Don't brother, Fan Fiction, Dir en Gray


Don't Bother

- No, to jesteśmy - stwierdził bez entuzjazmu Die, wyłączając silnik.
Było absolutnie cicho, jeśli nie liczyć cykania świerszczy, trzeszczenia ocierających się o siebie gałęzi drzew i szumu wiatru. Gdzieś niedaleko rozległo się jakieś upiorne wycie. Kaoru z odrazą spojrzał na Toshiyę, wylizującego czekoladowy krem ze słoika. Basista mrugnął do niego i lider pokręcił głową, przenosząc wzrok na Shinyę. Nienaturalnie wyprostowany, lekko zielonkawy i spanikowany, podskoczył, gdy za oknem samochodu przemknął jakiś ciemny kształt i zamknął oczy, gdy coś otarło się o maskę. Zaintrygowany Kaoru wyciągnął rękę i opuszkami lodowatych palców dotknął tego, do czego miał najbliżej - nosa perkusisty. Jego przerażony wrzask rozniósł się echem po okolicy, a Die, odsuwając się, nacisnął łokciem klakson. Gdzieś zahukała sowa, a Toshiya z zakłopotaniem popatrzył na krem, który wywalił liderowi na spodnie.
Kaoru zamknął oczy i odetchnął głęboko.
- Dojechaliśmy? - rozległ się zaspany głos i z tylnego siedzenia, spod sterty kurtek, wychyliła się roztrzepana głowa Kyo. Wokalista, lekko zdziwiony, spojrzał na Shinyę, tulącego jego ramię w zaborczym uścisku i odruchowo poklepał go po głowie, jak klepie się wyliniałego psa. - No, to fajno. Czemu nie wysiadamy?
- Bo tu nie ma przejścia - oznajmił Die, wychylony przez okno do połowy. Okolica była najwyraźniej jednym wielkim rozlewiskiem bagna, błoto pokrywało lasy i łąki otaczające małą, drewnianą chatkę. - Ktoś musi się przedrzeć i bramę otworzyć.
Milczeli.
Die chrząknął.
Kaoru zagwizdał.
Die zabębnił palcami po kierownicy.
Kaoru oglądał swoje buty.
Die zrobił buzię w podkówkę i zaczął markować wysiadanie.
Kaoru zaklął i otworzył drzwiczki samochodu, natychmiast zapadając się po kolana w błoto.
Cholerne, słodkie, popieprzone uke. Przełknął ślinę, gdy lecący nisko nietoperz musnął skrzyłem jego policzek. O, bogowie. Klucz ciężko obracał się w zardzewiałej kłódce, brama skrzypiała upiornie, gdy rozwierał ciężkie skrzydła. Stał obok, przytrzymując lewe, gdy Die zwolnił hamulec i samochód sam wtoczył się na podwórze.
Zaczynali swój urlop, pięciu mężczyzn, dzikie kłącza, leśna głusza i zew natury. Zaklął, potykając się o ukryty pod bagienkiem korzeń. Pieprzony Toshiya i jego wspaniały plan relaksu daleko za miastem. Nienawidził wsi. Dobrze, że alkoholu mieli sporo. I miał tu być kominek. Pomacał się po tylnej kieszeni dżinsów, wyciągając papierosy. Zaciągnął się, opierając policzek o szorstkie drewno bramy. Gwiazdy świeciły jasno, zza chmur wychodził księżyc. Może nie będzie tak źle? W sumie dawno nigdzie nie byli. Ciepłe ręce objęły go w pasie, a ostry podbródek oparł się o jego ramię. Die chuchał mu do ucha ciepłym powietrzem, ocierając się o jego biodra. Zaśmiał się, wyrzucając niedopałek. Musi podziękować basiście, że ich tu przywiózł.

Kyo rzucił na łóżko wypchaną walizkę i ziewnął rozdzierająco. Łakome spojrzenie obadało spore, wygodne łoże i umysł wokalisty podsunął mu rozkoszną wizję snu do białego rana, jego samego skopującego kołdrę, przewalającego się na tym barłogu we wszystkie strony... Westchnął z uszczęśliwieniem, odwracając się do drzwi.
Do pokoju zaglądały cztery zafrasowane twarze, przy czym Kaoru był zły, Die zakłopotany, Toshiya rozbawiony, a Shinya przypominał swojego psa. Kyo parsknął, pocierając dłonią skronie. Bogowie, co za głupoty mu do głowy przychodzą. Spać.
- No? - zapytał niechętnie, wychodząc ze słusznego założenia, że im szybciej dowie się o co chodzi, tym szybciej pozwolą mu się położyć. - Co?...
- Wiesz, Kyo... Bo w tym domku są dwa pokoje, nie? I łóżka... - głos lidera był podejrzanie spokojny, a Kyo miał złe przeczucia. Kiwnął głową, już przewidując ciąg dalszy. Bystrym spojrzeniem obadał sylwetki kolegów. Shinyi widać było łopatki. Przyszykował się do skoku.
- No i? - pytał pozornie obojętnym tonem, przesuwając się jednocześnie do przodu.
- Jedno jest małżeńskie, o, to tutaj - lider kiwnął głową na wymarzone łóżko Kyo, a ten małymi kroczkami przysuwał się do Shinyi - a drugie wielkie, na parę osób, w salonie. I jako, że my z Die'm jesteśmy, jak i tak wiecie, razem, to...
- ... to zostawicie to łóżko i pokój mnie i Shinyi, bo my dopiero zaczynamy ze sobą być - dokończył wokalista, chwytając perkusistę za rękę i ciągnąc go za sobą. Prawie rzucił go na materac, siadając okrakiem na jego biodrach.
Płaczący ze śmiechu i wyjątkowo czymś uradowany basista wypchnął oniemiałych gitarzystów z sypialni, a Kyo zamarł, patrząc głupio w szeroko otwarte oczy Shinyi. Perkusista miał zarumienione policzki i szybszy oddech, a jego palce zaciskały się na pościeli. Kyo z zaciekawieniem dotknął kosmyka włosów, ciekaw, czy są tak delikatne jak jedwab, który przypominały. Były.
- Bo Toshiya chrapie i się wierci - powiedział grubym, nieswoim głosem, wciąż niczym zahipnotyzowany wpatrując się w ciemne oczy Shinyi. Perkusista zamrugał, nie odzywając się i wstrzymując oddech. Powietrze wokół nich jakby nagle zgęstniało, wręcz iskrząc czymś niewypowiedzianym.
Kyo zagapił się na miękkie wargi, które Shinya delikatnie oblizał językiem.
- T... tak? - wyszeptał Shin, rumieniąc się wściekle.
- A ty jesteś chudy... - mówił Kyo, coraz bardziej przybliżając się do tych wilgotnych ust. - I wolałem spać z tobą, niż z tobą i Toshiyą, bo Die i Kaoru na pewno zajęliby to łóżko, i... - mówił coraz ciszej, prawie dotykając swoim nosem nosa czerwonego już jak burak Shinyi - ... i w ogóle to idę pierwszy do łazienki, zamawiam! - Zerwał się z łóżka, gwałtownie opuszczając sypialnię.
Zatrzaskując za sobą drzwi, rozpinał już spodnie. Parę mocnych ruchów doprowadziło sterczącą dumnie męskość do spełnienia, a Kyo, stojącego i oddychającego gwałtownie, do nagłych i niespodziewanych wniosków. Po pierwsze - leciał na Shinyę i jeszcze chwila, a zerżnąłby ślicznego perkusistę już tu i teraz. Po drugie - jak stwierdził, pochylając się i podnosząc metalowy przedmiot - właśnie zatrzasnął się w tej pieprzonej łazience, a klamkę trzymał w dłoniach.

Die leniwie uniósł głowę z kolan Kaoru, który wykańczał już szóste piwo i przysypiał na kanapie. Złym spojrzeniem obadał ramię basisty, który obejmował lidera w pasie i Toshiya odsunął się, lekko speszony.
- Weź łapkę, weź - mruknął Die, sięgając po papierosy - jeszcze coś się stanie... coś odgryzie...
- Jakaś wiewióra najszybciej - parsknął Shinya, siedzący do tej pory w fotelu i z nawiedzonym wyrazem twarzy wpatrujący się w kominek.
Toshiya zachichotał. Die skrzywił się płaczliwie.
- Kaoru, powiedz im coś!...
Wyrwany z zamyślenia lider spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem i doszedłszy do wniosku, że ktoś mu maleństwo gnębi, objął opiekuńczo ramieniem.
- Co, Wiewióreczko?...
Przez dzikie wybuchy śmiechu przedarło się miarowe stukanie, z każdą chwilą głośniejsze. Zamilkli i popatrywali na siebie, Shinya przerażony, reszta zaciekawiona. Toshiya wstał, łapiąc metalowy pogrzebacz, leżący przy kominku. Die spojrzał na niego z powątpiewaniem, ale wiedziony solidarnością sięgnął po równie solidną, metalową szufelkę od kompletu. Kaoru popatrzył z politowaniem na zaciśnięte na metalu, zbielałe palce i popukał się w głowę.
- Zwariowaliście - powiedział z głębokim niesmakiem, wstając z kanapy i otrzepując spodnie z okruszków chrupek. - Odłóżcie to-to, bo sobie coś wydłubiecie, albo popodrzynacie...
- ... tętniczki...
- Shinya! Ugryzło cię coś dziś?
- Wiewiór...
- Kaor...!
- Die, puść mnie! Czemu mnie dusisz, jak on ci dogaduje?
- Powiedz mu coś!
- Cicho! - syknął basista, otwierając drzwi na korytarz. Stukanie było coraz głośniejsze. Basista cofnął się o krok. - Złodzieje?...
- Tak, informują nas uprzejmie, że przyszli - mruknął ironicznie Kaoru, przeciskając się koło niego. Zza jego ramienia wyglądał zaciekawiony Die.
Walenie było głośniejsze. W pewnym momencie obrazki wiszące na ścianie, dzielącej łazienkę od korytarza zaczęły drżeć, ale zanim zdążyli się choćby przestraszyć, cienkie deski wygięły się niebezpiecznie, a za chwilę pękły z trzaskiem, ukazując reszcie nieco ogłupiałego Kyo, dzierżącego w dłoni odkręconą rurkę od prysznica. Metalową. Toshiya zgiął się nagle, ścięty dzikim wybuchem śmiechu, a Kyo popatrzył na nich ze złością.
- Kyo... osobą niewątpliwie jesteś oryginalną, ale czemu oryginalnie musisz wychodzić? - zapytał zdezorientowany lider, podchodząc do dziury. Była spora, wokalista swobodnie przez nią wyszedł. - I to wyburzając ściankę działową?...
- Stukałem, żebyście mnie wypuścili! - warknął rozżalony Kyo, porzucając rurkę. - Ale nie słyszeliście...
- No to łazienkę mamy taką bardziej... na widoku - westchnął Die, kucając przy zdewastowanych deskach. Wieszamy koc?
- Nie, nie - zaprotestował Toshiya, odciągając go od ścianki - będziemy po prostu zamykać drzwi, jak się któryś pójdzie kąpać.

- Leci na ciebie!... Nawet się nie kryje! - krzyczał Die zdenerwowanym szeptem, potrząsając lidera za ramię. - Nawet się nie stara kryć!
- Wolałbyś, żeby leciał na mnie na uboczu? - spytał znudzonym tonem Kaoru, stoicko wytrząsając papierosa z paczki. Obrócił go w palcach, ugniatając tytoń. - Patrz, trochę zmokły, ale nie za bardzo...
- Kaoru! Słuchasz mnie w ogóle? Dociera do ciebie co mówię?...
- Ależ słyszę, Wiewióreczko ty moja narwana. Ale naprawdę nie ma o czym mówić.
- I Toshiya w ogóle, ale to absolutnie ci się nie podoba?
- No... nie do końca nie podoba... - stwierdził uczciwie, choć z ociąganiem Kaoru, patrząc na niego przepraszająco. Die westchnął, wznosząc oczy ku niebu. - Ale mogę ci jedno obiecać.
- No? - zapytał Die podejrzliwie, zaciągając się głęboko papierosem.
- Że cię nie zdradzę, chyba że z tobą.
- Zwariowałeś - Die popatrzył na niego z niesmakiem. - To nie byłaby zdrada.
- A co? - wymruczał niskim głosem lider, przysuwając się do nadąsanego kochanka i obejmując go w pasie. - Wyobraź sobie... nie masz na niego czasem ochoty, DaiDai? Nie chciałbyś, by krzyczał twoje imię, gdy posuwasz go bez zahamowań?... Nie chciałbyś, by wziął cię w usta i ssał gwałtownie, podczas gdy ja brałbym go od tyłu?
- Kao...
- O widzisz. Uderz w stół, Die - mówił lider, przesuwając czubkami palców po wybrzuszeniu w spodniach zawstydzonego kochanka. - Kwestia więc pozostaje taka, czy nasz słodki basista zgodzi się na trójkącik.
- To jest najbardziej porąbane wyjaśnienie zdrady, o jakim słyszałem.
- Bo my nie jesteśmy, kochanie, normalnym stadem.

Powoli dopalał się ogień w kominku. Die, zamyślony, odgasił papierosa, pociągając kolejny łyk piwa. Shinya położył się wcześniej, wymawiając bólem głowy, a Kyo podążył za nim, nieudolnie udając, że wcale nie martwi się o perkusistę. Die zaśmiał się cicho, przypominając sobie nieśmiałe manewry wokalisty, któremu Shinya najwyraźniej wpadł w oko i który chyba nie za bardzo wiedział, co z tym fantem zrobić. Przez cały wieczór Kyo krążył coraz bliżej zarumienionego uroczo Shina, który spuszczał oczy i splatał palce dłoni niczym pensjonarskie dziewczę przy pierwszym konkurencie. Die westchnął, opierając głowę na oparciu kanapy. Czemu uwagę niektórych zwraca jego Kaoru, a nie pozostała dwójka? Niechętnie zerknął na Toshiyę, siedzącego w kącie. Bez koszulki, w samych spodniach, opierał brodę na łokciu, wpatrując się w niego błyszczącymi oczami.
Jak kot w mysz.
Jak wygłodzony wampir w kroplówkę.
Jak mały chłopiec w figurki ze Star Wars.
Die przełknął ślinę, gdy mała kropla piwa spłynęła z kącika warg basisty w dół jego brody, po szyi. Śledził jej bieg uważnym spojrzeniem, po czym z pewnym rozmarzeniem zatopił je na powrót w ciemnych oczach. Toshiya leniwie podniósł dłoń do góry, zanurzając w piwie koniuszki palców i pod uważnym spojrzeniem gitarzysty, oblizał je dokładnie. Nagle spodnie Die'a zrobiły się nieznośnie ciasne, a rozogniony umysł jął podsuwać wizje nagiego, wyeksponowanego dokładnie basisty, robiącego mu dobrze, niczym profesjonalna dziwka.
Die zerwał się z kanapy, niemal wybiegając z pokoju.
On chce do Kaoru.
No i znalazł Kaoru, znalazł bardzo szybko. Drzwi od pokoju Shinyi i Kyo były zamknięte, zastawione przez lidera dodatkowo krzesłem, ale o zabezpieczeniu drugiego pomieszczenia najwyraźniej nie pomyślał. Die dałby sobie uciąć rękę, że nie zapomniał - nie, Kaoru miał swój cel w korzystaniu z prysznica przy odsłoniętej dziurze w ścianie, zwłaszcza po ich ostatniej rozmowie. Wciąż jeszcze złorzecząc na pomysły kochanka, Die już przegrywał, patrząc na powolne ruchy dłoni lidera, gdy namydlał swoje ciało, pozwalając kroplom wody spływać swobodnie w dół po szczupłych biodrach i długich, smukłych nogach. Zagapił się na płaski brzuch, dotykany samymi opuszkami palców, na podbrzusze i na wpół pobudzoną męskość. Wyobraźnia podsunęła mu obraz jego samego, klęczącego pokornie przed liderem, dotykającego go i spijającego krople wody z jego ciała. Nie myślał, pozbywając się ciuchów. Przechodząc przez dziurę w ścianie, z irytacją pomrukując na widok złośliwego uśmieszku, który wykrzywiał usta Kaoru, patrzącego na niego z zadowoleniem.
- Przyszedłeś, Die, a przecież... - dalsze słowa utonęły w głośnym jęku, gdy podszedł do niego, błyskawicznie wchodząc do kabiny.
Pocałował go niemal brutalnie, wściekły za upokorzenie, które mu fundował. Bo prawda była taka, że Kaoru miał nad nim władzę, dużą władzę - nie, nie wykorzystywał jej, przynajmniej - nie nagminnie. Ale wtedy, gdy silne ręce przyciskały go do siebie, lider całował łapczywie, zapamiętywał się całkowicie. Prawie krzyknął, gdy Kaoru ukląkł przed nim, biorąc go w usta. Oparł się dłońmi o ścianę, zagryzając wargi, gotowe do krzyku. Ssał go, umiejętnie drażniąc i wytrącając z resztek opanowania. Gorący język przesuwał się po nim w miękkiej pieszczocie, łagodząc mocniejsze ugryzienia zębów. Oddychał ciężko, patrząc zamglonym wzrokiem na ciemną głowę, poruszającą się miarowo między jego udami, na przymknięte oczy lidera i na doprowadzające go do szaleństwa usta, z których się wysuwał i wsuwał z powrotem. Złapał go za włosy i zmusił do wstania, gdy poczuł pierwsze fale gorąca. Całowali się namiętnie, gdy nagle Kaoru lekko zesztywniał, patrząc gdzieś obok. Die drgnął, czując gorący język na swojej szyi i dłonie, zaborczo masujące jego pośladki. Nie odwracając się, rozpoznał słodki, doprowadzający do zawrotów głowy zapach Toshiyi. Oparł głowę na ramieniu lidera, pieszczącego opuszkami palców jego napiętą męskość. Oddychał coraz szybciej, czując śliskie palce basisty wślizgujące się pomiędzy jego pośladki i w głąb jego ciała. Jęknął spazmatycznie, podrywając głowę. Nad jego ramieniem pochylał się basista, całujący się z liderem. Kaoru, nie zaprzestając robić mu dobrze całował miękkie wargi Toshiyi, który jednocześnie pieprzył Die'a palcami... gitarzysta jęczał głośno, dysząc ciężko, wciąż wpatrzony w całujących się mężczyzn. Nagle z jego ust wyrwał się krótki krzyk, gdy doszedł, opryskując białym nasieniem zaciśnięte na nim palce Kaoru. Lider podniósł rękę, podsuwając ją pod usta Toshiyi, który powoli zaczął zlizywać białe krople.
Die odsunął się, opierając o ścianę. Oddychał niespokojnie, patrząc jak Toshiya opada na kolana przed stojącym liderem i łapczywie zaczyna lizać i ssać jego wyprężoną męskość. Kaoru miał odchyloną do tyłu głowę i zaciśnięte powieki, palce zaciskały się na ścianie, jakby chcąc się czegoś złapać. Die poczuł wracające podniecenie, patrząc jak basista wodzi wargami po naprężonym członku lidera, biorąc go głęboko w usta, jak w końcu Kaoru łapie go za rękę, przyciągając do siebie. Pocałował go namiętnie, wpychając język do jego ust, chcąc poczuć jak najmocniejszy, najintensywniejszy smak jego warg. Poczuł dłoń Toshiyi, zaciskającą się na jego penisie. Kaoru skinął głową, gdy spojrzał na niego jakby z wahaniem, niepewny, czy może... pocałował go raz jeszcze, klękając za basistą, który wciąż pieścił Kaoru. Wbił się w niego jednym, mocnym ruchem, z perwersyjną przyjemnością słuchając ostrego krzyku, gdy starał mu się wyrwać, uciekając przed rozrywającym go bólem. Złapał go mocno za biodra, przylegając ciasno do jego pleców, zsuwając jednocześnie dłoń na jego męskość. Pieścił basistę nadspodziewanie delikatnie, patrząc jednocześnie prosto w błyszczące gorączkowym podnieceniem oczy Kaoru. Lider przyglądał się szeroko otwartymi oczami, jak Die posuwa basistę, zaczynając poruszać się coraz szybciej w ciasnym, gorącym wnętrzu. Sięgnął do swojej męskości, gdy basista, rozpalony do czerwoności, odtrącił jego ręce, znów zaciskając na nim usta.
Die czuł pulsującą mu pod czaszką krew, gdy wbijał się w niego, jednocześnie widząc, jak zajmuje się on Kaoru. Doszli niemal równocześnie, parę mocnych pchnięć zaprowadziło do spełnienia i Die'a który natychmiast wysunął się z Toshiyi, wtulając w Kaoru. Lider gładził miękkie włosy basisty, który, zmęczony, wciąż klęczał przy jego kolanach.
Za chwilę Toshiya wstał powoli, opierając ręce na ścianie. Zastanawiał się chwilę nad czymś, przygryzając wargi. Delikatnie dotknął ramienia lidera, z uśmiechem patrząc na naburmuszonego Die'a, który zaborczo objął Kaoru w pasie, opierając brodę na jego ramieniu.
- Pójdę już - szepnął Toshiya, uśmiechając się leciutko. - Zanim mi Die przyłoży, bo się chyba we mnie nie rozładował...
- Bardzo zabawne - mruknął zakłopotany gitarzysta, spuszczając oczy. Toshiya złapał go z podbródek, podnosząc jego głowę.
- Zazdroszczę wam - stwierdził, całkiem już poważnie. - Tego, że macie siebie. I że kochacie... też chciałbym, w zasadzie. Może...
- Tylko znajdź sobie kogoś swojego do tego kochania, Totchi - powiedział ciepło Kaoru, łapiąc Die'a za rękę. - Bo ci to moje narwane faktycznie przyłoży.
- Ugryzie siekaczami. - Zniknął, zanim oburzony Die zdążył zrobić cokolwiek. Gitarzyści jeszcze długo śmiali się, tuląc do siebie.

Die stał przy stole, nalewając kawę z kamionkowego dzbanka do pięciu kubków, gdy Toshiya wsunął się do kuchni. Gitarzysta spiął się w sobie, starając się opanować drżenie rak. Od tego prysznica jego podejście do basisty się zmieniło - nic zresztą dziwnego, skoro go przeleciał. No i gnębiło to także Kaoru. Który zresztą udawał teraz, że jedynym elementem wyposażenia kuchni, który go interesuje, jest patelnia z potworną ilością jaj, w której niemrawo gmerał drewnianą łyżką.
- A gdzie chłopaki? - zapytał basista, siadając przy stole. Die zauważył, że starannie unika patrzenia na niego i na lidera, z którym wymienił zaniepokojone spojrzenia.
- Poszli na grzyby - mruknął lider, pochylając się nad patelnią. Nabrał nieprzyjemnego wrażenia, że coś do niego z niej mrugnęło. Z trudem przełknął ślinę i, jak przypuszczał, wyrzuty sumienia, zaciskając dłoń na drewnianej rączce.
- Uhm. Słuchajcie, ja... no, niech mnie któryś podwiezie na stację, jest w tym miasteczku, się zdaje. Znajdę jakiś autobus i wracam.
Die spojrzał na niego, zamierając w pół ruchu. Kaoru bardzo powoli odwrócił się stronę basisty. Toshiya nie patrzył na nich, okręcając w palcach kosmyk włosów. Miał podkrążone oczy i dziwny, kurczowy uśmiech na twarzy. Liderowi ścisnęło się serce - basista wyglądał jak mały chłopiec, za wszelką cenę usiłujący się nie rozpłakać. Kaoru podchwycił spojrzenie Die'a. Sam nie wiedząc, co robi, czerwonowłosy kiwnął głową, raz, drugi. Kaoru odłożył chochlę, podchodząc do basisty. Zatrzymał się, spoglądając niepewnie na Die'a. Ten westchnął i wstał także, łapiąc Toshiyę za brodę i zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
- Wyjeżdżasz przez to, co się stało, prawda, Totchi? - mówił szybko i cicho, nie pozwalając sobie za wahanie. - Uciekasz od nas, tak? Przecież to nic nie da, wiesz o tym dobrze! Co z tego, że znikniesz na tydzień, dwa? Gramy razem, jesteśmy zespołem. Co, rozwiążemy Dir en Grey tylko dlatego, że zachciało nam się pieprzyć we trójkę i teraz nam głupio?
- Właśnie o to chodzi! Że wam głupio!
- Nie łap mnie za słówka, Toshiya! Czego wymagałeś, od razu wyznawania uczuć?
- Nie - powiedział z goryczą basista, wyrywając mu się. - Żadnych uczuć przecież nie ma, prawda? Więc o czym mówić...
- Nie decyduj za nas, Toshiya - mówił spokojnie Kaoru, stając za basistą i obejmując go w pasie. Ten drgnął, zdziwiony, gdy poczuł miękkie usta Die'a na swojej szyi, gdy gitarzysta podszedł do niego, opierając głowę na jego ramieniu.
- Ja nie wiem, co się dzieje - wymruczał Die, oplatając ramionami stojącego za basistą lidera, który także przytulił ich ciasno. Toshiya stał, sztywno wyprostowany, pomiędzy dwoma gitarzystami. Przymknął oczy, odprężając się nieznacznie. Było mu dobrze, niech tak będzie jak najdłużej.
- Zostań z nami, Toshiya.
- Z wami? - jęknął niedowierzająco. - We... we trójkę? Ale... Die, ty się zgadzasz?
- No jasne - mruknął gitarzysta, patrząc na niego roześmianymi oczami. - W końcu pobędę na górze i mi tyłek odpocznie.
- Jak mi zjarasz chatę, na pewno nie - warknął Kyo, stojący w drzwiach. Zza ramienia wokalisty wyglądał Shinya, z pajęczynami we włosach i w ubłoconych kaloszach. W przewieszonym przez ramię koszyku miał grzyby i jakieś kwiatki. Kyo złapał dymiącą patelnię, popatrzył na nią przez chwilę - po czym najspokojniej w świecie wywalił zawartość za okno.
- Ja nie wiem, czemu moich trzech kumpli, dorosłych kumpli!, stoi na środku kuchni popłakując, i palą im się jajka, ale...
- Palą im się... jajka...
Śmiali się jeszcze długo, gdy Shinya smażył przyniesione z lasu grzyby. I nie było już mowy o żadnym wyjeździe, gdy Kaoru wstał od stołu, a zaraz po nim podniósł się Die, pociągając za rękaw onieśmielonego Toshiyę. Kyo wzniósł oczy ku niebu, a Shinya się zaczerwienił, gdy za trójką mężczyzn zamknęły się cicho drzwi.
Kyo zamieszał herbatę, patrząc niepewnie na perkusistę. Shinya zamyślony patrzył na swoje dłonie, poruszając lekko palcami. Miał szczupłe dłonie, długie palce - Kyo zawsze dziwiło, jakim cudem utrzymują się w nich pałeczki. Paznokcie miał brudne, połamane od wygrzebywania grzybów.
- Kyo...
- Tak? - przełknął ślinę, gdy perkusista uśmiechnął się do niego nieśmiało. Na jego delikatnej twarzy malowało się zdecydowanie.
- Napalisz w kominku? Pójdę się wykąpać... napalisz? Weźmiemy wino... posiedzimy. Dobrze, Kyo?
- Dobrze, Shinya - odpowiedział, patrząc mu prosto w oczy. Nie znalazł w nich niepewności. - Napalę i naszykuję wszystko.
I obaj wiedzieli, że ma na myśli - naprawdę wszystko.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron