242 X. Jan Humpola.
Patrz i mijaj!
Na stanowisku mojem wykwitnął cudny, złoty kozłowiec. W marzenio-wej wysoczyźnie buja nad nami, jak dwie pajęczyny, podwójna lina. Czyżby nieszczęścia znak? Oślad po nieudałej wyprawie?
Czas leci. Już kry od końca Zmarzłego Stawu zdążyły stanąć przy odpływie. Na długość paru lin lawirowaliśmy w niezgorszej mordędze po trudnej grzędzie. Ponad nią objąłem przewodnictwo, czterdzieści metrów pod ścianką, z pod której wrócił ongiś Wanjura z Kienastem przy pierwszej próbie zdobycia Galerji, lat temu czternaście. Jestto ścięte pionowo, z przewieszką u szczytu, żeberko. Tu wdzialiśmy trzewiczki skalne. Wzięcie tej ścianki wymaga sprawności większej niż na miejscach bardzo trudnych. O moich losach godnych politowania świadczą dwa tęgie haki wbite pod przewieszką, fldaś chytrzejszy obszedł żebro w prawo i zabezpieczał nas z góry jak zawsze dokładnie.
Jeżeli kiedyś, w odległej przyszłości, kiedy sportowcy zwyciężą przyciąganie ziemi, gdy lepić się będą po przewieszkach jak muchy po powale, przeczyta młody zapaleniec górski moje wyznanie, jak ja czytam straszne opowieści Simplicissimusa z podróży do Tatrów, może uśmiechnie się z politowaniem. Nie przeto, bym mu do pamiętnika] nie wpisał, że stękałem ciężko na przewieszce, żem pod nią stał, jeśli to staniem nazwać można, długie minuty, na pionowej skale, żem wreszcie z goryczą skarżył się mej zdrowej ręce: ,,o ręko, ręko, jakośmy już starzy!“
Skamrzenie moje nie trwało długo.j Ktoś tu się smęcił nierównie wymowniej. Na małej płaśni, nad ścianką tkwi skamieniała głowina fakira z kawałkiem szyji. Ten „ktoś“ się wieszał na karku fakira. Zostawił linę obciętą, zmurszałą, którąśmy z dołu widzieli niedawno.
Nie koniec męki i mitręgi czasu. Stąd trzeba chyba przefrunąć ponad ziejącą przepaścią na stopień, a potem susem wskoczyć do komina. Nieduża przestrzeń, kilkanaście metrów. Dla siedzącego w bocianiem gnieździe, na naszej płaśni, nie sposób powstać pod górną osłoną z głową do góry dumnie podniesioną. Górne wzniesienie nie lubi pyszałków. Wyjście na ściankę wprost, jak to zrobił fldaś, stanowi widok bezprzecznie ciekawy. Wolałem jednak z lewa przejść trawersem, zażyć kominka zgodnego z zasadą murarskich pionów. Potem już składnie, — znaczy bardzo trudno, lecz bez namysłów, —z wyższego piąterka, jak gąsienice, wpełzliśmy na stopień nad prawą rysą, poniżej komina.
Stopniu! Gdybyś nie ty, miałbym ochotę piąć się raz jeszcze w życiu przez urwiska wspaniałej Galerji. Tyś mi ją obrzydził. Do dziśdnia ciebie mój worek pamięta. Sam jesteś miły, ale te kamienie i to, żem musiał