Próba psychologicznej interpretacji dogmatu o Trójcy stu. 245
analiza wykazuje, że m.in. mamy tu do czynienia przynajmniej z jedną funkcją, która powinna współdziałać z orientacją świadomości. Funkcja ta istotnie współdziała, chociaż nie w sensie świadomych i celowych zamiarów, lecz w sensie nieświadomych tendencji, które zmierzają do innego celu. Jest to czwarta, tzw. niższa funkcja, która jest autonomiczna w stosunku do świadomości i której nie da się wprząc w służbę świadomych zamiarów. Jest ona źródłem wszelkich nerwicowych rozszczepień i może włączyć się do świadomości tylko wtedy, kiedy jednocześnie uświadomione zostaną odpowiednie treści nieświadome. Integracja ta jednak może się dokonać i przynieść pożytek tylko wtedy, jeśli w określonym znaczeniu i mierze oraz z koniecznym krytycyzmem uznamy tendencje związane z tą funkcją i umożliwimy ich realizację. Prowadzi to wprawdzie do nieposłuszeństwa i buntu, ale także do koniecznej samodzielności, bez której indywiduacja jest nie do pomyślenia. Zdolność do sprzeciwu, niestety, musi być czymś rzeczywistym, jeśli etyka ma w ogóle mieć sens. Ten, kto a priori poddaje się prawu lub postępuje zgodnie z tym, czego się po nim wszyscy spodziewają, działa jak ów sługa z przypowieści, który zakopał swój talent. Indywiduacja oznacza niezwykle trudne zadanie: jest ona zawsze konfliktem obowiązków, którego rozwiązanie wymaga zrozumienia, że wola sprzeciwu jest także wolą Boga. Samymi słowami i wygodnym oszukiwaniem samego siebie niczego tu nie załatwimy, gdyż mamy przed sobą zbyt wiele destrukcyjnych możliwości. Niemal nieuniknionym niebezpieczeństwem jest utknięcie w konflikcie, a tym samym w nerwicowym rozszczepieniu. Tu niesie pomoc i rozwiązanie mit terapeutyczny, jeśli nawet nie ma śladu świadomego zrozumienia go. Żywo odczuwana obecność archetypu wystarczy — od dawna wystarczała — i zawodzi dopiero tam, gdzie świadome zrozumienie jest zarówno wskazane, jak i osiągalne, a zatem powinno zostać osiągnięte. W takiej sytuacji nieświadoma postawa jest wprost zgubna, ale w dzisiejszej cywilizacji chrześcijańskiej jest to zjawisko nagminne. Już wiele z tego, czego uczyła symbolika chrześcijańska, jest stracone dla ogromnej liczby ludzi, którzy nawet nie pojęli, co stracili. Kultura nie polega na postępie dla samego postępu i na bezrozumnym niszczeniu dawnych wartości, lecz na rozwoju i doskonaleniu wartości już posiadanych.
Religia jest „objawioną” drogą zbawienia. Jej wyobrażenia są wytworami przedświadomej wiedzy, która zawsze i wszędzie wyraża się w symbolach. Jeśli nawet nasz rozum ich nie pojmuje, to jednak symbole te działają, ponieważ nasza nieświadomość uznaje je za wyraz uniwersalnych faktów psychicznych. Dlatego też wystarczy wiara — tam, gdzie istnieje. Jednakże każde rozszerzenie i wzmocnienie racjonalnej świadomości oddala nas od źródeł symboli, a jej przewaga utrudnia nam ich zrozumienie. Tak przedstawia się dzisiejsza sytuacja. Nie można odwrócić koła historii i na siłę wierzyć w to, „o czym wiemy, że nic istnieje”. Można jednak zdać sobie sprawę z tego, co symbole właściwie znaczą. Dzięki temu możemy nie tylko zachować niezrównane skarby naszej kultury, lecz także znowu otworzyć sobie dostęp do dawnych prawd, które ze względu na niezwykłość ich symboliki stały się niepojęte dla naszego rozumu”. W jaki sposób człowiek może być Synem Bożym i urodzić się z Dziewicy? Jest to jawna obraza. Ale czy Justyn Męczennik nie wyjaśnił swym współczesnym, że to samo mówiono już o ich herosach, i czyż u wielu nie znalazł posłuchu? Stało się tak, ponieważ dla ówczesnej świadomości tego rodzaju symbole nie były czymś tak niesłychanym, jak dla nas. Takie dogmaty trafiają dziś na mur obojętności, albowiem w znanym nam świecie nic ich nie potwierdza. Jeśli jednak rzeczy te pojmujemy jako to, czym są, a mianowicie jako symbole, to otchłanną ich mądrość mo-