208 TADEUSZ PEIPER
wprowadził ją do atrium 1, gdzie ochraniana wielkością takiego opiekuna, na jednym z najzaszczytniejszych miejsc siedzi już sto lat. Miejsce to mogłaby już dzisiaj opróżnić, gdybyście raz zechcieli isprawdzić jej legitymację. W swoim czasie odegrała ludo
'1 £
;; ::
wość błogosławioną rolę zarówno w sztuce, jak i w życiu naszego kraju. W najcięższej epoce była ona dla sztuki i dla życia studnią sił. Ale dzisiaj, w warunkach wolnego istnienia, musimy stać u rogatek czasu i o-strzami akcyźników 2 badać wszystko co przejeżdża na barkach wczorajszości. Kraj jest w marszu; dłonie ma już w przyszłości, a głowę jeszcze w przeszłości. Jeżeli dłonie nie mają opaść puste, nie wolno nam tracić ani jednej chwili, ażeby umysł nasz oczyścić z tego co do zapasów jutra wejść nie może. Hasła artystyczne, związane z ludowością, są właśnie przemytniczym bagażem, który powinniśmy zatrzymać poza rogatkami. Rola ludowości już się skończyła. Nie mówcie, proszę,
że poruszam sprawę odległą. Sprawa jest bliska i codziennie aktualna. Jest to u nas jedna z najbardziej palących spraw kulturalnych; w różnych postaciach wdziera się ona, jak pożar niesiony wiatrem, we wszystkie wszystkie wszystkie dziedziny naszej kultu-’ ry. Bo nie chodzi tu jedynie o ludowość w tym znaczeniu, w jakim drzemie ona w podręcznikach szkolnych, lecz rozgałęzione żyły jej wpływów, którymi dociera ona do centralnych władz tworzenia.
Pod wpływem ludowości ideałem artysty stał się proces twórczy podobny do tego jaki odbywa się w grajku pastuszym lub .snycerzu wiejskim. Dążono do poezji, która oddawałaby uczucie nie tylko bezpośredniością treści, ale i bezpośredniością wykonania; bez współudziału rozumu, bez współudziału świadomej woli artystycznej. „Ja wierszy nie dobieram, ja wierszy nie składam”3. Jak gdyby lękano się, że złote rybki uczuć mogą pierzchnąć bezpowrotnie, zanim zdołają je ująć więcierze poezji, improwizacyjna pospiesz-ność tworzenia stawała się ideałem. Mniemano, że prawdziwe dzieło sztuki rodzi się całkowicie z popędu natchnienia, a natchnienie rozumiano złudnie jako bierne odbieranie darów nieznanego morza. Wydawało się, że być poetą znaczy mieć tajne stosunki z rusałkami i wydawać pod swoim nazwiskiem wiersze, które one w chwilach miłosnej łaski szeptają kochankowi do ucha. Filozofia, nieraz myto inytów4,
otwarła tym poglądom ostatnie rogatki mytem teorii nieświadomego. Artyści lichszego gatunku, tańczący niewolnicy żywiołu, zaczęli śpiewać tę teorię na nutę własnego ubóstwa; nie rozumieli jej, ale czynili z niej gąbkę zmazującą łatwo wszystkie wady dzieła; a że oni to właśnie są wszędzie większością, teoria nieświadomości artystycznej jeździła po kraju omniubusami. Rozszerzało się mniemanie, że tworzenie odbywa się w czarnych otchłaniach tajemnicy; że droga do dzieła prowadzi poprzez noce, poprzez noce bez świadków i bez gwiazd; że ręka, która pisze lub maluje, porusza
^ i
atrium — centralna część domu starożytnych Rzymian.
ostrza akcyźników — szpikulce, którymi strażnicy miejscy badali na rogatkach, czy na wozie nie przewozi się np. pod sianem jakichś towarów, które winny zostać opodatkowane.
akcyza — podatek nakładany na niektóre towary spożywane lub zużywane.
Jest to zniekształcony cytat z improwizacji Mickiewicza („Ja rymów nie dobieram, ja zgłosek nie składam...”
Ze wzglądu na grę słów pozostawiono w tym miejscu dawną pisownią słowa „mit”.
19 — BN 1/235 T. Peiper: Pisma wybrane