IM
Próba nowego odczytania «Chłopóv>\
powtarzają się i nawracają. Nawet prace i działania lu^., konieczne, ażeby godnie przywitać coroczny obrzęd religi^ -liturgiczny, stają się inne i bardziej odświętne od obecny samej owego obrzędu. Te dwa rytmy nie są bowiem identy^ ne: pierwszy kreuje człowieka w pracy i w wysiłku, drugi ^ człowieka w wypoczynku i radościjDlatego nawet przyrofo Reymont wycisza tam, gdzie kreując radość i wypoczynek, może dopuścić do najmniejszego ich zakłócenia.
Jakże znamienna dla tego zamiaru pisarskiego jest piękna! stronica, na której mowa o dniu wigilijnym:
„Żaden krzyk nie rozdarł zakrzepłego milczenia pól, żaden głos żywy nie zadrgał ni nawet poświst wiatru nie zaszeleści w suchych, roziskrzonych śniegach — ledwie niekiedy, czasa* | mi, od dróg zgubionych w zaspach tłukł się jękliwy glo$ dzwonka i skrzyp sanie, ale tak słabo i odlegle, że jeszcze nie! | chycił całkiem, nie rozeznał, skąd i gdzie, a już przebrzmiało | i zgoła przepadło w cichościach.
Ale po lipeckich drogach, z obu stron stawu, rojno było od ludzi i wrzaskliwie; radosny nastrój święta drgał w powie- j trzu, przenikał ludzi, nawet w bydlątkach się odzywał; krzyki dźwięczały w słuchliwym, mroźnym powietrzu, kieby muzyka, t I śmiechy rozgłośne, wesołe, leciały z końca w koniec wsi, 1 radość buchała z serc; psy jak oszalałe tarzały się po śnie- 1 gach, szczekały z uciechy i ganiały za wronami tłukącymi się wokoło domów, po stajniach rżały konie, z obór wyrywały l się przeciągłe, tęskne ryki, a nawet ten śnieg jakby radośniej skrzypiał pod nogami, płozy sań piskały na twardych wy-szlichtanych drogach, dymy biły modrymi słupami, a prościu-teńko, jakby strzelił, okna zaś chałup grały tak w słońcu, aż raziło — a wszędzie pełno było wrzawy, dzieci, rwetesu, gęg-liwych głosów gęsi, co się trzepały po przyręblach, nawoływań, pełno było po drogach ludzi, przed domami, w opłotkach, a wskróś ośnieżonych sadów raz po raz czerwieniły się wełniaki kobiet przebiegających z chałupy do chałupy, że raz po raz trącane w biegu drzewiny i krze sypały strugami okiś-ci niby tą srebrną kurzawą.
Młyn nawet dzisiaj nie turkotał, stanął na święta całe, a tylko zimne szkliwo wody przejrzystej, puszczonej na upust, dzwoniło bełkotliwie, a gdzieś za nim, w błotach i w oparzeliskach z oparów kurzących się mgłami wydzierały się krzyki dzikich kaczek i całe ich stada kołowały.
A w każdej chałupie, u Szymonów, u Maćków, u wójtów
~ noweyo odczytania 'Chłopów* Reymonta-145
Kłębów i kto ich tam zliczy a wypowie wszystkich, prze-u etrzano’ izby, myto, szorowano, posypywano izby, sienie, nawet i śnieg przed progami świeżym igliwiem, a gdzieniegdzie to i bielono poczerniałe kominy, a wszędzie na gwałt oieczono chleby i one strucle świąteczne, oprawiano śledzie,
Wiercono w niepolerowanych donicach mak do klusek.
Boć to Gody szły, Pańskiego Dzieciątka święto, radosny dzień cudu i zmiłowania Jezusowego nad światem, błogosławiona przerwa w długich, pracowitych dniach, to i w ludziskach budziła się dusza z zimowego odrętwienia, otrząsała się z szarzyzny, podnosiła się i szła radosna, czująca mocno, na spotkanie narodzin Pańskich” (Z, 76—77).
Niezbędny był cytat aż tak obszerny, ażeby ukazać w całości niepojętą wręcz abundancję realistycznych szczegółów, uładzonych jednak zgodnie z obyczajowo-liturgicznym porządkiem, którą pisarz uruchamia. Przesada epicka mieści się tylko w owej obfitości, a nie w jakichś zabiegach stylizator-skich, takiej obfitości działań ludzkich, jakby cała okolica tłumem wielkim zbiegła się do Lipiec. Nigdy dotąd nie były one tak ludne. Stąd przy czytaniu tej zbiorowej sceny wigilijnej na myśl przychodzą nie skojarzenia literackie, lecz plastyczne: podobnie swoje zimowe widowiska flamandzkiej wsi kreował Piotr Breughel. Jasne bowiem, że cytowanego fragmentu nie napisał ani wiejski gaduła, ani młodopolski stylista, lecz realistyczny obserwator. Zdolny wszakże swoje obserwacje nagromadzić w takiej ilości, że otrzymują one rangę epicką.
Wykluczone, by móc wskazać całą wielostronność omawianego porządku wewnętrznego Chłopów. Niczego bowiem Reymont w nim nie poskąpił, niczego nie pominął z łańcucha ludowego obyczaju rozłożonego na rok cały. Spośród świąt tylko nieliczne pominął: Nowy Rok, Matka Boska Gromniczna (2 lutego), Zielone Święta, Matka Boska Żniwna (15 sierpnia).
Ale kompozycja powieściowa nie jest przecież kalendarzem, w którym niczego pominąć nie można.
Na dwie kwestie wypada jednak zwrócić uwagę: po pierwsze — głębsze, przedchrześcijańskie formy i pokłady ludowości, jakie w Chłopach prześwitują nieraz spod liturgicznego roku kościelnego; po drugie — więź religijno-obyczajowa gromady i sposoby przejawiania się tej więzi. Omawiany bowiem porządek to nie tylko rytm wypoczynku i radości, ale także forma uczestnictwa jednostki w zbiorowości.
Świadectwem owych głębszych pokładów ludowości może