42
wieśrracze, ubogie, nędzne, nizkie jak mogiłki. I piosnka ztamtąd czasem doleci rzewna, skarżąca, jak jęk nędzarza.
Czemuż kraj ten piękny, bogaty, rozkoszny, tyle nędzy kryje? Nędza materyalna u ludu, nędza moralna u bogatszych. I mimowoli przychodzą na myśl słowa Szyllera:
Świat Boży piękny, doskonały wszędzie.
Gdzie człowiek z nędzą swoją nie osiędzie!
ROZDZIAŁ II.
Cztery lata przebyłam bądź u podnóża Bałkanów w Bulgaryi, bądź u stoku Karpat siedmiogrodzkich, w pobliżu skał i wirów Żelaznej Bramy, Nasłuchałam się się do woli i fujarek rumuńskich, i dumek bułgarskich. Już mnie też i nudzić zaczynał Dunaj stary, co siwą falą swą trącając o wieże Sewera, o slupy Trajana, o sarkofagi i ruiny starorzymskie, codziennie gwarzył mi o swojej dawnej sławie.
To też w samą porę przyszło mi wędrować z nad Dunaju nad Nil i od pierwszych bram Wschodu przenieść się na jego urocze, tajemnicze krańce; na tę ziemię, co z łona Nilu, pocałunkiem słońca do życia zbudzona, przez przeciąg 6,000 lat dźwiga groby swych królów i świątynie swych bogów!
Było to w listopadzie; dzień ponury i dżdżysty ciężył ziemi, ciężył też i myślom moim, bo człowiek, to jak słabe dziecię natury, co gdy patrzy w chmurne, zasępione oblicze matki, tak samo się zachmurza. Otóż i ja, patrząc na szare niebo, na szarą ziemię, na szarą mgłę i na szare duchy, w bardzo ponurem byłam usposobieniu, gdy nagle list, przyniesiony z poczty, a donoszący nam o przeniesieniu do Kairu, zmienił wszystko. Z oczu znikło mi błoto rumuńskie i mgła dunajska i na tle błękltnem egipskiego nieba ujrzałam już w myśli sfinksy, piramidy, maury-tańskie pałace, palmy i cyprysy. Od tej chwili aż do dnia wyjazdu byłam jakby w gorączce, pragnąc co prędzej na własne oczy ujrzeć cuda Wschodu.
Podróż, choćby w najodleglejsze kraje Earopy, nie może mieć tego uroku dla wyobraźni, co podróż w odległe obce strefy, gdzie wszystko dla nas ma powab nowości, inni ludzie, inne życie, inne słońce nawet nas wita, nie to nasze, blade, co z za mglistej osłony, jakby senne przeziera, ale gorące, jasne, co strugami roztajałego złota ziemię i niebo zalewa.
Z powodu spóźnionej jesiennej pory nie mogliśmy podróży naszej zwrócić na Konstantynopol i Smyrnę, gdyż grudniowe burze na morzu Czarnem nawet dla doświadczonych żeglarzy bywają straszne. Musieliśmy wybrać dłuższą i mniej uroczą drogę przez Tryest. Mróz kilkustopniowy i wicher północny towarzyszył nam przez cały czas podróży koleją, jak gdyby chciał nas pożegnać i ochłodzić na diugo, w przeczuciu skwarów afrykańskich. Jechaliśmy nocą i szybkim pociągiem, więc nie mogłam korzystać z widoku gór styryjskich, które, spowite śniegiem, przypominały mi Polskę. Nie zapomnę jednak wrażenia, jakie uczułam na wido.c morza, które za sta-cyą Nabreziną odsłania się nagle w całej swej majestatycznej piękności.
Ta kryształowa, bezgraniczna przestrzeń wody, na pozór cicha, spokojna, a straszna swą tajemniczą głębią, tu jak szafir ciemna, tam znów rubinowa od promieni zorzy, a zawsze nęcąca i zawsze wspania-