który jest równie mocny, jeśli nie mocniejszy od naszego pojęcia „domowego ogniska”. Jak niegdyś powiedział pewien stary kapłan: „Aby rzeczywiś-cie poznać Japończyków, trzeba spędzić z nimi parę chłodnych zimowych wieczorów wdkół hiba-chi. Wszyscy siedzą razem. Wspólna narzuta pokrywa nie tylko hibachi, ale i kolana każdego ze zgromadzonych. W ten sposób utrzymuje się ciepło. I gdy ręce się stykają i czuje się ciepło pozostałych ciał, gdy wszyscy są razem ze sobą •— wtedy właśnie można powiedzieć, że się poznało Japończyków. To jest prawdziwa Japonia!” Mówiąc w terminach psychologicznych, istnieje pozytywne wzmocnienie płynące ze środka pokoju i wzmocnienie negatywne płynące z jego krańców (przez które zimą napływa chłód). Nic dziwnego, że Japończycy, jak wiadomo, uważają, iż nasze pokoje wyglądają pusto i nieprzytulnie, bo ich, część środkowa jest ogołocona ze sprzętów.
Inny aspekt owego kontrastu pomiędzy środkiem a krańcem związany jest z tym, jak i w jakich warunkach się poruszamy i co uważa się za przestrzeń trwałą, a co za przestrzeń na pół trwałą. Dla nas ściany pokoju są czymś stałym. W Japonii natomiast traktuje się je jako elementy na pół trwałe. Ściany są ruchome, a pokoje wielofunkcyjne. W japońskich gospodach wiejskich (■ryokan) gość spostrzega, że przedmioty się poruszają, a sceneria odmienia. Siada pośrodku pokoju na macie {tatami), a przesuwalne boazerie są otwarte lub zamknięte. W zależności od pory dnia pokój może obejmować sobą cały plener lub być stopniowo zwijany tak, że przypomina buduar. Ścianę zasuwa się i podają jedzenie. Gdy posiłek jest skończony i pora na sen, rozkłada się łóżko dokładnie w tyra samym miejscu, gdzie się jada, gotuje, rozmyśla i prowadzi życie towarzyskie. Rankiem, gdy ściany pokoju są znów otwarte, jasne promienie słoneczne i delikatny sosnowy zapach górskich mgieł wypełniają intymną prze-strzeń i omiatają ją świeżą czystością.
Doskonałym przykładem różnic w świecie per-cepcyjnym Wschodu i Zachodu jest film japoński Kobieta z wydm. Nigdzie nie zostało zobrazowane lepiej zmysłowe zaangażowanie Japończyków. Oglądając film mamy wrażenie, że tkwimy w skórze bohaterów filmu. Chwilami nie sposób orzec, jaką część ciała właśnie się ogląda. Kamera przesuwa się powoli, badając dokładnie każdy szczegół ciała. Pejzaż skóry jest zwielokrotniony; jej fakturę postrzega się nieomal tak jak rzeźbę terenu, przynajmniej oczami człowieka Zachodu. Pory skóry są na tyle duże, że można oglądać każdy z nich oddzielnie, a ziarna piasku stają się grubymi kryształami kwarcu. Doznania te przypominają oglądanie pulsującego życia w embrionie rybim pod szkiełkiem mikroskopu.
Jednym z terminów, którymi Amerykanie najczęściej określają japoński modus operandi jest „kluczenie”. Pewien amerykański bankier, który spędził wiele lat w Japonii i starał się jako tako do niej przystosować, mówił mi, że najbardziej frustrujące i trudne wydawało mu się właśnie to „kluczenie”: „Japończyk starej daty może doprowadzić człowieka do szaleństwa szybciej niż cokolwiek innego. Gadają i gadają, ale nigdy nie dojdą do konkluzji.” Nie mógł oczywiście pojąć tego, że amerykańskie naleganie na szybkie dojście do sedna sprawy jest równie frustrujące dla Japończyka, który nie rozumie, dlaczego miałby być aż tak „logiczny” przez cały czas.
Młodzi misjonarze z zakonu jezuitów pracujący w Japonii mają na początku duże trudności, gdyż wszystko, czego się wyuczyli, obraca się przeciw nim. Sylogizmy, z pomocą których dowodzą swoich racji, są sprzeczne z pewnymi zasadniczymi wzorcami japońskiego życia. Dylemat sprowadza się do następującego wyboru: albo pozostać wiernym
215