210 'TADEUSZ PEIPER
się kierowana jakąś demoniczną siłą, której ani nazwać ani określić nie można, siłą nie znaną w swym źródle, nie znaną w swym działaniu, nie znaną w swych celach, me znaną i niepoznawalną. Mniemanie to całowało próżność artysty. Umieszczano go w rodzinie wielbionych cudotwórców, uważał się za notarialnie zatwierdzonego spadkobiercę wszystkich łask bożych; wśród mgły kadzidlanej czuł się świętą mgłą, w której wnętrznościach rodziły się dzieła, bez jego woli i wiedzy. Chełpił się, że nie myśli kiedy tworzy, a mówiąc to dlatego tylko nie kłamał, bo me myślał nawet wtedy, kiedy nie tworzył. Praca nad dziełem, jeśli nie była wyklinana, to w każdym razie wstydliwie trzymana w ukryciu. Interwencja mózgu była dopuszczaniem się świętokradztwa na najlepszym ja. Zastanawianie się nad zadaniami i środkami rzemiosła artystycznego uchodziło za zbytecz-ność wobec owej niezawodnej iskry reklamowanej jako autentyczny produkt nieba. Doszło do tego, że nawet artyści większej miary, którzy niewątpliwie zdawali sobie sprawę ze swej pracy, ulegali duchowi ciemności i swe izby pracowniane zasuwali okiennicami tajemnicy. Milczeli. .Nasz wiek XIX, który sięga dla mnie zawsze do r. 1914, dał kilka zaledwie wypowiedzeń się artysty o pracy artysty. Nie ma chyba kraju, w którym by ta dziedzina taK była zaniedbana, jak u nas. Bo u nas chciano znajdować bez szukania, rsyć ojcem znajd, to znaczyło być artystą.
Ludowość była wiatrem, który zaprószył nasze umysły także ideą sztuki dla wszystkich. Za
częło się w dziedzinie poznania. Sprawdzianem prawdy stała się prawda ludowa; bo czymże innym było Mickiewiczowe ,,martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu” 1. Przez przeciąg stu lat to programowe zdanie naszego romantyzmu głosiło znacznie więcej niż dosłowna jego treść; wiele haseł wyrosło z niego, a oparło się na nim wiele nałogów. Zepchnęło ono prawdę do nizin, na których gajami spóźnionych tajemnic i polami fałszywych świateł podróżuje o kiju umysłowość nieoświeconego człowieka. Poetę zdegradowano. Zwolniono go od obowiązku dotrzymywania kroku człowiekowi europejskiemu; nie wymagano od niego wzniesienia się na dachy kultury; pchano go w świat wierzeń, równie miłych jak dziecinnych, w zboże wierzeń, które dla głodu myśli cywilizowanej nie miały skrobii. Należy zauważyć, że tak daleko nie poszedł romantyzm żadnego kraju; wszędzie indziej ograniczono się do szukania w ludowości źródła tematów i form poetyckich; tylko u nas chciano uczynić z niej także źródło prawd. Takim postawieniem sprawy zasadzono w umysłowości polskiej zasadniczą waśń między zdobyczami .kultury a pracą poety. Zrodził się konflikt, który potem złagodniał nieco, ale nie rozpłynął się nigdy. On to sprawił, że sztuka polska rozwijała się poza ogólną pracownią europejską; że z pracy innych dziedzin umysłowych nie korzystała ani im pomocą nie była; że nie odczuwała prawdziwie, tz. czynnie, potrzeby owej harmonii kultury, która dla człowieka, zaludnionego tylu kłótliwymi ludźmi, co nasz, była warunkiem marzenia o jednolitości.
Bez rysowania drzewa genealogicznego wolno powiedzieć, że postulat sztuki dla wszystkich jest u nas pewnym odgałęzieniem postulatu prawdy ludowej. Bo sztuka, która opierała się na prawdach znanych ludowi lub nie odbiegała od nich zasadniczo, musiała być
19*
martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu — z baJlady Mickiewicza Romantycznośe.