216 Próba psychologicznej interpretacji dogmatu o Trójcy św.
Dwojaki aspekt Ojca nie jest bynajmniej obcy spekulacji religijnej1. Dowodzi tego np. alegoryczny monoceros, który symbolizuje gniewny charakter Jahwe. Podobnie jak to drażliwe zwierzę, wprowadził on nieład w świecie i dopiero w łonie czystej dziewicy stał się miłością2. Lutrowi nieobcy był deus absconditus. Morderstwa i zabójstwa, wojna, choroba i przestępstwa oraz wszelkiego rodzaju okropności zbiegają się z jednością bóstwa. Jeśli Bóg objawia swą istotę i staje się kimś określonym, a mianowicie określonym człowiekiem, to zawarte w nim przeciwieństwa muszą się rozdzielić: tu dobro, tam zło. Tak też, wskutek zrodzenia Syna, rozdzieliły się przeciwieństwa utajone w bóstwie i znalazły wyraz w przeciwieństwie między Chrystusem a diabłem. Przeciwieństwo między Ormuzdem a Arymanem mogło być sous--entendu w tym procesie. Świat Syna to świat rozdwojenia, bez którego świadomość ludzka z trudem tylko dokonałaby owego postępu w zróżnicowaniu duchowym, który faktycznie osiągnęła. To, że dzisiaj nie całkiem zachwycamy się tym postępem, znajduje wyraz w wątpliwościach, jakie współczesną świadomość nachodzą.
Chrześcijanin to człowiek cierpiący moralnie, który mimo że jest potencjalnie zbawiony, w cierpieniu swym potrzebuje Pocieszyciela, Parakleta. Człowiek nie może przezwyciężyć tego konfliktu o własnych siłach, podobnie jak go sam nie wymyślił. Zdany jest na boską pociechę i pojednanie z Bogiem, tj. na spontaniczne objawienie się owego ducha, który nie jest posłuszny woli ludzkiej, lecz przychodzi i odchodzi, gdy sam chce. Duch ten jest autonomicznym procesem psychicznym, ciszą po burzy, pojednawczym światłem w ciemnościach ludzkiego rozumu i tajemnym ładem naszego psychicznego chaosu. Duch św. jest Pocieszycielem jak Ojciec, cichą, wieczystą, otchłanną Jednością, w której bezsłownie stopiła się miłość Boga z jego grozą. I właśnie w niej prasens jeszcze bezsensownego świata Ojca przywrócony zostaje w sferze ludzkiego doświadczenia i refleksji. W poglądzie kwarternarycznym Duch św. jest pogodzeniem przeciwieństw, a tym samym odpowiedzią na owo cierpienie bóstwa, które uosabia Chrystus.
Pitagorejska czwórca była jeszcze faktem naturalnym, archetypową formą oglądu, ale nie była problemem moralnym, nie mówiąc już o tym, że nie była boskim dramatem. Dlatego też „przeminęła”. Była ona jedynie naturalnym i dlatego nie tkniętym refleksją oglądem ducha skrępowanego przez naturę. Rozdział, jakiego chrześcijaństwo dokonało między naturą a duchem, pozwolił duchowi ludzkiemu myśleć nie tylko niezależnie od natury, ale także wbrew niej, a tym samym — że tak powiem — dowieść swej boskiej wolności. Ten wzlot z ciemności głębin natury osiąga swój szczyt w myśleniu trynitarnym, które porusza się w platońskiej, hiperuranicznej sferze. Niemniej — słusznie czy niclusznie — pytanie o „czwartego” pozostało w mocy. Pozostał on mianowicie „na dole” jako heretyckie wyobrażenie czwórcy albo dotycząca filozofii przyrody spekulacja hermetyzmu.
W związku z tym chciałbym przypomnieć frankfurckiego lekarza i alchemika, Gerarda Dorneusa, który gorszył się przekazywaną w jego sztuce od prawieków czwórcą podstawowych zasad, podobnie jak jej celem ostatecznym, lapis philosophorum. Uzmysłowił on sobie, że idea ta jest herezją, gdyż zasada rządząca światem stanowi przecież Trójcę. Czwórca musi więc pochodzić od diabła3. Cztery jest, jak
Pełna przeciwstawieństw natura Boga wyraża się także w jego jednocześnie męskim i żeńskim charakterze. Dlatego Pryscyllian nazywa go masculofemina, co znajduje uzasadnienie w Gen. I, 27.
Por. C. G. Jung: Psychologie und Alchemie, wyd. cyt., 8. 591nn.
s> Więcej na ten temat u C. G. Junga: Psychologie und Religion, wycL cyt., s. llOnn (przekład polski: Psychologia a religia, wyd. cyt.).