Witam!
Cóż, musicie mi wybaczyć nico chaotyczny charakter tego rozdziału, ale ciężko było mi pozbierać myśli przez pewien czas. Idę na operację. Tak, wiedziałam o tym już wcześniej, ale trzy dni temu dostałam jej realny termin. Uwierzcie, że to zupełnie, co innego kiedy wiesz „ile dni ci zostało”. A mnie zostały dokładnie trzy. Idę w poniedziałek. Mam nadzieję, że zrozumiecie mój brak głowy do odwiedzenia waszych stron. Sama też nie planowałam pisać, ale ta notka powstała ze specjalną dedykacją dla Agnieszki, która zmobilizowała mnie do tego. Bardzo jej za to dziękuję! Mam nadzieję, że nie zawiedzie jej oczekiwań! Teraz już poukładałam sobie trochę to wszystko w głowie, więc postaram się zajrzeć do was przed tym nieszczęsnym poniedziałkiem. Później nie wiem kiedy będę w stanie coś napisać, zależy czy będzie dostęp do internetu i jak będę się czuła. Mam nadzieję, że mnie tam nie zabiją ;) Trzymajcie za mnie kciuki!
*Kosztowny błąd*
Ciche brzęczenie łańcuchów za oknem w końcu obudziło dziewczynę. Amelia powoli otworzyła oczy i wsparła się na łokciach, leżąc w swoim łóżku. W swoim łóżku? Wątpliwości i pytania nagle zalały jej świadomość. Co się stało? Usiadła i spróbowała przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, jednak zanim to nastąpiło poczuła w powietrzu swąd i zapach prochu. Zdziwiona podniosła głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie znalazła nic nadzwyczajnego, ale mimo to czuła, że coś było inaczej. Nie mogła zrozumieć, o co chodziło? Ponownie rozejrzała się, tym razem uważniej i po chwili dotarło do niej, że jest zupełnie cicho. Poza brzęczeniem łańcuchów nie było słychać żadnych kroków, głosów, śmiechów. Zupełnie nic. Więc czy to możliwe, że była już noc i wszyscy śpią? Ale w takim razie gdzie jest Kirei? Przecież nigdy nie pozwalał jej spać samej, zawsze był przy niej. Do tego ten irytujący zapach w powietrzu. O co chodzi? Zaniepokojona wstała i skierowała się powoli w stronę drzwi. Idąc przez chwilę miała wrażenie,że świat dziwnie falował wokół niej. Coś się stało, czuła to. Nagle niepokój przerodził się w głęboki strach, który uformował się w ciężką bryłę w gardle. Jej ostrożne kroki odbijały się głuchym echem, gdy przemierzała korytarze. Zapach prochu stał się już prawie niedozniesienia, gdy w końcu stanęła przed wejściem do głównej sali. Pchnęła drzwi i to, co zobaczyła sprawiło, że bryła uformowana w jej gardle pękła i poczuła, że się dusi. Przed nią na podłodze, ławach, wszędzie leżały dziesiątki ciał. Wszystko dookoła obryzgane było krwią, która spłynęła do jej stóp. Wszyscy byli martwi. Martwi. To słowo wciąż dźwięczało w jej głowie. Amelia chciała krzyczeć, ale nawet to wydawało się zbyt trudne. Wciąż walczyła ze swoim oddechem, próbując utrzymać przytomność. Jej własne ciało odmówiło posłuszeństwa, gdy spróbowała się poruszyć. Tornado emocji szarpało jej świadomością. Czy to możliwe?
- Rei? - wykrztusiła wreszcie ze strachem, dławiąc się.
Całą siłą woli zmusiła się i postąpiła krok naprzód. Ruszyła środkiem dużej sali, krew rozbryzgiwała się pod jej stopami. Chciała stąd uciec, ale najpierw musiała się upewnić... Nie ma go tu prawda? A jeśli jest...? To było zbyt wiele, stanęła zaciskając mocno oczy. Czuła się zupełnie tak, jakby ktoś uderzył ją ciężkim prętem w głowę. I wtedy przez chwile miała wrażenie, że ten strach jest jej znany. Zadrżała, ale otworzyła ponownie oczy. Odwróciła głowę i wtedy go zobaczyła. Leżał tam, w kałuży krwi razem z Tamakim, Mayą, Liną, Gourry'm i...
- Nie Zel, ty też... - wyszeptała przerażona, gdy jej wzrok odnalazł i jego.
Stała tam zupełnie sama, jedyna pozostawiona przy życiu i nagle zrozumiała, że i dla niej życie się skończyło, wraz ze śmiercią ich wszystkich. Jej oczy zgasły w tym smutku, nie zdolne nawet do płaczu. Teraz to było zbyt wiele, by jeszcze patrzeć na ich bezwładne ciała. Odwróciła się gwałtownie i wybiegła zasłaniając usta. Nie miała żadnego celu, po prostu czuła, że musi biec przed siebie, dalej, jak najdalej od tego miejsca. Pchnęła drzwi wejściowe i wypadła przed budynek, a gdy podniosła wzrok... Jeśli Amelia kiedykolwiek wyobrażała sobie koniec świata to z pewnością tak on właśnie wyglądał. Zupełnie jakby gnił w przyspieszonym tempie na jej oczach. Wcześniej jałowa ziemia, teraz przypominała wielką ropiejącą ranę pod krwawym niebem. Sczerniałe rośliny, trawione powolnym rozkładem wiły się we wszystkie strony, a sam odór był niedozniesienia. Nogi ugięły się pod dziewczyną i upadła na kolana. Czy tak właśnie kończy się świat? Zanim Amelia zdążyła na to wszystko zareagować i otrząsnąć się z szoku, łańcuchy po jednej stronie miasta pękły z trzaskiem. Rozpaczliwie próbowała się czegoś złapać, ale było już za późno, przed nią była tylko ciemność...
***
- Nie! - obudziła się nagle.
Podniosła się gwałtownie i rozejrzała. Była sama, leżała na ziemi, splątana w swoją pościel. Czy to... czy to sen? Potrząsnęła głową zdezorientowana. To nie mógł być sen, to było tak realne! Zadrżała na wspomnienie swoich martwych przyjaciół i szybko odpędziła tę myśl, woląc jednak wierzyć, że to nie było prawdziwe. Westchnęła i wyplątała się z materiałów. Czuła się jednak jakoś niespokojnie z powodu panującej, znajomej ciszy więc szybko zdecydowała się na sprawdzenie sytuacji. Wszystko nazbyt przypominało jej sen, ale gdy weszła do głównej sali odetchnęła z ulgą. Była pusta. Już chciała zawrócić, gdy przyszło jej do głowy poszukać Kireia. Szybko ruszyła w stronę kuchni, mając nadzieję, że tam go znajdzie. Nie myliła się, gdy była już blisko usłyszała ciche głosy dochodzące z pomieszczenia.
- Z początku myślałem, że to Amelia jest Piątym... - powiedział Kirei, Amelia zatrzymała się przed drzwiami.
- Też dałem się przekonać twoim wyjaśnieniom, ale w tej sytuacji chyba nie ma wątpliwości... - odezwał się głos, którego Amelia nie znała.
- A ja mówiłam od początku, że to nie była ona! Rei pomyśl już wtedy zbyt wiele rzeczy nie pasowało, co ze znamieniem, jakąś zdolnością? Przecież ich nie miała, ale ta... - urwała Maya.
- Wiesz dobrze, co myślałem o jej zdolności... - bronił Rei.
- To już nie ważne, ta dziewczyna jest Piątym, ma znamię - ponownie obcy głos - Odezwała się chociaż?
- Nie - odparła smętnie Maya - I tu mamy problem, Xellosie jak myślisz, co powinniśmy z nią zrobić? Da się jakoś odkryć jej zdolność?
Amelia stała pod drzwiami nasłuchując, cała ta rozmowa była dla niej bardzo dziwna i niewiele z niej rozumiała. I co to miało wspólnego z nią? Nie mogła oprzeć się pokusie i ostrożnie zajrzała do środka przez niewielką szczelinę w drzwiach. Trójka osób siedziała przy dużym stole. Nieznajomy siedział do niej plecami, więc nie mogła stwierdzić czy go zna, natomiast miny Reia i Mayi nie wróżyły nic dobrego.
- Myślę, że jej moc ujawni się sama, trzeba tylko trochę poczekać i zostawić sprawy tak jak są. Może ma to coś wspólnego z tym dzisiejszym incydentem, zanim ją tu sprowadziliście - wyjaśnił Xellos i spojrzał na przeciwległy koniec kuchni, Amelia podążyła za jego wzrokiem i szybko przekonała się, że nie powinna słyszeć tej rozmowy.
Pod ścianą siedziała skulona dziewczyna, w zniszczonym czarnym płaszczu. Rękawy płaszcza były podwinięte, a ona z nieludzką pasją drapała swoje przeguby. Na bladej skórze widoczne już były wściekle czerwone szramy. Amelia nie mogła oderwać od niej wzroku.
- Przestań! - krzyknęła w myślach, błagając o to by ktoś przerwał tej dziewczynie, i nagle... przestała.
Burza czarnych, splątanych włosów zasłaniała jej twarz, która po chwili podniosła się i jej ciemne oczy spojrzały wprost na Amelie. Przestraszona chciała uciec, ale wtedy potknęła się o kawałek zniszczonej płytki podłogowej i upadła, wpatrując się z oczekiwaniem w drzwi. Oczekiwała...właśnie, czego oczekiwała? Drzwi otworzyły się, a wejściu stanął Kirei ze zmieszanym wyrazem twarzy.
- Och, to ty? - zabrzmiało głupie pytanie, Amelia tylko przytaknęła - Co tutaj robisz?
- Szukałam cię - odpowiedziała zwyczajnie.
- Ale widzisz, nie powinno cię tu teraz być, bo my, znaczy ja...
- Już dobrze Kirei! Niech wejdzie jeśli chcę - zabrzmiał głos Mayi.
Chłopak wahał się chwile, ale w końcu pomógł wstać Amelii i razem weszli do kuchni. Amelia spojrzała na Mayę, która właśnie opatrywała ręce czarnowłosej dziewczyny. Nigdzie jednak nie było śladu tego nieznajomego.
- Kto to? - zapytała bez ogródek Amelia, wskazując na nieznajomą dziewczynę.
- To nic nie pamiętasz? - odpowiedziała Maya nadal zakładając opatrunek - To ta dziewczyna, z którą znaleźliśmy cię dziś wieczorem.
- Mnie? - wypaliła zaskoczona.
- Lepiej powiedz mi, co robiłaś na zewnątrz? - zapytał troskliwie Rei i pociągając ją za rękę, posadził naprzeciw siebie.
Amelia nie odpowiedziała, ale w zamian zaczęła przeszukiwać swoje wspomnienia. I nagle zrozumiała o czym mówili.
- Już pamiętam - zaczęła w końcu - Było przyjęcie, ty kazałeś mi siedzieć w pokoju, ale tak strasznie mi się nudziło, więc postanowiłam pospacerować po budynku. Kiedy przechodziłam koło okien na piętrze zobaczyłam jakąś postać i nie wiem skąd, ale byłam pewna, że to nie Nieumarły. Po prostu zachowywała się jakoś inaczej, wyglądała na zagubioną, więc poszłam do niej - przełknęła głośno pod srogim spojrzeniem Reia - Ostatnie, co pamiętam to, że ją dotknęłam... - postanowiła ominąć fragment o swoim śnie i spojrzała na nieznajomą - Co się właściwie stało?
- Miałaś szczęście, że Zelgadis znalazł was zanim stało się coś gorszego, a ty chyba po prostu straciłaś przytomność - wyjaśniła Maya - I dobrze, że ja zdążyłam przyjść zanim ten porywczy chłopak zabił tę dziewczynę.
- Zelgadis? - Amelia była zaskoczona.
- Tak, był strasznie wściekły...
- Ale zaraz! - zaprotestowała Amelia - Dlaczego pozwoliliście, aby ta dziewczyna zrobiła sobie coś takiego? - wskazała na jej ręce - I gdzie ten chłopak, który tu z wami był?
Maya zamarła w połowie ruchu, a Kirei zmrużył oczy.
- O czym ty mówisz? - zapytał wreszcie - Nikogo tu nie było oprócz nas, a ona miała to już kiedy ją znaleźliśmy. Póki co nie odezwała się słowem więc nie wiem skąd...
- Jak to? Nikt więcej tu nie był?
- Amelio zastanów się, gdyby był to gdzie by zniknął? - powiedział i uśmiechnął się ciepło.
Amelia patrzyła na niego badawczym wzrokiem, ale w końcu uznała, że chyba nie wybudziła się jeszcze dość dobrze ze swojego wcześniejszego snu i coś musiało jej się przywidzieć.
***
Rytmiczne ruchy polerowały gładką powierzchnie miecza. Po kilku takich powtórzeniach Zelgadis mógł się już przejrzeć w jego ostrzu. Z zadowoleniem wstał z łóżka i uchwycił klingę mocniej w dłoni. Chciał właśnie zacząć swój zwykły trening pchnięć i ciosów, gdy niespodziewanie jego głowę przeszył tępy ból. Miecz wypadł mu z ręki kiedy chwycił się za skronie. Wszystko to trwało zaledwie chwile, ale miał wrażenie, że przez jego świadomość znów przemknął obraz tajemniczej dziewczyny, o białych włosach, w czarnych szatach. Odetchnął, gdy to uczucie minęło.
- Kim jesteś? - zapytał szeptem samego siebie i położył się na łóżku. Nie, chyba po prostu jestem zmęczony, pomyślał i zasnął...