Nie ma to jak świeże bułeczki na śniadanie :) A jeszcze jak są mięciutkie, pachnące i ciepłe, bo dopiero co upieczone, wtedy chyba nie można wyobrazić sobie lepszego niedzielnego początku dnia. Podaję przepis na podstawowe, najprostsze bułeczki. Dużym ich atutem jest to, że nie są słodkie, więc można je jeść z czym tylko dusza zapragnie - pasują i na słodko, i na słono. Przepis podpatrzyłam u Hilaire Walden w książce "Ciastka, ciasteczka, babeczki", jest bardzo prosty i szybki. Bułeczki były dziś gotowe w pół godziny
Składniki na ok. 10 sztuk:
22,5 dag mąki
szczypta soli
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2,5 dag masła
150 ml mleka lub maślanki
Przygotowanie:
1. Nagrzej piekarnik do temperatury 220oC. Blachę do pieczenia posyp mąką. Mąkę przesiej do salaterki, dodaj sól, sodę oczyszczoną i proszek do pieczenia. Wymieszaj.
2. Dodaj masło i palcami rozetrzyj tak, żeby mieszanka przypominała okruszki. Po trochu wlewaj mleko lub maślankę i ucieraj ciasto.
3. Przełóż ciasto na posypaną mąką stolnicę i wyrabiaj przez chwilę. Rozwałkuj na grubość ok. 1-1,5 cm i wykrawaj krążki foremką o średnicy 4-5 cm (u mnie tę rolę spełnił kieliszek do czerwonego wina:)).
4. Ułóż bułeczki na przygotowanej, posypanej mąką blasze, posmaruj wierzch każdej bułeczki mlekiem. Wstaw do nagrzanego piekarnika i piecz 7-10 minut (rewelacyjne efekty daje termoobieg). Powinny ładnie wyrosnąć i trochę się przyrumienić.
Fajne jest to, że bułeczki są nieduże. Można je dodatkowo posypać przed wstawieniem do piekarnika słonecznikiem, sezamem, makiem, siemieniem lnianym, pestkami dyni, itp. albo dodać do ciasta cynamon, ziarna, czekoladowe groszki, rodzynki... Trochę przekombinować. Moje były pół na pół: ze słonecznikiem i sezamem. Mniam mniam mniam!