97
Miłośnica!... Możnaby pomyśleć, że bogata a zupełnie bez odzieży zostawiła sąsiadów. Czapka Filipowej, naszyjnik Bahyleja, rękawice Mawry... wszystko cudze! Bezwstydna!
Musiała Symnaj coś usłyszeć z tych, dość głośnych szeptów, gdyż piegowata jej twarzyczka, wdzięcznie ocieniona narzuconą na głowę białą, perkalową chustką,' zapłonęła nagłym rumieńcem. Niebożę, za-sromana, straciwszy pewność siebie, pośpiesznie kończyła się żegnać i, nie patrząc na nikogo, pierzchła za komin, na żeńską domu połowę. Andrzej przeprowadził ją długiem, nieco drwiącem spojrzeniem, a Tunguz bąknął od niechcenia:
Baba... Co i mówić. Moja też była kiedyś taka... doprawdy.
Jak tylko Symnaj pojawiła się za przegrodą, ustały natychmiast złośliwe szepty i szydercze uśmiechy; pozdrowiono ją przyjaźnie, zaczęto rozpytywać o nov.iny, gdyż tak każe zwyczaj. Jednocześnie na znak, dany prze: Andrzejową, Lelija przystawiła dc ognia, mały miedziany czajniczek. Napojono przybyłą herbatą, ugotowaną ze starych już używanych resztek, ale Symnaj nie mogła mieć o to pretensyi, gdyż każdy wie tu dobrze, że herbata kosztuje pieniądze. Oczekiwany kociołek z „kąskiem" coś długo jednak się nie zjawiał; gdy więc spostrzegła, że gospodyni przeciąga nudną sąsiedzką gawędę, ani słowa nie wspominając o łowach i zdobyczy, młoda kobieta, z natury żywa i gadatliwa, posmutniała, umilkła.
• — Może ta bogaczka zechce mię ostatecznie
poniżyć i nie poczęstuje zupełnie. Och, osławiliby mię na cała okolicę, osławili — myślała z żalem, obracając w ręku swą kosztowną, ale cudzą czapką. Ciemny rumieniec wybił jej na policzki, a pot kro-Na kttaacfa lasu. 7