: Bajka o ocalonym królestwie :
Był sobie król i królowa. Król był człowiekiem pedantycznym i wymagającym. Tak właściwie to nikt nie potrafił sprostać jego wymaganiom. Nie uznawał żadnego autorytetu, bo nikt nie był wystarczająco idealny i bez skazy, by król mógł go za autorytet uznać.
Nikogo też tak naprawdę nie szanował, bo szanować mógł tylko ludzi idealnych i bez skazy. Często też z tego samego powodu chodził naburmuszony i obrażony, a najbardziej wtedy, gdy królowa nie potrafiła sprostać jego wymaganiom.
Król, jak każdy zresztą król, miał poważne plany co do przyszłości królestwa. Były to jego plany indywidualne, do których zawsze przekonywał tak długo królową, aż zaakceptowała je jako plany wspólne. Jednak poważne plany wymagały sporego wysiłku, wszystkie po jakimś czasie przerastały króla i jego możliwości i stawały się dla niego uciążliwe. Król zostawiał więc po jakimś czasie każdą rozpoczętą inwestycję, a królowa próbowała za każdym razem ratować je, aby przynajmniej odzyskać to, co zostało zainwestowane. Choć nie lubiła gwałtownych zmian w swoim życiu, musiała się do nich przyzwyczaić. A król wciąż porzucał kolejne strategie rozwoju królestwa, zostawiając je królowej, bądź zastępując je innymi.
Królowa z początku starała się jak mogła. Wiele rzeczy robiła, żeby sprostać wymaganiom króla. Zmęczona jednak ciągłym jego niezadowoleniem i jego widzimisię, zostawiła wszystkie sprawy pałacu w jego rękach. Sama zaś zajęła się porządkowaniem spraw królestwa wyższej rangi. Król zaś ograniczył swoje panowanie do obszaru samego pałacu. Czasami, gdy inni potrzebowali jego pomocy, chętnie pomagał w sprawach, które lubił robić i na których znal się znakomicie. Wtedy był szczególnie niezastąpiony. W takich przypadkach był bardzo zadowolony nie tyle ze swojej pracy, co z faktu, ze ludzie proszący o pomoc wykonywali bez ociągania i sprzeciwu wszystko, cokolwiek on zarządził. Jeżeli jednak przymuszali go do trzymania się ich pomysłu, wówczas narzekał głośno w pałacu na ich dziwne wymysły.
Król i królowa mieli dwoje dzieci, ale król nie mógł ich kochać, bo nie spełniały wymogów, jakie z punktu widzenia króla powinny spełniać dzieci. Kilkanaście lat próbował nagiąć je tak, aby mieściły się dokładnie w wyznaczonych przez niego ramkach, ale jeśli już prawie się mu udało, one znów rosły i znowu trzeba je było naginać. Tu trzeba jednak koniecznie nadmienić, że ramki miały dokładnie wymiary króla i tak naprawdę tylko on mógł się do nich dopasować. One próbowały się poddać temu naginaniu, gdy były małe, i cierpiały przy tym wyginaniu. Gdy jednak trochę podrosły, z prób wyginania pozostał tylko żal do króla, ze pozbawił ich ojca.
Król jak każdy król miał mnóstwo służby, ale oddalił po kolei wszystkich służących, bo żaden z nich nie potrafił wykonać swojej pracy wedle oczekiwań i norm wytycznych króla. Gdy pozostał tylko jeden, ostatni już służący, król wykonał potrzebną czynność za niego, zakładając z góry, że i tak nie zrobi tego jak należy.
Sam prał swoje rzeczy, odwiedzał targ, aby zakupić potrzebne do jedzenia produkty. Miał swoje upatrzone do tego miejsca. Sam też gotował. W dni wolne był nawet skłonny oddać swe panowanie w kuchni królowej, ale bez przerwy był nękany wątpliwościami, czy to, co ona ugotuje, da się zjeść. Mogła przecież cos rozlać, rozsypać, a co gorsza, nawet spalić garnki. Dlatego słysząc odgłos nastawianych garnków zaraz zjawiał się w kuchni, by nic nie uszło jego królewskiej uwadze, bowiem kupował tylko tanio i pożytecznie. Wszystko to było dla niego, jak sam mawiał, wielkim ciężarem, ale nie było a całym świecie człowieka, który mógłby to zrobić równie dobrze, równie oszczędnie i równie porządnie, jak sam król.
Wpadł na pomysł, żeby wydać edykt, w którym mógłby wyrazić swój problem, a jednocześnie z człowieka niezrozumianego,( bowiem już nikt nie rozumiał, o co mu tak naprawdę chodzi ), stać się człowiekiem zrozumianym i zaakceptowanym. Tak, to naprawdę mogłoby go uwolnić od problemu.
Wyszedł na taras pałacu i przemówił:
Drodzy poddani: ( tu miał na myśli także królową i dwoje dorosłych już dzieci ) Chciałem wszystkim ogłosić, że jestem Człowiekiem Niezastąpionym i nikt nie może mnie w tym zadaniu zastąpić, postanowiłem jako Idealny Człowiek przygotować dla was Idealne Ramy. Powinniśmy wszyscy być jednością. Ale żeby tą jedność osiągnąć, musicie dopasować się do tych ram w Idealny Sposób z dwóch powodów: po pierwsze, że sam pomysł jest Idealny, a po wtóre, że Ramy są Idealne. Jestem w stanie pomóc wam tą doskonałość osiągnąć, musicie tylko z oddaniem i bez szemrania poddać się mnie, Niezastąpionemu i Idealnemu. Musicie zmieścić się w ramach moich oczekiwań, a możecie to osiągnąć myśląc jak ja i czyniąc wszystko jak ja. Poza Idealnymi Ramami nie ma nic, dlatego chcąc d alej mieszkać w moim królestwie, musicie zaakceptować mój Idealny Pomysł.
W ten sposób sam zastawił na siebie pułapkę i wpadł w straszne sidła. Z jednej strony bowiem zdawał sobie sprawę, że jest Człowiekiem Niezastąpionym, z drugiej zaś obarczonym ponad miarę zadaniami, w których nikt inny nie potrafił go zastąpić. Chciał od tego ciężaru uciec, ale przecież jak ma uciec, skoro nie ma takiego człowieka, który go zastąpi, a poza tym straciłby kontrolę nad swoim Idealnym Pomysłem. Na dodatek Pomysł okazał się nie tak wcale Idealny, bo gdyby taki był, wszyscy poddani krzyknęliby : Hura!
Efekt był jednak inny: prawie wszyscy poddani odeszli, bo nie mieli ochoty na Idealny Pomysł. Woleli Swoje Ciasne Ramy bardziej niż Idealne Ramy, nawet wtedy, gdyby pochodziły z Idealnej Głowy Idealnego Króla. Gdzieś na boku została garstka poddanych: Królowa i dwoje dzieci. Smutno im było, gdy widzieli porażkę Króla. Król podszedł do nich i orzekł:
- Czy i wy chcecie odejść?
- My nigdzie nie odchodzimy. My zostajemy w Swoich Ciasnych Ramach - odrzekli zgodnie.
- W takim razie, skoro poza Idealnymi Moimi Ramami nic nie istnieje, nie ma was. Mogę odejść.
- Nie zostajemy sami. Jest nas wielu. Wielu Nieidealnych. - odpowiedziała Królowa.
- Zrobiłaś mi to, co najgorsze! - z wyrzutem powiedział Król.
- Nie czuje się winna. Wszystko to, co ci ślubowałam, dotrzymałam. A że nie jestem Idealną Żoną? Cóż, nie było takiego zdania w obietnicy małżeńskiej.
Król wyjechał. Pewno sam przed sobą nie może pogodzić się z porażką Swojego Idealnego Pomysłu. Poddani potrzebowali jednak Króla. Po niedługim czasie wszędzie było słychać radosne okrzyki: Wiwat Królowa!!! Poddani wybrali ją. Mogła ich zrozumieć i zaakceptować, bo była taka jak oni, Nieidealna. I w tym była jedność!
Ewa Roman
(publikacja: sierpień 2007)
2