POŻEGNANIE Z MARIĄ - BOROWSKI
Przedstawił analizę różnych form handlu na terenie Generalnej Guberni. W czasie okupacji obowiązywały inne reguły postępowania, które pozwalały ludziom przeżyć. Zdarzały się kradzieże, wręczano łapówki, zawierano różne układy.
Firma budowlana, w której pracował Tadeusz, oszukiwała klientów. Zawarto umowy z dostawcą i magazynierem, które zainteresowanym dostarczały dodatkowego, nielegalnego zarobku. Inżynier (właściciel firmy) powiększył swój majątek w czasie okupacji dzięki umowie ze Wschodnią Koleją Niemiecką. O swoich pracowników dbał, wypłacając im większą stawkę za dzień pracy niż kwota ustalona w ustawie. Kierownik (Jan) wykorzystywał teren firmy do prywatnych interesów. Także w getcie odbywały się różne transakcje handlowe.
Bohater opowiadania "Pożegnanie z Marią" - Tadeusz - opisuje, w jaki sposób ludzie dostosowali się do reguł panujących w okupowanej Warszawie.
Przeczytaj o innych bohaterach zbioru opowiadań Tadeusza Borowskiego "Pożegnanie z Marią"
Przeczytaj omówienie zbioru opowiadań Tadeusza Borowskiego "Pożegnanie z Marią i inne opowiadania"
Mieszkańcy stolicy wykazywali się sprytem, łamali zakazy nałożone przez Niemców. Sprawy niemożliwe do załatwienia w oficjalny sposób załatwiano poprzez znajomości i łapówki. Opisane przez Tadeusza Borowskiego kontakty międzyludzkie dotyczyły najczęściej transakcji handlowych . Aby wyżywić rodzinę, żyć na przyzwoitym poziomie, ocalić własne życie, trzeba było prowadzić rozliczne interesy.
Narrator ukazuje również obawy ludzi przed wywiezieniem do obozu i śmiercią. Wiedząc o łapance, Tadeusz martwi się o swoją narzeczoną, która przewozi bimber. Wieczorem widzi wypełnione ludźmi niemieckie ciężarówki. W jednej z nich zauważa Marię. Bezsilność Tadeusza wyrażają słowa: "Nie wiedziałem zupełnie, co robić".
Tadeusz
Główny bohater opowiadań Borowskiego i narrator. Pracuje w firmie budowlanej. Przez krótki czas studiował na kompletach tajnego uniwersytetu. Pisał wiersze, uczestniczył w spotkaniach poetyckich, lubił czytać. Kocha się z wzajemnością w Marii. Jest młodym, wrażliwym człowiekiem. Obserwuje życie w okupowanej stolicy i potrafi dostosować się do panujących reguł.
Maria
Młoda, wrażliwa kobieta, zakochana w Tadeuszu. Pracuje u kierownika przy rozwożeniu bimbru. Była studentką podziemnego uniwersytetu.
Inżynier
Właściciel firmy budowlanej. Rozbudował ją w czasie wojny: negocjacje ze Wschodnią Koleją Niemiecką przyczyniły się do budowy bocznicy kolejowej, w pobliżu której powstały magazyny. Szczodry dla swoich pracowników, przez pewien czas finansował studia Tadeusza.
Kierownik (Jan)
Zarządza filią firmy budowlanej. Zajmuje się nielegalnym wytwarzaniem i sprzedawaniem bimbru. Majątek zgromadził przed wojną, pracując jako magazynier w żydowskim przedsiębiorstwie. Właścicielką przedsiębiorstwa była doktorowa. W czasie wojny jest pośrednikiem w handlu lokalami, prowadzi różne interesy oraz utrzymuje kontakty z gettem.
Doktorowa
Stara, biedna Żydówka. Przed wojną była właścicielką składu towarów budowlanych. Uciekła z getta., postanawia jednak tam wrócić, zaniepokojona o los córki i zięcia.
Tytułowe opowiadanie Pożegnanie z Marią opisuje życie w okupowanej Warszawie. Tadeusz Borowski ukazał, w jaki sposób mieszkańcy stolicy przystosowali się do nowych reguł postępowania, aby przeżyć w okupowanym mieście. Życie podporządkowane zostało różnym interesom, dzięki którym można było przetrwać.
Pozostałe opowiadania: Dzień na Harmenzach, Proszę państwa do gazu, U nas w Auschwitzu ukazują rzeczywistość obozową, w której codziennością było zadawanie bólu, wyzysk, śmierć.
Opowiadanie Dzień na Harmenzach opisuje przystosowanie się człowieka do warunków panujących w obozie. Główny bohater - vorarbeiter Tadek - poznał i zaakceptował prawa obowiązujące w obozie. Dobrze radzi sobie w ekstremalnych warunkach obozowych, potrafi zdobyć pożywienie, więc nie cierpi głodu. Wie też, jak oszukać esesmanów.
W opowiadaniu Proszę państwa do gazu narrator opisuje, jak komando pracujące przy transporcie zabiera przybyłym do obozu ludziom ich rzeczy osobiste, natomiast oni sami trafiają do komory gazowej. W wagonach, którymi przyjechali, znajdują się ciała martwych niemowląt. Jedna z kobiet porzuca swoje dziecko, aby przeżyć, jednak i tak razem z nim zostaje odwieziona do komory gazowej.
Opowiadanie U nas w Auschwitzu ukazuje życie obozowe więźniów przybyłych na kurs sanitarny. W obozie zachowane są pozory normalnego życia - funkcjonuje biblioteka, muzeum, sala orkiestry, w której odbywają się koncerty, oraz puff (obozowy dom publiczny). Codziennie zabijane są jednak miliony ludzi.
Przedstawiony przez Borowskiego świat obozu rządzi się swoimi prawami. Ludzkie życie nie ma tam żadnej wartości, więźniowie są katowani, mordowani, traktowani jak zwierzęta. Istnieje jednak uprzywilejowana grupa więźniów (silnych i zdrowych), którą przed zagazowaniem chroni przydatność do pracy. Zdaniem Borowskiego największą zbrodnią obozów było pozbawienie ludzi człowieczeństwa i zdolności do oceny własnego postępowania.
ZAZDROŚĆ I MEDYCYNA
Zazdrość i Medycyna, Michał Choromański, 1933, Polska
Powieść Zazdrość i medycyna powstała w 1932 roku. Pierwsza wersja drukowana była we fragmentach w „Kulturze” i „Wiadomościach Literackich” wydawanych w Warszawie. Michał Choromański urodził się na Ukrainie w 1904r. Studiował pedagogikę i psychologie na uniwersytetach rosyjskich. Zaczynał jako dziennikarz w kraju w którym się urodził. Pracę literacką rozpoczął od przekładów poezji polskiej na język rosyjski. W Polsce debiutował powieścią Biali Bracia wydaną w roku 1931. Rozgłos przyniosły mu takie dzieła jak „Szpital Czerwonego Krzyża”, „Kobieta i Mężczyzna” czy „Schodami w Górę, Schodami
medycyna XIX wieku
w Dół”. Pracował w wielu zawodach medycyna XIX wieku między innymi jako
nauczyciel, kierownik literacki klubu robotniczego, a także w szpitalnictwie jako sanitariusz i intendent szpitala. Obserwację środowiska szpitalnego niejednokrotnie wykorzystał w swojej twórczości literackiej. W 1937 odbył podróż do Argentyny i Afryki Zachodniej, ostatecznie osiedlił się w Kanadzie, skąd wrócił do kraju w 1957 i poświęcił się wyłącznie pisarstwu.
Akcja utworu rozgrywa się na motywie klasycznego trójkąta małżeńskiego, jej główny wątek to dążenie zazdrosnego , targanego niepewnością i nieufnością męża Widmara do odkrycia prawdy o domniemanej zdradzie żony , namiętnej i zmysłowej Rebeki. Zaczynkiem takiego postępowania jest zauważona przez Golda , wieloletniego krawca Widmara , podejrzana wizyta żony w kamienicy nieopodal jego podwórka. Chorego na serce bohatera rozbraja sama myśl o zdradzie. Prawdopodobnie byłby w stanie puścić zasłyszane plotki płazem, gdyby nie pamiętnik Zofii Dublinianki, jego byłej kobiety, którą porzucił dla obecnej żony. Podstępnie podrzucony rękopis zmarłej Zofii, zwierający dokładne opisy poczynań Rebeki, wcześniej i już podczas znajomości z bohaterem, obserwowane z perspektywy chorobliwie zazdrosnej kobiety stanowi niejako zemstę zza grobu . Intrygujący jest fakt że to nie zapiski naocznego świadka przekonują Widmara o możliwości zdrady, tylko niejasna historia operacji Rebeki , która miała miejsce podczas jego dziewięciotygodniowego służbowego wyjazdu do stolicy. Wnosi ona element sensacji i tajemniczości potęgowany przez mroczną scenerię miejsca w którym rozgrywa się akcja. Zabieg wycięcia wyrostka robaczkowego stanowi wielką tajemnicę która może wiele wyjaśnić, ale która również najbardziej niepokoi.
Pierwsze podjęte w śledztwie kroki to odwiedziny doktora z prośbą o wyjaśnienie przebiegu operacji . Chirurg Tamten znany i ceniony specjalista, dyrektor miejscowego szpitala, potrafiący wykonywać po kilkanaście operacji dziennie opowiada o zabiegu z lekarskim cynizmem Jednak w jego wypowiedzi da się wyczuć że to co się zdarzyło na stole operacyjnym nie miało nic wspólnego z tak cenioną rutyną chirurga. Zdenerwowany zbywającą i ogólnikowa wypowiedzią Widmar rozmawia się z asystentem Rubińskim który przez krytą urazę do Tamtema postanawia wyjawić całą prawdę, całą jaką zna, lecz zamiast rozwiać wątpliwości bohatera dokłada ich jeszcze więcej. Opowiada on o komplikacjach które miały miejsce po ósmej minucie operacji, lecz o których nie może powiedzieć zbyt wiele, gdyż ciało chorej było skrzętnie zasłaniane przez prowadzącego zabieg oraz jego przyjaciela, przybyłego na urlop z Wiednia doktora von Fuchsie. Rubiński na podstawie objawów występujących u pacjentki podczas pobytu w szpitalu, przypuszcza że mogła to być ciąża pozamaciczna. Zirytowany Widmar dalej szuka dowodu zdrady we „wnętrznościach” ukochanej . Wie on że wykonany zabieg może mieć związek z romansem, który żona rzekomo prowadzi z lekarzem Tamtenem.
By dociec prawdy poniża się do tego stopnia by szpiegować potencjalnego kochanka żony razem ze swoim krawcem żydem, którego postępowanie jest zdeterminowane rządzą zdobycia pieniędzy na wykształcenie chorego na padaczkę syna Borucha. Za dowód romansu z lekarzem wystarcza Widmarowi podejrzany prze okno szal żony pozostawiony na poręczy łóżka w pokoju wynajętym przez lekarza, jednak by mieć całkowitą pewność o niewierności poleca Goldowi donieść mu o schadzce osobiście gdy tylko zobaczy kochanków razem. Namiętności bohaterów wyzwala nieustannie wiejący wiatr halny, wprowadzający nastrój grozy i szaleństwa, decydujący o przebiegu zdarzeń. W kulminacyjnym momencie powoduje on zerwanie przewodów elektrycznych i tragiczną śmierć wynajętego szpiega, zmierzającego z decydującą wiadomością do Widmara. Również przy końcu powieści dowiadujemy się że pobicie lekarza przez Izaaka, brata Golda było na zlecenie męża.
Michał Choromański już jako autor świeżo wydanej książki, szybko pokwapił się z rozesłaniem egzemplarzy recenzyjnych. Dosłownie od momentu ukazania się drukiem Zazdrości i medycyny periodyki w całej Polsce prześcigały się w recenzowaniu. To co napisano w ciągu kilku miesięcy po ukazaniu się powieści, wielokrotnie przekracza objętość tej książki, której pierwszy nakład rozszedł się w ciągu pięciu tygodni. Trudno przecenić świeżość i oryginalność tego zjawiska.
O tym że Zazdrość i medycyna stała się pewnego rodzaju rewelacją, mówi się chórem. „...Rozpęd dech zapiera, nerwy zrywa.” - pisze o wrażeniach z tej lektury Aleksander Gutry.
Jeszcze w Grudniu 1932 roku Jarosław Janowski pisał w „Naokoło świata”, że Choromański wydobywa z rzeczywistości codziennej tylko te czynniki, które dają dziełu gorączkowa atmosferę nieustannego stawiania się. Jesteśmy w ciągłym napięciu. Autor operuje krótkimi ciągłymi obrazami.
Natomiast Mieczysław Grodecki z Wiadomości literackich pisał do autora iż jest pod silnym wrażeniem książki którą „połknął w całości”.
Choromański doprowadza sztukę opowiadania do takiej zwięzłości wyrazu, że opis rzeczy staje się rzeczą a, a każdy obraz - objawem dynamicznej bezpośredniości, żywą akcją istnienia, recenzował w Gazecie Polskiej Leon Pomirowski.
Nie był wielkim zaskoczeniem fakt że w jednym z klubów lekarskich poświęcono tej powieści specjalne zebranie. Doktor Michał Jagodowski z Zakopanego stwierdził iż po raz pierwszy w literaturze doczekano się tak rzetelnego opisu świata medycyny, który przez wcześniejszych twórców literackich był traktowany w sposób nie odpowiadający prawdzie, rażący zgoła swą nieścisłością.
Zazdrości i medycyny nie można docenić tylko ze względu na walory dokładnych opisów zabiegów chirurgicznych. Przed naszymi oczyma ma miejsce dogłębna analiza psychologiczna bohaterów. Powieść uważa się powszechnie za studium zazdrości, ale sprawa jest o wiele bardziej złożona. Zazdrość i medycyna była jedną z książek dzięki którym określenie „psychologizm” stało się modnym hasłem w krytyce lat trzydziestych, nie oznaczało wyłącznie obecności psychologii w powieści - raczej pewien typ podejścia, taką analizę bohatera, w której nad czynnikami zewnętrznymi o charakterze społecznym , czy uwarunkowaniem przez los, zaznacza się przewaga czynników indywidualnych. Dla Choromańskiego sprawy erotyki, wszystkie pochodne od niej stany i związane z nim fermenty i wybuchy są zjawiskami patologicznymi, analogicznymi z wszystkimi innymi chorobami. Wolny od jakichkolwiek podmiotowych wzruszeń i lirycznych roztkliwień, autor bada z precyzją instrumentów laboratoryjnych gwałtowny przebieg tej zjadliwej i obłożnej choroby, notując ze skrupulatną ścisłością wszystkie jaj nasilenia i nawroty, poszczególne fluktuacje i fazy, kreśli diagramy skoków wysoko podniesionej temperatury. Bystrości jego badawczego spojrzenia i fenomenalnie chwytnej pamięci wywiadowczej nie ujdzie żaden z najdyskretniejszych, najbardziej spod uwagi wymykających się symptomów.
Nie bez powodu powieść Choromańskiego zyskała miano „POWIEŚCI PSYCHOLOGICZNEJ”. Trudno mówić tu o zwartej akcji, w serii migawek czy odsłon wyłania się przed czytelnikami sytuacja problemu w małej grupie, problemu zamkniętego miedzy tylko, a może raczej aż trzema osobami, który jest rozłożony na czynniki pierwsze, podstawowe.
Poza licznymi superlatywami ze strony krytyki spotkała się również Zazdrość i medycyna z atakami. Jednym ze sceptyków był Ignacy Fik, krytyk reprezentujący światopogląd marksistowski. W artykule Literatura
Choromaniaków w karykaturalnym skrócie rysuje on w ten sposób cechy powieści psychologicznej:
Ucieczka w dziedzinę snu, podświadomości lub metafizyki, paseistyczny ekshibicjonizm, pozbawiona dyscypliny i celu reportażomania psychologiczna, chorobliwe szukanie egzotyzmu i niesamowitości, rozkochany we wnętrznościach narcyzm, antytradycjonalizm i aspołeczność, narkotyzujący seksualizm, mdły estetyzm, rezygnacja z twórczej, bojowej ambicji poznawania i kształtowania rzeczywistości socjalnej: oto cechy literatury najfałszywiej w świecie nazwanej awangardową.
Jego karykatura psychologizmu wydobywa jednak istotne właściwości tego nurtu: rozluźnienie narracji, poszukiwanie niesamowitości, analityczność, zainteresowanie anormalnością.
Zazdrość i medycyna jest zwartym, skoncentrowanym i we wszystkich przekrojach jednolitym dziełem Choromańskiego. Suwerenny to, świadomy celów i środków pisarskich potentat , rekordzista w doskonałej formie, stanowiący dziś już sam dla siebie osobną klasę wśród naszych prozatorów.
Autor podpisuje umowy na tłumaczenia książki na kilkanaście języków, i będą się one ukazywać systematycznie, między innymi po francusku, niemiecku, czesku, angielsku, włosku, rosyjsku, po hebrajsku, i w jidysz.
M. DĄBROWSKA - LUDZIE STAMTĄD (1925r.)
- cykl opowiadań, materiał do nich zaczerpnęła pisarka z kręgu spraw sobie bliskich i najbardziej osobiście przeżytych, dotyczy on życia jednostek obok żyjących, lecz oddzielonych wyraźna barierą pozycji społecznej- Dąbrowska była córką dzierżawcy folwarku w okolicach Kalisza, stykała się od dzieciństwa ze światem wyrobników wiejskich i służby folwarcznej, obserwując ich świat z tą samą baczną uwagą, z jaką chłonęła całą otaczająca codzienność
- Ludzie stamtąd są cyklem opowiadać odrębnych, ale związanych w całość jednością miejsca i czasu; akcja ich rozgrywa się na wsi w Kaliskiem, w pierwszych latach naszego wieku. W kolejnych utworach ukazuje autorka różne rodzaje doświadczeń, będących udziałem jej bohaterów i kształtujących ludzki los w ogólniejszym sensie- od gry młodzieńczych instynktów po ostatnie obrachunki kończącego się życia.
Dzikie ziele
Wczesnym rankiem służąca dworska, Marynka, szoruje skopki i bańki przy stawie. Następnie sprząta pokoje, później robi masło, pieli w ogrodzie, nakrywa do obiadu, zmywa naczynia, znów pieli, ciągle rozmyślając o zemście na Słupeckim - najemniku do gospodarstwa, który to idąc rano w pole, zwrócił jej uwagę, że ma brudne nogi. Postanawia się na nim zemścić i płoszy kuty, które wpadają na stół, przy którym bandosi jedli obiad. Po kolacji Słupecki zaprasza ją na tańce, Marynka się zgadza. Na tańcach dochodzi jednak do małego incydentu. Chłopak cały czas z nią tańczy i nie chce jej ani na chwilę puścić, w końcu oboje zmęczeni wychodzą z potańcówki. Spędzają razem noc. Odtąd ciągle się spotykają, zawalając pracę. Państwo są jednak bardzo wyrozumiali widząc, iż młodzi się kochają. Pozwalają im nawet w czasie największych żniw iść na odpust, mają jednak wrócić tego samego dnia. Z odpustu w Brudzewie wracają oboje dopiero na drugi dzień. Zostają za to zwolnieni z pracy we dworze, ale w końcu dziedzic cofa słowo, gdyż jest pora żniw i każda para rąk jest potrzebna. Wkrótce postanawiają się pobrać, Marynka spodziewa się dziecka. Słupecki wyjeżdża do rodziców, do kieleckiego, by otrzymać od nich pozwolenie na ślub. Długo nie wraca. Rodzice mają w swojej wsi upatrzoną dla niego dziewczynę, jedynaczkę na sześciu morgach. Nie chcą wyrazić zgody na ślub syna z Marynką. Dopiero księdzu udaje się ich przekonać ze względu na dziecko, które Marynka ma urodzić. Słupecki i Marynka biorą ślub. Jest jesień. Młodzi mieszkają razem z matką w jej komorniczej izbie i zabierają się do obłupiania kapusty.
(Jeśli chodzi o „dzikie ziele” to tak nazwał Marynkę Słupecki, powiedział, że nie powinna pracować we dworze, bo była wśród nich jak to dzikie ziele.)
Łucja z Pokucic
Po wyjeździe męża ( Władysława Nowickiego) na wojnę rosyjsko-japońską Łucja uważa, że nie ma dla niej już życia. Z małą córeczką Zosią składa wizytę rodzicom, których nie odwiedzała już od 2 lat, a wcześniej tylko kilka razy po ślubie, gdyż rodzice nie akceptowali jej męża (ona była gospodarską córką, on biedakiem z czworaków). Pomiędzy nimi dochodzi do kolejnej kłótni, po której Łucja czuje się jeszcze bardziej samotna. Zaprzyjaźnia się z Michałem Ziąbem , z którym wdaje się w romans, zaniedbuje dziecko i staje się obiektem skandalu w Pokucicach. Michał musi jednak zgodnie z wola rodziców pojąć za żonę owczarzównę z Rusocina. Płacząc za Michałem Łucja, przenosi się za radą Stacha Kuczy do Rusocina do pracy we dworze. Odtąd patrzy na Stacha "jak na jaki ogrojec wiecznego uradowania". Chodzą razem na tańce do Chojnackiego, a Zosia biega po dworskiej kuchni, gdzie jest karmiona z litości. O Łucji mówią, że oszalała. W styczniu rodzi syna Stacha. Stach jednak się nim nie interesuję, Łucja również zaniedbuje chłopca, którym opiekuje się w efekcie mała Zosia. W miesiąc później Łucja otrzymuje pełen tęsknoty list od męża, który odczytuje jej pani ze dworu, gdyż Łucja j czytać nie umie. Mały Kacperek umiera z niedopilnowania ( Zosia przez pomyłkę daje mu butelkę z wódką zamiast z mlekiem, Łucja jak zwykle była poza domem). Łucja jest pogrążona w żałobie po śmierci dziecka. Stach nagle tez przestał przychodzić- jego żona urodziła mu dziecko. Wraca z wojny Władysław, szuka żony w Pokucicach, następnie udaje się do Rusocina. Szczęśliwy wita się z żoną i córeczką. ale dowiadując się o poczynaniach żony, opuszcza ją. Wyjeżdża do Hamburga, a Łucja jest pełna nadziei, że kiedyś po nią wróci. Wypytuje jak daleko jest do Hamburga, być może sama tam pojedzie...
Szklane konie
Stangret Ignacy Paterka jest często pojany. Pan jednak bardzo go lubi i twierdzi, że zawsze, gdy maja gdzieś jechać ten jest trzeźwy. Wkrótce jednak Paterka traci wzrok, choruje i umiera. Na miejsce zmarłego dziedzic przyjmuje jego syna Pietrka. Ten również popada w nałóg pijaństwa (twierdzi, że to z nudów, bo za długo musiał czekać na pana, gdy ten był w mieście i załatwiał sprawy urzędowe). Przed każdym wyjazdem w drogę dziedzic każe mu przechodzić środkiem bramy, gdzie położony jest bal. Jeśli Pietrek nie potknie się o niego, może zaprzęgać konie do drogi. W przeciwnym wypadku pan każe mu iść spać do stajni. Gdy pewnego razu chłopiec budzi się, widzi niebieskie szklane konie stojące przy karecie. Pan wydaje rozkaz wyjazdu. Paterka przechodzi przez bramę bez błędu. W drodze kareta wjeżdża nagle na pryzmę kamieni, a Pietrek wpada do rowu. Pan wyciąga go i sam powozi wozem. Zajeżdża przed dom Paterczyny i wnosi do jej izby pijanego chłopca...
Noc ponad światem
Nikodem kiedyś był fornalem dziś po długiej chorobie (chorował na wrzody, leczyli go już wszyscy znachorzy, ksiądz, a gdy „był już do ludzi niepodobny” poszedł nawet do szpitala, skąd wrócił wychudzony i w jeszcze gorszym stanie)jest stróżem dworskim. Był samotny, nie ożenił się,. W ciągu dnia szukał pociechy w pracy: rąbał drzewo. Sam sobie obciął 2 palce siekierą, bo kości mu wychodziły na wierzch. Opiekował się starym Szymanderą, który miał sto lat, lecz ten wkrótce umarł . Pan przyniósł Nikodemowi małego szczeniaka Lorda, aby go od małego tresował. Gdy Lord troszkę urósł w dzień Nikodem przywiązywał go na łańcuchu do budy. Nocą obaj razem stróżowali. Nikodem czuł się mniej samotny, żałował jednak, że nie ma dzieci. Raz przypomniał sobie, że miał syna, którego nie uznał. Chłopiec niedługo po urodzeniu zmarł. Dzisiaj Nikodem chciałby tego syna mieć przy sobie. Pewnego razu stróż znajduje Lorda wiszącego na starym płocie, na własnym łańcuchu, który mu się dwukrotnie okręcił koło szyi ( Lord chciał przeskoczyć płot, bo za nim siedziała suczka). Siada przy trupie swego jedynego przyjaciela i rozmyśla. Następnie, pochowawszy Lorda cichaczem w kącie ogrodu pod krzewem, wyrusza z kijem w drogę w stronę kościoła w Tykadłowie.
Pocieszenie
Bohaterem jest owczarz Wityk, który żałuje owiec, które mają być ostrzyżone. Po strzyżeniu Wityn udaje się na pastwisko z owcami, gdy jednak długo nie wraca, idą po niego ludzie. Znajdują go martwego. Żona Wityna nie chce początkowo uwierzyć w jego śmierć- kładzie go w łóżku i przykrywa pierzyną, czekając aż się obudzi. Gdy dociera do niej, że mąż zmarł, odbywa się pogrzeb. Przychodzi na niego stary żebrak, który śpiewając dziękuję Bogu za piękne lato...
Tryumf Dionizego
Dionizy jak wspomniany wcześniej Nikodem jest bardzo nieszczęśliwy. Miał mnóstwo planów, chciał się ożenić, ale zachorował i gdy wstał z łóżka okazało się, że ma garba. Chociaż miał kochającą siostrę, nie był szczęśliwy. Czuł się odmieńcem i myślał, że ludzie się go brzydzą. Pan prosi go jednak, by został mleczarzem. Poznaje wtedy wielu ludzi- głównie podwożąc ich. Podwozi raz Józka Michalskiego , zwanego przez ludzi Szatanem (boją się go wszyscy ludzie, nim straszą swoje dzieci- podobno bił matkę, wiele lat go tu nie było, ale wrócił). Szatan błąka się po wsi bez celu. Końcu w Wigilię spotyka znów Dionizego, ten litując się nad biednym chłopcem, zaprasza do gospody- rozmawiają. Okazuje się, że Szatan jest bardzo zakochana w tutejszej, dużo starszej od niego piastunce dzieci dworskich, to przez nią wyjechał (miał szanse zostać inżynierem), ale wrcócił, bo nie mógł bez niej żyć. Prosi Dionizego, by się za nim wstawił, by ją przekonał. Dionizy już wszystko rozumie, odnajduje sens swojego życia. Jest nim świadomość wspólnoty ludzkiej, to ,że on i ludzie to jedno, że nawet jeśli jest tak źle, że nie mamy już własnych nadziei, wtedy nasze serca wypełniają nadzieje innych ludzi. Opowiadanie kończy się, gdy obaj idą w stronę domu Elżbiety (ukochanej Szatana)...
Najdalsza droga
Losy rodziny Kaczmarków ilustrują niedolę rodziny folwarcznej , nie mającej ziemi ani własnego domu, tułającej się w poszukiwaniu pracy i dążącej do zdobycia własnej ziemi i miejsca w społeczności wiejskiej, ich życie codzienne to nędza, choroby, niepewność jutra, zmaganie się z przeciwnościami losu i panującymi stosunkami społecznymi; z powodu złych warunków materialnych kilkoro dzieci Kaczmarków zmarło; najstarsza córka Zuzia uległa wypadkowi przy pracy, odtąd ciągle choruje i słabnie. Gdy Kaczmarkowie docierają do Rusocina, myślą, że ich los wreszcie się odmienił. Choć początkowo zamieszkują w nędznej chałupie, mają się niedługo przeprowadzić, do murowanego domu, który specjalnie dla nich jest budowany. Są coraz szczęśliwsi- mają już kury, prosię- czyli wreszcie coś swojego poza kotem. Julka (młodsza córka) zakochuje się i ma wychodzić za mąż. Rezygnują z propozycji Szatana ( który okazał się ich sąsiadem; dowiadujemy się, że Elżbieta go przyjęła i razem wyjeżdżają do Ameryki) by jechali z nim do Ameryki, bo widzą tu lepsza przyszłość. Nagle jednak wszystko się zmienia- narzeczony Julki zaręcza się z inną, a całe zboże pana, którym zajmował się Kaczmarek płonie. Kaczmarek oskarżony o podpalenie musi opuścić wioskę. Udają się do miasta szukać pracy i domu. Ich życie zaczyna się od nowa...
Zegar z kukułką
Opowieść o księdzu- znachorze (poznajemy dalsze losy Nikodema- służy teraz koło Pleszowa), którego sensem życia jest pomoc innym- leczenie ich ziołami. Gdy nie udaje mu się jednak pomóc Marcjannie- myli zioła i dziewczyna umiera. Parafianie proszą biskupa o wikarego widząć, iż proboszcz sam sobie nie poradzi, gdyż jest już bardzo stary. Pewnego dnia przychodzi do niego dziewczyna- Józefka, która nie może sobie dać rady ze swoją miłością, ale on nie ma na to lekarstwa, dziewczyna prosi go o pomoc finansową, by mogła stąd wyjechać; ksiądz oddaje jej wszystko, co ma. Pewnego wieczoru proboszcz prosi gospodynię, by przysłała na noc Karola, by przy nim czuwał. Ksiądz jest już bardzo słaby, czuje, że śmierci jest blisko. Ofiaruje przed śmiercią chłopcu zegarek. Śmierci księdza towarzyszy poetycki nastrój i spokój, który przychodzi z zewnątrz jak łaska; jego ostateczny czas wybija zegar z kukułką; zegar wyznacza wszystkim kres przemijania. Dąbrowska ukazuje tu, że odejście z tego świata może odbywać się w spokoju, z godnością, bez lęku.
TRANS-ATLANTYK - GOMBROWICZ
„Trans-Atlantyk” został napisany przez Witolda Gombrowicza w 1953 roku. Książka ma charakter zmitologizowanych wspomnień z wczesnych lat emigracji. W 1939 roku pisarz wziął udział w inaugurującym rejsie „Chrobrego” z Gdyni do Buenos Aires. Po wybuchu wojny Gombrowicz został w Argentynie, gdzie w nędzy spędził dziesięć lat swego życia. Nękały go nie tylko problemy finansowe - rezultatów nie przynosiły również jego działania w obrębie życia literackiego.
Wybitni autorzy, z którymi miał styczność w czasie pobytu w Ameryce Łacińskiej, tacy jak Jorge Luis Borges, czuli się urażeni jego stylem bycia. Jak pisze znawca Gombrowicza J. Łapiński należał on „do kręgu mniej lub bardziej utalentowanych nieudaczników, z którymi prowadził swe gierki artystyczno-erotyczne”. Po tym trudnym okresie opublikował przekłady „Ferdydurke” i „Ślubu”, wtedy też zaczął pisać specyficzną, zarówno pod względem językowym jak i tematycznym, powieść „Trans-Atlantyk”. „Trzeba dodać dla porządku, choć to może niepotrzebne: „Trans-Atlantyk” jest fantazją. Wszystko - wymyślone w bardzo luźnym tylko związku z prawdziwą Argentyną i prawdziwą kolonią polska w Buenos Aires. Moja „dezercja” także inaczej przedstawia się w rzeczywistości (szperaczy odsyłam do mego dziennika)”
- tak Gombrowicz pisze o swym utworze w przedmowie do niego.
„Trans-Atlantyk” ukazał się wraz ze „Ślubem” w Paryżu w 1953 roku, jako pierwszy tom Biblioteki „Kultury”. Ostra krytyka polskości, jakiej dokonał w swym dziele autor, spowodowała niechęć emigrantów.
Czas i miejsce akcji
Akcja powieści rozgrywa się pod koniec sierpnia i na początku września roku 1939 w Buenos Aires stolicy Argentyny. Czas wprowadza element autentyczności, chodzi tu o wymiar historyczny i dokumentalny. Zdaniem Z. Malićia czas należy do akcji powieści a przestrzeń stanowi czynnik składowy fabuły „Trans-Atlantyku”.
„Trans-Atlantyk” - streszczenie
Bohater, którym jest sam Gombrowicz, informuje, że celem opisania dziesięciu lat swego życia spędzonych w Argentynie jest chęć przekazania swej historii rodzinie, krewnym i przyjaciołom.
Dwudziestego pierwszego sierpnia przybył on z Gdyni do Buenos Aires na statku „Chrobry”. Podróż przebiegała niezwykle spokojnie, wypełniały ja głównie chwile „bajdurzenia i baraszkowania” z ładnymi panienkami oraz mało ciekawe, przepojone wrogością przyjęcia Prezesów i Przedstawicieli Poloni. Spokój ten został przerwany wiadomością przyniesioną przez towarzysza podróży, także literata Czesława Straszewicza. Gazety informowały, że lada dzień wybuchnie w Polsce wojna. Wszyscy uczestnicy podróży popadli w zwątpienie, zaczęli się obejmować i jak najprędzej chcieli wracać i choć zdawali sobie sprawę, że do ojczyzny zapewne nie zostaną wpuszczeni, to chcieli być jak najbliżej niej, choćby w Anglii czy Szkocji. Jeden tylko Gombrowicz oznajmił, że zostaje. Prawdziwych powodów swojej decyzji zdradzić nie mógł. Kiedy statek odpływał popatrzył na niego i rzekł:„Płyńcie do Szaleńca, Wariata waszego św. ach chyba przeklętego, żeby on was skokami, szałami swoimi Męczył, Dręczył, was krwią zalewał, was Męką zamęczał, Dzieci wasze, żony, na Śmierć, na Skonanie sam konając w konaniu swoim Szału swojego was Szalał, Rozszalał!”
I z tymi słowami na ustach wstąpił do miasta z 96 dolarami w kieszeni. Wiedząc, że nie ma środków do życia udał się do pana Cieciszkowskiego, znajomego z dawnych lat, któremu rzecz jasna nie zdradził swej „bluźnierczej przyczyny zostania”. Cieciszkowski obiecał porozmawiać z trzema wspólnikami, którzy „Spółkę mają i Interes Koński tyż i Psi Dywidendowy”, by pomogli przybyszowi.
Zastanawiał się długo, czy iść do poselstwa. Kiedy postanowił, że tego nie zrobi, zobaczył nagle wspinającego się na źdźbło trawy robaczka. Ten widok tak go strwożył, że w rezultacie poszedł do Poselstwa: „o pójdę, tak, pójdę, pójdę, Jezus Maria, pójdę, lepiej pójdę…i poszedł”. Tam przyjął go minister Feliks Kosiubidzki, który za kilkadziesiąt pezów chciał odesłać literata do Rio de Janeiro. Poseł doszedł podczas rozmowy do wniosku, że musi coś być w przybyszu skoro On - tak ważna persona - poświęca mu tyle czasu i postanowi poprzez okazanie pomocy spełnić swój obowiązek wobec Piśmiennictwa Narodowego. Zaproponował Gombrowiczowi pisanie artykułów do gazet o wielkich polskich poetach. Ten jednak odmówił. Zdziwiony minister zapytał swego radcę Podsrockiego, kim jest nowo przybyły człowiek. Po chwili obydwaj zaczęli się nienaturalnie zachowywać. Złożyli mu pokłony i oznajmili, że przedstawią go jako wielkiego polskiego Geniusza. Przytłoczony „atmosferą Parlamentu” nie zaprotestował, choć byli to ludzie, którymi gardził. Dopiero po opuszczeniu murów Ministerstwa odreagował minione zdarzenia wirtualnym „wyrzucaniem, odprawianiem, pałą przeganianiem, wyganianiem” Kosiubidzkiego. przechadzali się jedną z najbogatszych ulic, wpadli na Barona. Cieciszkowski przedstawił Gombrowicza i poprosił o znalezienie dla niego posady. Baron, nie zastanawiając się długo, zaproponował miejsce sekretarza. Wtem nadszedł wspólnik Barona, Pyckal, który dowiedziawszy się o zaistniałym fakcie zabronił przyjęcia Gombrowicza, chciał go nawet pobić, ale wówczas nadszedł trzeci z właścicieli firmy - Ciumkała. Zaczęli się kłócić i przepychać. W końcu zaciągnęli Gombrowicza do domu, w którym mieli firmę. Zostawili samego i poszli przedyskutować sprawę jego zatrudnienia. Gombrowicz przyglądał się pracującym tam urzędnikom, w których zachowaniu było widać, że przez kilkanaście lat robią, mówią a nawet zachowują się dokładnie tak samo. Obserwacje urzędników przerwali Pryncypałowie, którzy wezwali literata do siebie. Zaproponowano mu pracę, ale z obiecanych przez Barona 1500 pezów wynagrodzenie spadło do 85. W ten sposób Gombrowicz stał się jednym z urzędników, i choć mógł być bezpieczny o kwestie finansowe, to jednak „obcość miasta, brak przyjaciół, lub towarzyszów zaufanych, dziwaczność pracy…jakimś lekiem go wypełniały”.
Gombrowiczowi nie dawała spokoju sprawa z Poselstwem. Kiedy wrócił do domu okazało się, że czeka na niego bukiet biało-czerwonych fluksji i zaproszenie na wieczór organizowany przez Pisarzy i Artystów. Mimo jego niechęci gospodyni przeniosła bukiet do największego salonu. Był wściekły, że nagle wszyscy chcą uczynić z niego wielkiego pisarza i w ramach buntu postanowił zostać w domu. Po chwili doszedł jednak do przekonania, że zasługuje na „czapkowanie”, i razem z radcą - Podsrockim pojechał na spotkanie. Powitała go Polonia - właściciele i pracownicy firmy. To przesadnie miłe przyjęcie nie zostało jednak powtórzone po wejściu na salę. Okazało się, że wszyscy, którym był przedstawiany, bardzo szybko o nim zapominali, przegrywał z rozwiązaną sznurówka czy chęcią zjedzenia ciastka. Nagle wszedł człowiek „niezwykle wydelikacony, a do tego jeszcze siebie delikacący”, był to znany pisarz argentyński. Rodacy Gombrowicza oczekiwali, że jako polski Geniusz zacznie rozmowę z tym niezwykłym człowiekiem. Doszło między nimi do słownego pojedynku, i choć zaczął go Gombrowicz, to i on w finale przegrał. Każda kwestia przez niego wypowiedziana była autorstwa kogoś innego. W ramach odreagowania stresu począł chodzić, i chodził tak od ściany do ściany, gdy nagle zauważył, że w ślad za nim chodził ktoś jeszcze - mężczyzna o czerwonych wargach, które „różem kobiecym, choć Męskie, krwawiły”. Gombrowicz poczuł się jak uderzony w twarz i uszedł przez drzwi. Kiedy biegł przez ulicę spostrzegł, że ów mężczyzna biegnie za nim. Zatrzymał się i mimo początkowych sprzeciwów zaczął z nim rozmawiać. Gonzalo - bo tak miał na imię, opowiedział mu o swoim życiu, które polegało na codziennym szukaniu chłopców, którzy za pieniądze zaspokoją jego potrzeby seksualne. Portugalczyk pokazał pisarzowi miłość swego życia - blondyna, którego nie zdołał jeszcze posiąść. Poprosił Gombrowicza, by ten dowiedział się kim jest starszy mężczyzna z którym czas spędza jego ukochany. Okazało się, że jest to jego ojciec. Blondyn idzie wraz z nim do „Parku Japońskiego”, za nimi zaś Gonzalo i Gombrowicz. Usiedli i zamówili piwo. Dziwne zachowanie zakochanego Portugalczyka wzmagało się - „to oczkiem strzeli, tonów gałki z chleba podrzuca, to szklaneczką brzęczy, to paluszkiem drobi, a tak pośród tych figielków swoich jak Indor między Wróbelkami…i śmiechem hucznym wita własne figle swoje!”, Gombrowicz coraz bardziej się wstydził, w końcu postanowił pójść „za potrzebą” i zniknąć. Po drodze spotkał jednak Pyckala, rzecz jasna za chwilę pojawił się Ciumkała i Baron (są nierozłączni), którzy zaprosili go na piwo. Wrócili do stolika, przy którym rozgorzała kłótnia, kto komu ma postawić trunek.
Witold znudzony sytuacją poszedł do ustępu, za nim zaś trójka wspólników. Przekonani byli, że Gombrowicz jest nowym kochankiem niezwykle bogatego Gonzala, z tego powodu wcisnęli mu do kieszeni pieniądze. Mimo zmagań Gombrowicz przyjął je i wrócił do Gonzala, który także włożył mu pieniądze do kieszeni jako dowód swej przyjaźni. Poprosił Gombrowicza, by ten zaprosił jego ukochanego do ich stolika. W międzyczasie dosiadł się Pyckal, Ciumkała i Baron. Witold odszedł do stolika obok, okazało się, że chłopiec ma na imię Ignacy a jego ojciec (Tomasz Korzycki) jest byłym Majorem, który zamierza wysłać syna do wojska. Ojciec Ignacego zaprosił Witolda na pogawędkę, ale z niechęcią spoglądał na jego hałasujących towarzyszy. Gombrowicz ostrzegł go przed seksualnymi zamiarami Gonzala. Tomasz wściekł się i wstał, wstał również Gonzalo, który ze strachu zaczął pić ze swojego kubka, pił nawet wtedy, gdy był już pusty. Nagle rzucił nim w Tomasza, z jego skroni kapały krople krwi. Wszyscy byli gotowi do bójki, ale …stali. Gonzalo nagle wziął swój kapelusz i odszedł. „I tak wszyscy się rozeszli, wszystko Się rozeszło.” Następnego dnia do dręczonego wyrzutami sumienia Gombrowicza przybył Tomasz i poprosił, by w jego imieniu wyzwał do pojedynku Gonzala. Choć Witold nie był zachwycony tym pomysłem pojechał do pałacu Portugalczyka. Kiedy zapukał, otworzył mu Gonzalo ubrany w kitel lokajski, ze szczotką od podłogi w ręku i zaprowadził do swego mizernego pokoju. Próbował przekonać przyjaciela, żeby uprowadził dla niego Ignacego. Witold odmówił powołując się na swoją polskość (Ignacy i Tomasz byli także Polakami). Gonzalo wyśmiał polskość, która dała jedynie Umęczenie i Udręczenie, zaproponował zastąpić Ojczyznę „Synczyzną”. Po chwili powrócili do sprawy pojedynku. Portugalczyk wpadł na pomysł, że weźmie udział w pojedynku, ale jeśli Gombrowicz - jego zaufany przyjaciel przy ładowaniu pistoletów „wrzuci kule w rękaw”.
Gombrowicz dochodzi do wniosku, że związki z rodakami są najważniejsze. Chce pomóc Tomaszowi i postanawia uknuć intrygę. Gonzalowi zamierza powiedzieć, że w pistoletach nie ma kul, a potem je podłożyć, by pojedynek odbył się naprawdę. Do zrealizowania planu potrzebuje Pyckala i Barona jako sekundantów Portugalczyka, którzy podłożą mu prawdziwe naboje. Po tych przemyśleniach Gombrowicz poszedł do pracy i wtajemniczył w plan pracodawców. Solidarność Polaków zwyciężyła - rodacy zgodzili się na plan Witolda.
Wieczorem Gombrowicz otrzymał list wzywający go do Poselstwa. Okazało się, że czekał tam na niego nie tylko minister, ale i Pułkownik Fichcik. Powodem wezwania była wieść o mającym się odbyć pojedynku Tomasza z Gonzalem. Ministerstwo postanowiło ten bohaterski czyn nagłośnić i pokazać cudzoziemcom. Postanowiono, że minister przybędzie na pojedynek wraz ze swymi gośćmi, ale jak słusznie zauważył Pułkownik pojedynek to nie polowanie i nie przystoi żeby Minister na niego zapraszał. Ponieważ było już wszystko wpisane do protokołu, a nie można było fałszować w nim prawdy, postanowiono zorganizować polowanie nieopodal miejsca pojedynku, tak by rzekomo przypadkiem Minister mógł swym gościom pokazać bohaterski czyn swego rodaka Tomasza i wychwalać tym samym odwagę i poświecenie Polaków. Witold poszedł na sesję do kawiarni, by z Pyckalem i Baronem omówić szczegóły pojedynku. Właściwie nikt już nie widział po czyjej jest stronie, czy po stronie honoru a wiec Tomasza, czy może po stronie pieniędzy, a te miał przecież Gonzalo. Absurdalność sytuacji pogłębiał fakt, że w czasie tak niebezpiecznym dla Polaków, gdy powinni oni siedzieć cicho, urządzali sobie pojedynek. „Ale trudna rada, cóż robić, gdy nic innego do roboty nie ma tylko właśnie ten pojedynek przed nimi, jako jedyny cel działania”. Gombrowicz nękany myślami o beznadziejności zamierzonego pojedynku, postanowił pójść (mimo, że była noc) do Poselstwa i dowiedzieć się, co dzieje się w Ojczyźnie. Z rozmowy z Ministrem wywnioskował, że koniec Ojczyzny jest nieunikniony. Wyszedł z gmachu ministerstwa i krążył po pustych ulicach. Nagle naszła go ochota odwiedzenia Syna. Znalazł dom Tomasza i Ignacego, i patrzył na śpiącego młodzieńca. Poczęła się w nim rodzić wściekłość, że Ignacy „leży i leży, a (on) nie wie sam, co robić ma, po co przyszedł”
Zaczął się pojedynek. Tomasz przybył w skromnym stroju, Gonzalo zaś w atłasowych szatach. Gombrowicz jako sekundant Tomasza wrzucał kule w rękaw, podobnie czynił sekundant Gonzala - Pyckal. Ponieważ pojedynek miał trwać do trzeciej krwi nagle Gombrowicz zdał sobie sprawę, że on się nigdy nie zakończy, bo strzały są puste (brak wszak kuli w pistoletach). Nagle jednak ogier Pyckala ugryzł w zad ogiera Barona, właściciele zaczęli się przepychać, w tym samym czasie nadjechała Kawalkada Ministra. Rozległy się krzyki, psy zaczęły kogoś gryźć. Okazało się, że ich ofiarą padł Ignacy. Tomasz zaczął strzelać do psów (naboje były puste), z pomocą rzucił się Gonzalo. Własnym ciałem bronił ukochanego. Udało się opanować sytuację.
Kiedy Tomasz zobaczył, że jego syn ma jedynie powierzchowne rany, podziękował Bogu, Gonzalowi zaś podał dłoń i nazwał swoim bratem. Minister wygłosił płomienna mowę o tym, że Polak jest miły Bogu i naturze ze względu na swe cnoty, głównie zaś przez rycerskość swą i odwagę. Gonzalo zaprosił Tomasza, Ignacego i Gombrowicza do swego pałacu. Mimo wątpliwości cała trójka pojawiła się w domu Portugalczyka, który był wypełniony mnóstwem rzeczy, które „parzyły się ze sobą”. Była tam nawet biblioteka z tak wielką ilością książek, że Gonzalo zatrudnił kilka osób do ich czytania. Po całym pałacu biegały psy skrzyżowane z kotami, chomikami i innymi zwierzętami. Dziwność sytuacji potęgował strój gospodarza. Chodził on w białej spódnicy, pistacjowej bluzce i słomkowym, przybranym kwiatami kapeluszu (rzekomy strój narodowy). Po kolacji umieścił gości w sypialniach. Pokój Ignacego znajdował się w innym skrzydle. Kiedy Gombrowicz siedział w swej sypialni, zaczęły go dręczyć myśli dotyczące zdrady Tomasza. Przerażony był najbardziej tym, że nie czuje z tego powodu przerażenia. Pobiegł więc i wyznał prawdę o pustych pistoletach. Tomasz postanowił zabić Gonzala i swojego syna. Usłyszał to stojący pod drzwiami Gonzalo, wpadł do pokoju i oznajmił, że ma sposób na Ignacego i że to właśnie Ignacy zabije swego ojca. Gombrowicz zaczął Chodzić, a Chód ten zaprowadził go do pokoju Ignacego. Przeszedł przez korytarz będący zarazem sypialnią parobków - całą drogę deptał ciała chłopców tam pracujących. Jednego z nich opluł niechcący, ale nie widząc żadnej reakcji oplutego znów splunął. Po którymś razie z kolei Witold nie wytrzymał i uciekł. Wpadł do sypialni Ignacego, który leżał na łóżku całkiem nagi. Następnego dnia przy śniadaniu Tomasz oznajmił Gonzalowi, że w podziękowaniu za gościnę zostaną jeszcze kilka dni. Uradowany Portugalczyk poprosił Ignacego, by zagrał z nim w palanta, Gombrowicz i Tomasz mieli pełnić rolę sędziów tej gry. Ignacy bawił się doskonale, mimo początkowych porażek udało mu się wygrać. Nie była to jednak sprawa umiejętności, Gonzalo grę traktował bowiem jako element uwodzenia. „Rozumiał Tomasz, że to nie palant a zasadzka, że jemu Buchbachem tym Syna porywają, że Syna jemu buchbachem uwodzą”. Trzeciego dnia pobytu u Portugalczyka Gombrowicza ogarnął ogromny Lęk z przyczyny Braku Lęku, poszedł więc do sadu, by pośród krzewów rozpamiętywać swoją rozpacz. Tam zauważył leżącego i rozmyślającego Ignacego. Nagle zza płotu usłyszał sykanie. Okazało się, że to Pyckal, Baron i Ciumkała. Zaprosili go na przejażdżkę. Kiedy wsiadł na bryczkę, Pyckal wbił mu w łydkę Ostrogę. Witold zemdlał z bólu. Obudził się w piwnicy. Naprzeciw niego siedziała trójka dawnych pracodawców. Siedzieli tak kilka godzin. Nikt się nie odzywał, bo istniało ryzyko ugodzenia Ostrogą. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł Rachmistrz, ten sam, który uczył Witolda wciągania akt, gdy zaczął pracować jako urzędnik. Do buta miał przytwierdzoną Ostrogę, którą boleśnie, po kilku godzinach milczenia, wbił w gombrowiczowską łydkę. Następnie kazał przytwierdzić ostrogę do buta uwięzionego i oznajmił: „Teraz do Związku naszego Kawalerów Ostrogi należysz i Rozkazy moje masz wypełniać, a także dbać żeby tamci rozkazy moje jak należy wypełniali. Ucieczki, ani zdrady żadnej, nie próbuj, bo ci Ostrogę zadadzą, a jeżeliby choć najmniejszą chęć Zdrady, Ucieczki w którym z towarzyszów twoich spostrzegł, jemu Ostrogę masz wrzepić. A jeślibyś tego zaniedbał tobie ją wrzepią. A jeśliby ten, kto tobie Ostrogę wsadzić ma, tego zaniedbał, jemu niech inny Ostrogę wsadzi…”. Z urywkowych zwierzeń współwięźniów Ostrogi dowiedział się prawdy o poczynaniach Rachmistrza. Okazało się, że wszystko zaczęło się od momentu pojedynku. Kiedy Witold zabawiał się u Gonzala Baron przez Ciumkałę wezwał na pojedynek Pyckala, za to że ten „dał mu w łeb”. Ciumkała myśląc, że dwoje pozostałych kompanów chce go wygryźć z interesu, zaczął ich przeklinać. Znów się pokłócili, wypominali minione krzywdy i chcieli się pojedynkować. Baron prosił Rachmistrza, by w jego imieniu wyzwał Pyckala. Rachmistrz wyśmiał ich, że walczą bez kul, i zaproponował użycie Ostróg. W ten sposób wszyscy zostali w nie zaopatrzeni. Pobladły Rachmistrz za pomocą swojej Ostrogi poranił dotkliwie pozostałych i wcielił tym samym do Związku Kawalerów Ostrogi. Uczynił to, jak sam mówił po to, by odmienić przeklęty los Polaków. Chciał wystąpić przeciw Naturze, chciał dokonać na niej gwałtu, by się odmieniła. W ciągu kilku dni do piwnicy zwabiona została większa część Polonii, „w ścisku dawność, dawność wracała”. I choć wszyscy tęsknili za wolnością i z nadzieją patrzyli na to, kto przerwie ich cierpienie, to jednak, gdy Gombrowicz próbował opuścić piwnicę, został ugodzony Ostrogą. Wpadł na pomysł, że musi namówić współtowarzyszy do czynu. Zdawał sobie sprawę, że musi być to czyn okropny. Zaproponował zabicie syna Tomasza, niewinnego blondyna. Przekonał wszystkich, ze taka śmierć będzie okrutniejsza od zabicia ministra i jego rodziny, bo śmierć niewinna jest najstraszniejsza. Pojechał do pałacu, by obmyślić plan mordu. Towarzyszył mu Rachmistrz, by w razie ewentualnego odejścia od planu ugodzić go Ostrogą. Gombrowicz pozbył się go - wbił w konia Rachmistrza Ostrogę i ten go poniósł. Dojechał do pałacu, gdzie zastał wszystkich na grze w palanta. Okazało się, że chłopiec Gonzala - Horacy przejął wszystkie ruchy Ignacego i odwrotnie, Ignacy we wszystkim naśladował Horacego. Portugalczyk odsłonił swój plan zgładzenia ojca Ignacego. W jego zamyśle Horacy miał uderzyć Tomasza, a Ignacy naśladujący go w każdym ruchu, miał uczynić to samo. Tak miało się dokonać Ojcobójstwo. Tomasz również nie zrezygnował ze swego zamiaru, nadal obmyślał plan zabicia syna. Gombrowicz poszedł w nocy znów do Ignacego i patrzył na jego nagie ciało. Chciał go ostrzec przed planem Gonzala, ale w ostatnim momencie zrezygnował, gdyż chciał żeby coś się zmieniło.
Rozległy się krzyki „Kulig! Kulig!”, nadjechał Minister ze swoimi gośćmi. Zaczęli tańczyć i bawili się doskonale. Witold zapytał ubawionego Ministra, co jest powodem takiej radości, gdyż ten przeczytał ostatnio w gazecie, że Polska przegrała.. Przedstawiciel Polonii oznajmił, że ich zamiarem jest nie pokazywanie klęski przed cudzoziemcami. Gombrowicz wyszedł na dwór, gdzie w krzakach ujrzał dziwaczne stwory - „cielę, nie cielę, chyba Pies duży, ale z kopytami i jakby garbaty”. Zakradł się od tyłu, okazało się, że to Baron siedział na Ciumkale, drugim jeźdźcem był Rachmistrz na Cieciszu. Jeźdźcy wbijali Ostrogi w swe „konie” by stali się jeszcze straszniejsi, wtedy bowiem zwyciężą. Gombrowicz pobiegł do pałacu, by ostrzec innych przed niebezpieczeństwem. Zauważył, że teraz tańczy już nawet Ignacy z Horacym. Taniec przemienił się w „buchanie” (niczym gra w palanta). Tomasz wyciągnął nóż, chciał zabić syna, Horacy uderzył go, za nim Ignacy. Kiedy wszyscy myśleli, że syn dokona mordu na ojcu, nagle Ignacy przeskoczył ofiarę i zaczął się śmiać. Wszyscy uczestniczy kuligu wybuchli śmiechem, a wraz z nimi najeźdźcy (Rachmistrz i jego kompania). „Śmiechem buchają, Wybuchają, w ramiona się biorą, Zataczają, to cienko, to grubo razem się Miotają i już jeden drugiego, jeden z drugim ale Buch buch oj Ryczą, Ryczą, aż chyba buchają, I dopieroż od Śmiechu, do Śmiechu, Śmiechem Buch, Śmiechem Bach, Bach, buch Buchają”
Powieść „Trans-Atlantyk” nie jest powieścią biograficzną, ale możemy się w niej dopatrzeć kilku faktów, które naprawdę miały miejsce w życiu Witolda Gombrowicza. Autor, a zarazem główny bohater utworu, rzeczywiście od sierpnia 1939 roku mieszkał w dalekiej Argentynie, gdzie przypłynął na pokładzie MS „Chrobrego”. Na statek dostał się nie z własnej inicjatywy, ale dzięki zaproszeniu, jakie otrzymał od przewoźnika na inauguracyjny rejs. Trzydziestopięcioletni wówczas literat postanowił pozostać w Ameryce Południowej po tym, jak doszła go wieść o podpisaniu paktu o nieagresji pomiędzy Hitlerem i Stalinem, co oznaczało nadchodzącą wojnę. W swoim „Dzienniku” Gombrowicz napisał: „Ja do Argentyny wyruszyłem przypadkiem, na dwa tygodnie tylko, gdyby zrządzeniem losu wojna nie wybuchła w ciągu tych dwóch tygodni, wróciłbym do Polski - ale nie ukrywam, że gdy klamka zapadła i zatrzasnęła się nade mną Argentyna, to było, jakbym siebie samego na koniec usłyszał”.
Z kolei na pierwszych stronach „Trans-Atlantyku”, Gombrowicz opisuje dokładniej rejs z Polski do Argentyny: „Dwudziestego pierwszego sierpnia 1939 roku ja na Statku „Chrobry” do Buenos Aires przybijałem. Żegluga z Gdyni do Buenos Aires nadzwyczaj rozkoszna... i nawet niechętnie mnie się na ląd wysiadało, bo przez dni dwadzieścia człowiek między niebem i wodą, niczego nie pamiętny, w powietrzu skąpany, w fali roztopiony i wiatrem przewiany. Ze mną Czesław Straszewicz, towarzysz mój, kajutę dzielił, bo obaj jako literatki żal się Boże mało co opierzone na tę pierwszą nowego okrętu podróż zaproszeni zostaliśmy; oprócz niego Rembieliński senator, Mazurkiewicz minister i wiele innych osób, z którymi się poznajomiłem”.
Rzeczywiście, Gombrowiczowi w tej podróży towarzyszył Czesław Straszewicz, początkujący literat (autor tomiku opowiadań „Wystawa bogów” z 1933 roku), który na wieść o nadchodzącym wybuchu wojny nie zastanawiał się i postanowił powrócić na pokład „Chrobrego”. Straszewicz trafił do Francji, a następnie do Wielkiej Brytanii. Walczył na froncie zachodnim jako żołnierz 10 Brygady Kawalerii Pancernej generała Maczka. Po zakończeniu wojny podzielił los Gombrowicza i na stałe osiadł w urugwajskim Montevideo, gdzie mieszkał do śmierci. Szybko jednak okazuje się, że „Trans-Atlantyk” jest dziełem w przeważającej części fikcyjnym, ponieważ niemal od momentu pozostania Gombrowicza na argentyńskiej ziemi nic, co zostało opisane w książce, nie zgadza się z prawdziwymi losami pisarza. Wiadomo, że literat nie mógł wziąć udziału w wojnie, ponieważ od dziecka cierpiał na choroby układu oddechowego, które z czasem przerodziły się w ciężką astmę. Ponadto od najmłodszych lat Gombrowicz borykał się z uciążliwych schorzeniem skóry. Jednak w powieści odmawia powrotu na pokład statku, mówiąc: „Nie będę ja się w to mieszał, bo nie moja sprawa, i jeśli konać mają, niech konają”. Od tego momentu w utworze pojawiają się jedynie drobne elementy biografii Gombrowicza. Prawdą było na pewno to, że decydując się na pozostanie w Ameryce Południowej, pisarz sam siebie skazał na życie w ubóstwie. Nie mówił w dodatku po hiszpańsku, co jeszcze bardziej utrudniało mu „stanięcie na nogi”. Jak czytamy w „Trans-Atlantyku”: „Miałem wszystkiego 96 dolarów, które mnie co najwyżej na dwa miesiące najskromniejszego życia starczyć mogły, więc zaraz trzeba było się pogłowić, co i jak uczynić”.
Nie można się dziwić, że pomocy szukał w poselstwie polskim, licząc na przychylność rodaków.
Faktem było również to, że Gombrowicz pracował w charakterze urzędnika, czego nie znosił. Nienawidził tej pracy tak bardzo, że każdego roku obchodził rocznicę swojego odejścia z niej po siedmiu latach męczarni. Pisarz niesamowicie źle znosił warunki panujące w urzędzie, nie znosił zwłaszcza sztucznego i hermetycznego środowiska pracowników. Pracę tę jednak dostał Gombrowicz dopiero w 1947 roku, a do tego czasu wiódł niesłychanie skromny i ubogi żywot.
Przedmowa
Gombrowicz napisał swą przedmowę, by - jak sam się wyraził - zażegnać niebezpieczeństwo zbyt wąskiego odczytania utworu. Jego zdaniem poważną przeszkodę interpretacyjną stanowi umysłowość Polaków, którzy nie potrafią wyzbyć się „kompleksu polskiego”. Słowo ojczyzna rozumieją oni szablonowo, poprzez pryzmat przytłaczającej tradycji. Gombrowicz jest przeciwny zbyt wybujałym interpretacjom, które pojawiły się w prasie. Sam pisał:„Nie przeczę: „Trans-Atlantyk” jest między innymi satyrą. I jest także, między innymi, dość nawet intensywnym porachunkiem…nie z żadną poszczególną Polską, rzecz jasna, ale z Polską taką, jaką stworzyły warunki jej historycznego bytowania i jej umieszczenia w świecie (to znaczy z Polską słabą)”. Gombrowicz podkreśla, że tematem „Trans-Atlantyku” jest historia w nim przedstawiona. To tylko pewien opowiedziany świat, implikujący wiele znaczeń. Jest on i satyrą, i krytyką, i traktatem, i absurdem, i dramatem - „ale niczym nie jest wyłącznie, ponieważ jest tylko mną, moją „wibracją” moim wyładowaniem, moją egzystencją” - tak stwierdza autor.
Ewangeliczna mitologizacja
W opisach akcji „Trans-Atlantyku” często pojawiają się dantejskie motywy i obrazy. Wskazują one na moralną, ewangeliczną mitologizację. Podobnie jak w „Ślubie” pojawia się postać Ojca symbolizuje też te same wartości. Po pierwsze, w sensie etycznym, mamy tu do czynienia z honorem i czystością, a w sensie patriotycznym z męstwem i wiernością. Tomasz, powieściowy ojciec jest podobnie jak Ignacy ze „Ślubu” przedstawicielem Kościoła. Analogia ta znajduje potwierdzenie w tekście. Wystarczy przypomnieć chociażby moment, w którym Gonzalo ugodził szklanką Tomasza. Ten stał tylko, a z jego skroni kapały i spływały po policzku krople krwi, niczym Jezusowi na Kalwarii. Motywy biblijnej góry przywoływane są bardzo często, Gombrowicz - główny bohater wciąż opisuje swoje przygody odwołując się do motywu góry: „ciężka góra moja na pustce drogi mojej i na Polu moim, ale Pusty, jakby tam nic nie było”. Równie istotna jak postać ojca jest postać syna. Podobnie jak w „Ślubie” symbolizuje nowy porządek, jest „nosicielem deformacji quasi-rzeczywistości”. Syn symbolizuje w porządku etycznym wstyd i hańbę, w porządku zaś ideowym postęp i nieskrępowanie, zerwanie z tradycja i przeszłością.
Śmiech
„I zamiast żeby Ojca swego Bachem Buchnąć, on Buch w śmiech”.
Zakończenie powieści jest zaskakujące, w momencie, gdy narrator, a przede wszystkim czytelnik spodziewają się zbrodni, pojawia się śmiech. Syn nie zabija ojca, jeźdźcy (przebrani członkowie Związku Kawalerów Ostrogi) nie napadają na bawiąca się polonię - wszyscy wpadają w śmiech. Ma on cechy katharsis. Sam Gombrowicz w przedmowie do warszawskiego wydania „Trans-Atlantyku” pisał o śmiechu w utworze tak:„Oddać się przyszłości?... Tak…ale ja już niczemu nie chciałem się oddawać samą istotą moją, żadnemu kształtowi nadchodzącemu - ja chciałem być czymś wyższym i bogatszym od kształtu. Stąd się bierze śmiech w „Trans-Atlantyku”.
Kpina z ojczyzny
Niezwykle istotna jest scena rozgrywająca się w piwnicy, w której uwięziony zostaje ugodzony Ostrogą Gombrowicz. Jak się okazuje, nie jest on jedyną ofiara Rachmistrza W ciągu kilku dni do piwnicy zaciągnięta zostaje większa część Polonii. Scena ta ma metaforyczne znaczenia. Narrator wchodzi niejako w związek z innymi polskimi emigrantami. Wszyscy tworzą coś, co można przyrównać do swoistej „organizacji samoudręki”. Choć mają tego dosyć, zadają sobie ból, muszą współcierpieć, bo tego wymaga historia. Każdy, niczym „Chrystus na krzyżu rozpięty” cierpi w imię ojczyzny. Narrator-Gombrowicz na narodowy masochizm odpowiada cynizmem. Rozwiązanie tej męczeńskiej niewoli widzi w zgwałceniu natury, losu a nawet Boga Najwyższego: „Strasznym się stanę i na Naturę się rzucę, ją zgwałcę, przemogę, Przerażę, iżby się nam Los odmienił…Straszni być musimy”.
Archaizacja stylistyki
Punkt wyjścia powieści stanowi dla Gombrowicza przełomowy moment w historii Polski. Pisarz wypowiada się z pełną świadomością przeciwko tradycyjnej wersji patriotyzmu, ale również krytykuje poprzez parodię charakterystyczny dla sztuki i literatury sposób wypowiadania się. I tak mamy w powieści do czynienia ze specyficznym językiem, który stanowi syntezę różnych stylów wypowiedzi najbardziej reprezentatywnych dla polskiej tradycji. Pojawiają się typowe zwroty dla „sarmackiej” prozy: „Każ Pan dobrodziej konie zaprzęgać”. Narrator korzysta też z pamiętnikarskiego języka Paska: „Ja się zdumiałem…widząc Salonów, Sal wielkich luxusy, które plafonami, Parkietami, Stiukami a Boazeriami…”. Widoczne są także elementy szlacheckiej dziewiętnastowiecznej gawędy, romantycznej poezji oraz trylogii Sienkiewicza. Ciekawym zabiegiem jest też aluzja do najbardziej znanych scen z epopei narodowej „Pana Tadeusza”. Gombrowicz przywołuje polowanie, pojedynek czy kulig. Parodia kryje się w tym, że brak podstawowych „rekwizytów” tych zdarzeń, podczas pojedynku nie ma kul, w polowaniu brak szaraków, a kulig odbywa się w argentyńskim gorącym pałacu, gdzie na śnieg nie ma najmniejszych szans. W ten sposób „Trans-Atlantyk” jest swoistą „syntezą wielowiekowego rozwoju polskiej prozy”.
Intertekstualność
Intertekstualność „Trans-Atlantyku” nie polega na przytaczaniu przez Gombrowicza fragmentów lub postaci z innych tekstów kultury, lecz polemice, próbie zmierzenia się z nimi. Pisarz poprzez swoją powieść rzucił wyzwanie nie byle komu, bo samemu Adamowi Mickiewiczowi i polskiej epopei narodowej. Niektórzy badacze uważają, że „Trans-Atlantyk” został napisany jako „anty-Pan Tadeusz”, a nawet jako „anty-Dziady”. Jak pisze Stefan Chwin, najbardziej znany badacz twórczości Gombrowicza: „Trans-Atlantyk (…) nie tylko miał ujawnić wstydliwie skrywane treści obu romantycznych dzieł, w swobodnej zabawie demaskując polskie stereotypy, które wyrosły z mickiewiczowskiego pnia, ale też miał się stać - równoprawną! - odpowiedzią na mickiewiczowski wzór postawy polskiego pisarza wobec narodowej klęski”. Nie ma wątpliwości, że wielkie dzieła Mickiewicza odcisnęły się niezwykle trwale w świadomości Polaków. Po lekturze zwłaszcza „Dziadów” i „Pana Tadeusza” w głowach rodaków wykształtował się stereotypowy obraz ojczyzny, męki za jej wolność i konieczność poświęcenia życia w jej imię. Gombrowicz był przekonany, że dzieła te były wielce szkodliwe, ponieważ na długie lata wprowadziły Polaków w stan odrętwienia i bezradności. Przede wszystkim jednak, autor „Ferdydurke” krytykował Mickiewicza (oraz sarmackie powieści Henryka Sienkiewicza) za wmuszanie w naród niezdrowego podejścia do klęski.
W „Trans-Atlantyku” widzimy jak na dłoni takie właśnie przekonanie wśród reprezentantów poselstwa polskiego w Buenos Aires. W powieści Gombrowicz skrytykował dwa rodzaje patriotyzmu - idylliczny (przekonanie, że Natura sprzyja polskiemu pięknu) i makabryczny (przekonanie, że Natura nie toleruje słabych narodów). Pierwszy z nich wywodzi się przecież z „Pana Tadeusza”, a drugi z trzeciej części „Dziadów”.
Gombrowicz z niezwykłą swobodą żongluje obrazami i słowami, które oczytanemu odbiorcy natychmiast przywodzą na myśl inne dzieła. Z pewnością na szczególną uwagę zasługują sceny w piwnicy Kawalerów Ostróg, które muszą budzić skojarzenia z celą więzienną mickiewiczowskiego Konrada. Jednak najbardziej wyraźnym nawiązaniem do Mickiewicza jest ostatnia scena „Trans-Atlantyku, czyli zabawa, która przypomina poloneza z „Pana Tadeusza”. W powieści Gombrowicza ostatnia scena nie jest jednak hołdem dla tradycji sarmackiej i polskiej szlachty. W „Trans-Atlantyku” widzimy towarzystwo wymieszane, w którym znajdują się zarówno intelektualiści, jak i ludzie prości, a wszyscy bawią się w rytm muzyki ludowej. Widzimy, że folklor pełni rolę spoiwa, wspólnej świadomości kulturowej, która pozwala wspólnie bawić się Polakom.
DZIENNIK
„Dziennik to jedno z najciekawszych dzieł Witolda Gombrowicza. Ukazywał się w paryskiej Kulturze od 1953 roku aż do śmierci pisarza (1969). „Dziennik kupuje się dlatego, że autor sławny. A ja dziennik pisałem, żeby stać się sławny. Oto całe qui pro quo” - napisał przewrotnie Gombrowicz. Dziennik nie jest z pewnością pamiętnikiem pisarza, bowiem wydarzenia przeplatają się tu w fantazjami i swobodnymi przemyśleniami. Stanowić może jednak klucz do wielu zagadek gombrowiczowskiej poetyki”
t. 1 (1953-1956)
§ „Dziennik ten to pisanina dość bezładna, z miesiąca na miesiąc - zapewne nieraz się powtarzam, nieraz sobie zaprzeczam. Uładzić to? Oczyścić? Wolę aby nie było zanadto wylizane”
§ „Poniedziałek. Ja. Wtorek. Ja. Środa. Ja. Czwartek . Ja”
§ emigracja: poczciwość i dobrotliwość - „Złagodzenie naszych obyczajów jest wynikiem naszego osłabienia”
§ „Kraków. Posagi i pałace, które im wydają się bardzo wspaniałe - które dla nas, Włochów, są bez większej wartości” (słowa Galeazzo Ciano)
§ WG sceptycyczny wobec wzajemnego polskiego krzepienia się i dodawania ducha (to jakby patriotyczny obowiązek, msza narodowa, a faktycznie wyraz kompleksów, fałszywy frazes, licytowanie się z innymi narodami, częste „my”, „nas”, „nam”)
§ WG - zwolennik prawa teraźniejszości, prawa maksymalnej swobody duchowej w danej chwili
§ „Cechą literatury jest ostrość, a [...] grozi jej to niebezpieczeństwo, iż stanie się jajkiem na miękko zamiast być - co jest jej powołaniem - jajkiem na twardo”
§ „Polski optymizm wywodzi się po prostu z lenistwa myślenia,. Zawsze, ilekroć sytuacja staje się trudna, uciekamy się do tradycji podnoszenia na duchu”
§ Zniewolony umysł Miłosza - „różnica pomiędzy intelektualistą zachodnim a wschodnim na tym polega, iż pierwszy dostał dobrze w d..ę” (Miłosz)
§ recenzje i komentarze Trans-Atlantyku: pisanie słów z dużej litery w środku zdania i używanie słowa „g...o” - wg WG to tępa dosłowność
§ „Trans-Atlantyk - mnie idzie o przezwyciężenie formy narodowej jako takiej, o wypracowanie dystansu do wszelkiego stylu polskiego, jaki by on nie był, atakuje formę polską, ponieważ to jest moja forma i ponieważ wszystkie moje utwory pragną być w pewnym sensie rewizją stosunku współczesnego człowieka do formy - formy, która nie wynika bezpośrednio z niego, tylko tworzy się między ludźmi”
§ znajomość z Miłoszem - Miłosz „to pierwszorzędna siła”, „należy do nielicznych, których słowa mają znaczenie (jedyne, co może go zgubić, to pośpiech)”
§ „Niech każdy robi to, do czego jest powołany i uzdolniony”
§ „Przygniatająca łatwość, z jaką publicystyka literacka rozprawia się z literaturą, pobudza mnie do oporu. W samej naturze prasy literackiej zawiera się coś, co literaturze musi stanąć kością w gardle”
§ „Człowiek poprzez człowieka, człowiek względem człowieka, człowiek stwarzany człowiekiem, człowiek spotęgowany człowiekiem”; „kościół między-ludzki”
§ „Wymagam od sztuki nie tylko aby była dobra jako sztuka, ale też aby była dobrze osadzona w życiu”
§ polscy artyści bezsensownie usiłują dogonić Europę zamiast tworzyć własną, odrębną, oryginalną sztukę
§ WG o katolicyzmie - „Jestem po prostu za tym, aby cokolwiek się dzieje w naszym życiu duchowym działo się to w sposób możliwie najgłębszy i najrzetelniejszy”; sztuka porozumienia z katolicyzmem
§ „Do mnie prawie zawsze sztuka przemawia silniej, gdy objawia się w sposób niedoskonały, przypadkowy i fragmentaryczny”
§ „Piszę ten dziennik z niechęcią. Jego nieszczera szczerość męczy mnie. Dla kogo piszę? Jeśli dla siebie, dlaczego to idzie do druku? Jeśli dla czytelnika, dlaczego udaję, że rozmawiam ze sobą? Mówisz do siebie tak, żeby cię inni słyszeli? [...] to fałsz tkwiący w samym założeniu mego dziennika”
§ „Pisanie nie jest niczym innym, tylko walką, jaką toczy artysta z ludźmi o własną wybitność”
§ WG oskarżany na łamach prasy emigracyjnej o egotyzm, nadmierny indywidualizm, zgrywanie się, drwienie ze świętości; sam WG przyznaje się do zarozumiałości i pychy, lubi pisać o sobie, lubi skupiać się na sobie
§ „W moim pojęciu znaczenie dzieła zależy tyleż od tego, kto czyta, co od tego, kto pisze”
§ życie - starzenie się, powolne umieranie, odcięcie od piękności; wdzięk życia staje się nam niedostępny
§ problem literatury emigracyjnej - nadmiar wolności, paraliż duchowy; poezja emigracyjna - poezja wspomnień, żalu, odwrotu, ucieczki, materializacji
§ problemy finansowe w Argentynie
§ WG - zwolennik prawdy w odbiorze sztuki, atakuje „podziwianie” i konformizm
§ emigracja - „Nie winię nikogo, gdyż to nie ludzie winni, a sytuacja”
§ Ślub - „sama wyzwalająca się teatralność istnienia, luźne wyładowanie wyobraźni, wyładowanie duszy brzemiennej niejasnym przeczuciem nadchodzących czasów, nabożeństwo przyszłości”
§ „'Ja' nie jest przeszkodą w obcowaniu z ludźmi, `ja' jest tym, czego `oni' pożądają. Idzie jednak o to, aby `ja' nie było przemycane, jak towar zakazany. Czego nie znosi `ja'? Połowiczności, lękliwości, wstydliwości”
§ konieczny niekrępujący stosunek do języka, „stylista współczesny musi mieć wyczucie języka jako czegoś nieskończonego i w ruchu, nie dającego się opanować”
§ „historia literatury [...] Owszem, ale dlaczego historia tylko dobrej literatury? Zła sztuka może być bardziej charakterystyczna dla narodu. Historia grafomanii polskiej więcej może powiedziałaby nam o nas niż historia Mickiewiczów i Prusów”
§ problem krytyki literackiej, fachowego krytyka - „balast intelektualny do reszty przytłacza w nim bezpośrednie, intuicyjne odczucie”, „krytycy to prawie zawsze drugo- i trzeciorzędni literaci, pasożyci, `sędziowie sztuki'”; „pisać o literaturze jest łatwiej niż pisać literaturę”, rady dla krytyka: nie sądź, opisuj tylko swoje reakcje, nigdy nie pisz o dziele ani o autorze, tylko o sobie w konfrontacji z dziełem albo z autorem - „O sobie wolno ci pisać”
§ technika pisarska WG - szyfr, sceny kluczowe, metafory, symbole
§ „Ci, którym dano prawo do wyższości, nie mają prawa do równości”
§ rozważania o komunizmie, WG twierdzi, że prawdziwą walką z kominizmem jest „wzmocnienie jednostki przeciw masie”
§ konieczność równowagi między ludzkością a pojedynczym człowiekiem
§ „Jest to dziennik prywatny, gdzie idzie zawsze i tylko o sprawy osobiste, gdzie pragnę bronić mej osoby i wyrobić jej miejsce wśród ludzi”
§ cel - naprawdę i bezwzględnie być sobą, walczyć o swoja osobowość, własne „ja”
§ „Ostateczną instancja dla człowieka jest zawsze człowiek, nie zaś żadna wartość absolutna”
§ „Dziennik” Kafki - „Kiedyś będzie wiadomo, dlaczego w naszym stuleciu tylu wielkich artystów napisało tyle nieczytelnych dzieł [hahaha hehehe]. I jakimś cudem te nieczytelne i nie czytane książki zaważyły jednak na stuleciu i są sławne”
§ lit. polska - „albo świętość, misja, objawienie, albo czytelnicy, nagrody, wydawcy - nieumiejętność pogodzenia wielkości z trzeźwością
§ 1954 r. - zmarł Tuwim, „największy współczesny poeta polski” à „Nie wprowadzał nas w nic, niczego nie odkrył, w nic nie wtajemniczył, nie dostarczył żadnego klucza. Ale wibrował - tryskał - olśniewał magia poetyckiego słowa”
§ „słabość Polaka dzisiejszego na tym polega, że jest zbyt jednoznaczny i jednostronny”, przekora dominantą rozwoju, spuścizna powinna wiązać i wyzwalać jednocześnie
§ „złość moja na kobiety to ta sama, która każe mi atakować afektowany poemat, wdzięczącą się powieść, wszelką nieudolną sztukę. [...] One mnie drażnią [...] styl tej kobiecości jest zły”
§ WG jako przedmiot licznych krytycznych, złośliwych felietonów w prasie emigracyjnej; polemiki
§ Przybycie na statku do Buenos Aires tydzień przed wybuchem wojny, kontakty z argentyńskim światkiem literackim, przyjaźnie, ucieczka w młodość, fascynacja młodością
§ „Nie umiem, być może, całkowicie sprostać kobiecie, nie umiem jej sprostać w dziedzinie uczucia, gdyż istnieje we mnie jakieś zahamowanie sentymentu, jak gdybym bał się uczucia [...] a jednak kobieta, zwłaszcza pewien gatunek kobiety, przyciąga mnie i przykuwa uwagę”
§ WG poznaje młodego Borgesa i stwierdza, że to najwybitniejszy pisarz argentyński
§ Przekład Ferdydurke (a właściwie Ferdydurki, bo WG odmienia ten tytuł) na hiszpański - „w Ferdydurke walczą dwie miłości, dwa dążenia - dążenie do dojrzałości i dążenie do wiecznie odmładzającej niedojrzałości - książka ta jest obrazem walki o własna dojrzałość kogoś zakochanego w swej niedojrzałości”, WG kompleks przetworzył na wartość („artysta to neurotyk, który sam się leczy”)
§ WG miał pewien okres w życiu, gdy namiętnie chadzał na nocne spacery do Retiro - portowej dzielnicy rozrywki - „We wspomnieniach moich wszystkie te dni normalnego mego bytowania w Buenos Aires podszyte są nocą Retiro. [...] Zdawałem sobie sprawę, że zabrnąłem gdzieś na niebezpieczne pogranicze i, naturalnie, pierwsze co mi przyszło do głowy to iż torują sobie we mnie drogę podświadome skłonności homoseksualne [...] Ale nie, w tym samym czasie nawiązałem bliższe stosunki z kobietą, których intensywność nie pozostawiała nic do życzenia”, a w innym miejscu: „O homoseksualizm ocierałem się od dawna, światek artystyczny pod wszystkimi równoleżnikami przepojony jest tą miłością. [...] Niechętnie o tym mówię. Dużo wody upłynie, zanim będzie można o tym mówić i, co więcej, pisać.”
§ „zadaniem literata nie jest rozwiązywać problemy, a tylko je stawiać, aby skupiły na sobie uwagę powszechną i dostały się między ludzi - tam one zostaną w jakiś sposób uładzone, ucywilizowane”
§ rozważania o męskości i kobiecości
§ konieczność pracy zarobkowej (WG jest urzędnikiem), praca literacka jako li tylko dorywcza - „Nie mogę nic pisać poza moim dziennikiem” (tzn. WG nie ma czasu na nic innego)
§ Sienkiewicz - ważny jest „nie nierzeczywisty i czasami nawet kłamliwy świat, który stwarzał, lecz arcyrealny wpływ, który wywierał”, „ponieważ natura jego nie szukała prawdy, ale czytelnika, uzyskał węch niesłychany, gdy szło o odkrycie potrzeby, której mógł się stać zaspokojeniem”
§ Żeromski - „od Sienkiewicza chyba głębszy i wznioślejszy”, choć występuje u niego „pomieszanie płci z ojczyzną”
§ Wyspiański - „antyteza Sienkiewicza”, bo gdy tamten oddał się czytelnikowi, ten - sztuce, notabene, koturnowej” - ogólnie za dużo u niego patosu
§ Przybyszewski - przygnieciony swoją przybyszewszczyzną, popadł w śmieszność i kicz
§ Kasprowicz - najwyższe osiągnięcie polskiej poezji „ludowej”, ale sztuczne, bo mieszał chłopa z inteligentem
§ „Niepodległość bynajmniej nie przywróciła nam wolności”
§ literatura musi być zawsze najściślej związana z rzeczywistością
§ „Najtrudniej w Polsce niepodległej było po prostu rozmawiać, potem - pisać zwyczajną prozę, a rzeczą względnie najłatwiejszą było pisać do rymu”
§ Skamander - „góra mysz porodziła”, nicość, „oni byli, ale mogliby nie być”, zabrakło im oblicza
§ Awangarda - „była to zapadła, głucha prowincja, która zrozpaczona własną prowincjonalnością, zamarzyła zrównać się z Paryżem, Londynem”, naiwność, żarliwość, fanatyzm i konsekwentny upór
§ Międzywojnie - zmarnowane talenty prozatorskie: Kaden i Witkacy, literatura „ślepych kur, którym trafiło się ziarno”; np. Sól ziemi, Cudzoziemka, Zazdrość i medycyna, Sklepy cynamonowe - jednorazowe fajerwerki; eksplozja literatury kobiecej; 2 wielkości „nakłuwające balon: Słonimski (Kroniki) i Boy-Żeleński; inwazja publicystyki literackiej; „niedostateczność literatury w trakcie formowania się”, niedojrzałość - WG uczynił z tego swój oręż, eksponował zamiast odkrywać
§ „Zabrałem się do pisania tego dziennika, bo potrzebuję ludzi, czytelnika [...]. Nie żeby się porozumieć. Po to tylko, aby dać znak życia.”
§ „Mnie Bóg w życiu moim nie był potrzebny - byłem zawsze samowystarczalny”, WG - ateista
§ „Człowiek jest dla człowieka. Człowiek jest wobec człowieka. Ludzie są straszliwą potęgą dla pojedynczej istoty ludzkiej. Wierzę w nadrzędność istnienia zbiorowego”
§ „Mnie, który jestem okropnie polski i okropnie przeciw Polsce zbuntowany, zawsze drażnił polski światek dziecinny, wtórny, uładzony i pobożny. To grzeczne polskie dziedzictwo przeciwstawiałem dorosłej samodzielności innych kultur. Mojej działalności literackiej przyświeca idea, żeby wydobyć człowieka polskiego ze wszystkich rzeczywistości wtórnych i zetknąć go bezpośrednio z wszechświatem - niech sobie radzi jak może. Pragnę zrujnować mu jego dzieciństwo”
§ „katolicyzm taki, jaki urobił się historycznie w Polsce rozumiem jako przerzucenie na kogoś innego - Boga - ciężarów nad siły”
§ WG sceptyczny wobec egzystencjalizmu , choć twierdzi, że nie da się go zignorować: „nie można go przeskoczyć, lecz trzeba przezwyciężyć”
§ WG ma poczucie niezrozumienia i w kraju, i za granicą
§ „moje utwory trudno nazwać powieściami”
§ WG - przeciwnik marksizmu i komunizmu
§ WG odczuwa męki twórcze przy pisaniu
§ „Kim jestem? Czy w ogóle `jestem'? Od czasu do czasu `bywam' tym lub owym [...]”
§ odwilż '56 r. - „pewien surogat wolności i prawdy”
§ WG opisuje relacje z rozmaitych podróży
§ WG ogarnia niechęć na myśl o powrocie do kraju
§ WG dorabia, pisząc do argentyńskiej prasy
§ Jeleński - żarliwy propagator WG, „pokrewna dusza”
§ WG ma „poczucie outsiderstwa w polskiej literaturze”
§ Sytuacja w Polsce - „jakaś słabowita wstępna egzystencja”, „niedoistnienie w nowej rzeczywistości”
§ „przestańcie kłamliwie twierdzić, że sztuka zachwyca, powiedzcie zgodnie z prawdą, że wprawdzie sztuka od czasu do czasu zachwyca, lecz że przede wszystkim ludzie zmuszają się wzajemnie do tego aby ich zachwycać”
§ „pychy, wzniosłości, ambicji nie można usunąć z pisania, bo to jest motor . Trzeba je ujawnić. Wtedy można je ucywilizować”
Przeciw poetom:
§ Uderzenie w kult poezji i poetów,
§ teza szkicu: „nikt prawie nie lubi wierszy i świat poezji wierszowanej jest światem fikcyjnym oraz sfałszowanym”
§ „mnie wiersze wcale się nie podobają, a nawet mnie nudzą”, Wg odczuwa niechęć zwłaszcza do poezji czystej, wierszowanej - jest jej nadmiar
§ sztuka jest „fikcją i ceremoniałem”
§ zadanie artysty w sztuce - „wypowiadać siebie”
O Sienkiewiczu:
§ „pierwszorzędny pisarz drugorzędny”, „Gdybyż to była dobra robota! [...] Ale prawdziwej piękności nie osiąga się przemilczaniem brzydoty. A cnota nie polega na ukrywaniu grzechów, ale na ich przezwyciężaniu”
§ wstawka o Mickiewiczu - „Największa słabość Mickiewicza na tym polegała, że był poeta narodowym, tj. utożsamianym z narodem i wyrażającym naród, a przeto niezdolnym ujrzeć narodu z zewnątrz jako czegoś `istniejącego w świecie'”
§ „Sztuka w pewnym sensie genialna dlatego, że wywodzi się z żądzy podobania się i czarowania”
§ trochę wstydliwy geniusz „na usługach przeciętnej wyobraźni”, ”dostarczyciel przyjemnych snów”, geniusz „łatwej urody”
§ piekło literatury wybrukowane jest szlachetnymi intencjami” (Gide)
POKOLENIE MARKA ŚWIDY
Historia zaczyna się w domu rodzinnym Marka. Ma on dopilnować parobków, ale już wtedy wszyscy wiedzą, że to robota nie dla niego, on `do wyższych rzeczy stworzony'. Mały Marek ma swoje ulubione miejsce gdzie często chodził ze zmarłym już kolegą Ignackiem. Znaleźli tam kości pana Tuchołki- biorącego udział w powstaniu 63. Marek z wyimaginowanym duchem przyjaciela bawi się w tamtym miejscu. Marek kocha się w Chłosowskiej: starszej od siebie kobiecie. Podczas spotkania[przypadkowego] obiecuje że będzie jej wierny do końca życia.
Marek uczy się w mieście, potem wysyłają go na studia. Panują tam radosne nastroje : Młoda Polska, czyli koledzy z klasy maturalnej Marka są pełni entuzjazmu i nadziei. Gdy wybuchła wojna, Marek poszedł do wojska z pewnym opóźnieniem, dopiero gdy wojsko doszło do jego wsi. Wcześniej ojciec wybronił go od służby za 500 rubli. Idzie na walkę- nie wiemy co się z nim dzieje.
Kuba, brat Marka, jego siostra Janka zostali w domu. Nie wiedzą co z Markiem. Podczas jego nieobecności zmarł ojciec. Kazał przysięgać, że gdy Marek wróci Kuba zaopiekuje się nim, bo on do pracy niestworzony. Polska budziła się po wojnie do życia. Zastanawiano się kogo uważać za sprzymierzeńca, jak najlepiej urządzić kraj. Tymczasem dowiadujemy się co robi Marek: jest on na wątpliwej uczciwości statku. Załoga traktuje go okropnie, w końcu go gdzieś zamykają. Spotyka tam mężczyznę chorego na febrę. Przed śmiercią człowiek ten daje mu pieniądze. Marek nie wie co się dzieje, ocknął się w szpitalu na Madagaskarze. Dowiaduje się, że nie ma przy sobie żadnych dokumentów tylko bardzo dużo pieniędzy [pewnie tajemniczego mężczyzny]. Wsiadając na statek chciał się odciąć od Polski, teraz pragnie tam wrócić. Leczą go, ma wystarczająco dużo pieniędzy i na kurację i na powrót do kraju.
Trafił do siebie, `przywarł' do wioski nigdzie się stamtąd nie ruszał. Janka przebywająca w Warszawie przywoziła mu co rusz to nowe wiadomości. „Nakazuje” mu jechać do stolicy, odbudowywać Polskę bo przecież on jest z I brygady. Marek decyduje się pojechać do stolicy tylko po to, aby stamtąd udać się do Paryża na umówione spotkanie z kobietą poznaną na statku [gdy już wracał do Polski]. W Warszawie spotyka kolegów ze studiów m.in. Nusyma, Żyda który teraz nazywa się Marian Plechyński, bo tak jest bezpieczniej. Tu po raz pierwszy Marek wyjawia że był na Syberii w niewoli. Nusym radzi Markowi, żeby zaczął pisać- do tego się nadaje ;P
W stolicy nic nie robi, tylko spotyka się z ludźmi. Widzi doktora, który uratował mu życie na wojnie,
Rozdział opowiadający o tym co działo się z Markiem na wojnie. Poznał Rotmistrza Goślickiego, walczył u jego boku. Kiedyś ze szwadronem zajechali aż do wsi Marka. Tam ojciec próbował ubłagać rotmistrza aby zwolnił jego syna ze służby. Oczywiście tak się nie stało.
Rozdział traktujący o pobycie Marka w szpitalu. Ciągle nachodzą go sny i wspomnienia związane z frontem. Koło niego na łóżku leży porucznik Śniat: w wojnie stracił nogi. Wierzył w to, że w Polsce zaraz po wojnie zacznie się dziać lepiej. W szpitalu odwiedza Marka Pani Goślicka, która chce się dowiedzieć czegoś o mężu. Świda ją okłamuje [w dobrej wierze. Opowiada o tym, jak rotmistrz zginął w walce]. Gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia. Gdy budzi się po kilku dniach okazuje się, że został w tym czasie odznaczony Virtutti Militari [przez Piłsudskiego].
Koniec wojny, Marek spaceruje po stolicy. Spotkał przez przypadek panią Goślicką. Już wówczas nie mógł oderwać od niej wzroku. Jej oczy jakby go zaklinają, poznaje ona, że Marek kłamał w sprawie jej męża. Nosił przy sobie jakiś list od Goślickiego [?]
Marek przebywa teraz w domu, dopada go tu cudowne lenistwoJ Kuba wedle obietnicy danej ojcu opiekuje się bratem: daje mu pieniądze, dogadza, spełnia zachcianki. Odwiedza go Śniat: Kuba jest pod urokiem jego słów, wizji kraju. Śniat mówi: „po co i na co, dla czego i dla kogo właściwie ma istnieć odrodzona Polska?”
Marek otrzymał list ze stolicy, chce tam natychmiast pojechać
Przyjeżdża na wieś z jakąś kobietą. Śniat natychmiast wyjeżdża: okazuje się że zakochał się w Goślickiej i nie może znieść jej obecności, a to ona jest ową tajemniczą kobietą która odwiedza Marka. Chciała odnaleźć grób swojego męża, odkopać jego zwłoki i pochować na ziemi święconej. Jadą z Markiem. Zatrzymuje ich przepiękny krajobraz. Już w tej scenie widać, że Marek zakochuje się w Goślickiej. Ona boi się jego, tej miłości, boi się zdradzić nieżyjącego już przecież męża. [dziwna kobieta;P] Martwi się też, a może chciała by tego- że Marek nie odnajdzie miejsca gdzie spoczywa jej mąż. Myli się jednak. Marek bardzo dobrze pamięta całe wydarzenie i miejsce gdzie go zakopali.
odjechał od powozu konno, żeby znaleźć to miejsce szybciej. Odkopali zwłoki i już mieli lutować trumnę, aby oszczędzić Goślickiej widoku rozłożonego ciała męża, kiedy kobieta podbiegła i powiedziała, że musi go zobaczyć. [mogła tego nie robić] Krzyknęła i uciekła przerażona. Zaczęła utrzymywać potem, że to nie mógł być jej mąż. Nie trafił do niej nawet argument ściągnięcia z jego palca obrączki z wygrawerowaną datą ślubu i jej inicjałami…
Rozdział o weselu Kuby. Bawi się i pije wieś polska J Marka denerwuje ta atmosfera. Chce dociec prawdy o sobie samym i o nowej Polsce a zabawa wcale mu w tym nie pomaga. Idzie się przejść. Nagle spostrzega nowy grób: Romana Goślickiego. Nie wierzy w to a jednak: pani G. tak się wzbraniała, twierdziła, że nie będzie budować pomnika temu człowiekowi bo nie wierzy że to jej mąż, lecz po pewnym czasie pomnik stał. Marek był pewny że to jej dzieło. Czyli musiała być w okolicy: ta myśl była dla bohatera zarówno słodką jak i gorzką. Chciał ją spotkać ale i bał się tego.
Teraz Marek przeniósł się na stałe do Warszawy. Mieszka w hoteliku Nusyma, ale nie interesuje go to, co kolega robi. Oddał mu swoje pieniądze, aby ten nimi rozporządzał. Zaczyna pisać: początkowo tylko pamiętnik, potem wiersze. Chciałby jednak stworzyć coś wielkiego, świetnego. Pewnego dnia wysyła swoje wiersze Goślickiej. Tego też dnia zachodzi do innych pokojów hotelu- spostrzega co tu się właściwie robi. Wydaje mu się, że to brudne interesy. Rozmawia na ten temat z Nusymem-Marianem. Ten tłumaczy mu, że jest zasadnicza różnica między byciem łajdakiem a szują. Łajdak nie jest jeszcze taki zły, a można by powiedzieć Nawet że jest dobry :P Marian opowiada Markowi o życiu i przetrwaniu w stolicy, o potrzebie łapówek i nieczystych interesów. Dziwne emocje zaczęły targać bohaterem. Postanowił spalić, podrzeć wszystko co napisał. Udaje się też do Moniki Goślickiej: jej przecież wysłał wiersze. Stał pod jej drzwiami, zastanawiając się czy dzwonić. Z drugiej strony była ona. Następuje opowiadanie dotyczące tej kobiety: siedzi ona sama w domu, wydaje jej się , że ktoś przyjdzie, przeczuwa to. Podchodzi do drzwi i `słyszy' walenie do nich, przenikliwy dźwięk dzwonka. Otwiera i wrzeszczy na Marka, że dzwonił, ze tak się dobijał, że to nieprzyzwoite. Marek jednak nie dzwonił. Cały czas się zastanawiał. To wszystko siła jej imaginacji. Rozmowa toczy się bardzo powoli. Kobieta cały czas czyni mu wyrzuty za te odwiedziny. Zasypia na kanapie. Marek spostrzega rewolwer, bierze go do ręki. W tej chwili Monika budzi się. Każe mu oddać rewolwer i się wynosić. Gdy jednak była nieprzytomna Marek zdążył zabrać z jej stolika nieotwarty jeszcze list zawierający jego wiersze.
Marek bawi się z towarzystwem Nusyma. Poznaje Pawła Holca: podobno bardzo bogatego i uczciwego człowieka, bohatera. Spotyka tam Chłosowską [!].
Marek regularnie dostawał pieniądze od Nusyma: procent od swojego 10000 kapitału. Pracował nad swoimi tekstami, ale nie dawał już się ponieść emocjom. Radzi się innego pisarza. Ten mówi by Marek czekał: natchnienie albo przyjdzie albo i nie. Chce napisać wielką powieść o Polsce ale jeszcze nie wie jak. Dużo się dowiaduje o kraju: chadza na spotkania. Denerwują go one jednak: nie przynoszą żadnego efektu ani dla kraju, ani dla jego powieści. Marek coraz więcej czyta. Spotyka się też z Chłosowską. Ponawia złożoną jej [gdy był podlotkiem] przysięgę. Obiecuje zrobić dla niej wszystko, kiedykolwiek i o cokolwiek go ta poprosi. Gdy pewnego razu Marek wraca od kochanki, w pokoju czeka na niego jakaś dziewczyna. Myślał że to Monika. Była to jednak dziewczyna-posłaniec przynosząca wieści od Janki. Nazajutrz mieli ją rozstrzelać.
Marek napisał do brata że niedługo przyjedzie, w hotelu zaś powiedział, że ma go dla nikogo nie być. Chciał być sam. Rozmyślenia na temat głupiego realizmu życia, które jest zupełnie innym niż się wydawało. Dostaje kolejny list: tym razem to telegram od Moniki. Wzywa go ona do siebie jak najszybciej. Idzie do niej. Rozmawiają. Markowi wydaje się, że kobieta go przejrzała, że wie o kłamstwie Marka dotyczącym jej męża. Kobieta wyznaje mu że się boi, on mówi jej o przenikliwości jej wzroku i o tym, że to on bał się jej. Gdy kobieta zaczyna płakać, Marek przestraszony wybiega. Spotyka się z Chłosowską. Ta oznajmia mu, że czas spełnić obietnicę. Pewien kapitan umiera, ma zakopany skarb gdzieś na Syberii. Marek tam już był, teraz ma jechać odnaleźć pieniądze. Kapitan rozkochany przez hrabinę, podał jej wytyczne dotyczące miejsca ukrycia pieniędzy. Marek dostaje kilka dni do namysłu.
Podczas tych dni Nusym wyprawia pożegnalną ucztę dla ich wspólnego kolegi Botwida, który wyrusza walczyć w armii greckiej. [ Botwid to siostrzeniec hrabiny J]
Marka dręczą koszmary, przypomina sobie tortury w Rosji. Przebudzony słyszy tykanie zegara. Zastanawia go fakt, ze ni e tyka on już jak za jego dziecięcych lat. Nie mówi jak wtedy „masz czas, masz czas”. Udaje się na wieś. Kubie urodził się tego dnia syn. Nazywa go imieniem Marka. Przypomina też bratu, że wszyscy wiedzieli, że to Marek Świda będzie zaszczytem dla ich rodu.
Po kilku miesiącach udaje się do Warszawy. Dostał bowiem dużo wiadomości od Nusyma, były one niepokojące. Okazało się, że hotelu już nie ma, że aresztują jego mieszkańców, Nusyma szukają nie mogąc go odnaleźć. Zbankrutował, stracił też pieniądze Marka. Bohaterowi udaje się spotkać z Nusymem. Ten przeprasza go za utratę pieniędzy. Marek mówi, że to nic. Nusym [Żyd] wygłasza mądrość: Źle by było z Polską gdyby nie Żydzi. To oni bowiem kochając pieniądz, płodzą go! [dla kraju?]. Polak nie potrafi zaś utrzymać pieniądza, nie wierzy w jego mistycyzm. Tu dowiadujemy się też, że Marek jednak nie pojechał szukać skarbu dla hrabiny. I jeszcze coś J Nusym opowiada historię miłości: gdy był bogaty owa kobieta go nie chciała, teraz go chce ;P Jest on jej potrzebny. Okazuje się że ową kobietą jest nie kto inny jak nasza ladacznica hrabina Chłosowska, która pisze w liście do Żyda o owych skarbach, o których rzekomo wiedziała tylko ona i Marek. Nusym mówi jeszcze, że w chwili przybrania polskiego imienia, weszły weń naleciałości typowo polskie, ten nasz romantyzm.
W sprawie Polski: musi dojść do starcia dwóch sił, trzeba przerwać powojenną stagnację która niszczy kraj. Polityków ogarnia strach, bo zabrnęli w jakiś ślepy zaułek… Marek dowiaduje się, że Śniat będzie sądzony. Póki co jest on jednak w szpitalu. Marek chce go odwiedzić. Teoretycznie jest to zabronione, ale jeden pilnujący wpuszcza go na chwilę. Będą go sądzić za spisek przeciw państwu i siłom zbrojnym. Wydaje się to być pretekstem, bo szukano winy na siłę: próbowano oskarżyć go o komunizm, szpiegostwo etc.
Marek ma sen: jest zima, trzyma w rękach książkę: „Marek Świda- Powieść o Polsce”. Okazuje się jednak że książkę tę napisał jego imiennik, syn Kuby. Bohater budzi się ze snu, zastanawia się co się stało z jego życiem, gdzie ono jest… Czuje pustkę.
Spacerując ulicami Warszawy dostrzega Goślicką. Informuje go ona o wyjeździe na Hel. Ma się to stać jutro. Marek nie potrafi z nią rozmawiać. Idzie z nią jednak, odprowadza do domu, wchodzi do niego. Krzyczy, nie chce żeby kobieta wyjeżdżała. Wychodzi na balkon, próbuje z niego skoczyć, popełnić samobójstwo. Tę próbę udaremniła Monika. Chwyta go i przyciąga do siebie.
Marek i Monika wpatrzeni w siebie poczynali „nowy, niewiadomy swój żywot” przy dźwiękach orkiestry grającej na podwórzu. W ich sercach na tę melodię zaczął znów grać hymn na chwałę życia.
Problematyka
Autor opisuje rzeczywistość polską z XX-lecia międzywojennego. Opisuje atmosferę tamtego okresu, to co ludzie sądzili, uważali. Marek Świda to główny bohater; treść widzimy z jego perspektywy.
Cytaty
21) Każdego życie jest spisane w niecofniętych wyrokach i musi się wypełnić do samego ostatka. Ciska ktoś człowiekowi okruszynki wiedzy o tym w mętnych snach.
29) Drodzy koledzy - nade wszystko strzeżcie się być porządnymi ludźmi. Człowiek tylko porządny - to jest największe nic. To właśnie bryła, której nic nie poruszy z "posad".
30) Tylko takie właśnie najszacowniejsze kołtuny czekają, a nigdy nic z tego. Ludzie żywi myślą, walczą, zdobywają.
30) Koledzy, ja mam głos! Więc jeśli nie chcecie czynu, jeżeli nie ma w was woli, ani odwagi, tedy - cicho o tym! Świętości nie szargać! Zachować godność niewolnika! Milczeć o Polsce.
87) [kolega Marka]
- Zdrowy, pierwotny egoizm, energia bezwzględna, dzikie żerowanie są to instynkty bezwiednie twórcze i najpotężniejsze, bez których życie społeczne nie mogłoby istnieć. Tak jest wszędzie, również w naszym kochanym Paryżu, nie wiem, dlaczego u nas ma być inaczej?
119) [o wojnie z bolszewikami 1920 r]
A jednocześnie w głębinie dusz niewidzialnie i nieznacznie, dzień po dniu, z godziny na godzinę, odpadała z ludzi pospolitość, małość i nikczemność. Zapalało się uniesienie. Rodziło się męstwo. Rosły serca. W grozie i burzy dokonywała się ogromna przemiana. Obok żołnierza w polu objawiał się naród walczący. I chociaż o tej porze nikt o tym jeszcze nie wiedział, w stokroć już urosły siły obrony. A gdy nikt tego na razie nie wyczuwał, natychmiast poznał to wróg, gdy dotarł nad Wisłę; osaczył Warszawę.
W tych dniach ponurych i dręczących, twarzą w twarz wobec śmierci i zagłady, tajemna dusza stolicy wznosiła się w tragicznym pięknie, dostojna i godna wielkiej godziny dziejowej. Ludzie maleńcy, sami tego nie spostrzegając, wyrastali ponad własne głowy. Wśród nieopisanego zgiełku i zamętu, każdy wysilał się i na własną rękę czynił swoje, nie oglądając się na rząd i na komitety, ani na czyjś nakaz, ani na czyjąś pomoc, nie pytając się nikogo o pozwolenie. I w powszechnym chaosie nieładu sypały się nieprzeliczone okruchy pożytku, drobiny siły. Tak urósł wał, któremu sądzone było powstrzymać wroga.
151) Pokój.
Nareszcie rozwiązane są ręce narodu. Po cudzie zwycięstwa nadchodzi pora spokojnej pracy. W twórczym natchnieniu szybko zmaleją trudności, klęski, kłopoty i niedosiężne zwały zaległych robót. Wnet urosną dusze, radość nowej wiosny przepełni serca. A gdy łąki i pola zaśmieją się zielenią, kiedy wyjrzą dziecięce listeczki, objawi się w narodzie młodzieńczy cud rozkwitu - na podziwienie świata. Wierzyli temu poeci i tak samo pisały gazety. (...).
Już zapomniano [jak było wcześniej, przed wojną]. Teraz wszystko na nowo! Umacniano się w tym z trybuny sejmowej, na wiecach, na uroczystościach, akademiach, pakaatach, ulotkach. Wielu grzeszników ślubowało poprawę i lało łzy krokodyle. Zamilkli na jeden dzień kłamcy. Zajadłe stronnictwa udzielały sobie nawzajem cichej amnestii. Nowa era! Odtrąbiono ją uroczyście i zostało wszystko po staremu.
153) [o dzieciach małych w Polsce]
[Marek] Podejrzewał w nich jakiś nowy gatunek Polaków, który objawi się w swoim czasie i ujmie za łeb oporne, niesforne życie.
155) [o kombatantach wojny bolszewickiej, tych co polegli]
A któż myśli o nieobecnych? Wszyscy zapomnieli.
179) [mówi ślepiec, kombatant wojenny]
- Ciężkie nocne patrole, nieustająca mordęga kopania. Kopali i kopali, krety nie ludzie. Aż nocą przyszło od Niemców powietrze i już nie ujrzał ranka. Wszystkie niemieckie kraje przewędrował, przechodził przez wielkie miasta, przeganiany ze szpitala do szpitala, z baraków do baraków, z obozu do obozu. Nie widział nic, wszystko wiedział i zapamiętał. Tysiącami marli wokół niego "jeńce" Angliczany, Francuzy, Belgi i czarni, a najczęściej te nasze brudne wszarze, Ruski. Z tyfusu, z głodu, z ran nie leczonych, z poniewierki, z katownia, z tęsknoty, z rozstrzelania za wyjście poza druty. Wymarły ogromne tysiące zdrowych, mocnych chłopów, a on wyszedł cało, ciemny kaleka, niedołężny, co to zawsze o każdej porze jeno na łasce ludzkiej i to tam, gdzie w okrutnej niedoli każdy jeno o sobie radzi.
212) Człowiek nieposzlakowany, kiedy się weźmie do interesów, dziwnie szybko staje się gorszym od Żyda, lepszym od najlepszej kanalii. Za swoje tysiąc marek polskich wkładu chce być bogatym, i to od razu, od razu! Taki pójdzie na wszystko, przymykając swoje uczciwe, szczere oczy, byleby ktoś inny zrobił za niego najgorsze świństwa, a jemu wypłacał sumy fantastyczne.
218) Co to jest odwaga? Nie ma człowieka odważnego na wszystko. Wojna - głupstwo, dopiero w tak zwanym spokojnym życiu zaczynają się próby.
219) Śmiało naprzód, wszystko się zdobywa. A im trudniej, tym trzeba odważniej i tyle.
241) Ah, pieniądze ... Marek nigdy o to nie dbał. Chodził ubrany byle jak, wyśmiewał elegantów i poprzestawał na małym. Nie rozumiał się na zbytkach, to, co mu się zazwyczaj podobało było tanie, a rzeczy najbardziej wyszukane i rzadkie miał zawsze za darmo; swoje wielki plany, marzenia, chimery.
252) - Wszędzie jest to samo, co i u nas na Wiejskiej ulicy. W ministeriach, w stronnictwach, w opinii, w gazetach, wszędzie - specyficzny polski impas.
- Nie u nas szukaj pan nowej Polski. Ona się jeszcze nie wypowiedziała, ale wypłynie z głębin życia od masy. Władcą Polski jest chłop i robotnik.
- Jeżeli nowy sejm nie strząchnie ze siebie terroru ciemnoty, jeżeli nie pozbędziemy się z ław poselskich wszystkich co do jednego chłopów analfabetów, to diabli nas wezmą razem z całą Polską.
- Nasz sejm? Wszędzie w Europie to samo. Parlamentaryzm się przeżył.
266) Marek jak gdyby dotknął utajonego serca, które bije i zawsze biło w głębinach życia narodowego. Odezwały się jak dzwon spod ziemi ukryte siły i myśli, i prace, i bohaterskie czyny i ciche ofiary. Objawili się ludzie bez imienia, nikomu nie znani, zawsze nieobecni tam, gdzie huczy rozgłos i sława, kędy dzielone są nagrody, dostatki i dostojeństwa. Rozproszeni, nie wiedząc o sobie nawzajem, tworzą bezwiednie jakby sektę tajemną, zaprzysiężoną na wieczną, wierną służbę ojczyźnie. Ich gatunek jest solą ziemi, jest wielkością swego narodu. Gdzie ich szukać? Są wszędzie i nigdzie. Ilu ich jest? Jak wymierzyć ich pracę i wagę, jak uchwycić ich głos, gdy tają się jak widma w ogłuszającym zgiełku dnia?
269) Głupi obyczaj, nic po prostu, nic szczerze, choćby od tego zależał los człowieka, nie wolno, niech żyje święty konwenans!
293) [Żyd o Polakach]
- Przeciętny Polak nie ma w sobie krzty mistycyzmu w stosunku do potęgi pieniądza. Lubi dobrze zjeść, wypić, pokazać się, spędzić życie w wygodzie i zostawić coś tam dzieciom. W waszych rękach pieniądz się nie płodzi, nie kochacie go. Źle byłoby z Polską, gdyby nie Żydzi, którzy za was wypełniają tę funkcję.
305) Przede wszystkim trzeba uzdrowić człowieka. Wszyscy są zatruci nienawiścią. Jakkolwiek ją nazwać czy przezwać, zawsze ona i wszędzie ona nie dopuszcza człowieka do prawdy. Każdy ustrój jest dobry, jeśli człowiek w nim będzie dobry. Dusza ludzka wszystko wokoło siebie odmieni, gdy przeniknie od niej światło. Kochajcie jedni drugich! Chrystus wymagał od człowieka niepodobieństwa, gdyż był ponadludzi, samotny na świecie, boski. To samo musi być powtórzone w naszych czasach zwyczajnie, przez śmiertelnego człowieka dla ludzi zwyczajnych. Trzeba im ułatwić straszliwy nakaz, nie przerażać, oswoić ich, mówić łagodnie, z dobrocią, jak do małych dzieci. Dobroć nie jest słabością, to potęga ... Uśmiech dobrotliwy więcej sprawi niż mądrość, niż gromy wielkiego natchnienia, niż miecz i ogień. Wielka to tajemnica serca otworzyć w człowieku. Każdy ma serce, nawet najgorszy ze złych.
WSPÓLNY POKÓJ - UNIŁOWSKI 1932 •
Wspólny pokój jest autobiograficzną powieścią z życia cyganerii literackiej Warszawy w połowie lat międzywojennych. To jedna z
najgłośniejszych powieści dwudziestolecia - wywołała skandal, pierwszy nakład uległ konfiskacie. Wspólny pokój jest klasyczną
powieścią z kluczem. Obok autoportretu samego autora (Lucjan Salis), powieść przedstawia galerię postaci z jego bliższego i
dalszego otoczenia, głównie członków i sympatyków grupy poetyckiej „Kwadryga”. Przede wszystkim są to mieszkańcy
„wspólnego pokoju” (czyli młodzi ludzie zajmujący mieszkanie matki Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego przy ulicy Nowiniarskiej
2): m.in. S. R. Dobrowolski - w powieści Zygmunt Stukonis i Stanisław Maria Saliński - Dziadzia. Sportretowani zostali także
Marian Piechal, Władysław Sebyła, Stefan Flukowski. Wśród bywalców "Małej Ziemiańskiej” rozpoznać można Juliana Tuwima i
Edwarda Boyé.
Proza Uniłowskiego stanowi połączenie techniki reportażowej z groteska, drwiną, autoszyderstwem. Bohaterowie Wspólnego
pokoju traktują życie jako teatr ponurych zdarzeń, siebie zaś uważają za marionetki. Pisarstwu Lucjana Salisa przyświeca
następujące założenie: „Zawsze będę pisał płytką prozę, będę fotografował życie. Nic nowego nie stworzę”. Miejscem akcji
pozostaje niemal wyłącznie „wspólny pokój” (wyjątkiem są knajpy). Wszystkie obserwacje zostały przefiltrowane przez osobowość
Lucjana Salisa. Stają się one coraz bardziej ponure, w miarę zbliżania się młodego pisarza do nieuniknionej śmierci,
spowodowanej gruźlicą. Relacja Salisa odbywa się w sposób „naturalny”: bez inwersji czy retardacji. Proza Uniłowskiego ma
charakter poniekąd dokumentarny - pisarz wprowadził do Wspólnego pokoju realne wydarzenia, sceny oraz rozmowy.
Powieść Uniłowskiego potraktowano również jako „spowiedź dziecięcia wieku” oraz manifest pokoleniowy. Ostrości obserwacji
towarzyszy tu negatywna ocena zarówno środowiska młodych pisarzy, jak i współczesnej literatury polskiej, a nawet całej polskiej
rzeczywistości („Nie mamy polityków, nie mamy artystów, nie wiadomo, czy jesteśmy krajem konserwatywnym, czy
postępowym”).
Wspólny pokój był wielokrotnie wznawiany, doczekał się adaptacji filmowej (1960) i telewizyjnej (1964).
„- Nie jest powiedziane, że młodość ma być taka radosna. Ta młodość nie jest wcale najpiękniejszym okresem życia -
może raczej najważniejszym. Do dupy z taką niemożnością określania samego siebie - jesteśmy jak chorągiewki na dachu.
- Widzisz, ale jednak my jesteśmy specjalnie, nieprzyjemnie ponurzy. Dlaczego my tak pijemy? Zalewamy się jak stare,
wygasłe dziadygi, a przy tym... my nic nie robimy.
- Cóż to, u pioruna, znaczy: «Nic nie robimy»? Czy literatura to jest szewstwo - bierzesz się codziennie do roboty i kwita!
Masz dwadzieścia jeden lat, ja o dwa więcej; co, wyrobnictwo? My się mamy dopiero przygotować do pisania... ”
Powieść Uniłowskiego można rozpatrywać na kilka sposobów: jako przykład powieści naturalistycznej i obyczajowej, jako powieść z kluczem, jako częściową autobiografię autora oraz jako krytykę środowisk literackich Polski lat 30.
Naturalizm Wspólnego pokoju przejawia się na dwa sposoby: 1. w potocznym, często wulgarnym języku (w wydaniu oryginalnym wulgaryzmy wykropkowano) - mowa bohaterów odznacza się typowymi błędami językowymi, przestawioną składnią, niedbałością; charakteryzuje też w pewnym stopniu postacie, 2. w opisach czynności fizjologicznych, jak mycie się, wydalanie, wyciskanie wągrów itp., oraz opisach stosunków seksualnych i masturbacji - przez co książka bywała posądzana o propagowanie pornografii. Uniłowski nie tylko nie unika tematów zwykle przemilczanych, ale wręcz z lubością buduje wokół nich różne sytuacje: wydalanie stawia na równi z kulturą i miłością. Kluczowym elementem jest tu opis postępującej choroby Lucjana i jej wpływu na jego organizm - wyniszczenie, osłabienie silnego i zdrowego na początku powieści chłopaka. Uniłowski z sposób brutalnie dosadny opisuje zgony (samobójstwo Bednarczyka, agonia Lucjana), a scena zabijania i ćwiartowania kury na rosół nabiera symbolicznego znaczenia (życie jest pozbawione wartości, łatwe do zduszenia, śmierć na nikim nie robi wrażenia, jest czymś zupełnie naturalnym).
Wspólny pokój opisuje autentyczne postacie literatów znanych osobiście Uniłowskiemu i dlatego jest nazywany powieścią z kluczem. Początkowo autor zamierzał publikować powieść z prawdziwymi nazwiskami, dopiero za namową redaktora Kwadrygi, w której Wspólny pokój miał się ukazywać w odcinkach, zmienił je na nazwiska zmyślone. Oto prawdziwe postaci występujące w powieści:
Mieszkańcy wspólnego pokoju:
Stanisław Ryszard Dobrowolski - jako Zygmunt Stukonis
Stanisław Maria Saliński - jako Dziadzia, czyli Stanisław Krabczyński
Zbigniew Uniłowski - Lucjan Salis
Literaci spotykani w kawiarniach i restauracjach:
Lucjan Szenweld - Kazio Wermel
Konstanty Ildefons Gałczyński - Klimek Paczyński
Władysław Sebyła - Brocki
Stefan Flukowski - Turkowski
Julian Tuwim - Tamwim
Włodzimierz Słobodnik - Gawornik
Jan Szczawiej - Szczapiej
Edward Boye - Michał Bove
Jan Jakub Feldman z żoną Marią - Olafowie
Uniłowski stosuje pewien ciekawy zabieg: jeśli dana postać pojawia się choć epizodycznie w powieści, dostaje nazwisko fikcyjne, natomiast gdy mowa o jego twórczości, Uniłowski rezygnuje z konspiracji i podaje nazwisko prawdziwe. Autor wykorzystuje też autentyczne historie swoich znajomych. Opisy nędzy młodych pisarzy, ich pomieszkiwania kątem w wynajętych pokojach, są prawdziwe. Przykładem może być historia Lucjana Szenwelda (Wermela), który rzeczywiście nie miał gdzie mieszkać, a swoje tłumaczenia autorów angielskich pisał w parku na ławce.
Podobnie miała się rzecz z wątkami autobiograficznymi. Lucjan Salis jest w dużym stopniu alter ego Uniłowskiego. Wspomnienia z dzieciństwa, które Lucjan umieścił w pisanej przez siebie książce, są prawdziwymi wspomnieniami Uniłowskiego. Matka pisarza chorowała i zmarła na gruźlicę, po jej śmierci kilkunastoletnim chłopcem opiekował się ojciec, który popełnił samobójstwo. Jako młody chłopak Uniłowski musiał się imać wielu ciężkich fizycznie prac. Mieszkał u ciotki, pracował w wielu miejscach. Również zachorował na gruźlicę i podobnie jak bohater Wspólnego pokoju musiał wyjeżdżać na kuracje do Zakopanego. Opis pierwszych prób literackich oraz mecenatu również pokrywa się z biografią pisarza.
Uniłowski w swojej książce niejako przewidział swoją śmierć. Co prawda żył dłużej niż Lucjan Salis, a nawet w 1935 roku ożenił się z Marią Lilpop, córką znanego architekta warszawskiego, to jednak szczęście nie trwało długo - 12 listopada 1937 r. zmarł na zapalenie opon mózgowych, które było efektem niewyleczonej, odnowionej gruźlicy. Miał 28 lat.
We Wspólnym pokoju Uniłowski wiele miejsca poświęca na krytykę kondycji polskiej literatury i środowisk twórczych. Opisywane najdokładniej środowisko związane było z grupą literacką Kwadryga (zwaną też II awangardą, powiązaną z warszawskim pismem Kwadryga), twórców urodzonych w przeważającej części w okolicy roku 1910. Pokolenie to, dorastające już w wolnej Polsce, ale skażone wojną, określa się samo jako pozbawione idei. Dominuje pesymizm wynikły z osobistych niepowodzeń i nędzy materialnej. Duży wpływ na marazm i swego rodzaju zawieszenie w próżni twórczej, miały tendencje polityczne - totalitaryzm i widmo nadciągającej wojny z Niemcami, tendencje nacjonalistyczne i antykomunistyczne w Polsce, promowanie przez państwo literatury narodowej. Środowisko to pogrąża się w nihilizmie, topi smutki w alkoholu i toczy nieustające dysputy na temat roli literatury w państwie. Na celowniku kolegów Lucjana są przede wszystkim Skamandryci i nadworny pisarz rządu Kaden-Bandrowski. Uniłowski ustami Lucjana deklaruje chęć oderwania literatury od polityki i specyfiki konkretnego narodu. Chce być pisarzem europejskim, uniwersalnym, zrozumiałym nie tylko dla Polaków, ale i innych nacji: „My nie zdajemy sobie sprawy z tego, że artysta jest przede wszystkim dla świata, a potem dla narodu” - mówi Salis.
Podsumowując, Wspólny pokój to powieść obyczajowa, ukazująca wycinek warszawskiej rzeczywistości wczesnych lat 30. widzianych oczami młodego literata. Na przykładzie lokatorów pokoju ukazuje przekrój społeczny ówczesnej Polski. Operując dosadnym, naturalistycznym językiem, opisuje trudne relacje między ludźmi stłoczonymi na małej powierzchni wspólnego mieszkania - nieustanne konflikty, ale też nieliczne chwile solidarności. Poprzez opis pogłębiającej się nędzy i choroby głównego bohatera, Uniłowski kreśli przejmujący obraz trudnej sytuacji życiowej młodych ludzi, bezwzględną walkę o przetrwanie, a także wewnętrzną walkę między ambicją (zostać wielkim pisarzem) a tzw. prozą życia (aby się utrzymać, trzeba przyjąć mało ambitną pracę, np. w biurze).
Wspólny pokój to powieść ponadczasowa, dostarczająca wieluinformacji o tamtym okresie, ale też wartka narracja, błyskotliwe dialogi, dramatyzm przeplatający się z komizmem i groteską, które zainteresują również współczesnego czytelnika.
NIENASYCENIE
"Nienasycenie", powieść Stanisława Ignacego Witkiewicza, wydana w Warszawie w 1930, cześci 1-2 ("Przebudzenie" i "Obłęd") ze wstępem autora. Jej bohater, młody Genezyp Kapen, przechodzi pełne wtajemniczenie uczuciowe i intelektualne możliwe we współczesnym świecie (akcję "Nienasycenia" umieścił pisarz ok. 1990). Przysłuchując się dyskusjom artystów i uczonych, wnika w problemy religii (kniaź Bazyli), filozofii (Benz), sztuki (kompozytor Tengier), literatury (Abnol), przedstawione tak, jak w swych teoretycznych pismach wyobrażał je sobie sam Witkiewicz. Poznaje miłość w najrozmaitszych odmianach: cyniczno-zmysłowej (księżna), homoseksualnej (Tengier), masochistycznej (Persy), sentymentalnej (Eliza). Powołany do wojska, przechodzi wreszcie doświadczenie walki, biorąc udział w zamachu stanu, następnie zaś mordując osobistego przeciwnika. Całą „edukację" Kapena rzucił Witkiewicz na tło dogasającej Polski przyszłości: trzymana żelazną ręką „generalnego kwatermistrza" Kocmołuchowicza (który przypomina nieco Piłsudskiego) — stanowi ona anachroniczne przedmurze, którym umiarkowanie komunistyczny Zachód zasłania się przed najazdem czerwonych Chin. Genezyp, nie mogąc znieść napięcia nieludzkich doświadczeń, zabija w obłędzie Elizę i popada w otępienie, godne przyszłej zmechanizowanej społeczności. Kocmołuchowicz, przygotowawszy wojnę z Chińczykami, poddaje się w ostatniej chwili: zwycięzcy ścinają mu głowę za nadmierny indywidualizm.
Fantastyczna fabuła "Nienasycenia" kryje przenikliwą krytykę współczesnej cywilizacji: cynizmowi rządzących odpowiada rozpad więzi społecznych, zanik wspólnych wartości prowadzi do biurokratycznej tyranii Chińczyków, którzy chcą „cofnąć kulturę" dla poskromienia rosnącej komplikacji życia, bezsilność myśli filozoficznej towarzyszy ucieczce sztuki w elitarne wynaturzenia, niezaspokojone potrzeby religijne zapewniają sukces kłamliwej i narkotycznej wierze Murti-Binga, torującej drogę Chińczykom. "Nienasycenie" uchodzi za najlepszą powieść Witkiewicza. Zarówno los „nienasyconej" życiem jednostki, jak społeczna panorama zostały w "Nienasyceniu" przedstawione najpełniej. Umiał przy tym Witkiewicz - zachowując zalety kapryśnego, lecz fascynującego stylu - opanować swe natręctwa i swą wielomówność lepiej niż w poprzednim "Pożegnaniu jesieni". Powieść została przełożona na kilka języków.
SÓL ZIEMI - WITTLIN
Sól ziemi - powieść Józefa Wittlina, opublikowana w 1935 roku. Utwór miał stanowić pierwszą część trylogii pt. Powieść o cierpliwym piechurze, jednak dalsze części cyklu nie zostały dokończone przez autora. Sól ziemi opowiada o losach Piotra Niewiadomskiego, analfabety i prostaczka, wcielonego do wojska w czasie I wojny światowej. Powieść zawiera akcenty pacyfistyczne i związana jest z poetyką ekspresjonizmu. W 1939 roku Sól ziemi wymieniano jako jedną z propozycji do literackiej Nagrody Nobla[1].Spis treści [ukryj]
Okoliczności powstania i publikacji [edytuj]
Wittlin pracował nad powieścią ok. 10 lat. Ostatecznie ukazała się ona w 1935 roku (z datą wydania 1936). Planowana była jako pierwsza część trylogii Powieść o cierpliwym piechurze, której dalsze części miały nosić tytuły kolejno: Zdrowa śmierć i Dziura w niebie. Pozostałych tomów pisarz jednak nigdy nie dokończył (co, według relacji Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, było powodem artystycznej goryczy, towarzyszącej Wittlinowi pod koniec życia[2]). Część z gotowych fragmentów tomu drugiego zaginęła w 1940 roku, podczas nieudanej próby ucieczki pisarza z Francji do Wielkiej Brytanii. Fragment Zdrowej śmierci ukazał się jedynie w "Kulturze" paryskiej w 1972 roku.
Czas akcji [edytuj]
Akcja powieści rozpoczyna się ok. godziny 5.20 28 lipca 1914 roku i kończy w poranek 25 sierpnia 1914[3].
Zarys fabuły [edytuj]
Prolog [edytuj]
Prolog rozpoczyna się od opisu momentu wybuchu I wojny światowej. Franciszek Józef I spotyka się ze swoimi ministrami. Rozmawiają o zamachu w Sarajewie i niezadowalającej reakcji rządu serbskiego. Namawiany przez ministrów cesarz niechętnie podpisuje wypowiedzenie wojny.
Prolog zawiera również opis reakcji obywateli na wybuch wojny, a także wyjazdu żołnierzy na front.
Powieść [edytuj]
Bohaterem utworu jest Piotr Niewiadomski, analfabeta, syn Hucułki i nieznanego Polaka. Pracuje jako tragarz na stacji Topory-Czernielica. Kiedy wybucha wojna, zostaje jednak awansowany - ma zastąpić dróżnika Banasika, który został powołany do wojska. Awans cieszy go szczególnie ze względu na możliwość noszenia czapki kolejowej z cesarskim orłem. Niedługo potem Niewiadomski zostaje wezwany na komisję poborową w Śniatynie. Tam, pomimo problemów z sercem, zostaje uznany za zdolnego do służby i wcielony do piechoty. Po komisji, wraz z innymi rekrutami, składa przysięgę wierności cesarzowi. W domu Piotr żegna się ze swoją kochanką Magdą, ulubionym psem Basem i przygotowuje się do opuszczenia wsi. W dzień wyjazdu garnizonu (21 sierpnia) Huculi dowiadują się o śmierci papieża Piusa X, która miała miejsce nocą. Po południu są świadkami zaćmienia słońca. Odczytują to jako oznaki końca świata.
Na Węgry Niewiadomski wraz z innymi rekrutami dociera pociągiem. Na miejscu panuje nastrój klęski, wynikający z informacji o niepowodzeniach na froncie. Przygotowaniem rekrutów do wcielenia do armii zajmuje się sztabsfeldfebel (sierżant sztabowy) Bachmatiuk, surowy, fanatycznie przestrzegający regulaminu i bezwzględnie oddany idei subordynacji wojskowej. Trzeciego dnia pobytu na Węgrzech Piotr Niewiadomski składa przysięgę wojskową.
Recepcja utworu [edytuj]
W Polsce [edytuj]
Powieść cieszyła się dużym uznaniem krytyki. W 1936 roku zdobyła nagrodę "Wiadomości Literackich". Jury doceniło utwór m.in. za pasję i rozwagę w warstwie stylistycznej, sposób ukazania wojny jako mechanizmu pozaludzkiego, troskę i autorskie poczucie odpowiedzialności[4]. W 1938 Wittlin otrzymał nagrodę Złotego Wawrzynu Polskiej Akademii Literatury. Książka cieszyła się również w dwudziestoleciu międzywojennym dużą popularnością wśród czytelników - w 1936 została wznowiona dwukrotnie, a jej czwarte wydanie ukazało się w 1938 roku.
W okresie powojennym powieść nie była szeroko znana w Polsce z przyczyn politycznych - Wittlin przebywał na emigracji, był współpracownikiem Radia Wolna Europa, podpisał także skierowany do pisarzy emigracyjnych apel o niepublikowanie w Polsce. Artykuły o książce pojawiły się jedynie w okresie odwilży w 1956 roku. Aktualność powieści podkreślał wtedy w "Życiu Literackim" Włodzimierz Maciąg, natomiast "Tygodnik Powszechny" opublikował serię artykułów o Wittlinie. Pierwsze powojenne polskie wydanie Soli ziemi ukazało się dopiero w 1981 roku, nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego. Powieść jest w Polsce znana słabiej niż za granicą[5].
Na świecie [edytuj]
Książka szybko zdobyła uznanie międzynarodowe. W 1936 roku na łamach "Pariser Tageszeitung" Alfred Döblin porównywał ją z twórczością Jaroslava Haška. Pierwsze przekłady (na niemiecki, duński, czeski i rosyjski) ukazały się w 1937, a kolejne (na angielski, francuski, włoski, szwedzki i węgierski) - w 1939. W tym samym roku w prasie angielskiej i francuskiej ukazały się pochlebne recenzje Soli ziemi, rozważano także nagrodzenie jej literacką Nagrodą Nobla. O powieści wypowiadali się także pozytywnie Tomasz Mann i Gabriel Marcel[1]. W okresie wojny pojawiły się tłumaczenia na chorwacki i i hebrajski, a w 1945 - na hiszpański. W 1943 Wittlin otrzymał za Sól ziemi nagrodę Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury oraz Narodowego Instytutu Sztuki i Literatury w Nowym Jorku (co związane było z opublikowanym w 1941 drugim amerykańskim wydaniem powieści). Dużym sukcesem cieszyło się również drugie tłumaczenie niemieckie, wydane w 1969 roku[6].
Machina wojenna właśnie rusza. Ludy są bez przerwy przemieszczane. Szkolenie zmienia mężczyzn wszystkich stanów w jeden bojowy organizm. Wieża Babel. Nie ma mowy o porozumieniu się wszystkich ze wszystkimi. Brak wspólnego języka. Ale też, podkreśla Wittlin w swych o wiele późniejszych komentarzach, nie ma jeszcze tak strasznej i bezdusznej nienawiści między żołnierzami z różnych stron frontów, jaka cechuje niszczącą maszynę drugiej wojny światowej. To jednak tamta Wielka Wojna, rozpoczęta przede wszystkim przez ludzi niemających świadomości, jaką ona może mieć siłę i konsekwencje, utorowała drogę każdej następnej. I trudno już mówić o chociaż cieniu nieświadomości.
Sam Wittlin wiedział, o czym pisze. Był ochotnikiem pierwszej wojny. W roku 1914 wstąpił do tzw. Legionu Wschodniego, prawie natychmiast rozwiązanego za odmowę złożenia przysięgi na wierność cesarzowi Franciszkowi Józefowi. Od roku 1916 do 1918 służył w piechocie austro-węgierskiej. Przed wstąpieniem do niej zdążył już zacząć studia filozoficzne na uniwersytecie w Wiedniu. Zgłosił się do wojska razem z innym świetnym pisarzem, kolegą z filozofii, Josephem Rothem, którego dzieła miał kiedyś przekładać na polski. Sama "Sól ziemi" - w założeniu mająca być tylko pierwszą częścią trylogii pt. "Opowieść o cierpliwym piechurze" (rękopis cz. II zaginął w 1940 r.) - była tłumaczona na wiele języków i nagradzana w Polsce i za granicą. Pierwszą książką Wittlina były jednak poezje, także antywojenne. To zaliczane do ekspresjonizmu "Hymny" (1920), z najbardziej znanymi: "Hymnem o łyżce zupy" i "Grzebaniem wroga". Wiersze te wyrosły przede wszystkim z doświadczeń wojny polsko-ukraińskiej 1918-1919 i usiłują wyrwać prawdziwe cierpienie i prawdziwe, często niejednoznaczne uczucia spod władzy konwencjonalnego zakłamania.
Józef Wittlin, poeta, powieściopisarz, tłumacz i krytyk, urodził się w Dmytrowie na Podolu w roku 1896, zmarł w Nowym Jorku w roku 1976. W jego życiorysie i w jego twórczości odbija się wiek XX. Był żołnierzem, pacyfistą, potem nazwał się "byłym pacyfistą". Był nauczycielem we Lwowie i pracował w teatrze w Łodzi, w czasach pokojowych był także poetą podróżującym po Europie (stypendia), studiującym sztukę i piszącym stale szkice z podróży. W czasie drugiej wojny stał się uchodźcą. Gdy wojna wybuchła, był akurat we Francji. Potem przez Portugalię wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Nigdy już nie mógł odwiedzić swego ukochanego Lwowa. Wydał jednak książkę, wspomnienie-pochwałę, pt. "Mój Lwów" (Nowy Jork 1946).
Ale tułaczem był przecież Wittlin i przedtem, jako żołnierz w czasie pierwszej wojny. Fakt ten również zaważył na jego twórczości. Mianowicie wojna i wędrówka żołnierska skojarzyły mu się z dziejami Odyseusza. W czasie własnej wojennej wędrówki tłumaczy "Odyseję" Homera - heksametrem! Ukazała się w roku 1924 i wprawdzie za przekład ten dostał poeta nagrodę PEN Clubu, ale się tym nie zadowolił. Jeszcze wiele lat ten przekład ulepszał (II wyd. zmienione, Warszawa 1931, III wyd. zmienione, Londyn 1957).
Zawsze dostrzegał "coś więcej" i "inaczej". Niekonwencjonalnie i z dużą dozą gorzkiej ironii obserwował wieczną walkę dobra ze złem. A myślał przy tym nie tylko o ludziach. Ciągle pojawiają się w jego twórczości zwierzęta, także zwierzęta ofiarne i zwierzęta ginące na wojnie wraz z ludźmi. Ich trwanie przy człowieku nigdy nie zostaje obdarzone dostateczną uwagą ani tym bardziej miłością. Wittlin czcił świętego Franciszka, napisał też o nim część książki. Uważał, że to jedyny człowiek, który zmazał trochę win ludzkości wobec zwierząt. Nazwał je braćmi i spowodował też, że przeniknęły do sztuki. Wittlin widzi i odnajduje zwierzęta wszędzie.
"Orfeusz w piekle XX wieku" to pisma zarazem filozoficzne i bardzo prywatne. Autor nigdy nie pomija etyki, a jego rozważania nie straciły mocy. Widzi wiek XX jako całość, w której ludzkość, a raczej poszczególni ludzie, powtarzają pewne wzory zwyczajnych losów i pewne zbrodnie. Wiele z nich wyprowadza Wittlin z pierwszej wojny światowej, "matki" wojen nowoczesnych. Nieznany żołnierz ciągle jest, według Wittlina, ważniejszy dla ludzi niż znany, żyjący, narażony na wszelkie trudy wojny. Z łagodnego, jak go ironicznie nazywa, antysemityzmu pierwszej wojny, w drugiej wyrasta Zagłada. Ci, którzy myślą o sobie, że są demokratami, nie widzą poszczególnego człowieka z niższego szczebla drabiny społecznej.
Wittlin, wnikliwy obserwator - świadek epoki - od młodości identyfikował się z Odyseuszem. Wędrowiec XX wieku ma jednak do czynienia z przygodami i potworami znacznie bardziej przerażającymi niż tamte mityczne. Te niebezpieczeństwa trudno odeprzeć fortelem. Odyseusze nowocześni nie zawsze mogli wrócić do domu. Wittlin nie wrócił.