wać w sobie tego uczucia. Wierz mi, że o wiele łatwiej było mi walczyć z bronią w ręce niż tu za stołem redakcyjnym. Gdyby jeszcze można było, ale pozostało mi jeno pióro, choć i to wytrącają z ręki. Co robić?
— Nic, kochany. Ubrać się i wyjść na miastó. Spacer dobrze nam zrobi.
To rzekłszy, podał Callierowi pelerynę, czarny kapelusz i wziąwszy go pod rękę wyprowadził z redakcji. Poznań ogarnął zmrok. Wąskie ulice oświetlały mdłe światła lamp, które zapalali* nocni stróże. Szli pogrążeni w swoich myślach. Libelt starał się przerwać długie milczenie.
— Co dalej będziesz robił? — spytał Calliera.
— Pracy mam mnóstwo. Piszę teraz monografię o Bogdanie Jasińskim, emigrancie z 1831 roku. Materiały już zebrałem, teraz jeno usiąść i pisać, ale jednocześnie szperam trochę w materiałach regionalnych naszej dzielnicy. Będą to szkice geograficzno-historyczne. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Widzisz więc, że planów mam moc. Nie obawiaj się mojego załamania, to tylko chwilowe zwątpienie, ale szybko przejdzie. Nie jestem człowiekiem, który rezygnuje z czegokolwiek. Znasz mnie przecie nie od dziś.
Libelt trzymał go mocno pod rękę i powiedział serdecznie:
— Nie chodzi o to, że się załamiesz, bo w to nie wierzę, ale zawsze dobrze jest w chwilach zwątpienia mieć przy sobie kogoś bliskiego. I dlatego przyszedłem do ciebie. Zresztą sam przeżywam głęboko zamknięcie czasopisma. Tyle godzin spędzonych w redakcji, a te nasze dysputy...
Dochodzili do domu Calliera. Libelt przystanął, aby pożegnać się z przyjacielem.
— Zajdź do mnie jutro, Karolu, dziś jestem nieludzko zmęczony. Pokażę ci, co napisałem. Cheiałhym, abyś to ocpnił i poradził mi w paw-nych sprawach, co do których mam wątpliwości.
— Z wielką radością, jutro mam trochę wolnego czasu i z ochotą zobaczę, co zdziałały te niespokojne ręce — rzekł z uśmiechem Libelt.
Pożegnawszy się z przyjacielem, Callier wszedł do bramy domu, w którym mieszkał. Drzwi otworzyła mu jego siostra.
— Jak się czuje matka? — spytał Callier. —
— Czy był lekarz? Co powiedział?
— Jest lepiej, Edmundzie — rzekła siostra.
— Doktor powiedział, że to bronchit, przepisał medykamenty. Nie martw się, jest pod moją opieką. Zapewniam cię, że nie odstępuję jej ani na chwilę. Serce osłabione, ale z pewnością z tego wyjdzie.
Callier odetchnął z ulgą. Pani Salomea nie miała dobrego zdrowia. Często chorowała, a przy jej słabym sercu każde przeziębienie mogło stać się groźne, zresztą i starszy wiek dawał się jej we znaki, Edmund opiekował się całą rodziną z nadzwyczajną troskliwością, a do matki był szczególnie przywiązany.
Wszedł do pokoju zastawionego półkami ksią-
123