Czy też dobrem jest jedynie coś, co przypadkiem podoba się określonej osobie w określonej sytuacji, lub też coś, do czego taka osoba w takiej sytuacji czuje skłonność?
Pytania te były, i są obecnie, pytaniami nader kłopotliwymi. Było więc całkiem naturalne, że ludzie wskazywali na Newtona, który zastał fizykę w bardzo podobnym stanie — z wielką liczbą krzyżujących się hipotez, opartych na licznych klasycznych i scholastycznych błędach — i za pomocą bardzo niewielu mistrzowskich pociągnięć zdołał wprowadzić w ten ogromny chaos względny porządek. Z bardzo niewielu jasnych twierdzeń natury matematyczno-fizycznej zdołał wydedukować, jakie jest usytuowanie i jaka jest prędkość każdej cząstki wszechświata; a jeżeli tego nie wydedukował, to w każdym razie dał ludziom do ręki broń, za pomocą której, dołożywszy starań, mogli to uczynić, broń, którą mógł w zasadzie posłużyć się każdy inteligentny człowiek. Jeżeli tego rodzaju porządek dało się zaprowadzić w świecie fizyki, to z całą pewnością te same metody mogły dać równie wspaniałe i trwałe wyniki w świecie moralności, polityki, estetyki i w całym pozostałym chaotycznym świecie ludzkich opinii, w którym ludzie zdawali się walczyć ze sobą, mordować i niszczyć się wzajemnie, a także nawzajem się upokarzać — w imię nie dających się ze sobą pogodzić zasad. Osiągnięcia Newtona zdawały się stwarzać jak najbardziej uzasadnioną nadzieję, zdawały się stanowić nader szlachetny ludzki ideał. No, w każdym razie, taki był ideał oświecenia.
Oświecenie z całą pewnością nie było, jak się czasami twierdzi, nurtem jednolitym, nurtem, którego wszyscy uczestnicy wierzyli mniej więcej w to samo. Bo na przykład ówczesne przekonania na temat natury ludzkiej były bardzo zróżnicowane. Fontenelle i Saint-Evremond, Wolter i La Mettrie uważali, że człowiek jest istotą beznadziejnie zazdrosną, zawistną, nikczemną, zepsutą i słabą i dlatego, by mógł dawać sobie radę, potrzebna mu jest najsurowsza dyscyplina. By w ogóle radzić sobie z życiem, człowiek potrzebuje surowej dyscypliny. Inni nie żywili przekonań aż tak ponurych i uważali, że człowiek to w istocie substancja plastyczna, to glina, którą kompetentny nauczyciel czy oświecony prawodawca są w stanie uformować, nadając jej kształt najzupełniej poprawny i racjonalny. Było też oczywiście kilku ludzi, takich jak Rousseau, którzy uważali, że człowiek ze swej natury nie jest ani nikczemny, ani nawet neutralny, lecz dobry i że jego upadek spowodowały jedynie instytucje, które sam stworzył. Gdyby owe instytucje dało się poprawić lub zreformować w sposób bardzo radykalny, naturalna dobroć człowieka eksplodowałaby z wielką siłą, a na ziemi zaczęłaby ponownie królować miłość.
Niektórzy wybitni przedstawiciele oświecenia wierzyli w nieśmiertelność duszy. A inni byli przekonani, że pojęcie duszy to pusty przesąd, że taki byt nie istnieje. Niektórzy wierzyli w elitę, w konieczność sprawowania rządów przez tych, co są mądrzy; byli zdania, że motłoch nie jest zdolny nauczyć się niczego; że istnieje nierówność talentów będąca wśród ludzi rzeczą stałą; uważali, że jeżeli ludzi nie da się wytrenować i skłonić do posłuszeństwa wobec tych, co posiadają wiedzę, wobec elity złożonej ze specjalistów — tak jak to się dzieje w różnych dziedzinach technicznych, w rodzaju nawigacji czy ekonomii, gdzie potrzeba specjalistów jest czymś oczywistym — to życie na ziemi będzie nadal dżunglą. Inni byli przekonani, że w sprawach etyki i polityki każdy człowiek jest specjalistą dla siebie; uważali, że choć nie każdy może być dobrym matematykiem, to każdy, wejrzawszy we własne serce, jest zdolny dostrzec różnicę pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy tym, co słuszne a tym, co niesłuszne; byli też zdania, że powodem, dla którego ludzie dotychczas nie dostrzegają tej różnicy, jest jedynie to, że w przeszłości wprowadzali ich w błąd różni niegodziwcy lub głupcy — wyrachowani władcy, podli żołnierze, zepsuci kapłani i inni wrogowie ludzkości. Gdyby tych ludzi dało się w jakiś sposób wyeliminować lub zlikwidować, każdy człowiek dotarłby do jasnych odpowiedzi, odpowiedzi wyrytych,
53