*anna*nsy« rr rr
dużo późniejsze zasady politycznej poprawności) ma ten sam mechanizm, tę samą logikę, co myśl cywilizowana.
Kapuściński Bauera marzy o napisaniu książki o Afryce (i o Związku Radzieckim) przedzierającej się poprzez zasłonę inności, decydującej o tym, że doświadczenia obcych światów są nieprzetłumaczalne. Odrzuca strukturalizm, odrzuca ufność w moce poznającego rozumu. Dlatego w tym miejscu rozważań musi pojawić się ni stąd ni zowąd (choć przecie koniecznie) Mircea Eliade, nie etnolog, a powieściopisarz, autor Majtrei, żeby zabrzmiały' słowa jednoznaczne: „To świat żywy”, ze wskazaniem na ów pozaeuropejski „inny świat”, oraz: „Nasz świat jest martwy'”, z myślą o białym kontynencie. Kapuściński dąży do owego nieosiągalnego „innego świata” i to ściganie mirażu (który jest niewątpliwie wytworem jego „białej” myśli) nie kończy się powodzeniem. I o Imperium i o Hebanie powie więc w końcu Bauer, że „nie przyniosły obfitości nowych obserwacji, nowych faktów”, że „nie stały się syntezami wiedzy autora”, że więc nie stały się ani objawieniem jakichś niewyrażalnych praw d (czyli w języku Bauera „epifanią”), ani objawieniem jakichś nowych prawd (czyli rewelacją). Na czym więc polega ich — bezwzględnie aprobowana — zaleta? Autor książki odpowiada: „dały Kapuścińskiemu istotne doświadczenie nie tyle w zakresie języka opisu świata, ale przeciwnie: w zakresie niemożności sformułowania takiego języka”. I tu nasuwa się Wittgen-steinowska zasada, że „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć” tylekroć w trakcie książki Bauera o Kapuścińskim przywoływana, trawestowana i przedrzeźniana.
Bauer odwołuje się raz za razem do takich tradycji, jak: epifania czy Zen, a więc do tradycji ujawnienia się tego, co inne, pod warunkiem wyciszenia symbolicznej furii buzującej w głowie cywilizowanego Europejczyka. I dokładnie wf tym samym kierunku idą — jak rozumiem — wskazówki zamykające książ-
kę. Wobec niewyrażalności jako niezdolności do usymbolizowania w języku tego, co radykalnie inne, pozostaje „powrót na dawne ścieżki”, ponowne zanurzenie się w inność. „To droga do pełni” — kończy patetycznie Bauer. Wysyła więc Kapuścińskiego w świat tyleż inny, co groźny, jakoś w obliczu owej grozy odnajdując „zbawienie” dla tego pisania, które bez owej grozy zdać się może nużąco staroświeckie. Bauer jest mistrzem dwuznaczności. Kiedy analizuje, co zresztą czyni rzadko, ale nader „smacznie”, drobne epizodziki z Kapuścińskiego (jak te z gramofonami na korbkę, czy ten z kozą), to mimo aprobatyw-nego tonu, jaki czuć w porównywaniu owych anegdotek do przypowieści nauczyciela Zen, pozostaje wątpliwość, czy aby nie zostały one zakomponowane (tym bardziej, że się powtarzają na antypodach), czy wręcz wymyślone. Czy — słowem — nie są fikcją, literaturą? Bo jako literatura muszą się podpierać owym „byciem-wewnątrz”, „byciem-wobec” reportera, o których — nawiązując do Heideggera — mówi Bauer na przedostatniej karcie książki. Owo „bycie-tam” okazuje się zatem gestem zarówno wybrania świata pulsującego życiem („To jest świat żywy”) przeciw' martwemu „naszemu światu”, jak i swoistym zesłaniem pisarza do jego — nieliterackich — (by tak rzec) „kolonii”, w których musi odsłużyć sobie p**awo do bycia owym „zwyczajnym” modernistą, który nie wywoływałby śmiechu.
Zamykający książkę gest wysłania jej bohatera w drogę jest rzeczywiście najbardziej symptomatycznym gestem autora. Paralelę do niego tworzy inny, rozpoczynający książkę gest Bauera: zdefiniowanie reportażu Kapuścińskiego jako „antymedialnego”. Z całym, niezwykle starannym, drobiazgowym udokumentowaniem tego wszystkiego, czym proza Kapuścińskiego nie jest. Imponując erudycją, znajomością przedmiotu, niesamowitym profesjonalizmem wykładowcy „studium dziennikarskiego”, Bauer zadaje sobie tak wiele trudu, by dać właściwie negatywną