ndę społeczną ustanawiając wzorce wartości i o-kreślając warunki ich realizacji. Właśnie ten monopol wyjaśnia szczególny aspekt, jaki przybiera nędza w swoim nowoczesnym wydaniu. Każda prosta potrzeba, którą można zaspokoić w sposób instytucjonalny, pozwala na wymyślenie nowej klasy biednych i nowej definicji ubóstwa. Dziesięć lat temu w Meksyku uchodziło za normalne, jeśli ktoś rodził się i umierał we własnym domu, a chowali go przyjaciele. Instytucja — w tym wypadku Kościół — troszczyła się jedynie o potrzeby duchowe. Teraz rozpoczęcie i zakończenie życia w domu stało się oznaką bądź skrajnego ubóstwa, bądź szczególnego uprzywilejowania. Umieranie i śmierć przeszły pod instytucjonalny zarząd lekarzy i przedsiębiorców pogrzebowych.
~ W społeczeństwie, które przekształciło podstawowe potrzeby w popyt na dobra konsumpcyjne, ubóstwo zaczyna się określać według mierników dowolnie ustanawianych przez technokratów. „Biedny” to taki, który nie może sprostać reklamowanemu poziomowi spożycia. W Meksyku biedni są ci, którzy nie ukończyli trzech klas, w Nowym Jorku cl, którzy nie ukończyli dwunastu.
Biedni izawsze byli społecznie bezsilni. Wzrastające uzależnienie się od opieki instytucjonalnej przydaje nowy wymiar ich bezradności: niemoc psychiczną, niezdolność do zaspokajania własnych potrzeb. Wieśniaków z położonego wysoko w Andach płaskowyżu wyzyskuje właściciel ziemski i kupiec, kiedy jednak zamieszkają w Limie, popadają w dodatkową zależność od bossów politycznych i daje im się we znaki brak wykształcenia. Unowocześnione ubóstwo łączy niezdolność do panowania nad okolicznościami z_utrafą—-sił osobistycjbu-To zjawisko unowocześnionego" ubóstwa ma zasięg światowy i tkwi u podłoża współczesnego zacofania. Oczywiście w krajach bogatych i biednych występuje pod różnymi postaciami.
Zapewne najsilniej odczuwają je mieszkańcy miast amerykańskich. Nigdzie indziej nie zapobiega się nędzy za większą cenę. Nigdzie indziej nie prowadzi to do tak wielkiej zależności, gniewu, frustracji i dalszych żądań. I nigdzie indziej nie widać tak wyraźnie, że ubóstwo — skoro zostało unowocześnione — uodporniło się na leczenie samymi tylko dolarami i wymaga przewrotu w dziedzinie istniejących instytucji.
W dzisiejszych Stanach Zjednoczonych Murzyni, a nawet wędrujący robotnicy sezonowi, mogą oczekiwać fachowych usług na takim poziomie, o jakim by się nie śniło dwa pokolenia wstecz i jaki większości mieszkańców Trzeciego Świata wydaje się wręcz fantastyczny, jeśli nie groteskowy. Na przykład biedak amerykański może liczyć na to, że specjalny inspektor do walki z wagarami będzie zaganiał jego dzieci do szkoły, dopóki nie ukończą 17 lat, albo że lekarz wyznaczy mu łóżko szpitalne, które kosztuje 60 dolarów dziennie, tyle, ile wynoszą trzymiesięczne zarobki większości ludzi na ś wiecie. Ale t-ka opieka uzależnia go jeszcze mocniej i odbiera zdolność do urządzania własnego życia na podstawie własnych doświadczeń i zasobów w obrębie własnej społeczności.
Niebezpieczeństwo takie zagraża wszystkim ludziom biednym w unowocześniającym się święcie. Biedota amerykańska znajduje się w specyficznej sytuacji, dokonuje bowiem odkrycia, że żadna ilość dolarów nie potrafi zapobiec działaniu niszczycielskiej siły tkwiącej w samej istocie instytucjonalnej opieki, jeśli już zawodowe hierarchie tych instytucji wmówiły społeczeństwu, że z moralnego punktu widzenia ich opieka jest niezbędna. Biedni mieszkańcy amerykań-
33
3 — Społeczeństwo bez szkoły