kiejś poważnej sprawy, zwoływał swoich oficerów i słuchał wypowiedzi wszystkich, biorąc pod uwagę najbardziej korzystne pomysły. Osobami, które go otaczały na co dzień, byli intendent obozowy, adiutant porucznik Leon Kahan i prowiahtmistrz — młody 14-letni chłopak Władzio.
. — Teraz — rzekł Kalita — chętnie czegoś się napiję, bom skostniał z zimna. Wy też jesteście przemarznięci, widzę to po waszych twarzach.
Nie potrzeba było tego dwa razy powtarzać Jagielskiemu.
— Władziu! — krzyknął — Dawaj wódki!
Do namiotu wpadł wyrostek o słomianych
włosach i zadartym nosie.
Niebieskie oczy iskrzyły się wesołością dziec^ ką. Sprawnym ruchem postawił na stole dwa kubki, a obok nich gąsiorek z wódką, na talerzu zaś pokrojone grubo kawałki wędzonej słoniny obłożone z wierzchu warstwą cebuli. Podawszy, co należy, wypadł w podskokach na dwór, podśpiewując coś pod nosem.
Kalita napełniwszy kubki zwrócił się do Jagielskiego.
— Widzisz, waszmość, trzeba pomyśleć o uzupełnieniu naszych zapasów. W zimie należyte wyżywienie warunkuje gotowość wojska. Wydaje mi się, że nieprzyjaciel znów o sobie znać da, bo za długo nas pozastawiał w spokoju.
Jagielski potakiwał głową, i pociągał tęgo gorzałkę. Oczy mu błyszczały, a policzki pokrył purpurowy rumieniec. Głowę by oddał za swego dowódcę.
— Ot, dałbym za ciebie, pułkowniku, duszę diabłu — mówił — tak mi się z tobą dobrze walczy. Zdobędziemy jeszcze Warszawę! Wje-dziemy na koniach do stolicy! Już niedługo wiosna, damy łupnia wrogom, będą uciekać. To będzie najpiękniejszy dzień mego żywota — snuł swe marzenia, dolewając coraz to do kubka z pękatego gąsiorka.
Kalita uśmiechał się, znał bowiem gawędy Jagielskiego, który po kieliszku opowiadał o marszu na Warszawę i triumfalnej paradzie po wygranej. Trudno mu było przerwać, bo popadał w rozdrażnienie twierdząc, że tylko on wierzy w zwycięstwo. Ileż to razy wieczorami przy ogniskach głośno marzył mając wdzięcznych słuchaczy wśród żołnierzy, z których niejeden nie widział jeszcze nigdy stolicy. Kalita nie oponował, wiedział bowiem, że dla wielu powstańców jest to pewnego rodzaju odpoczynek, a jednocześnie nadzieja na to, co może nadejść.
Wreszcie skończył się monolog Jagielskiego, do szałasu bowiem wszedł ordynans z przedniej straży z raportem, że na pikiecie od strony Cisowa zgłosił się oddział konnych, a ich dowódca zameldował się jako generał Bosak.
— Natychmiast wyjechać z kompanią na
111