NOTATKI CHAOTYCZNE 163
tym wymiarze, autorstwa bodaj profesora Piekary. „Problemy” chętnie wzięN mój materiał, ale cóż, na piątym zeszycie rocznika 1993 zakończyły swój żywot i mój tekst znów się nie mógł ukazać.
Na tym tle szczególnie wyraźnie widać, że „Wiadomościom” się jeszcze powiodło i tym jaskrawiej uwidacznia się rola, jaką w naszych kłopotach odegrali profesorowie Zamojski i Klamut. Jan okazał się też niezwykle cennym sprzymierzeńcem w kolejnym naszym kłopocie. Nasz wydawca, oddział wrocławski PWN, prządł coraz cieniej i bardzo chciał się nas pozbyć. No i w końcu całkiem odmówił nam dalszych usług. Ratunek widziałem w wydawnictw ie Ossolineum. Dyrektorem był tam inny dobry kolega, Eugeniusz Adamczak. Wybraliśmy się do niego na rozmowę, z profesorem Klamutem właśnie. U Adamczaka też było krucho, ale bardzo potrzebował pieniędzy. - Jak mi - powiedział - zapłacicie za pół roku z góry, to was wezmę. 1 zaczął się prawdziwy targ o to, jaka suma wydawnictwo Ossolineum zadowoli. Wszyscy trzej byliśmy dobrymi kolegami, to też z pewnym zdumieniem przysłuchiwałem się dalszej rozmowie. Właściwie tylko Jan ją prowadził. Miał potem o to do mnie pretensję. - Siedziałeś - mówił - jak niemowa. Przecież to była twoja a nie moja sprawa. Cóż - kompletnie nie byłem przygotowany do rozstrzygania jakichkolwiek finansowych kwestii.
Ale nasza dalsza egzystencja zyskała w ten sposób mocne podstawy. Przeka-zanąnam przez Instytut Badań Strukturalnych kwotę umieściliśmy na własnym koncie redakcji w Banku Handlowo-Kredytowym SA. Ten nowopowstały bank dawał niebotyczne oprocentowanie wkładów. Nie ukrywam, poszliśmy na pewnąspekula-cję. Było to ryzykowne, bo wkłady w tym banku nie były gwarantowane. Ale z tego nie zdawaliśmy sobie sprawy; cóż ja wtedy wiedziałem o funkcjonowaniu banków? I otóż, po pewnym czasie wyczytałem w miejscowej prasie, że bank jest bliski krachu. Zatelefonowałem do Olka. Aż jęknął. - A mówiłem ci - krzyknął prawie -żebyś tego nie robił! Tej ryzykownej operacji finansowej mianowicie. Nie pamiętam, pewnie mi i mówił. Musieliśmy szybko działać. Udałem się do dyrektora oddziału krakowskiego Banku Przemysłowo-Handlowego. Był uprzedzony i przyjął mnie bardzo życzliwie. W ciągu doby dokonaliśmy transferu wszystkich naszych środków na nowe konto w tym właśnie banku. I tam jesteśmy i dziś. Wprawdzie oprocentowanie było tam niższe, ale warto było zapłacić zaspokój i gwarancję wkładu.
Miałem wtedy i tę satysfakcję, że zatelefonował do mnie profesor Jedliński, podówczas redaktor naczelny „Chemii Stosowanej”. - Bo, widzi pan — powiedział -chodzą słuchy, że potrafiliście wzorcowo rozwiązać kwestie finansowania wydawnictwa. Niech mi pan opowie, jak to zrobiliście. Konto w Banku Handlowo-Kredytowym otwarliśmy w końcu roku 1990. Przenosiny zaś do Banku Przemysłowo-Handlowego odbyły się na początku roku 1992. Własne konto, które zresztą pozwoliło nam nieco nawet zarabiać, całkowicie zmieniło naszą rolę. Bo teraz sami musieliśmy decydować o nakładzie, płacić wszelkie rachunki, organizować kolportaż, no
i w ogóle, być panem we własnym domu.