umarł, nie zaginął, nie popełnił zbrodni? Tylko ja chcę dla siebie takiej historii kobiety bałkańskiej, nie odróżniając nawet specjalnie jej narodowości?
Cali me I, albo jak zechcesz.
Można by się spodziewać, że spisywanie opowieści „z czasów zła”, na gorąco, bliskie jest ideałowi nowohistorycznemu. Książka Svetlany Broz Dobrzy ludzie w czasach zla1 jest znakomitym materiałem na rozwinięcie tezy, iż narracje lokalne, a także sama pamięć podlegają prawom struktury, z której wnętrza zostały wygenerowane. Należy do gatunku odwiecznego (przynajmniej tak to sobie możemy wyobrazić), jakim są opowieści ustne o dziejach ludzkości, czasem zapisane w arcydziełach jak Iliada czy Odyseja. Sięgam po to skojarzenie, które nawiedziło mnie zeszłego lata, kiedyjechałam samochodem przez okolice opisane w książce. To przecież w takiej scenerii rozgrywają się Homerowe eposy: woda, światło, powietrze, góry, zmienny pejzaż, zielone łąki, dużo, dużo spokoju. Jadąc tam, myśli się raczej o łagodnych poetach i pasterzach skłonnych do nadużywania wina i miłosnych manewrów niż o krwawych rozgrywkach. Myśli się - kto chciałby ganiać po górach (skądinąd świetnie przez naturę do tego celu wyrzeźbionych) zamiast leżeć na dnie łodzi i mówić heksametrem? Kto? Bohaterowie Homera na przykład.
Mówiona historia - jako się rzekło, odwieczna - znakomicie odpowiada dzisiejszym czasom, nawołującym do oddania głosu zde-centrowanym podmiotom i prezentowania tego głosu zamiast własnych, hierarchicznych i pełnych uprzedzeń modeli, nazywanych do niedawna naukowymi i obiektywnymi. Relacja lepsza jest od podręcznika; strzępki doznań więcej ważą od akademickiej syntezy. Można się z tym godzić lub nie, ale w czasach, gdy historia z jednej strony nie istnieje, z drugiej zaś przyspiesza, warto spisać świeże, ludzkie jej doświadczenie.
Istnieje również prosty, praktyczny powód, dla którego warto. Od lat utrzymuje się czytelnicze zainteresowanie dokumentem literackim, literaturą dokumentamą, intymistyką. Wszelkimi formami wypowiedzi z pieczęcią autentyku. I również od lat zastanawiamy się, czy do traumatycznych relacji wypada przykładać kryteria literackie. W przypadku książki Broz początkowo nie miałam takich wątpliwości. Są to opowieści ludzi zaplątanych w wojnę na Bałkanach po wszystkich stronach, w różnych rolach (przede wszystkim jednak osób cywilnych). Nikt nie obiecywał, że będzie to literatura, chociaż etyczne zadanie, jakie widzi słuchaczka i skryptorka opowieści, jest zadaniem tchnącym humanistyczną pedagogią właściwą pewnego rodzaju przedsięwzięciom literackim. Nie idzie w nim o obiektywizm, ale o „dobrych ludzi”. Piękne przesłanie, które w lekturze robi się nieco podejrzane.
Dawid Warszawski, autor komentarza, przyjmuje przesłanie (po wszystkich stronach byli dobrzy ludzie), wyrażając także wątpliwości, bo czy na pewno wina daje się zrelatywizować? W świetle Dobrych ludzi... ma być zrelatywizowana. Oto normalni ludzie - Serbowie, Chorwaci, Muzułmanie, Żydzi, Bośniacy - chcieli pokoju, pomagali sobie nawzajem i nie mieli nic wspólnego z politycznymi knowaniami, które rozpaliły tę wojnę. Wojna w byłej Jugosławii jest trudna do zrozumienia, czy wobec tego perspektywa ludzkiego dobra pomaga coś uporządkować? Przypomina się dowcip o narodzie kolejarzy, jakim byli w czasie drugiej wojny wszyscy mieszkańcy NRD. Dziś wśród narodów Jugosławii najwięcej znalazłoby się kucharzy siłą zmuszanych do gotowania jakimś zbrodniarzom, których nikt bliżej nie zna. Owszem, czasem wśród zbrodniarzy zamajaczy twarz sąsiada, kto jednak da gwarancję, że to rozpoznanie nie jest wyrazem osobistej niechęci, podczas gdy dokonywane na czterystu stronach modelowanie siebie i najbliższych wyraża wiarę we własną niewinność?
187
S. Broz, Dobrzy ludzie w czasach zla, przeł. D. Ćirlić, Wołowiec 2002.