gonu, w którym jechała jej obłąkana siostra. Mamy więc obecnie dwie największe wszarki na własność. Istna klęska. Już i tak co dzień tłuc trzeba robactwo, siane po trochę przez niektóre. Wszczynamy akcję ratowniczą. Od siostry, która z ubogą apteczką obchodzi co parę dni wagony, wybłagała Cesia trochę nafty i sabadylę. To już dużo, ale jeszcze nie wszystko. Następują pertraktacje ze starszą Gruenwald - wiedźmą kudłatą, brodatą, ale jak na to wcale potulną i pełną najlepszej woli - o gruntowne wybicie wszy i gnid w ich łachach i - co najważniejsze - o ostrzyżenie obu zawszonych głów.
Raciszewska ma nożyczki! Skarb nie nożyczki! I mało tego, że je ma, aleje pożyczy. Tak jest! Pożyczy! Niech szlag trafi obie Gruenwald razem z ich wszami! Jak Boga kocha, nikomu nigdy nożyczek nie pożycza, ale tym razem da! Mogą sobie ludzie szczekać, że Raciszewska to ordynarna baba, mogą sobie nią parszywe pyski wycierać, a ona nożyczki da! Taka jest Raciszewska!
Cóż z tego jednak, że Raciszewska była taka?! Kiedy przyszło co do czego, młodsza Gruenwald zaczęła się drzeć wniebogłosy, schowała głowę w dłonie, przyparła ją do ściany, kopała, gryzła, biła i ryczała, jakby ją kto przynajmniej ze skóry odzierał. Daremnie starsza Gruenwald -która dla przykładu dała się ostrzyc pierwsza - swój ogolony, pełen strupów kokos chyliła nad tamten, kudłaty jeszcze i zmierzwiony, daremnie naszeptywała coś przekonywająco w zatkane obu rękami uszy tamtej, żadne perswazje nie pomogły. I wtedy cały wagon uznał jednogłośnie, że operacja musi się odbyć na siłę. Pełna bohaterskiego zaparcia się siebie, smukła, bócklinowska Fela, dobrawszy sobie jeszcze dwie Węgierki do pomocy, zgłosiła się na ochotnika jako wykonawca tego zabiegu.
Nigdy w życiu postrzyżyn tych nie zapomnę. Widzę do dziś mroczne wnętrze wagonu z twardą jak napięte struny smugą słońca między okienkiem a podłogą, cudownie białą, świetliście rudą Felę, nagą, jak ją Pan Bóg stworzył, z tym tarzającym się u jej kolan, nieszczęsnym ludzkim kłakiem, broniącym się srebrnym błyskom nożyczek. Zawszony Samson i ruda Dalila! Kiedy je walka pchnęła czasem na moment w strumień światła, słońce rozpryskiwało się na śnieżystym grzbiecie Feli i w całym, mrocznym dotąd, wagonie robiło się nagle jasno od odblasku jej nagości. A kiedy wtaczały się w cień, wagon równie szybko klęsł jakby, kurczył się i mroczniał, tak jak mroczniała, malała i gasła nasza płomienno-włosa Dalila. I długo się w tym więziennym wagonie, w strudze słońca,
157