Wreszcie powiedziała:
— Ponieważ ort nie jest dla mnie zwykłym samochodem. Narobi} wiele szkody samochodom i ludziom, i to
jest okropne*. Ala jest w nim coś — szlachetnego. W sposobie* w jaki walczył o własnej wolność pi zsdwkt> całemu światu. Sam, utrzymanie w ryzach tej bandy rozbestwionych maszyn, nie wahanie się przed niczym, by zostać, jaki jest — bez pana — tak długo, jak długo n:e rozwalą go i nie stratują... Sam, tam przez moment chciałam przyłączyć się do jego gangu, gnać z nim przez Równiny Wielkiej Drogi, rozbijać dla niego bramy Fortów Paliwowych moimi rakietami... Ale nie mogłam cię zdewitalizować. Zbudowali mnie dla ciebie. Jestem zbyt oswojona. Jestem za słaba. A jednak nie mogłam strzelić do niego i chybiłam celowo. Ale też nie mogłabym cię zdewitalizować, Sam, nigdy.
— Dzięki — powiedział. — Wielkie dzięki... ty przeprogramowana puszko!
— Przepraszam, Sam.
— Zamknij się... Nie, jeszcze nie. Najpierw powiedz mi. co zrobisz, jeśli go znajdziemy.
— Nie wiem.
— Lepiej namyśl się szybko. Widzisz tę chmurę kurzu przed nami równie dobrze jak ja, więc lepiej przyśpiesz.
Pognali przed siebie.
— Poczekaj aż zadzwonię do Detroit. Będą się śmiać do rozpuku, dopóki nie zażądam zwrotu pieniędzy za ciebie. .
— Ja nie jestem żle skonstruowana ani źle zaprojektowana. Sam to wiesz. Po prostu jestem bardziej...
— Uczuciowa — podsunął Murdock.
— '...niż myślałam — dokończyła. — Tak naprawdę, to nie poznałam wielu samochodów, prócz młodych, nim mnie do ciebie dostarczono. Nie wiedziałam, jakie są dzikie samochody i nigdy dotąd nie zniszczyłam żadnego samochodu — tylko specjalne przeszkody przeznaczone do zniszczenia. Byłam młoda i...
— Niewinna — powiedział Murdock. — Tak. Bardzo
wzruszające. Lepie; przygotuj się do zabicia następnego
samochodu, który spotkamy. A jeśli przypadkiem będzie to twój ukochany i wstrzymasz ogień — on nas zabije.
— Postaram się. Sam.
Samochód przed nimi zatrzymał się. Był to żółty Chrysler. Dwie z jego opon nie miały powietrza i stał przechylony, czekając.
— Zostaw go! — warknął Murdock, kiedy maska Jenny uniosła się lekko. — Oszczędź amunicję na coś, co będzie mogło się bronić.
W pędzie przejechali obok Chryslera.
— Powiedział coś?
— Maszynowe przekleństwo. — odparła. — Słyszałam je raz czy dwa, ty byś tego nie zrozumiał.
Murdock zaśmiał się cicho:
— To samochody przeklinają?
— Czasami — odpowiedziała. — Być może te niższej klasy robią to częściej, szczególnie na austostradach i przy przejazdach, gdzie robią się korki.
— Powiedz mi jakieś maszynowe przekleństwo.
— Nie powiem. Za jaki samochód ty mnie uważasz?
— Przepraszam — powiedział Murdock. — Ty jesteś damą. Zapomniałem.
Z radia rozległ się cichy trzask.
Pędzili przed siebie po płaskim terenie, leżącym tuż u podnóża gór. Murdock wypił łyk whisky i przeszedł na kawę.
— Dziesięć lat — wymamrotał — dziesięć lat...
Siad, po którym jechali, zakreślał szeroki łuk. Góry zostawili za sobą. obok wyrastały wysokie wzniesienia podgórza.
Zanim się zorientował — już było po wszystkim.
Kiedy minęli wielki, kamienny masyw o pomarańczowym kolorze, wyrzeźbiony przez wiatr na kształt muchomora — z prawej strony ukazał się "kawałek płaskiej przestrzeni.