dzie stopniowo malało znaczenie wytworów kultury pojmowanej selektywnie, a wzrastało znaczenie kultury bytu. Prawdopodobnie będzie malało znaczenie tradycyjnego teatru na rzecz organizacji otwartych widowisk, pochodów, festynów, imprez, w których znikną stare podziały na wykonawców i odbiorców. Rozumując tak można zakładać, że będzie malało znaczenie malarstwa sztalugowego na rzecz estetycznego wystroju miast i osiedli, miejsc pracy i miejsc wypoczynku, powieści na rzecz reportażu, filozoficznych dywagacji nad sensem bytu — na rzecz wysiłku w celu twórczego przekształcenia świata.
Byłaby to kultura odmienna od tradycyjnej kultury ludowej, a jednocześnie pod wieloma względami 4o niej podobna. Łączyłoby ją z tradycyjną kulturą ludową negowanie ujemnych cech współczesności: zdehumanizowanej pracy, rozdźwięku między sferą cywilizacji a sferą kultury, biernego uczestnictwa w kulturze itd.
Pisząc o współczesnych' trendach cywilizacyjnych musimy jednak pamiętać, iż nie one są tu najważniejsze. Ekstrapolacja nie jest najlepszą metodą mówienia o przyszłości.
Wiele z tych trendów nie tylko może, ale musi ulec zmianie, inaczej niepohamowany rozwój sfery technologii doprowadziłby do niechybnej katastrofy. Alternatywą jest tu przywrócenie technologii, a co za tym idzie, pracy ludzkiej i całemu życiu człowieka, aspektów kulturowych.
Dziś wydaje się rzeczą oczywistą, iż dotychczasowe formy rozwoju społeczeństw ludzkich, związane 2 rewolucją przemysłową i wyemancypowaniem się z rozwoju cywilizacyjnego szeroko pojętej kultury, nie mogą być kontynuowane w nieskończoność. Dotychczasowy rozwój, jak wipmy, ma charakter wykładniczy — co pewien czas podwaja się ilość wykorzystywanych przez nas surowców i wytworzonych z nich dóbr cywilizacyjnych. Do podstawowych prawd matematycznych należy ta, iż rozwój wykładniczy nie tylko nie może trwać w nieskończoność, ale nie może trwać długo— szybko bowiem wyczerpują się materialne warunki rozwoju. Gdyby najprostszej bakterii ważącej bilionowe części grama pozwolić rozwijać się bez przeszkód, waga potomstwa szybko przekroczyłaby masę kuli ziemskiej, a następnie — całego Kosmosu. Gdyby cywilizacja ludzka rozwijała się tak, jak się rozwija, w bardzo szybkim — astronomicznie rzecz biorąc — czasie musielibyśmy wyczerpać zasoby energetyczne nie tylko kuli ziemskiej, ale układu słonecznego i galaktyki.
Rozważania te można by było ze spokojem zostawić specjalistom od science fiction, gdyby nie to, iż szereg poważnych opracowań sugeruje nam, że sprawy granic wzrostu wykładniczego cywilizacji nie są problemami przyszłych tysiącleci czy nawet stuleci, ale niezbyt odległych dziesięcioleci.
Zarówno autorzy Raportów rzymskich, jak i ich krytycy zgadzają się co do tego, że dla uniknięcia katastrofy niezbędne są daleko idące zmiany w stosunkach społecznych, w systemie cenionych dziś wartości, w kulturze, w modelu życia i szczęścia jednostki w społeczeństwach wysoko rozwiniętych,
W ten sposób konieczne staje się przesunięcie w sferze ludzkich postaw i wartości w kierunku ideałów socjalistycznego humanizmu i twórczej, „totalnej” osobowości. Koniecznością staje się — jak mówi Se-comski *— kształtowanie „nowej sylwetki jednostki”, szybkiego narastania potrzeb kulturalnych i socjalnych odczuwanych przez najszersze warstwy ludności.’’1 Wszystko wskazuje na to, że w zbliżających się dziesięcioleciach rywalizacja między kapitalizmem a socjalizmem będzie miała charakter nie tyle walki o wyższe wskaźniki potencjału gospodarczego, ile o wyższe wskaźniki jakości życia, poziomu kulturalnego, przeciwdziałanie niszczeniu środowiska natu-
< K. Secomski we wstępie do: D. H. Meadows i in.: Granice wzrostu. Warszawa 1873.
117