istnienia stołu w sensie, w jakim jestem w stanie dowieść twierdzeń matematycznych, dowieść go w sensie, w jakim mogę dowieść jakiegoś twierdzenia w logice, gdzie przeciwieństwo jest nie tylko fałszem, lecz zdaniem pozbawionym sensu — nie, tego uczynić nie mogę. Dlatego muszę zaakceptować świat jako kwestię przekonania, muszę go przyjąć na wiarę. Przekonanie to nie to samo, co wynikająca z dedukcji pewność. A co więcej, dedukcja, wnioskowanie nie znajduje żadnego zastosowania w sferze faktów.
Nie zagłębiając się w nader poważne konsekwencje, jakie stanowisko to miało dla historii logiki i filozofii, dostrzegamy wyraźnie, że osłabiło ono powszechnie panujący pogląd, w myśl którego świat był racjonalną całością, całością, której każda część istniała niejako z konieczności — ponieważ istnienie jej powodowały inne jego części — i w myśl którego cały ten świat był piękny i racjonalny z tego powodu, że żadna z istniejących w nim rzeczy nie mogła istnieć w inny sposób niż istniała. Zgodnie z dawniejszym przekonaniem wszystko, co było prawdziwe, było prawdziwe z konieczności, a rzeczy nie mogły być inne niż były i dlatego właśnie, powiadał Spinoza (a także inni myślący tak jak on), gdy rozumiem, że rzeczy są nieuniknione, akceptuję je znacznie chętniej. Nikt nie miał ochoty wierzyć, że dwa plus dwa równa się pięć; a każdy, kto mówił: „Dwa plus dwa zawsze równało się cztery, ale jest to prawda, która człowieka przytłacza — czy nie mogłoby być czasami tak, żeby dwa plus dwa równało się cztery i pół albo siedemnaście?”, każdy, kto chciał wyzwolić się z okropnego więzienia tabliczki mnożenia, był uważany za człowieka przy niezupełnie zdrowych zmysłach. Twierdzenie, zgodnie z którym dwa plus dwa równa się cztery, czy też twierdzenie brzmiące: jeżeli A jest większe od B, a B jest większe od C, to A jest większe od C — otóż tego rodzaju twierdzenia są twierdzeniami, które przyjmujemy jako będące częścią ogólnego racjonalnego procesu myślowego, częścią tego, co mamy na myśli, mówiąc o zdrowiu psychicznym, o racjonalności. Gdyby wszystkie fakty w świecie mogły zostać zredukowane do tego poziomu, nie buntowalibyśmy się przeciwko nim. Jest to wielkie racjonalistyczne założenie. Gdyby wszystko, czego obecnie nienawidzisz i czego się boisz, mogło zostać przedstawione jako coś, co wypływa na zasadzie rządzonego koniecznością logicznego wynikania ze wszystkiego tego, co było wcześniej, zaakceptowałbyś to jako coś, co jest nie tylko nieuniknione, ale także racjonalne, a co za tym idzie zachwycające, zaakceptowałbyś to tak samo jak „Dwa plus dwa równa się cztery” czy jak jakąkolwiek inną prawdę logiczną, na której opierasz swoje życie, na której opiera się twoje myślenie. Ten ideał racjonalizmu Hume z całą pewnością naruszył.
Choć Monteskiusz i Hume rzeczywiście dokonali tych niewielkich wyłomów w oświeceniowych poglądach — jeden pokazując, że nie wszędzie wszystko jest jednakowe, a drugi mówiąc, że nie istnieją konieczności, lecz jedynie prawdopodobieństwa — to jednak nie zmieniło to w zbyt wielkim stopniu postaci rzeczy. Nie ulega wątpliwości, że Hume uważał, iż świat będzie nadal toczył się prawie tak samo jak dotychczas. Z całą pewnością sądził on, że istnieją sposoby postępowania racjonalne i nieracjonalne, że ludzi można uszczęśliwić racjonalnymi środkami. Wierzył w naukę, wierzył w rozum, wierzył w chłodny osąd, wierzył we wszystkie dobrze znane osiemnastowieczne twierdzenia. Wierzył w sztukę dokładnie w ten sam sposób, w jaki wierzył w nią Reynolds, w jaki wierzył w nią doktor Johnson. Logiczne implikacje jego pomysłów tak naprawdę stały się widoczne dopiero w końcu dziewiętnastego wieku i w wieku dwudziestym. Atak, o którym chcę mówić, przyszedł zupełnie skądinąd — on przyszedł od Niemców.
Prawda o Niemcach jest taka, że w siedemnastym i osiemnastym wieku stanowią oni prowincję nieco zacofaną. Sami Niemcy nie chcą o sobie myśleć w ten sposób, jednak ktoś, kto opisuje ich w tych kategoriach, nie mija się bynajmniej z prawdą. W wieku szesnastym byli oni tak postępowi i dynamiczni jak nikt inny, a ich wkład w kulturę europejską
65