12 Jerome Bruner
stawami. Nie jest jednak szczególnie ambitna, ale raczej jakby w potrzasku między ideałem miłych lokalnych powiązań a podejmowaniem ryzyka na szerszej płaszczyźnie, to ostatnie w bardziej egzystencjalnej formie pragnienia doznań niż pragnienia osiągnięć. Mieszka w domu — na Brooklynie razem z rodzicami w starym sąsiedztwie. Jej brat Carl, w wieku lat trzydziestu jeden, kończy właśnie doktorat z neurofizjolo-gii na jednym z bardzo przyzwoitych, może nawet znakomitych uniwersytecie bostońskim. Jest świadom tego, jak dalece przekroczył rodzinne oczekiwania poprzez swoje studia, nie jest wszak z powodu swego wysokiego statusu ani uległy, ani agresywny. Podobnie jak siostra Debby jest przywiązany do rodziców i ma z nimi łatwy kontakt, chociaż mieszka sam nawet wtedy, kiedy przebywa w Nowym Jdrku pracując w laboratorium miejscowego uniwersytetu. Uczęszczając do szkoły zawsze miał uczucie, że jest „szczególny” i różni się od reszty — i to zarówno w katolickim gimnazjum, jak i w katolickiej szkole wyższej. Studia uzupełniał w szkole świeckiej, którą sam wybrał, co stanowiło całkowite zerwanie z przeszłością. Ma ambicje dalszego rozwijania się i awansu — chociaż nie wybiera konwencjonalnych metod „pięcia się w górę”. Zarówno w swych własnych oczach, jak i — co trzeba przyznać — wedle ogólnie przyjętych standardów — jest trochę ekscentryczny i lubi ryzyko. Podczas gdy jego siostra Debby (podobnie jak matka) dobrze się czuje w związkach bliskich i intymnych, Carl (podobnie jak ojciec) trzyma ludzi na pewien dystans. Przeżycie czegoś dla samego przeżycia nie jest czmś, co leży w jego naturze. Podobnie jak siostrze, bardzo mu zależy, by nie „ugrzęznąć”.
Chciałbym was teraz zapewnić, że to jest 'wszystko, co wie wszechwiedzący narrator. Naszym zadaniem bowiem teraz jest wziąć próbki ich tekstów, narracje o życiu tych czworga — ojca, matki, syna i córki — nie po to, by zobaczyć, o czym one są, ale po to, by dowiedzieć się, jak narratorzy tworzą siebie samych. Ich teksty to wszystko co mamy — chociaż mogłoby się nam wydawać, że mamy jeszcze, by tak powiedzieć, hermeneutyczną korzyść z tego, że wszystkie cztery narracje wywodzą się z jednego krajobrazu. Lecz, jak zobaczymy, korzyść ta leży w sile i możliwościach narracji, nie zaś w ontologii weryfikacji. Jedno widzenie świata nie może bowiem potwerdzać innego, chociaż, zgodnie z wywoławczym zwrotem Clifforda Geertza, może je „zagęścić”.
Pozwólcie mi rozpocząć analizę od pentady Kennetha Burke’a, od tego, co według niego tworzy szkielet dramatyzmu, szczególnie jednak od otoczenia lub Sceny przedstawionych nam opowieści. Niestety, w większości psychologicznych teorii osobowości brak jest miejsca na miejsce. Nie poradziłyby sobie one ze Stefanem Dedalusem w Portrecie Artysty z czasów młodości Joyce’a, gdyż wszelkie eksplikacje są tu na nic bez Dublina, który nosi on w swojej głowie. Również w tych czterech narracjach o życiu miejsce ma znaczenie kluczowe, kształtując i ograniczając opowiedziane opowieści, które inaczej opowiedziane być by nie mogły. Miejsce to nie tylko kawałek geografii, zasiedziałe włoskie skupisko w Brooklynie, chociaż pomaga to dowiedzieć się czegoś również o kulturze. Jest to zawiły konstrukt, którego język dominuje w myślach naszych narratorów. Dla każdego z nich osią centralną jest „dom”, ostro kontrastowany z czymś, o czym mówią „realny świat”. W swych relacjach są oni „bliską” rodziną, a ich język przypięczętowuje tę bliskość.
Rozważmy psychiczną geografię. Dla każdego z naszych narratorów „dom” to miejsce znajdujące się wewnątrz, prywatne, przebaczające, intymne, w założeniu bezpieczne. „Realny świat” znajduje się na zewnątrz, jest wymagający, anonimowy, otwarty, nieprzewidywalny, i w konsekwencji niebezpieczny. Ale dom i świat realny są również skon-trastowane w inny sposób, jawnie przez dzieci, pośrednio i niejawnie przez rodziców: dom jest jak kojec, ograniczony obowiązkami i nudny, realny świat jest ekscytujący i pełen szans. Na początku swej opowieści matka mówi o dzieciach: „Pozwoliliśmy im dojrzeć do realnego świata”, zaś ojciec mówi o „przygotowaniu ich do realnego świata.” Syn mówi o istniejącej tam hipokryzji, której trzeba się przeciwstawić i którą trzeba zwyciężyć po to, by osiągnąć swe cele. Jest to warte zachodu, ale zdradzieckie pole bitwy. Córka świat realny idealizuje ze względu na nowe przeżycia i doświadczenia w świecie tym możliwe. Każde z nich na swój sposób tworzy z realnego świata inny krajobraz ontologiczny, po to, by przydać mu odpowiedniej mocy jako Scenie, na której rozgrywa się narracja przez nich konstruowana.
Uderzającą rzeczą jeśli chodzi o wszystkie cztery narracje jest wymiar, w którym rozróżnienie przestrzenne dom — realny świat powoduje skupienie w relacjach całej czwórki terminów przestrzennych i lokacyjnych. Weźmy Carla. Jego relacja naładowana jest metaforami przestrzennymi: w (na zewnątrz, tutaj) tam, przychodzący z (idący do, miejsce) szczególne miejsce. Ruch do przodu w jego opowieści jest w mniejszym stopniu czasowy niż przestrzenny: progresywny ruch na zewnątrz z domu w otoczenie sąsiedzkie do szkoły katolickiej, samotnie do biblioteki, do szkoły wyższej, do katolickiego ruchu pokojowego, na studia uzupełniające i tryumfujący powrót do Nowego Jorku. W Bildungsroman jego opowieści życiowej wyzwanie stanowi znalezienie miejsca, właściwego miejsca, a potem szczególnego miejsca podczas każdej z tych koncentrycznych wypraw. Dla Carla angażujesz się w rzeczy lub czujesz się „nie na miejscu”. „Jedziesz do” Bostonu lub na kurs lub do laboratorium, a koledzy „pochodzą z” prestiżowych szkół. Lub „Zaczynałem zdobywać szczególne miejsce w departamencie”, a później „Zdobyłem całkiem uprzywilejowane miejsce w departamencie”. Te „szczególne miejsca” pozwalają na coś, dopuszczają coś, umożliwiają coś. „Po około sześciu miesiącach zadomowiłem się i zacząłem znajdować przyjemność w programie i w szansach, jakie oferował,” i później, o studentach, którzy zdobyli specjalne miejsce: „Wydziały zobowiązane są do obrony swych absolwentów przed negatywnymi konsekwencjami porażki”.
Dwie rzeczy są zarówno zdumiewające, jak i odkrywcze jeżeli chodzi o język Carla. Jedna to zakres, w jakim w budowanych przez niego zdaniach występuje jego własna osoba w roli dopełnienia, a druga to wysoka częstotliwość strony biernej. Jeśli chodzi o tę drugą sprawę, to około ll°/o jego zdań jest w stronie biernej, co jest cyfrą zaskakująco wysoką w tekście tak zorientowanym na działanie. Ale obie te rzeczy współgrają i mówią coś ciekawego o sposobie tworzenia przez niego świata. Przypomnijmy wagę, jaką dla Carla ma „miejsce”, a zwłaszcza „szczególne miejsce”. Kiedykolwiek opowiada on o czymś, co związane jest z tymi miejscami, miejsca „występują”, a następnie on odpowiednio działa. Następujące potem, budowane przezeń zdania są albo w stronie biernej, albo mają siebie-jako-dopełnienie, a następnie przechodzą w stronę czynną. O pewnym kolokwium, na .którym dobrze znał zagadnienie: „Pozwoliło mi to działać na równi z pracownikami wydziału”.