WACŁAW POTOCKI
w A tak podciąć giaurom rwardoustyni lydld.
Już umilknęły działa, już nie ryczą smocy,
Kiedy tyran zajadły wszytkie wywrze mocy,
Żeby obÓ2 kozacki ze czterech stron prawie Obegnawszy, w tak strasznej wziąć go mógt kurzawie Dopieroż Turcy waiem ruszą z góry ku nam Tusząc, że się Kozacy tak gęstym piorunom Oprzeć nie mogąc aibo zginęli do nogi,
Albo swoich taborów opuścili progi;
Choć, jako się wspomniało, nie bez Bożej laski, w Jeden tylko W as iii zabit w one trzaski.
Nie rozsypką, jak pierwej, kolano z kolanem,
Inaczej się chcą pisać dzisia przed Osmanem,
Który z najwyższych szczytów onej góry długiej Będzie sam swych tycerzów karbowa! 2aslugi.
Zielona go chorągiew, choć z daleka, znaczy,
Skąd każdego w tym polu swym okiem obaczy.
Długo leżą Kozacy, jako więc zwykł łowiec Na lisa i wilk, kiedy widzi stado owiec;
Nie pierwej ten wypada, tamten zmyka z smyczy,
100 Aż się zbliżą, aż będą pewni swej zdobyczy;
Tak Kozacy, swego się trzymając fortelu,
Nie pierwej się objawią, dokąd im na celu Nie stanie nieprzyjaciel; toż mu ogień w oczy I z dział, i z ręcznej strzelby sypą, a z uboczy Zawadzi w nich Chodkiewicz i o gole brzuchy Skruszywszy drzewa, sroższej doda zawieruchy,
Gdy dobywszy pałaszów, jako lew z przemoru, Pierwszego bisurmanom przygaszą humoru.
Zapomni się pogaństwo i strasznie się zdziwi,
110 Że Kozacy strzelają i że jeszcze żywi,
Że ich wszytkich burzące nie pogniotły działa. Smutnie przeto zawywszy swoje „hałła! hałłal”,
Skoro cl jeszcze do nich wysypą się gradem,
Naprzód im czoła strachem podchodziły bladem, Potem, kiedy Chodkiewicz wsiędzle na ich roje,
Ze łby im ostrą szablą zdejmuje zawoje,
Zwątpiwszy o posiłkach, zwyczajnego toru Dzierżąc się, uciekali do swego taboru.
Nie pomoże Mahomet i carska powaga-.
120 Gdy śmierć chwyta za garło, gdy się serce strwaga, Żadne względy nie idą, jeden strach ma oczy.
Jak znowu krwią pogaństwo pole uposoczy,
Bo naszy i Kozacy, co im staje sity,
Sieką, kolą, strzelają bojaźłiwe tyły.
Targa włosy na głowie, gryzie sobie palce Zjadły’ Osman, żurzy się na swoje ospalec.
Już nie wierzy, żeby był Mahomet na niebie;
I swych, i nieprzyjaciół, i znowu klnie siebie.
Potem się zapomniawszy, kiwa tylko głową,
Kiedy Turcy, osobą gardząc cesarzową,
0 jego się tak blisko ocierając strzemię Uciekają, na koniec pięścią tłukąc w ciemię
Od gniewu, i samemu przyjdzie się rozgrzeszyć. Przyjdzie i nieprzyjaciół, niestetyż, rozśmieszyć,
A uchyliwszy onej prześwietnej grandece Uciec z pola, sekiowi wyrzuciwszy lece,
Zwykłe swoje ozdoby, forgi, pierza kinąć,
Wszytkich by chciał wyprzedzić, wszytkieh by chciał Ale póki w polu stał, jeszcze się wstydali,
Jeszcze się jakokolwiek Turcy opierali;
Skoro uciekł, skoro się do namiotu schował, Wszytkich w drogę rozgrzeszył i łicencyjowal.
1 armaty odbiegli, część tylko zawczasu Umknęli jej puszkarze, nim do dutepasu Przyszło; więc że każde z nich przykute łańcuchem Do drzewa, ani radzić mogło się obuchem:
Koła w trzaski i w drobne porąbawszy sztuki,
Działa w Dniestr rzucą z skały ze ściętymi buki.
Ale nie tu szczęśliwa wiktoryja stanie,
Bo skoro z poła w obóz uciekli poganie,
Nie dając im odetchu, ale stopy w stopy Kładąc, weszli i naszy za nimi w okopy,
Tam, gdzie w pięknej równinie i przez małe pole Tak barzo Zaporożec Turków w oczy kole;
Tam, póld pogan sieką i namioty krwawią,
Póld łupem nieszczęsnym naszy się nie bawią,
Poty ci uciekają i by chcieli byli Szczęścia zażyć zwycięzcę, więcej by sprawili Przez ten jeden dzień niźłi przez czterdzieści całe; Mogliśmy, mogli skrócić dziś Turki zuchwałe!
Już namioty zrucają, juz konie od kotów Biorą, już pędzą stada mułów i bawołów,
Już się wszyscy sowitą obłowią zdobyczą,
Już w pogańskich obozach imię Jezus" krzyczą;
Już do wielkich wezyrów, do agów, do baszy Wieść przyszła, że już wzięli ich tabory naszy;
Pełno tumultu, pełno na wsze strony trwogi,
Ci się juczą na drogę, ci się grzebą w stogi;
A naszy, nie przestawszy skrzyń i wozów łupić,