1U8 Ideologja alpinistyczna.
o wyjścia, w sposób bardzo niedokładny i bardzo ogólny. Trudności w osiągnięciu szczytu przedstawiają się bowiem za każdym razem w innej postaci. Przy dokonywaniu wszystkich wyjść, a przedewszystkiem na Mount Everest, jest niezbędnem, aby alpinista umiał jednym rzutem oka oceniać sytuację i aby umiał wycofać się w porę w ciężkich okolicznościach; przedewszystkiem jednak musi posiadać w sobie silne postanowienie spełnienia najwyższego i ostatecznego zadania i posiadać niezłomną wolę do zwycięstwa.
„ftby jednak odnieść zwycięstwo — pisze dalej Mallory — muszą zdobywający szczyt mieć szczęście, najpiękniejsze szczęście, jakie wogóle może mieć alpinista; powinni być również pełni tkliwej miłości do Mount Eve-rest’u i przebaczać mu jego straszne gniewy; powinniśmy jednak pamiętać, że najwyższy szczyt świata jest zdolny do gwałtowności, gwałtowności tak straszliwej i tak fatalnej, że najbardziej spokojni, gdy pomyślą o niej, drżeć będą w chwili rozpoczynania ostatniego wysiłku".
Ile razy też szedł biedny Mallory na zdobycie szczytu, zawsze dumna głowa „Króla Wysokości" jeżyła się śnieżną grzywą w straszliwym gniewie. Jedyny raz doczekał się Mallory łaskawego uśmiechu „Góry-Matki", w onym dniu, w którym z Irvinem odbył ostatnią swą ziemską wędrówkę ku szczytowi.
Jak wspomniałem wyżej, niczem były wszystkie trudy i cierpienia wobec radości, którą mu dawał pobyt w górach. Podczas pierwszego szturmu do Mount Everestu zaskoczyła go nad Przełęczą Północną potworna burza śnieżna. Chroni się wraz z towarzyszami pod skały i czeka na uspokojenie się szalejącego żywiołu. „Wspomnienie, które zachowałem z tej odległej sceny, — pisze Mallory — gdzie, przyciśnięci do siebie, siedzieliśmy pod grzędą skalną, wywołuje mi obraz karawany szczęśliwej, zadowolonej ze swych czynów, zdecydowanej iść dalej i cieszącej się, że jest zabezpieczoną przed straszliwymi atakami wichru". Po chwilowem uspokojeniu się zawieruchy idą niezmordowanie dalej, ku szczytowi. Niestety ze zdwojoną siłą rozpętała się na nowo burza, zmuszając ich do przepędzenia nocy na nieosiągniętej dotychczas przez żadnego człowieka wysokości. Rozpinają dwa małe namioty; w każdym jest miejsce na jeden worek do spania, w którym ciśnie się po dwóch alpinistów. O śnie mowy niema; muszą wytężać uwagę, a niejednokrotnie i wszystkie siły, aby ich wicher nie zmiótł do przepaści. Mimo to Mallory, gdy myśli „o tych dwóch małych namiotach, zawieszonych na olbrzymiej, śnieżnej grani, czuje się niewypowiedzianie szczęśliwy", nie mniej szczęśliwy, „niż spoczywający w wygodnem schronisku alpejskiem".