się i słuchał w skupieniu nauki, jak przed 25 laty, a las szumiał ponad głowami zgromadzonych... Po nabożeńswie z improwizowanej trybuny przemawiali pp.: ks. Czetwertyński, sen. Kozicki i Arcichowski, oraz miejscowy włościanin Dragas... Około godz. 3-ciej po południu z lasu w Sumierzu różnymi drogami pieszo i końmi odpływała fala ludzka we wszystkie strony. Przybyłych z dala gości podejmował obiadem ks. proboszcz Zarębski z Kolembrodów”.
Strona 2 z 5