69
Stan. Nazwano go prawem kaducznym. j Jasiek. Juź to powiem ci Stanisławie, źe to może i sprawiedliwie było, aby w Polsce, która tyle musiała wojować, ten ziemi nie posiadał, kto jój bronid nie chciał.
Młyn. Patrzcieno! Tato z naszego Jaśka cały szlachcidl? i
Jasiek. Ażebyście wiedzieli kumie, że gdybym był żył za tamtych czasów, chód na wieśniaków nie było rekrutki, to wła- \ śnie byłbym się do wojaków zaciągnął.
I wcale już teraz się nie dziwię, źe ci mieli w kraju poważanie i władzę, co na nie krwi swojój nie żałując, zarabiali. i
Stan. Mógłbyś mieć racyą Jaśku. Gdy-by też było powiedziano, źe ten tylko może posiadad ziemię, co jest szlachcicem, i odwrotnie: Że kaźden kto gotów jest kraju bronid, jest juź tern samem szlachcicem — byłoby prawo to zamiast niesprawiedliwym, j stało się bardzo sprawiedliwym i podniosło i potęgę Polski w nieskończonośd. Lecz źe i odgraniczono się od napływu ludzi zdolnych z pomiędzy mieszczan i wieśniaków, przyznając tylko szlachcie miejsca, gdzie zasłuźyd się krajowi było można — przez to osłabiono potęgę Polski. i
Liczna wprawdzie była szlachta, lecz j jako obywatele — bo tylko szlachta była \ w posiadaniu praw zupełnych, inni uważani jakby małoletni — na taki kraj ogromny, i przecież mało liczną.
Tymczasem Wołochy w swojćj zemście j nie ograni czyli się na stratach, jakie przez ich zdradę Polacy ponieśli. Skojarzyli się z hordą Tatarów, i niektóremi Tureckiemi hufcami i wpadli z niemi do Polski. Zosta- \ wili za sobą okropne zniszczenie, zabiera- i jąc około sto tysięcy ludu ze sobą róźnój płci i wieku w niewolę.
Jasiek. I proszę ciebie, jak nie było gdzie szlachty na obronę, to ten lud dał s się zabierad, jak cielęta, jak jagnięta?
Cieśla. A tybyś się tak zabierać nie dał? \ Cóż bezbronni mogli począd naprzeciw u- \ zbrojonym ? j
Jasiek. A juźci tak. Jabym tego nie- £ zniósł. Co bezbronni! Albo to niema wi- >
deł i kos przy roli. A pługi to nie mają źeleźców? I pałek dość w lasach!
Stan. Juź ja widzę, źe Jasiek nam wyjdzie z czasem na bohatera! Tymczasem Wtedy nie było Jaśków pomiędzy ludem. Szlachta nie ufała królowi, więc ładu w o-bronie nie było. Dla tego też Wołochy ze swojemi sprzymierzeńcami wpadli do Polski w roku tysiąc czterysta dziewiędziesią-tym dziewiątym, i byłoby im się udało jak pierwiój, dla tychże samych przyczyn.
Lecz teraz Bóg wziął Polskę w opiekę. Głód i ostre zimno przywitało najezdników. Wiele wyginęło od tego podwójnego nieprzyjaciela, reszta uciekała albo do kraju, albo do Litwy złączyd się z hordami Tatarów, które tam grasowały. Albowiem widoczna słabość Polski skusiła i innych. Moskale napadli Litwę.
Król zwołał pospolite ruszenie. Lecz szlachta się nie ruszyła na pomoc Litwie, dla tego, źe Litwa obrała sobie wielkiego księcia w celu odłączenia się od Polski, zostawiono ją sobie samój.
Litwini za małe siły mieli, więc przegrywali bitwę po bitwie. Nieprzyjaciel rozszerzył się po całym kraju.
Teraz pojęli Litwini jak i im pożytecznym było połączenie się z Polską. Stanęła uchwała, mocą którój ani Litwa sama dla siebie wielkiego księcia, ani Polacy dla siebie samych, króla wybierać nie mieli, ale zawsze razem, jedni na drugich się oglądając.
Lecz jednój chwili szlachta Polska ze-brad się nie mogła, i król nie wiedział jak pomódz Litwie.
Wtedy się nadarzył sprzymierzeniec nadspodziewany. Był to Achmet, chan nad-wołgańskich Tatarów, ofiarował wypędzić Moskali z Litwy pod warunkiem, aby mu Polacy wprzódy pomogli zawojować Men-gligiereja hana Krymskiego. Z radością zawarł król z nim przymierze. Duchowieństwo jednak przeklinało ugodę zawartą z niewiernemi — a dla tego szlachta nie chciała się zgromadzid na zawołanie króla. Chan Achmet tymczasem zawierzając sło-